– Kogo znowu zabiłeś, że się tak drzesz? – zapytał ze złością, po czym ziewnął potężnie.
– Właśnie o to chodzi, że nikogo! – Saren wyszczerzył swoje białe zęby w uśmiechu. Gdyby nie to, że wyglądał teraz jak uszczęśliwiony psychopata łamany przez ostrozębnego rekina, który zamierzał połknąć swoją ofiarę jak kawałek dobrej czekolady, mógłby grać w reklamie pasty do zębów. – Chłopcy – powiedział oficjalnie, kładąc dłonie na stole. – Od dziś czynimy tylko dobro, a żeby to uczcić, napijmy się herbaty!
[Historia pisana z Cleo M. Cullen i Laurie January, pierwszy tekst z serii Gastro Killers]
Zaczęło się od tamtej akcji. Zadanie było proste. Mieliśmy ująć grupę zabójców, którzy sami zwali siebie Gastro Killers. Obserwowaliśmy ich od kilku tygodni, by poza domysłami mieć również dowody na to, że są kimś więcej niż tylko zwykłymi kucharzami. W końcu udało się uzyskać nakaz sądowy, by dostać się do magazynu, który obecnie robił za ich siedzibę.
–
Dzień dobry – przywitała się. – Jestem Ran, przyjaciółka Sarena. Przepraszam,
że narzucam się o tej porze, ale mam do niego pilną sprawę, a nie odbiera
telefonu. Czy jest może w domu?
Wujek
Hiroshi wciąż nie wydawał się być przekonany co do nowo przybyłej dziewczyny.
Najwyraźniej dziwiło go to, że jego podopieczny miał jakąkolwiek przyjaciółkę.
Do tej pory zdawało mu się, że wszystkie kobiety od niego uciekały. W pewnym
momencie zaczął nawet sądzić, że Sarenowi podobają się chłopcy, w końcu
przychodził tu co rusz ze swoimi kumplami, a potem darł się na pół domu, że ich
kocha. Zdecydowanie z tą całą Ran musiało być coś nie tak, ale postanowił, że
zostawi tę informację dla siebie. Tymczasem Sarenowi przyda się najeść wstydu,
kiedy ktoś wejdzie do jego zasyfionego pokoju.
Doskonale pamiętałem
pierwszą osobę, którą zabiłem. Trudno o niej zapomnieć, jeżeli była ona twoją własną
matką. Czy tego żałowałem? Nieszczególnie. Musiałbym wówczas cierpieć na
syndrom sztokholmski, jak miliony dzieci na tym świecie, które mimo krzywd,
kochały swoich rodziców. Mnie nikt nigdy nie nauczył, jak kochać, za to
doskonale wiedziałem, jak traktować ludzi niczym zabawki, którym w dowolnej
chwili można wyrwać rękę czy nogę. Trenowałem już od najmłodszych lat na
pluszakach, które kradłem innym dzieciom w piaskownicy. Może to dlatego nigdy
nie chciały się ze mną bawić, i kiedy tylko pojawiałem się na horyzoncie,
krzyczały, że nadchodzi złodziej zabawek z czwartego piętra?
[5] You only live once [Miachar]
Żyjesz
tylko raz. Jeden jedyny.
To było dziwne. Te
słowa wróciły do mnie nagle, kiedy przygotowywałem kolejne falafele dla
głodnych wegetarian i wegan, gdy dzień dopiero dla wielu się zaczynał.
Otwierałem lokal, którego nadal nie byłem właścicielem, a w którym zawsze
robiłem najwięcej, łącznie ze sprzątaniem po zamknięciu – chyba nikt nie
wyglądał w różowych, lateksowych rękawiczkach tak dobrze, jak ja. Ale nie o to
chodziło. Wspomnienie naszło mnie nagle, bo tak samo niespodziewanie, czego
zwykle nie robiłem, zajmując się przyrządzaniem potraw, podniosłem głowę i
wyjrzałem przez jedno z okien, jakie było w pomieszczeniu, a które okazało się
być tym wychodzącym na zaułek, którym przechadzała się właśnie młoda kobieta.
