
Aczkolwiek wersja aktualna, poprawiona znajduje się na Wattcie.
***
– Ciekawe, co pomyślą w szkole, gdy już z
oddali poczują odór podrzędnego żula – odezwał się powolnym, irytującym i
równocześnie seksownym głosem chłopak.
Miałam ochotę go czymś rzucić. Z trudem
powstrzymałam się od chwycenia jednego z kamieni otaczających pobliskie drzewo
brzoskwiniowe.
– Na pewno nie pomyślą o tym, że oblał
mnie jakiś kretyn wiszący na balkonie – skomentowałam, uśmiechając się krzywo.
– Czyżbyś pił już od rana, mój drogi przyjacielu? – spytałam, spoglądając na
butelkę whisky stojącą na stoliku.
Brązowooki uśmiechnął się ironicznie,
unosząc butelkę w górę.
– Za twoje przeklęte zdrowie – powiedział
złośliwie.
– Cóż, za twoje pewnie musiałabym wypić
benzynę – warknęłam.
Blondyn wsparł się na dłoni i przekręcił
głowę w bok. Przyznaję, wyglądał w tym momencie niezwykle uroczo, co nie
zmieniało faktu, że i tak był kretynem.
– Odezwij się, gdy już odwiedzisz bak
samochodowy rodziców, chętnie uraczę cię kilkoma płonącymi zapałkami –
odpowiedział mrocznie.
– A więc urodziłaś się pierwszego
kwietnia, w dniu głupich żartów – kontynuował żul, wyrzucając butelkę gdzieś za
siebie.
– Dokładnie – burknęłam, pochylając się i
poprawiając buta. – Dlatego wszyscy robią sobie ze mnie jaja – prychnęłam.
– Wiesz – zaczął po krótkiej chwili
namysłu pijaczyna, pociągając w przerwie łyka wina. – Mam dla ciebie radę.
Spojrzałam na niego z uniesioną brwią.
Podejrzewałam, że będzie to jakaś bezsensowna myśl. W końcu co mógł mi
przekazać napity żul siedzący cały poranek pod płotem?
– Kiedy ludzie robią sobie z ciebie jaja
– zaczął głębokim, wręcz filozoficznym głosem – zrób z nich jajecznicę –
zakończył, puszczając mi oczko.
– Jezusie! – usłyszałam głośny pisk mojej
rozemocjonowanej przyjaciółki.
Spojrzałam na nią z uniesioną brwią,
zastanawiając się, czym się znowu podnieciła.
– O najświętsze ciacha w niebie! –
pisnęła trochę ciszej, a jej zielone oczy zabłyszczały w słońcu. – Tego to bym
brała, nawet gdyby upadł i leżał na podłodze dłużej niż pięć sekund!
– Praca w takim stanie nie jest zbyt
owocna. Sztuczność i ból śmierdzą od ciebie na kilometr – burknął chłopak.
– Czyżbyś się o mnie martwił? – zaśmiałam
się.
– Nie, życzę ci śmierci w męczarniach, to
chyba oczywiste – syknął Dashiell.
– Czyżbyś bała się mojej bliskości? –
spytał głosem pełnym wyższości, powracając do swojej kpiącej postawy.
– Oczywiście – odpowiedziałam oburzona. –
Zawsze patrzysz na mnie w taki sposób, jakbyś chciał powiedzieć: twoja twarz
jest tak okropna, że mam ochotę przywalić ci w nią łopatą, a potem zakopać
żywcem sto metrów pod ziemią, żebyś umierała w męczarniach – dodałam,
uśmiechając się ironicznie na boku.
– Sto metrów? – spytał zdziwiony
Dashiell. – Co najmniej kilometr.
Jak to powiadała moja świętej pamięci
babcia: „Gdy drą ci się gacie, pokaż tyłek, niech wszyscy widzą i
zazdroszczą". Do tej pory nie potrafiłam zinterpretować tej myśli, ale
wnioskowałam, że chodziło o radzenie sobie w trudnych sytuacjach.
– Poezja, moja droga – odpowiedział. – A
raczej temat do poezji! – wykrzyknął w euforii. – Motyw żartu danego
dziewczynie przez los, jej narodziny jako jeden wielki żart, próba walki z
losem, stary wróg, ukryta miłość.
– Pan coś brał? – spytałam niepewnie.
– Poezję ćpałem! – zaśmiał się szaleńczo
mężczyzna.