To jej widok sprawił,
iż wydarzenia sprzed dwudziestu lat wróciły do mnie niczym bumerang i
wyświetliły się niczym kadry filmu, a ja zmuszony byłem pochylić głowę i
oddychać głęboko, byle nie dać się im porwać za bardzo, by nie płakać.
Zostałem mordercą, bo widziałem samobójstwo. Samobójstwo kogoś, kto ani trochę nie zasługiwał na śmierć. Ani na wcześniejszy gwałt.
Zostałem mordercą, bo widziałem samobójstwo. Samobójstwo kogoś, kto ani trochę nie zasługiwał na śmierć. Ani na wcześniejszy gwałt.
Za kółkiem siedział
renifer z dużym, czerwonym, świecącym nosem i rogami. Opaska z tychże rogów,
czarna jak włosy mężczyzny, zlewała się z nimi, wyglądał więc, jakby naprawdę
był hybrydą człowieka i renifera, co ani trochę mu nie przeszkadzało. Tuż obok
niego przebrany za Mikołaja chłopak, spod którego czapki wystawały kosmyki
różowych włosów. Właśnie poprawiał sztuczną, długą brodę, pieczętując tym samym
swoje ostatnie przygotowania. Dodatkowo, jako oryginalna część stroju dziadka
rozdającego prezenty, obwieszony był różowymi, jaskrawymi lampkami, które
pasowały do jego włosów. Z tyłu siedziały dwie osoby – śnieżynka w błękitnej,
falbaniastej sukience, z rozpuszczonymi włosami posypanymi brokatem i elf, w
żadnym wypadku nieprzypominający drobnych pomocników Mikołaja, choć w zielonym
swet rze i czapce. Miał nawet sztuczne elfie uszy. Ich stroje idealnie
wpisywały się w klimat świąt. Saren stwierdził, że jedyne, czego brakuje w
aucie, to głośno dudniącej z głośników muzyki, która wprowadziłaby członków
Gastro Killersów w odpowiedni nastrój. To dlatego pochylił się ku radiu i
przygłośnił jeden ze znanych hitów, którego wykonawczynią była Mariah Carey.
Bez słowa zapowiedzi zaczął wymachiwać swoim dzwoneczkiem, próbując trafić w
rytm piosenki, a potem fałszującym, donośnym głosem o zbyt wysokiej tonacji,
zaczął wyśpiewywać:
– I just want you for my own! More than you could ever know! Make my wish
come trueeee! All I want for Christmas is you! Uuuu, bejbe! – Spojrzał na
swojego towarzysza, który był kierowcą i skierował na niego dzwoneczek.
Kolejna sobota, kolejna impreza – właśnie
takie motto przyświecało szefowi trójosobowego zespołu płatnych zabójców,
zwanych Gastro Killersami. Jako przywódca zarządzał cotygodniowe, przymusowe
picie, które miało być formą jednodniowego odpoczynku od ich ciężkiej pracy. W
niedzielę ewentualnie gotowali wspólnie rosołek, a potem każdy rozchodził się
do domu, próbując zaleczyć kaca w oczekiwaniu na kolejną misję. Takie życie
odpowiadało Sarenowi. Chociaż kochał zajęcie, jakim było zabijanie, lubił też
spędzanie czasu ze swoimi współpracownikami przy butelce wódki. Jednym z jego
głównych pijackich zwyczajów było eksperymentowanie z nowymi trunkami. Do
pewnego czasu chodził do marketu i wykupywał wszystko, co wyglądało dziwnie lub
mogło dziwnie smakować, jednak od niedawna sam zajmował się wytwarzaniem
własnych alkoholi. Właśnie próbował wcisnąć chłopakom zabarwiony na mętny,
zielony kolor płyn, w którym pływały drobinki czegoś, co przypominało
wodorosty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz