wtorek, 14 lutego 2017

Running Heart [Cz. 3]

Finally! Po ponad ośmiu miesiącach pojawiła się w końcu trzecia część RH! Juhu! Nie jestem typem osoby, która zostawia swoje opowiadania (przynajmniej od kilku lat), ale nigdy nie obiecuję, że kolejne części będą pojawiać się szybko. RH4, czyli ostatnią część, planuję na wakacje. Deadliny to jednak spoko sprawa. Założyłam sobie, że dokończę RH na Walentynki i... proszę! Iście romantycznie. Tym razem część jest trzykrotnie dłuższa niż poprzednie i bardziej odnosi się do Chrisa. Kocham Chrisa. Nawet, jeśli wiem, że to ja go stworzyłam. Inspiracją do tej części była piosenka TDG - Real you.


Od lat zastanawiało mnie, jak to jest, gdy kobieta przejmuje władzę nad domem. Jednak w najskrytszym marzeniach nie wyobrażałem sobie Brisy jako osobistej gospodyni domowej, która będzie ze mną mieszkać. Co prawda to tylko przez jakiś czas, ale… Czy to nie wystarczy, żeby przybliżyć nas do siebie? Skoro ona kocha mnie, a ja kocham ją, co stoi na przeszkodzie? Odpowiedź jest prosta: my sami.
***
If you're the one to run, to run
I'll be the one, the one you run to

To już godzina. Dokładne i pełne sześćdziesiąt minut, podczas których przyglądałem się jej śpiącej twarzy. Chyba nie muszę mówić jak bardzo jestem zachwycony? I nie chodzi tu tylko o to, że leży w moim łóżku i to na dodatek w moim domu. Swoją drogą – muszę tu w końcu posprzątać. Chyba powinno być mi głupio, że zaciągnąłem dziewczynę do takiego burdelu. Chyba, bo jakoś tego nie czuję.
Siedząc na podłodze próbowałem powstrzymać się od dotknięcia jej brązowych, rozsypanych po poduszce fali. Spała tak spokojnie, jakby była chora. Rumieńce były widoczne na jej polikach, czoło lekko się marszczyło, usta wdychały i wydychały w równomiernych odstępach powietrze. Wszystko było jak należy, jeżeli chodzi o fizjologię jej ciała, gorzej z psychiką. To nie tak, że miałem ją za wariatkę, wręcz przeciwnie – współczułem jej i chciałem w jakiś sposób pomóc, ale problem tkwił w tym, że nie byłem psychologiem i nawet nie wiedziałem jak postępować w chwili, gdy panikuje.
Co będzie, gdy się zbudzi? Znów zacznie płakać i wydzierać się wniebogłosy? Jeżeli mój brat to usłyszy, to po mnie. Na moje nieszczęście postanowił zostać dzisiaj w domu z powodu przeziębienia. Gdy zobaczy w moim łóżku dziewczynę, na pewno zacznie mieć dziwne aluzje. I jak mu przekażę wiadomość, że od dziś ta samotna sierota będzie z nami mieszkać? 
Wróć.
Wiem, to zbyt odważne stwierdzenie. Przecież nawet nie spytałem jej o zdanie. Jednak czy było jakieś inne rozwiązanie? Pani Heartwind przebywała w szpitalu, nie miałem zamiaru zostawiać Brisy samej sobie w miejscu, gdzie w każdej chwili mogą zjawić się jej dręczyciele.
Mafia. Co za historia. Myślałem, że takie rzeczy istnieją tylko w filmach, ale zapomniałem, że kryminały mają swoje korzenie w rzeczywistości. Mafia to nie żart, ani fikcja, skądś musieli się wziąć, a z bajek przecież nie uciekli.
Brisa zostanie u mnie w domu. Nawet, jeśli się nie zgodzi, nie puszczę jej. Wiem, nasze warunki mieszkalne nie są tak dobre jak u niej. Nie jemy wykwintnych obiadów – tak naprawdę nie jemy ich w ogóle – ale dla niej mogę postarać się coś ugotować. Chciałem o nią dbać, chciałem, żeby czuła się bezpieczna, żeby wiedziała, że też ją…
Co za głupie słowa. Nigdy ich nie wypowiem na głos. Ale jak nie ja, to kto? Brisa? Nie zrobi tego. Skoro nie potrafiła opowiedzieć nikomu swojej historii na głos i pokazała mi pamiętnik, żeby wyjaśnić dlaczego ucieka, jak mogłaby to zrobić?  
Olśniło mnie.  
Wiem, dlaczego to zrobiła. Chciała, żebym to ja przejął inicjatywę. Doskonale wiedziała, że zajrzę na ostatnią stronę, gdzie wyznaje, że jest we mnie zakochana. Podejrzewała, że jeżeli czuję to samo, powiem to na głos. Problem tkwił w tym, że nigdy tego nikomu nie powiedziałem. Nie tylko Brisa jest zamknięta w sobie.
„Kocham cię”. Co za głupie słowa, co za ckliwe stwierdzenie. Myślałem o tym, jednocześnie czując, że robi mi się na sercu cieplej. Czy moje poliki wyglądają już jak dwa wielkie pomidory? Miałem nadzieję, że nie. Nie chciałem zostać przyłapany w takim stanie przez budzącą się Brisę. I wstyd i miłość były głupimi uczuciami. Wszystko co zawierało choć dozę czułości było głupie i dziwne. Dlaczego tak sądziłem? Może to wina tego, że rodzice nigdy się mną nie przejmowali. Że nigdy nie mówili mi, jak bardzo mnie kochają.
Myśl, która podpowiadała mi, że się zakochałem z pewnością nie była fałszywa. Naprawdę byłem zakochany. Czułem to gdzieś w środku. Poza tym nie trzeba było być lekarzem, żeby to zdiagnozować. Każdy idiota potrafił to zauważyć.
Po długim wstrzymywaniu swoich niespełnionych, miłosnych żądzy, nareszcie dałem upust emocjom. Pogładziłem delikatnie Brisę po włosach. Nawet nie drgnęła. Wiedziała kto przy niej jest.
Nie powiem jej tego. Nie powiem jej, że mi zależy, że darzę ją czymś więcej niż przyjaźnią. Byłem tchórzem. Chciałem jej jednak w miarę możliwości pokazać, że jest dla mnie cenna.
Od zawsze byłem mocniejszy w czynach niż słowach. Wolałem milczenie. Wszystko wyrażał mój chłodny wzrok, moje znudzenie, moje gesty, oddźwięki, które wydaje. Spowiadałem się tylko sobie i nigdy nie potrzebowałem mówić niczego światu. Tyle się mówi o chorobach psychicznych, które pojawiają się, gdy ktoś jest zamknięty w sobie, gdy rozmawia ze samym sobą i ufa tylko sobie, ale dotąd nie poczułem się jak wariat. Byłem po prostu odrobinę inny. Chłodny obserwator otoczenia. To Brisa odrobinę mnie rozgrzała, dzięki czemu jestem w stanie ruszyć z miejsca. Co prawda wciąż nie ze słowami, ale z czynami – o wiele większymi niż do tej pory.
Nie jestem czuły, nie znam się na współczuciu, wrażliwości we mnie niewiele. Nie mam pojęcia jak zachowują się pary lub jak wyrazić swoją miłość. Będę się jednak starał, by wszystko szło w dobrym kierunku.
Uśmiechnąłem się do siebie akurat wtedy, gdy Brisa jęknęła coś przez sen.
Gdy byliśmy u niej w domu, stwierdziła, że chce spać ze mną w jednym łóżku. Do tej pory zastanawiałem się, czy powiedziała to pod wpływem tabletek, które zażyła. Nie chciałem, żeby czuła się niekomfortowo. Powinienem poczekać aż się przebudzi. Nigdzie mi się nie spieszy. Fakt, kusiło mnie, aby postąpić zgodnie z jej prośbą już teraz, ale muszę wytrzymać. Nie chciałem jej przestraszyć, nie chciałem wyglądać jak zboczeniec, jak ci przeklęci ludzie z mafii, którzy śmiali ją dotknąć.
Małymi krokami do przodu.
– O cholera.
Podskoczyłem na dywanie, na którym siedziałem. Momentalnie zalała mnie fala gorąca.
Przyłapany na gorącym uczynku.
Westchnąłem, oddalając niewinną dłoń od włosów Brisy. Przyłożyłem ją do twarzy, próbując ukryć zażenowanie. Czekałem na dalszy rozwój sytuacji.
– Chyba za dużo wziąłem tych przeklętych tabletek. Aptekarki wcisnęły mi z pięć opakowań – burknął głos za moimi plecami.
– To co widzisz to prawda, kretynie.
– Niemożliwe. Mój młodszy braciszek to gejuch. W szkole tak mówią.
Zwróciłem się ku niemu z nachmurzonym wyrazem twarzy.
– Nazywają mnie w szkole gejem? – burknąłem.
– Po prostu chciałem, żebyś na mnie spojrzał.
Skrzywiłem się.
– Nie jestem gejem, więc nie chcę na ciebie patrzeć, poza tym jesteśmy braćmi. Mimo wszystko. Nie chciałem tego, ale tak wyszło – dodałem pod nosem, jakby do siebie.
– Dobra, to co robi tu ta laska? – spytał brat, opierając się luzacko o framugę drzwi.
– Leży.
I pomyśleć, że tak bardzo się między sobą różniliśmy. Za równo z wyglądu jak i z charakteru.
Sebastian Farris, dwadzieścia pięć lat. Wysoki i szczupły blondyn o pochmurnych, granatowych oczach. Karnacje miał zdecydowanie ciemniejszą niż ja. Nie wyglądał też tak przerażająco. Jego twarz mimo ostrych rysów była przyjazna. Jeżeli już się uśmiechał, zazwyczaj pokazywał światu cały garnitur śnieżnobiałych zębów. Był dobrze zbudowany, co było widoczne pod opinającą jego klatkę piersiową białą bokserką. Nawet, gdy nosił dresy wyglądał stylowo. Brzydki nie był, dziewczyny wyrywał, chociaż z żadną nie chciał wiązać się na stałe. Nie był odpowiedzialny, wciąż chciał się bawić. To prawda, że żyłem dzięki niemu, ale oprócz tego nie zawdzięczam mu niczego. Większość pieniędzy wydawał na imprezy. To, co mi dawał, żebym sam siebie utrzymał i nie zdechł to były marne grosze. Tak jak mówiłem – żaden z nas nie gotował i nie potrafił tego robić. Po śmierci mamy zaczęliśmy zapychać brzuchy sztucznym jedzeniem. W końcu było tanie i można było się nim najeść.
Nasza lodówka zawsze wyglądała tragicznie. Można w niej było znaleźć co najwyżej litrową butelkę mleka, suchy ser i jakiegoś pomidora. Za to w szafce nad zlewem znajdował się co najmniej kilogram puszek, słoików i torebek z jedzeniem, które trzeba było tylko zalać gorącą wodą. Nie lubiłem takiego jedzenia, ale zdołałem się przyzwyczaić.
Więzi pomiędzy mną a Sebastianem nie były zbyt silne. Byliśmy po prostu jak współlokatorzy. Zazwyczaj, gdy siedzieliśmy rano przy stole nie zamienialiśmy ze sobą zbyt wielu słów. To wyglądało mniej więcej tak: „zdajesz jakoś?”, „ta”, „rozrabiasz?”, „staram się nie”, „głodujesz?”, „ta”, „ja też, więc jesteśmy kwita”. Rzadko zdarzało się, żeby wchodził do mojego pokoju, chyba, że chciał mi ukraść jakąś koszulę albo ostatki moich pieniędzy (które nauczyłem się skutecznie chować).
Nie, nie przypominaliśmy rodzeństwa.
– Serio pytam – brat przewrócił teatralnie oczami.
Zacząłem się zastanawiać za co kochają go wszystkie dziewczyny. Za wygląd? Za to, że był podrywaczem, imprezowiczem, czy za to, że stawiał im drinki? Charakter miał naprawdę okropny. Nie polecałbym mu zakładania własnej rodziny.
– To moja przyjaciółka, Brisa – powiedziałem zgodnie z prawdą. – I będzie tutaj spała. Jej matka jest w szpitalu, a ona jest chora.
Na tym zaprzestałem. Nie musiał więcej wiedzieć.
Sebastian zagwizdał głośno.
– Mój braciszek ma dziewczynę.
– Przyjaciółkę.
– Przyjaciółek nie zamyka się w swoim pokoju, nie maca ich włosów i nie patrzy maślanym wzrokiem na cycki.
Poczułem, że zaczynają mnie palić poliki. Naprawdę to robiłem? Może dlatego Brisa zasłania się zawsze kocem i rumieniła soczyście. Bo nawet nie wiedziałem, kiedy podziwiam jej klatkę piersiową.
– Bingo! – Wykrzyknął triumfalnie, niczym dziecko, wznosząc pięść do góry. – Jednak mój brat jest normalny! Przynajmniej pozornie.
– Patrzenie a dotykanie to dwie różne rzeczy. Za patrzenie się nie kara – burknąłem.
– A mój słodki braciszek jak zwykle się rumieni.
Nie minęła nawet sekunda, a Sebastian rozciągał moje poliki i był odganiany jak natrętna mucha pięściami. Nie chciałem obudzić Brisy, ale ten gość niewiarygodnie mnie wkurzał. Kiedy nie chciałem, musiał udawać kochanego braciszka. Na dodatek ze wszystkich dni, kiedy tu nie przychodził, musiał nawiedzić mnie akurat teraz. Do cholery! Moje szczęście ma to do siebie, że nie istnieje. Chyba, że chodziło o Brisę. W pewnym sensie była moim szczęściem.
– Puszczaj, gnojku! – Warknąłem, szarpiąc się z bratem. Sebastian jednak nie miał zamiaru odpuścić.
– Przyznaj się, że jesteś zakochany! – Wykrzyknął mi do ucha.
– Nie jestem – syknąłem, za co moje włosy zostały rozczochrane pięścią brata.
– Powiedz to, smrodzie!
– Jedyną osobą, która śmierdzi, jesteś ty, kretynie! Zabierz ode mnie tę pachę!
– Wąchaj ją aż zdechniesz i nie przyznasz, że jesteś zakochany!
– Nie będę się powtarzać!
– To powiedz wreszcie prawdę!
– Prawdę? Nienawidzę cię, to jest prawda!
– Chris, gnojku!
– Sebastian, pedale.
Tym razem się zirytowałem. Nasze potyczki przybrały teraz formę bitwy, która niejednego sąsiada mogłaby teraz obudzić. Rzucaliśmy się po podłodze jak dzieci. Na szczęście to nie była walka jak za czasów dzieciństwa, kiedy przegrywałem każdą rundę. Co prawda brat wciąż był ode mnie silniejszy, ale nie sprytniejszy.
Okładając go pięściami, poczułem się jak pięciolatek walczący o kawałek pizzy. Chociaż nie. Wciąż walczyliśmy o ostatni kawałek chleba z serem, a to prawie to samo.
– Kochasz czy nie?!
– Nie kocham!
Na sam dźwięk słowa „kocham” zrobiło mi się gorąco, choć równie dobrze mogła to być kwestia zaciętej walki na pięści. Już drugi raz dostałem nią w twarz. Nie był to cios zbyt silny, bo gdzieś na pograniczu zabawy, ale kryła się w nim odrobina groźnej powagi. Myślał, że osiągnie swój cel? Grubo się mylił.
Ciosy stały się o wiele bardziej agresywne. Obydwoje byliśmy zniecierpliwieni takim stanem rzeczy, pochłonęła nas prawdziwa walka bez użycia słów. Jak to jednak zazwyczaj bywało w dzieciństwie – przegrywałem.
Zostałem skutecznie przygnieciony do podłogi. Mój brzuch wraz z podwiniętą do góry koszulką przytulił się do dywanu, a nogi z pomocą zdradliwych dłoni brata zostały zgięte w stronę pleców.
Syknąłem z bólu. Nie byłem aż tak rozciągnięty, żeby znieść ten atak.
Sebastian pochylił się nade mną z triumfem malującym się na twarzy.
– To jaka jest twoja odpowiedź? – spytał wesoło.
– Udław się.
Moje nogi zostały mocniej wygięte w stronę pleców. Z trudem powstrzymywałem się od wydawania bolesnych oddźwięków. Nie miałem wyboru jak dać mu upragnioną odpowiedź. Nawet, jeżeli miałaby to nie być prawda, powiem to, co chce usłyszeć. Tak, czułem się jak przegraniec mimo tego, że nie kłamałem.
– Kocham ją! – Syknąłem przez zęby.
– Kochasz kogo? – zaśmiał się Sebastian, nadstawiając ucho.
– Brisę! – Jej imię wykrzyczałem z pełną nienawiścią w jego stronę. Nie oznaczało to oczywiście, że przez ten moment naprawdę jej znienawidziłem. To raczej kwestia obecności i czynów brata.
– Znakomicie.
Uścisk zelżał, ale nie zostałem uwolniony. Miałem ochotę cisnąć w stronę brata kilka nietaktownych obelg.
– A więc masz na imię Brisa – powiedział wesoło chłopak.
Początkowo nie wiedziałem, dlaczego zwraca się bezpośrednio do śpiącej osoby, w końcu jednak zrozumiałem co jest grane.
Spojrzałem w stronę własnego łóżka, gdzie panna Heartwind już nie leżała a siedziała. Poliki zapłonęły mi jak dwa pomidory, a serce zaczęło tłuc się o moje żebra, jakby miało za chwilę wyskoczyć.
Niech to szlag! Wyznałem miłość Brisie! I to z myślą, że spała! Przecież musiała to słyszeć.
Już chciałem otworzyć usta, żeby zaprzeczyć, ale… co mógłbym powiedzieć? „Nie kocham cię, to żart”, „Nawet sobie tego nie wyobrażaj”? Zraniłoby ją to, a ja oczywiście bym skłamał. Po co cofać to, co zostało wypowiedziane na głos?
Nie spuszczałem wzroku ze swojej błękitnookiej przyjaciółki, która o dziwo nie wyglądała na zawstydzoną. Z zaspaną miną i lekko przymrużonymi oczami, przyglądała się mojej czerwonej, rozpalonej twarzy. Wyglądała trochę jak zombie. Roztrzepane, brązowe włosy, opadające z ramienia ramiączko bluzki, cienie pod oczami, rumieńce na polikach i lekko rozwarte usta. Jak u wyjątkowo ładnego trolla, który niczego nie rozumie.
– Ja? – spytała ochrypłym głosem, przenosząc nieobecne spojrzenie na Sebastiana. – Tak. Jestem Brisa – przyznała ospale.
– I nie uciekasz? – jęknąłem. – Powinnaś, to mój brat.
I na dodatek gapił się w jej cycki. Może to jednak cecha rodziny Farrisów? Z drugiej strony wątpię, aby nasza matka wpatrywała się we wszystkie kobiece piersi, które spotkała na swojej drodze.
– Brat?
Panna Heartwind przekręciła głowę w bok. Większość rzeczy wciąż do niej nie docierało. Przyznałem to z ulgą. Najwyraźniej nie zrozumiała co krzyczałem i dlaczego to robiłem. Świetnie.
– Sebastian – przedstawił się chłopak i puścił mojej przyjaciółce uwodzicielskie oczko. Dopiero teraz zacząłem dostrzegać budzącą się w dziewczynie świadomość. Mrugała oczami, nawołując je do współpracy. Nie patrzyła się już tępo przed siebie. Miała przerażoną minę. Spodziewałem się, że zacznie krzyczeć lub uciekać i rzeczywiście, wybrała pierwszą opcję. Druga nie wyszła jej ze względu na to, że zaplątała się w kołdrę i padła na podłogę jak długa. Dopiero wówczas Sebastian postanowił mnie uwolnić.
– Spokojnie, to tylko ja, Chris – burknąłem, pochylając się nad nią i odwijając ją z kołdry. – A to mój brat, jak już wspominałem. Nie zwracaj na niego uwagi.
Lepiej, żeby tego nie robiła. Jeszcze jej powie, że ma fajne cycki.
– Masz fajne cycki.
Klepnąłem się dłonią w czoło.
– Nie słuchaj go, naprawdę, to zakała mojej rodziny, nie powinien dla ciebie istnieć.
Gdy nareszcie odplątałem z kołdry pannę Heartwind, miała wielkie, rumiane plamy na policzkach i usta ułożone w podkowę. Dłońmi zasłaniała molestowany wzrokiem obiekt swojego ciała. Czy to moja wina, że miała… ładne ciało?
– Wszystko dobrze – powiedziałem uspokajająco. I pewnie bym kontynuował, gdyby Sebastian nie gwizdnął mi nad uchem. Najwyraźniej starał się przekazać swoje zdziwienie odnoszące się do tonu głosu, jaki przyjąłem. Wiem, przy Brisie byłem zupełnie innym człowiekiem, ale nic mu do tego.
– Jesteś u mnie w domu. – Zignorowałem ślęczącego nad nami brata i podniosłem dziewczynę za ręce do góry.  
Lekko zdezorientowana Brisa zaczęła rozglądać się po pokoju. Czuła się tu źle, widziałem to. Nieczęsto bywała w innych domach. Najbezpieczniej musiała czuć się u siebie. Z drugiej strony… jak można było czuć się bezpiecznie w domu, w którym na każdym kroku czyhała na ciebie mafia?
– Wiem, trochę brudno – przyznałem lekko zażenowany, drapiąc się w tył głowy. Dopiero teraz zacząłem się przejmować tym, jaki miałem tu nieporządek. Przecież Brisa była moim przeciwieństwem. Lubiła, gdy wkoło niej było czysto.  
Jej czyste niebieskie oczy skierowały się w moją stronę i przeszyły mnie jak strzała. Serce mocniej mi zabiło. Dlaczego patrzyła na mnie w taki sposób, jakby się miała zaraz rozpłakać? Podkowa z ust skierowana ku dołowi nie wróżyła niczego dobrego. No, przecież jej nie przytulę przy Sebastianie! Prędzej bym umarł!
Spojrzałem karcąco na brata, który stał za naszymi plecami z głupim uśmiechem i oczekiwał na scenę wyrwaną z romansu. Pięknie, brakowało mu jeszcze popcornu w jednej dłoni i kamery w drugiej. Niezła scena.
Po policzkach Brisy zaczęły ściekać łzy, a ja wciąż stałem jak kołek i zdołałem ją tylko chwycić za ramiona. Nie zamierzałem nawet drgnąć. Ja i Brisa to osobny świat, inna rzeczywistość, nikt nie będzie się w nią wtrącał.
Westchnąłem. Rękawem przydługiej bluzy otarłem wąski potok łez, płynący po prawym licu dziewczyny. Spoglądała na mnie z miną zbitego psa, ale widziałem, że kąciki ust drgają jej w taki sposób, jakby chciała się do mnie uśmiechnąć. Ta wąska, krzywa kreska przypominała mi jednak scenę z wystawianego na deskach teatru dramatu.
– Głowa do góry – mruknąłem obojętnym głosem, którego używałem, gdy w naszym otoczeniu znajdowała się nieproszona osoba. – Może jesteś głodna? Mamy kilka puszek konserwowych. Wiesz, z tą taką breją przypominającą zmielony papier toaletowy. No i kilka zupek chińskich. Chyba zostało spaghetti w puszce.
Panna Heartwind wyraźnie się uspokoiła. Zamrugała kilka razy mokrymi powiekami i zaczęła wpatrywać się we mnie jak w kosmitę.
– Co? – burknąłem. – Nigdy nie jadłaś nic z tego, co wymieniałem? Ale chyba wiesz, co to jest?
Kiwnęła głową. Minę miała jednak wyjątkowo zmartwioną. Tak, czytałem z jej twarzy jak z otwartej księgi, ale czasem nie wiedziałem, co się dzieje w środku i trudno było mi zinterpretować jej gesty.
– Mogę… coś ugotować? – spytała nieśmiałym, ochrypłym głosem. Zaskoczyło to zarówno mnie jak i brata. Obydwoje musieliśmy wyglądać, jakbyśmy nie mieli pojęcia co oznacza słowo „gotować”. Nie, nikt nie powinien nam się dziwić. Normalne obiady spożywałem tylko u Brisy, nigdy żadnego nie potrafiłem przyrządzić, to samo było z moim bratem. Nieraz wodziliśmy nosami za pachnącymi potrawami, które kusiły nas z okien sąsiadów lub restauracji, ale nie mogliśmy pozwolić sobie na takie luksusy ze względu na tryb życia mojego brata. Nie mogłem się wręcz doczekać, kiedy skończę tę przeklętą szkołę i będę się mógł stąd wyprowadzić. Wtedy będzie mi starczało pieniędzy na wszystko.
Odchrząknąłem znacząco i wystawiłem rękę w stronę Sebastiana.
– Wyskakuj z kasy – powiedziałem wyzywająco. Brat już miał odpowiedzieć przecząco, gdy w słowo wtrąciła się mu Brisa.
– Wziąłeś mój plecak, prawda? – spytała. Chwyciła mnie za wyciągniętą rękę i opuściła ją w dół. – Mam tam portfel, pójdę na zakupy – stwierdziła z powagą.
Brisa nie przestawała mnie zadziwiać. Szczęka mało nie wypadła mi na podłogę, powstrzymałem się jednak od pokazania jakichkolwiek uczuć. W jednej chwili była bliska płaczu i chciała uciec, a potem stawała się całkiem normalną dziewczyną, która chciała ugotować obiad dla dwójki biednych chłopców, niepotrafiących radzić sobie w życiu. Na dodatek składniki chciała kupić za własne pieniądze. Wiem, należała do tej zamożniejszej części społeczeństwa, ale ugodziłoby to moją dumę. Mówi się, że to mężczyzna powinien przyjmować na siebie wydatki. Nieważne, że jestem biedakiem.
– Na zakupy pójdziemy razem – odpowiedziałem w końcu i wyrwałem się delikatnie z jej onieśmielającego uścisku. – To ja za nie zapłacę.
Sebastian zaśmiał się kpiąco. I z czego on rżał? Z tego, że mam więcej pieniędzy niż on, nawet, jeżeli nie pracuję? Potrafię oszczędzać, kiedy muszę, bo nigdy niewiadomo kiedy trafi się taka okazja jak zakupy z Brisą.
Załamałem się, choć nie było tego po mnie widać. Brat z chichotem wyszedł z pokoju i zniknął gdzieś w kuchni, a ja wyjąłem z szuflady resztki swoich oszczędności. Nie było tego dużo, zapewne nie zostanie mi wiele oszczędności do końca miesiąca, ale męska duma nie pozwoli mi, żeby to dziewczyna płaciła za mnie. Nigdy nie lubiłem być od kogoś zależny. Wystarczył mi fakt, że byłem pod władzą finansową brata. Może powinienem pomyśleć o jakiejś tymczasowej robocie po szkole? Tyle, że wtedy nie mógłbym się widywać z Brisą, a nie można jej przecież zostawiać na długi czas samej.
– Czujesz się już dobrze? – spytałem, unosząc  brew do góry.
Dziewczyna kiwnęła lekko głową.
Dopiero teraz zorientowałem się, że nie spakowałem jej żadnej bluzy. Gdy niosłem ją do domu założyłem na nią własną.
– Mam nadzieję, że nie będzie ci przeszkadzać moja bluza – burknąłem od niechcenia i podałem jej czarny, bawełniany materiał. – Nie spakowałem ci żadnego okrycia.
Brisa przyjęła okrycie z wdzięcznością. Ubrała je tak ostrożnie, jakby się bała, że w trakcie popełni błąd i bluza otworzy swoje ohydne zębiska, żeby pożreć ją w całości. Miałem ochotę się zaśmiać, ale milczałem ze swoją stałą, kamienną miną. Gdy miała ją już na sobie, przyłożyla rękaw do nosa. Czułem się trochę zażenowany tym, że nie jest to świeżo wyprane odzienie. A jeśli śmierdzi? Nie chciałem ją odstraszyć swoim zapachem. Każdy facet się poci.
– Pachnie tobą – stwierdziła z lekkim uśmiechem.
Westchnąłem i przeczesałem dłonią włosy.
– To znaczy, że wali spoconym skunksem czy kwiatkami z łąki?
– Głupi jesteś, Chris – odpowiedziała.
Cóż, nie powiedziała czegoś, co mnie zaskoczyło. Raczej dziwi mnie to, że od początku nie boi się używać w moim towarzystwie takich słów. Gdy po raz pierwszy do niej przyszedłem tez nazwała mnie głupim.
– Jest różnica między słowem pachnieć a śmierdzieć. Powiedziałam, że pachniesz – dodała.
– W takim razie czym? – Oparłem się o biurko dłońmi i uniosłem do góry brew.
Dziewczyna wydawała się być lekko zażenowana, ale odpowiedziała na to pytanie:
– Jak jabłko.
Tym razem się nie powstrzymałem i wybuchnąłem śmiechem. Nigdy nie sądziłem, że ktoś porówna mój zapach do soczystego owocu. To naprawdę był przyjemny zapach? Nie mogłem sobie przypomnieć jak pachnie jabłko, może dlatego, że dawno ich nie jadłem.
Cóż, jak szaleć to szaleć, kupię składniki na obiad i kilogram jabłek – pomyślałem ironicznie. Zbiednieję, ale przynajmniej raz będę mieć pełen brzuch. Optymistyczne zakończenie dnia. Przez resztę miesiąca mogę zdychać z głodu.
Westchnąłem głośno, ale poklepałem Brisę po głowie. Czasami traktowałem ją jak dziecko, ale chyba nie miała mi tego za złe. Spojrzała na mnie spode łba, ale uśmiechnęła się lekko.
Zanim wybraliśmy się na drogie zakupy, musiałem odprowadzić dziewczynę do łazienki. Miałem wiele wolnego czasu na przemyślenia. Leżałem więc na łóżku i przyglądałem się sufitowi.
Brisa należała do tej kategorii dziewcząt, które mogły przesiadywać w łazience godzinami. Miałem nadzieję, że nie wpadł jej do głowy żaden głupi pomysł na zabawy żyletkami – oddźwięk płynącej wody rozlegał się naprawdę rzadko. Trochę się martwiłem, dlatego nasłuchiwałem najcichszych dźwięków dochodzących z łazienki. Wychodziło na to, że nie robi niczego głupiego. Upewnił mnie o tym cieniutki głosik wołający moje imię. Jak dla mnie mogłaby wymawiać je co chwilę. Miała dźwięczny i miły dla ucha głos, poruszała nim najchłodniejsze serca, w tym i moje własne.
Podszedłem pod drzwi łazienki. Gdy w nie zapukałem, prawie natychmiastowo w szparze między nimi pojawiła się mokra głowa dziewczyny. Nie patrzyła mi w oczy, patrzyła w podłogę, najwyraźniej coś ją zawstydziło. Miałem nadzieję, że nie znalazła gumek brata. Kretyn miał tendencje do zostawiania zużytych nie w tym miejscach, co powinien.
– Coś się dzieje? – spytałem, udając obojętnego. Wcale nie starałem się zerknąć w głąb pomieszczenia. Przecież byłem grzeczny i nie podglądałem koleżanek podczas mycia.
– Bo… – zaczęła niewinnie. Widziałem jak jej palce zaciskają się na drzwiach od zewnętrznej strony. Chciała żebym umył jej plecy, czy jak? Oczywiście, że bym to zrobił! Podaj mi tylko gąbkę, a sprawię, że twoje plecy będą jęczeć z zachwytu – pomyślałem z ironią.
Uśmiechnąłem się do siebie mimowolnie. Miałem nadzieję, że nie wyglądałem przy tym jak gwałciciel małych króliczków.
– Zapomniałam czegoś – wydusiła z siebie dziewczyna. Mówiła tak cicho, że ledwo ją usłyszałem. Bosą stopą szorowała kafelki – wyglądała, jakby coś zbroiła. No, chyba nie muszę jej przynosić podpasek?!
– Mów – pogoniłem ją.
– Bielizna – odpowiedziała cicho i zamknęła za sobą drzwi z zażenowaną miną.
Nie miałem pojęcia dlaczego zacząłem uśmiechać się jak ostatni kretyn na Ziemi. Początkowo chciałem powiedzieć jej, że może przecież chodzić bez, uznałem jednak, że to odrobinę za odważne, poza tym Sebastian mógłby się niepotrzebnie napalić na moją przyjaciółkę. Drugie co chciałem powiedzieć to, że pożyczę jej własną – szybko się jednak zorientowałem, że nie posiadam staników, ponieważ jestem całkowicie płaski, a moje bokserki byłyby w pewnych miejscach zbyt rozciągnięte. Brisa najwyraźniej chciała, żebym przyniósł bieliznę, która należała do niej, po prostu nie potrafiła wyrazić tego słowami.
Wstydziła się? Przecież wielokrotnie widywałem jej majtki, dziś je nawet spakowałem do torby. Nie robiły na mnie żadnego wrażenia.
– Zaraz ci przyniosę – burknąłem przez drzwi i ruszyłem w drogę powrotną do pokoju.
Padło na urocze majtki w małe, różowe kwiatuszki z kokardką na przedzie. Chyba bym się zdziwił, gdybym natrafił na jakieś koronkowe, podczas grzebania w jej szufladach. Brisa nie była ani trochę seksowna. To mała ciamajda o umyśle dziecka, na moje nieszczęście tym dzieckiem jednak nie była. Miała trochę więcej w klatce piersiowej niż przedszkolak.
Z rozmachem chwyciłem za pierwszy lepszy stanik w kolorze bieli. Miałem na niego nie patrzeć, ale skusił mnie jego rozmiar. Spojrzałem na niego podejrzliwie. Zapewne gdybym założył go na głowię, miałbym elegancką czapkę. Totalnie nie znałem się na rozmiarach, ale zdążyłem się domyślić, że C75 to coś większego niż przeciętny format dziewczęcych biustów. Sebastian zapewne by się ucieszył, dla mnie nie miało to znaczenia.
Wziąłem wszystkie rzeczy ze sobą i zaniosłem je Brisie. Przyjęła je z cichym dziękuję i nerwowym zamknięciem drzwi. Miałem ochotę się śmiać. Nie wyobrażałem sobie jej małżeństwa. Zanim ktokolwiek namówiłby ją do nocy poślubnej, minęłyby chyba lata. Była strasznie dziecinna i zamknięta w sobie. Może to przeżyta w dzieciństwie trauma sprawiła, że nigdy nie dorosła i wciąż przypominała małą dziewczynkę zamkniętą w ciele kobiety? Nie miałem pojęcia. Płeć żeńska była dla mnie trudna do rozszyfrowania, że już nie wspomnę o Brisie, która była jeszcze bardziej skomplikowana.
Wzruszyłem ramionami, pozostawiając kobiece rozważania na inny dzień. Postanowiłem poczekać na swoją przyjaciółkę pod drzwiami. Stąd będzie już niedaleka droga do sklepu.  
Już po kilku minutach z łazienki wynurzyła się zarumieniona twarz dziewczyny. Nie patrzyła mi w oczy, stanęła obok mnie bez słowa i szczelnie zamknęła drzwi. Niebieskie oczy utkwiła w podłodze. Co starała się tam dostrzec? Drobinki kurzu?
Westchnąłem i zwróciłem ją twarzą ku sobie. Spojrzała na mnie lekko zaskoczona, szybko zmieniając wyraz twarzy na podejrzliwy i niepewny. Bała się, że ją pocałuję? Niedoczekanie.
– Nieraz grzebałem w twojej bieliźnie, więc nie masz się czego wstydzić – mruknąłem od niechcenia. Nie czekałem na reakcję. Chwyciłem ją za dłoń i ruszyłem w stronę drzwi wyjściowych. Sebastian od dłuższego czasu przyglądał mi się zza rogu kuchni. Myślał, że zrobię coś nieprzyzwoitego? Rozumiem, Chris i jakakolwiek dziewczyna przy jego boku to dosyć śmieszna i nieprawdopodobna wizja, ale cuda się zdarzają. Moim cudem była właśnie Brisa.
Posłałem bratu złowrogie spojrzenie i prychnąłem cicho. Zazdrosny? Trudno, nie oddam jej. Niech leci do tych swoich klubowych dziewczynek z wielkimi balonami, które lecą na jego biedną kieszeń.
– Chodźmy – burknąłem na odchodnym. W odpowiedzi usłyszałem tylko ciche mruknięcie, które najprawdopodobniej oznaczało zgodę.
Odkąd pamiętam nie znosiłem chodzić na zakupy. Gdy ja i mój brat byliśmy mali, szliśmy na nie wspólnie z matką jak na skazanie. Często dawała nam wolną rękę i pozwalała chodzić po całym sklepie. Korzystaliśmy z tego jak mogliśmy. Czasem robiliśmy konkursy na to, kto najwięcej schowa batonów do kieszeni, niestety zabawa skończyła się za naszym drugim wyjściem do sklepu, gdzie Sebastian został przyłapany na kradzieży. Oczywiście potraktował mnie bardzo solidarnie, bo skoro on został ukarany to dlaczego ja bym nie miał być?
Matka była wtedy zła, jak nigdy wcześniej, jednak wciąż pozwalała nam na swobodne przechadzki. Co tydzień sprawdzaliśmy nowości na regałach z zabawkami i staraliśmy się przekonać naszą rodzicielkę do kupna jednej z nich. Zazwyczaj nam się to nie udawało. Nie byliśmy wtedy bogaci, podobnie jak dziś, jednak gdybym miał wybrać lepsze czasy, uwzględniając przy tym kryterium komfortu życia – wtedy na pewno cofnąłbym się aż do dzieciństwa. Teraz nie mogliśmy sobie pozwolić na żadną zachciankę – kiedyś dostawaliśmy w nagrodę za dobre sprawowanie przynajmniej batona. Życie było łatwiejsze, kiedy było się małym chłopcem, który nie przejmował się niczym, co się wkoło niego dzieje – celem wyższym było wtedy zdobycie słodyczy lub ogranie brata w piłkę. Wadą dzieciństwa jest niestety to, że prędzej czy później się kończy.
Market nie znajdował się daleko od mojego domu. W drodze do niego Brisa wyjaśniła mi nieśmiało, co chciałaby przyrządzić. Miałem wrażenie, że skromność posiłku obiadowego wynikała z jej troski o moje fundusze. Gdy oglądała mięso w lodówkach, robiła to z takim skupieniem, jakby właśnie pisała egzamin szkolny. I pomyśleć, że starała się po prostu znaleźć jak najtańszą porcję drobiu. Z warzywami było podobnie – jej ręce były w stanie wyszukać lekko obtłuczone brokuły, które były w przystępnej cenie. Przebywanie w sklepie wyjątkowo mnie nie nudziło. Z uśmiechem patrzyłem na poważną Brisę stojącą przed wielkim wyborem. Czy wszystkie kobiety lubił zakupy? Gdy patrzyłem wkoło, wszystkie wyglądały podobnie. Zatrzymywały się przy regałach i sprawdzały ze skupieniem ceny produktów, jakby od tego miało zależeć ich życie, czy może raczej życie ich portfeli. Świat bez istot płci żeńskiej byłby zdecydowanie zbyt nudny.
Pomysł Brisy na obiad nie był skomplikowany. Chciała zrobić gotowanego kurczaka z warzywami i sosem czosnkowym. Brzmiało nieźle, aczkolwiek osobiście wolałbym mięso smażone. Nie mogłem jednak narzekać. Powinienem się cieszyć, że cokolwiek będzie dane mi zjeść.
Po kilkudziesięciu minutowej podróży po markecie, nareszcie mogłem odsapnąć. Dwie siatki wylądowały w moich dłoniach, bo przecież nie rozkażę dziewczynie, żeby je dźwigała. Brisa upierała się, że jest wystarczająco silna, ale nie reagowałem na jej argumenty. Po krótkim westchnięciu stwierdziła, że mimo chłodnego nastawienia zachowuję się jak dżentelmen. Nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu. W jakiś sposób mnie to rozbawiło. Mała, ślepa Brisa. Przecież nikogo poza nią nie traktowałem z taką troską. Nie otwierałem żadnej dziewczynie ani kobiecie drzwi, nie ustępowałem miejsca w autobusie starszym paniom, nie pytałem czy trzeba komuś pomóc, bo zwyczajnie nie interesowałem się otoczeniem. Ludzie powinni być samodzielni i nie oczekiwać od nikogo pomocy. Zależność od kogoś nie jest dobrym sposobem na życie.
Zdążyło się już ściemnić. Żałowałem, że nie założyłem na siebie czegoś cieplejszego, na szczęście nie miałem tendencji do nagłych zachorowań. W przeciwieństwie do Brisy posiadałem końskie zdrowie i zła pogoda rzadko na mnie oddziaływała.
Idąc, cały czas patrzyłem przed siebie. Wiedziałem, że moja przyjaciółka spogląda na mnie od czasu do czasu, jakby chciała coś powiedzieć. Domyślałem się o co chodzi – o pamiętnik. Nie zdążyliśmy o nim jeszcze porozmawiać. Przez mafijne dzieje stał się tematem pobocznym. Sądziłem, że Brisa szybko się podda w próbach zagadania o niego, nie należała w końcu do odważnych osób. Bardzo się zdziwiłem, gdy usłyszałem jej pytanie:
– Przyniosłeś go tu?
Udałem, że nie wiem o co chodzi. Spojrzałem na nią ukradkiem i uniosłem brew do góry. Dziewczyna natychmiastowo odwróciła wzrok.
– Pamiętnik – dodała ledwo słyszalnie.
– Tak.
Tylko to jedno proste stwierdzenie padło z moich ust. Zachowałem się jak umysłowy sadysta, ponieważ chciałem, żeby to ona przejęła inicjatywę. Nie może wiecznie siedzieć w cieniu i liczyć, że pomogę jej w rozmowie. Musi się trochę usamodzielnić. Przecież nie zawsze przy niej będę.
Zapadła długa cisza. Znów patrzyłem przed siebie, a ona starała się wynaleźć w głowie kolejne pytanie, które byłoby odpowiednie. Poddanie się byłoby w jej stylu, dlatego byłem z niej dumny, że próbowała. Jesteśmy przyjaciółmi już jakiś czas. Mogłaby być odrobinę bardziej otwarta. Przecież wie, że celowo jej nie zranię.
Pytanie nareszcie padło:
– Uważasz mnie za wariatkę? – spytała głosem zbitego dziecka.
Przewróciłem oczami.
– Wariatów zamyka się w psychiatryku – westchnąłem. – Nikt nie stwierdził, że powinnaś tam być, a już na pewno nie ja. – Spojrzałem ukradkiem w jej zasmucone i niepewne oczy. – Doceniam to, że chciałaś się ze mną podzielić swoją historią. Oczywiście wolałbym, żebyś mi o tym opowiedziała, ale rozumiem, że nie jesteś w stanie.
Brisa kiwnęła tylko głową. Wydaje mi się, czy poczuła się w jakiś sposób zawiedziona? Chodziło o wyznanie miłości? Chciała, żebym na nie odpowiedział? Nie, nie byłbym w stanie. Nie teraz. Zarówno ja, jak i ona musieliśmy uporządkować swoje śmieci w głowie. Myślę, że mieszkanie razem przez kilka dni będzie dobrą okazją do tego.
Zaraz. Brisa nawet nie wiedziała o moim pomyśle.
– Uważam, że powinnaś u nas zostać przynajmniej na kilka dni – burknąłem. Tym razem nie spoglądałem na dziewczynę. Zmarszczyłem czoło i utkwiłem wzrok w drzewach, które kołysały się pod wpływem chłodnego wiatru. – Przynajmniej do czasu, kiedy twoja matka nie wyjdzie ze szpitala – dodałem.
Z trudem powstrzymywałem się od tego, żeby na nią nie spoglądać. Czy ta prośba była aż tak zawstydzająca? Przecież to tylko dom – mój dom, ja i brat. Nie stanie jej się tu krzywda. Na pewno nie taka jak u niej w mieszkaniu, gdzie czyha mafia. Odpowiedz w końcu, dziewczyno!
Odpowiedzi jednak nie usłyszałem. Zamiast tego poczułem, jak blada dłoń oplata się wokół mojej ręki. Zrobiło mi się gorąco, nie spodziewałem się takiej odwagi ze strony Brisy. Teraz tym bardziej bałem się spojrzeć jej w twarz. Z zaciśniętymi ustami szedłem do przodu. Miałem nadzieję, że nie zwiększyłem tempa chodu. Mogłoby to być podejrzane.
– Gdzie będę spała? – spytała cicho dziewczyna.
– W moim łóżku. – Umilkłem. – To znaczy ja mogę przespać się na podłodze, udostępnię ci swoje łóżko. A jeżeli będziesz chciała spać ze mną… – przerwałem i nachmurzyłem się. Musiałem wyglądać jak karp z otwartymi ustami. Dlaczego nie potrafiłem powiedzieć tak prostej rzeczy? Przecież nie było nic strasznego w spaniu razem. To tylko przyjacielskie leżenie w łóżku, gdzie mógłbym ją przytulić, jeśliby się bała. Nie wyobrażałem sobie niczego więcej.
– No, wiesz – burknąłem.
– Ch-chyba wiem – odpowiedziała piskliwie Brisa.
Miałem ochotę walnąć się dłonią w czoło. Teraz już nie mogłem na nią nie patrzeć. Spojrzałem w bok na jej czerwoną z zawstydzenia twarz.
– Nie wiesz – westchnąłem. – Nie miałem nic złego na myśli. Chodziło mi o to, że jakbyś się bała to możesz do mnie przyjść. Albo ja przyjdę do ciebie, bo moje łóżko będzie raczej wygodniejsze.
Blada ręka zacisnęła się na mojej dłoni. To co powiedziała dziewczyna było chyba szczytem jej odwagi:
– Chcę spać z tobą cały czas.
Znów zalała mnie fala gorąca. Po raz pierwszy uciszyła mnie dziewczyna. Nie byłem w stanie wydusić z siebie chociaż jednego słowa. Odpowiedź ugrzęzła gdzieś w moim gardle. Kiwnąłem tylko głową, mając nadzieję, że dojrzała ten słaby gest potwierdzenia.
Poniekąd byłem z niej dumny. Nareszcie zaczynała się otwierać. Wyrażała to o czym myślała, a przede wszystkim nie kazała mi się domyślać czego w danej chwili jej brakuje.
Resztę drogi przebyliśmy w całkowitej ciszy. Pozwoliłem się prowadzić za rękę, choć było mi głupio, że ze stresu strasznie się pocę. Brisie najwyraźniej to nie przeszkadzało. Z każdym przebytym metrem zdawała się do mnie przybliżać. W końcu byłem zmuszony przełożyć jedną z siatek do lewej dłoni. Zapewne z perspektywy ludzi przechodzących obok wyglądaliśmy jak zakochana para. Nikt by nie skłamał, gdyby stwierdził, że się kochamy. Tak było. Wystarczyło tylko kilka znaczących słów, abyśmy przestali być przyjaciółmi a stali się parą. Oczywiście z moim poziomem wyrażania emocji i zamkniętością Brisy nie było to chwilowo możliwe, ale nikt nie powiedział, że będzie już tak do końca naszych dni. W końcu nasze relacje muszą się zmienić. Pytanie czy na lepsze, czy gorsze.
Po powrocie do domu, panna Heartwind natychmiastowo wzięła się do roboty. Założyła stary fartuch w kwiaty, który należał do mojej mamy. Wspominała mi kiedyś, że bez stroju roboczego nie porusza się po kuchni. No, tak, Brisa była naprawdę wielkim czyściochem. I pomyśleć, że równocześnie tyle nas łączyło i dzieliło.
Gdy moja przyjaciółka zajmowała się gotowaniem, ja byłem zmuszony przeczytać książkę na język francuski. Nigdy nie lubiłem się uczyć i zazwyczaj tego nie robiłem, chyba, że już musiałem, jednak wiedziałem jakie nastawienie do nauki miała Brisa. To ona mnie zagoniła do książek. Stwierdziła, że mam kiepskie oceny ze sprawdzianów i powinienem się poduczyć. Nie znosiłem francuskiego, dlatego tylko udawałem, że czytam.
Kiedy panna Heartwind stała do mnie tyłem, mogłem ją uważnie obserwować. Po kuchni poruszała się z wdziękiem, wyglądała, jakby była w swoim królestwie. Równocześnie mieszała coś w garnku i nuciła pod nosem. Rzadko widywałem ją w tak dobrym nastroju. Może powinna się do mnie przeprowadzić na stałe?
Uśmiechnąłem się pod nosem. To nie byłby dobry pomysł. Brisa miała przecież matkę i własny dom. Nie była moją własnością. Wciąż byliśmy nastolatkami, za których odpowiadali dorośli. Gdyby życie było takie proste…
Zawiesiłem wzrok na falującym w powietrzu fartuchu. Przez moment wydawało mi się, że to moja matka stoi przy kuchence i gotuje. Ona też lubiła nucić gdy coś przyrządzała, a kuchnia była jej ostoją.
Czy była dobrą matką? Myślę, że tak, chociaż nie była najdroższą memu sercu osobą. Bardzo często nie było jej w domu, dużo pracowała, dzieciństwo spędziłem więc na samotnej zabawie lub biciu się z własnym, skretyniałym bratem. Może to dlatego trudno mi utrzymać więzi z kimkolwiek? Brisa była pierwszą osobą, która mnie do siebie przekonała.  
Pogrążony w zamyśleniu, nawet nie spostrzegłem, kiedy Sebastian wkroczył do kuchni. Niby go widziałem, a jednak jego obecność nie zrobiła na mnie wrażenia. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że zbliżył się do Brisy. Już miałem wstać i coś krzyknąć, aby powstrzymać ją od ucieczki, kiedy spostrzegłem, że bije go łyżką po ręce. Zatkało mnie. Pierwszy raz w życiu widziałem tak reagującą na obce istnienie obok pannę uciekające serce. Jeszcze niedawno postawiłbym swoje życie za stwierdzenie, że ucieknie, teraz… chyba muszę zmienić swoje zdanie.
Poczułem w sobie nagłą radość. Całkowicie bez przyczyny zacząłem się śmiać. Zarówno mój brat jak i Brisa spojrzeli na mnie zdziwieni. Wiem, śmiejący się Chris to bardzo niecodzienny widok, ale nie musieli patrzeć na mnie jak na psychopatę.
Sebastian udał, że unosi do ucha telefon –ułożył palce w taki sposób jak robią to dzieci, gdy się bawią bez rekwizytów.
– Halo? Szpital psychiatryczny? – spytał udawanym, przejętym głosem. – Mój brat ze ześwirował, przyjeżdżajcie najszybciej jak się da.
Umilkłem, a uśmiech natychmiastowo zszedł z mojej twarzy. Brisa wydawała się być zasmucona tym faktem. Spojrzała karcąco na mojego brata i znów trzepnęła go drewnianą łyżką w dłoń. Teraz nie pozwoliłem sobie na falę śmiechu, ale nie mogłem uciec od szczerego, delikatnego uśmiechu.
– Ta twoja laska to się na mnie rzuca, braciszku – prychnął brat, masując prawą dłoń. – A ja przecież tylko podjadam.
– Właśnie – odpowiedziała nieśmiało panna Heartwind. – Nie można podjadać, dopóki jedzenie nie będzie gotowe.
– Nie przejmuj się, mój brat to kretyn i matka nie wychowała go we właściwy sposób – westchnąłem teatralnie i udałem, że powracam do czytania książki, która przecież w żaden sposób mnie nie interesowała. Po prostu chciałem zrobić dobre wrażenie na dziewczynie.
Zaraz.
Nachmurzyłem się. Czy ona przypadkiem nie zachowuje się jak prawdziwa matka? Poustawiała nas obu – mnie i mojego brata – jak dzieci.  
Sebastian odszedł ze skwaszoną miną masując dłoń, a ja patrzyłem się w książkę jak dobry i przykładny synek. A może wszystkie kobiety tak miały, że lubiły ustawiać mężczyzn? Nawet pozornie delikatna i niewinna Brisa.  
Z rozbawieniem spojrzałem na dziewczynę. Nie, nie była jedną z tych, które ustawiały wszystkich po kątach. Nie próbowała też mną zawładnąć. To raczej ja podejmowałem wszystkie ważne decyzje, jeżeli chodziło o nas, a ona słuchała mnie z uwagą i potakiwała głową. A może to kwestia tego, że znajduje się w swoim królestwie? Brisa lubiła gotować, może to właśnie tutaj czuła się pewnie? Gdy skończy szkołę, powinna zatrudnić się jako kucharka. Może w jakimś przedszkolu? Lubiła dzieci. Nie mówiła o tym na głos, ale na pewno sama chciałaby mieć kiedyś swoje.
Nieświadomie zarysowałem uśmiechniętą buźkę ołówkiem na książce.
– Jesteś szczęśliwy, Chris? – spytała mnie znienacka. Patrzyła na mnie ukradkiem, trochę niepewnie, ale z nadzieją. – Uśmiechasz się cały czas.
Podparłem się na dłoni i spojrzałem na nią.
– Chyba jestem – odpowiedziałem. – A ty? – spytałem i uniosłem do góry brew. – Wyglądasz jakbyś była w swoim królestwie.
Panna Heartwind uśmiechnęła się niewinnie i chwyciła za rogi fartucha jak wstydzące się czegoś dziecko. Nie spoglądała na mnie, swój wzrok niby przypadkowo utkwiła w gotującej się zawartości garnka.
– Z jednej strony jest mi smutno, bo moja mama wylądowała w szpitalu, z drugiej strony nareszcie dowiedziałam się trochę o tobie. – W tym momencie niebieskie oko skierowało się na moją twarz. – Teraz już wiem jak mieszkasz, wiem, że masz brata i że jesteście tacy różni. Wiem, że żyjecie sami, nie odżywiacie się zbyt dobrze, wiem jak wygląda twój pokój i że nie utrzymujesz porządku. – W tym momencie się skrzywiłem. Aż tak to było widać? Wydawało mi się, że dobrze ukryłem stos brudnych skarpetek pod łóżkiem. – Chris, nigdy mi o sobie nie mówisz.
– Nigdy nie pytałaś – burknąłem i nachmurzyłem się.
Brisa miała poniekąd racje. Cała uwaga w naszych relacjach skupiała się na jej osobie. Wcale mi to nie przeszkadzało. Nie lubiłem opowiadać o sobie, z niechęcią chwaliłem się bratem czy nędzą mieszkaniową. Nigdy nikomu nie powiedziałem, że jestem sierotą. To nie miało najmniejszego znaczenia. Radziłem sobie. Po śmierci matki musiałem stać się samodzielny.
– Więc jak będę ci zadawać pytania, będziesz na nie odpowiadać? – Nieśmiały głos przerwał moje rozmyślenia.
Brisa zwróciła się w moim kierunku. Przez moment się zawahałem, ale nie miałem wyboru. Przecież musimy być wobec siebie sprawiedliwi. Skoro ona zaczyna się otwierać na mnie, ja również powinienem to zrobić.
Kiwnąłem głową.
– W takim razie ja również będę odpowiadać na twoje pytania. – Zdanie to wypowiedziała tak szybko, że ledwo zrozumiałem jego sens. Po nich odwróciła się do mnie plecami, wprawiając w ruch kwiecisty fartuch. Znowu zaczęła mieszać łyżką w garnku. Tym razem robiła to jednak szybciej i bardziej nerwowo.  
Uznałem, że to całkiem dobry układ. Ważne dla mnie było to, że podjęła walkę z własną osobą. Chciała się na mnie otworzyć. Widocznie bardzo wzięła sobie do serca moje ostatnie słowa – obwiniałem ją przecież o milczenie.
Miałem ciężki charakter, dotąd nie byłem wrażliwy na ludzkie cierpienie. Nie miałem pojęcia jak czuła się Brisa, bo nie przeszedłem takiej drogi jak ona. Ciężko było mi ją zrozumieć, kiedy ciągle milczała, ale nie powinienem ją o to obwiniać.
Zamknąłem książkę, podparłem się na dłoni i spojrzałem w wyprostowane i spięte plecy dziewczyny. Chwilę patrzyłem na nią w milczeniu. Kiedy się do niej odezwałem, drgnęła niespokojnie.
– Masz do mnie jakieś pytanie?
Milczała. Odezwała się dopiero wtedy, kiedy zacząłem już tracić nadzieję na to, że w ogóle mnie usłyszała czy zrozumiała.
– Nie mówiłeś mi nigdy o swojej mamie i tacie – szepnęła dziewczyna. Ani razu na mnie nie spojrzała. Wciąż udawała, że sztuka mieszania jest wysoce zajmująca.
– Cóż, ojca prawie nie pamiętam a matka zmarła, gdy miałem jakieś dziesięć lat w katastrofie lotniczej. Była wiecznie zapracowana, rzadko ją widywałem, więc po jej śmierci moje życie za bardzo się nie zmieniło. – Mój ton głosu był za bardzo swobodny. Chciałem koniecznie pokazać, że cała ta historia mnie obeszła. Prawda była jednak taka, że czasem, gdzieś głęboko w podświadomości, tęskniłem za blond kucykiem podrygującym przy odkurzaniu starego, bordowego dywanu w salonie, cichym i dźwięcznym nuceniu mi do snu, zmęczonymi, brązowymi oczami i wiecznie zamyślonym wyrazem twarzy, któremu urody dodawał tajemniczy uśmieszek. Musiałem jednak o tym wszystkim zapomnieć, żeby móc dalej żyć. Nie mieliśmy pieniędzy na żadnych psychologów, chociaż wielu „dobrych” ludzi dawało nam małe karteczki z numerami telefonów do najlepszych lekarzy pod słońcem. Sebastian kazał mi się nie poddawać i nie robić niczego głupiego, więc go posłuchałem. Najlepszym sposobem było zamknięcie się w sobie i ukrycie bólu.
– Przykro mi – szepnęła cicho dziewczyna.
Przez cały ten czas wgapiałem się tępo w stół. Nie zauważyłem, że Brisa przygląda mi się od dłuższego czasu.
 – Nie chciałam…
– Wiem, że nie chciałaś. Nieważne. Naprawdę sobie radzę – powiedziałem to trochę zbyt ostro, jednak szybko złagodniałem. – Wierzysz mi?
– Nie.
Uniosłem zdziwiony brwi. Przez chwilę miałem wrażenie, że mi się przesłyszało, ponieważ to jedno, przeczące słowo zostało wymówione szeptem, ale potem usłyszałem je dwukrotnie głośniej, z pewną siłą.
– Nie, Chris.
– Dlaczego? – prychnąłem.
Zanim dostałem odpowiedź, dziewczyna podbiegła do mnie i przytuliła moją głowę do swojej piersi. W normalnym przypadku zapewne spłonąłbym z wrażenia, ale zamiast tego poczułem dziwnie znajome ciepło w sercu. Matka tuliła mnie w ten sam, cholerny sposób. Jej serce zawsze biło tak szybko jak Brisie. Jego bicie towarzyszyło wspomnieniom kołatającym się w moim umyśle. I znów czułem zapach skórki pomarańczy i czułem ciepłe dłonie na policzkach. Słyszałem delikatny śmiech i moje imię wypowiedziane z łagodnością.
– Chris – usłyszałem nad uchem. To jednak nie była moja matka, tylko Brisa.
Przekląłem w duchu. Miałem omamy tylko dlatego, że w mojej kuchni od lat nie postawiła nogi żadna kobieta. Zapewne ktokolwiek by to nie był, kojarzyłby mi się z moją zmarłą rodzicielką. – Chris – usłyszałem raz jeszcze. – Ja… wiem jaki jesteś. Nawet, jeśli nie chcesz, żebym widziała prawdziwego ciebie, to… widzę. Nie musisz udawać.  
 Poczułem, że robi mi się gorąco, zupełnie tak, jakby jakaś część mojej duszy została przypalona prawdą, której nie chciałem. Wszyscy uznawali mnie za groźnego, nieobliczalnego i egoistycznego chłopaka, bo sam tego chciałem, Brisa widziała tą część mnie, której nigdy nie chciałem pokazywać światu. Nie wiem czy bardziej mnie to bolało, czy radowało.
Chłodna dłoń dziewczyny pogładziła mnie niezgrabnie po włosach. Czułem się jak dziecko. Było mi wstyd. Cholernie wstyd. Nie chciałem, żeby ktoś okazywał mi troskę. Przez chwilę miałem ochotę odepchnąć dziewczynę, ale zamiast tego objąłem ją mocno w pasie i przytuliłem.  
Chociażby nie wiem co, nie wypuszczę jej z objęć. Nikt mnie do tego nie zmusi. Stawię czoła nawet tym ludziom, którzy będą ją nachodzić, byle, żeby być przy niej i żyć. Po prostu żyć.
Zapewne ta romantyczna chwila trwałaby w nieskończoność, gdyby nie zapach przypalającego się mięsa. Panna Heartwind jak na zawołanie oderwała się ode mnie i z czerwonymi plamami na twarzy podbiegła do garnka. Jęknęła donośnie, starając się uratować potrawę. Na widok biegającej po całej kuchni, spanikowanej dziewczyny zaśmiałem się. Postanowiłem jej pomóc, bo jeżeli byłem w czymś dobry to na pewno w ratowaniu spalonych potraw.
Danie obiadowe w ostateczności nie okazało się najgorsze. Dla osób takich jak ja czy mój brat, każdy ciepły posiłek, składający się z jakichkolwiek wartości odżywczych był wspaniały. Kiedy siedzieliśmy już przy stole, ścigaliśmy się na miski. Ja zjadłem dwie, Sebastian trzy. Widziałem jego triumfalnie uniesiony podbródek i dumę na twarzy. Pozostało mi tylko przewrócić oczami. Załamana Brisa, której nie podobała się spalona potrawa, zjadła zaledwie pół miski. Ciągle nas przepraszała za przypalenie mięsa. Sebastian stwierdził, że ma się zamknąć, rzucić mnie i wyjść za niego. Nie odezwałem się, ale kiedy usłyszałem to ciche i nieśmiałe: „wolę Chrisa”, nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu. Mój brat stwierdził, że nie wie co traci, a Brisa zakończyła cały dialog powiedzeniem, że będzie tu przecież czasem przychodzić i gotować.
Oficjalnie obiad, który stał się naszą kolacją, zakończył się całkiem przyjemnie. Przez moment znów czułem się, jakby moja rodzina była kompletna i szczęśliwa. Nie przeszkadzał mi nawet brat, który był przygłupem, musiałem go znosić tylko przy stole, potem stwierdził, że czuje się już lepiej i idzie pozarażać swoim katarem kilka panienek na imprezie u kumpla. Kiedy odchodził puścił mi oczko i szepnął: „powodzenia”. Miałem ochotę trzasnąć go wtedy drzwiami. Czy on naprawdę wszelakie związki z kobietami musiał kojarzyć z seksem? Gdybym tknął Brisę już nigdy nie zaufałaby żadnemu mężczyźnie.
Sebastian musiał zauważyć moją skwaszoną minę. Zanim zamknął drzwi wychylił głowę i dodał:
– Jeśli wierzysz w to, że przyjaźń pomiędzy chłopakiem a dziewczyną istnieje, to się mylisz. Już teraz jesteś w niej zabujany, tak samo jak ona w tobie, tylko żadne z was nie chce się do tego przyznać otwarcie i udajecie obrzydliwie słodką przyjaźń. Lepiej się bierz do roboty, zanim coś się spieprzy. – Kiedy drzwi się zanim zamknęły, stwierdziłem, że zabrzmiał dosyć poważnie i w końcu jak ktoś, kto pełni rolę brata. Właśnie dał mi radę.
Ten dzień był naprawdę dziwny. Moja stała, dobra rutyna pomachała mi ręką na pożegnanie. Stwierdziłem, że nie będę za nią tęsknił.
Kiedy przyszedłem do pokoju, oczekiwałem, że Brisa będzie siedzieć na łóżku i tulić do siebie swoją maskotkę, a tymczasem zastałem ją śpiącą pod samą ścianą. Westchnąłem na ten widok, ale nie mogłem powstrzymać się od lekkiego uśmiechu. Dziewczyna zostawiła dla mnie miejsce. Oczekiwała, że położę się obok niej, kiedy już wrócę z łazienki. Miałem tylko nadzieję, że jeśli przebudzi się w środku nocy, nie zacznie drzeć się wniebogłosy na mój widok. W końcu sama powiedziała, że chce ze mną spać.
Usnęliśmy razem już kilka razy, ale dotąd tylko w domu Brisy, przy otwartych drzwiach od pokoju, żeby matka dziewczyny nie pomyślała przypadkiem, że robimy coś nieprzyzwoitego. Pani Heartwind nie miała jednak takich obaw. Zawsze dawała nam tyle prywatności, ile chcieliśmy. Rzadko zjawiała się na piętrze, a jeśli już to głośno pukała i starała się mówić przez drzwi tym swoim zabawnym, entuzjastycznym głosem.
Nie powinienem się stresować, ale nie mogłem ukryć, że ta sytuacja trochę różniła się od poprzednich, kiedy usypialiśmy na kołdrze przytuleni do siebie. Nie mieliśmy na sobie wtedy piżam, nigdy nie przykrywaliśmy się kołdrą i… nigdy dotąd nie byliśmy w jednym domu zupełnie sami. Ledwo żarzące się światło dodawało klimatu tej niezwykłej, nocnej scenerii. Oczywiście gdyby nie dziewczyna leżąca w rogu mojego łóżka, zapewne gardziłbym tym twardym i skrzypiącym posłaniem jak co dzień. Brisa czyniła wszystko co mnie otaczało przyjemniejszym.
Zgasiłem światło i położyłem się obok dziewczyny. Początkowo wahałem się czy ją dotknąć, żeby przypadkiem się nie przestraszyła, ale w końcu sama – podświadomie lub świadomie, nie wiem – przybliżyła się do mnie i ułożyła głowę z burzą roztrzepanych włosów na mojej piersi. Cieszyłem się, że śpi i nie słyszy mojego przyspieszonego bicia serca, przy okazji modliłem się o to, aby moja typowo męska strona siedziała tej nocy cicho.
Długo nie mogłem zasnąć, ale kiedy sen mnie już zmógł, żałowałem, że trwało to tylko tyle czasu. Gdybym nie usnął jeszcze przez kilka minut, może dowiedziałbym się, czy muśnięcie delikatnych ust na policzku to tylko sen, czy zaskakująca rzeczywistość. Wyobraźnia płatała nam nieraz figle, ale za taki figiel wcale bym się nie obraził.
Spodziewałem się, że Brisa obudzi się jako pierwsza, ale najwyraźniej się myliłem. Musiała być bardzo zmęczona albo po prostu pierwszy raz czuła się tak bezpieczna, że  była w stanie spać, nie martwiąc się o to, że stanie się jej krzywda.
Kiedy otworzyłem oczy, słońce wisiało już wysoko na niebie – jego promienie były na szczęście hamowane przez szeroką, bordową firankę, która czyniła mój pokój ciemnicą. Kiedy chwyciłem za budzik, zdziwiłem się, że nie zadzwonił. Była już godzina jedenasta. Spóźniliśmy się do szkoły. Pewnie kiedy Brisa się o tym dowie, będzie niezadowolona. Opuściła już wystarczająco dużo zajęć. Nie miałem jednak zamiaru jej budzić. Czekałem w bezruchu aż sama drgnie.  
Moje prawa strona ciała powoli drętwiała. Przez pół godziny opierałem się pokusie wzięcia ramienia, z której odpłynęła już chyba cała krew. Miałem dziwnie pesymistyczne myśli o amputacji ręki, na szczęście ciche i słodkie ziewnięcie odcięło je od mojej głowy. Z trudem powstrzymałem się, żeby nie rzucić ironicznego: „dłużej nie można było?”, ale w przypadku Brisy wolałem uważać na takie słowa. Była krucha jak porcelana.
Brązowa głowa podniosła się do góry, mało nie odrywając mi nosa od twarzy. Miałem coś powiedzieć, chociaż krótkie dzień dobry, ale dziewczyna była teraz tak blisko mnie, że zaniemówiłem. Chyba jeszcze nie do końca rozumiała co się dzieje. Patrzyła mi w oczy zmrużonym błękitem tęczówek, stykając się ze mną nosem, jakby za chwilę miała mnie pocałować. To nie była dobra pora na bliskość. Jeszcze chwila i poziom porannego testosteronu wzrośnie tak bardzo, że…
Zanim Brisa się rozbudziła, odepchnąłem ją delikatnie od siebie i ściągnąłem z niej całą kołdrę. Niech to szlag! Nie ukryję tego, że jestem facetem!
Dziewczyna zamrugała kilka razy oczami. Ramiączko bluzki opadało w dół, a spodenki odsłaniały większą część jej prawego uda. Gdybym to nie był ja a Sebastian, źle by się to skończyło dla Brisy. Jej kobiecy wygląd był zarówno jej zaletą, jak i wadą. Nie potrafiła się bronić, a więc stanowiła łatwą ofiarę dla gorejących pożądaniem mężczyzn.
Przetarłem ręką moje dawno nieobcinane włosy i wziąłem głęboki wdech. Starałem się zrobić dobrą minę do złej gry, ale mój uśmiech chyba nie był tak przekonujący, jak tego chciałem.
– Coś się stało, Chris? – spytała zmęczonym głosem Brisa. Widziałem jak pociera ramiona, które zaatakowała gęsia skórka. Czułem się jak gbur, który celowo zabrał jej kołdrę, ale nie mogłem jej zwrócić mojej osłony. Nie teraz, kiedy byłem w cholerę, w cholerę pobudzony.
– Rano – powiedziałem zgodnie z prawdą, ale nie zdefiniowałem co miałem na myśli. Żeby odwrócić uwagę Brisy od swojego dziwnego zachowania, wskazałem palcem na budzik. – Jest już wpół do dwunastej.
To pomogło. Dziewczyna zerwała się do góry z piskiem i od razu wyskoczyła z łóżka. Nerwowo zaczęła rozglądać się za ciuchami. Biegała od krzesła do fotela, jakby panikowała. Na szczęście zdążyłem się już do tego przyzwyczaić.
– Brisa, daj spokój. – Znów przeczesałem ręką włosy. – To tylko jeden dzień, jutro obiecuję nastawić budzik we właściwy sposób i pójdziemy razem do szkoły, okej?
– A-ale nie mogę opuszczać więcej dni w szkole! – Piszczała.
Chwyciła za swoją bluzkę i wciągnęła ją przez głowę. Chyba zdążyła zapomnieć o tym, że ma na sobie piżamę. No, chyba,  że zrobiła to celowo, w końcu nie mogła się przy mnie rozebrać.
– Brisa – syknąłem zniecierpliwiony. – To tylko jeden dodatkowy dzień, nie przesądzi o tym, że cię wyrzucą ze szkoły. Możemy porobić dzisiaj coś innego, coś… fajniejszego. – Tymi słowami podsyciłem dodatkowo moje poranne, typowo męskie dolegliwości. Zakryłem się jeszcze dokładniej kołdrą. Zdziwiło mnie, że w pewnym momencie spanikowana Brisa podbiegła do mnie, chwyciła za nią i zaczęła ciągnąć ją w swoją stronę.
– Ej! Co ty wyprawiasz?! – Krzyknąłem przestraszony. Gdybym zobaczył siebie w lustrze, zapewne byłbym teraz bledszy niż ściany w naszej kuchni.
– Pod kołdrą musi być mój plecak! – Pisnęła. – Pamiętam, że gdzieś tutaj był!
– Nie spaliśmy z plecakiem! – Wydarłem się zniecierpliwiony. Twardo trzymałem za kołdrę i nie zamierzałem jej puścić, Brisa jednak nie dawała za wygraną. Zapierała się bosymi stopami o dywan i ciągnęła ją najmocniej jak mogła do siebie. W jakiś sposób poczułem się zirytowany jej niecnymi próbami. To tak, jakby miała pokazać światu mój wstydliwy sekret.
– Chris, puść ją!
– Nie puszczę, do cholery, więc nie siłuj się ze mną!
– O co ci chodzi? – jęknęła dziewczyna, patrząc mi w oczy.
– O cholernie wstydliwe sprawy!  
– Wstydzisz się swojej kołdry i dlatego nie chcesz jej puścić? – spytała zdziwiona Brisa. – Przecież pod nią spałam, głuptasie. – I znów za nią pociągnęła, prawie wyrywając ją z moich objęć.
– Nie, wstydzę się tego co jest pod kołdrą!
– Nie musisz się mnie wstydzić!
– Muszę! – Tym razem to ja pociągnąłem do siebie materiał. Zrobiłem to jednak za mocno. Brisa straciła równowagę i została pociągnięta razem z nią prosto na mnie. Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, leżała na mojej klatce piersiowej razem z kołdrą. Nasze głowy przeżyły bolesne starcie. Jęknęliśmy boleśnie w tym samym momencie.
– No i widzisz? – syknąłem, chwytając ją za ramiona i patrząc jej prosto w oczy.
Zawstydzona dziewczyna odwróciła ode mnie wzrok.
– N-nie, ale czuję.
Zamarłem.
– Co czujesz? – spytałem jednym tchem.
– Wiedziałam, że chowasz pod kołdrą mój plecak! Masz go o tutaj! – oburzyła się i dotknęła palcem miejsca na kołdrze, którego nie powinna nigdy dotykać. Jęknąłem bezradnie i zrzuciłem ją z siebie tak, że przetoczyła się z piskiem po łóżku i upadła na podłogę. Zanim cokolwiek zdążyła zrobić, czy powiedzieć rzuciłem na nią kołdrę i wyszedłem z pokoju.  
– Plecak, do cholery – syknąłem pod nosem. – Cholerny, twardy plecak. – Mówiąc to, podciągnąłem spodenki piżamy do góry i wszedłem do łazienki. W lustrze przywitała mnie rumiana twarz, blada pierś i błyszczące oczy. To już chyba rutyna, że widzę w swoim odbiciu wiecznie wykrzywione w grymasie usta. Może częściej powinienem się uśmiechać?
Po porannym, wyjątkowo długim obrzędzie mycia, czesania i ubierania, nareszcie opuściłem łazienkę. Byłem tak zajęty własnymi myślami, że nawet nie słyszałem żadnej krzątaniny w kuchni obok. Raczej nie spodziewałem się ujrzeć ubranej w fartuszek i uśmiechniętej Brisy, która będzie robić na śniadanie jajecznicę. Miło mnie zaskoczyła, choć początkowo czułem się odrobinę niezręcznie. Mokry ręcznik przerzuciłem przez ramię, żeby choć w niewielkim stopniu przykrył moją gołą, ociekającą wodą pierś. Brisie mój obecny stan najwyraźniej nie przeszkadzał, spojrzała na mnie kątem oka i uśmiechnęła się do mnie nerwowo. Zdziwiło mnie, że nawet się nie zarumieniła. Czyżby moja naga klatka piersiowa była aż tak nędzna, że nie wywołała u niej zawstydzenia? Muszę poćwiczyć formę.
– Chyba jednak miałeś rację – odezwała się. – Jest już za późno, żeby pójść do szkoły, została nam tylko jedna godzina lekcyjna.
– Cieszę się, że mnie posłuchałaś – burknąłem. Szybko wróciłem się do pokoju, wyjąłem z szafki pierwszą lepszą, wymiętoloną koszulkę i zarzuciłem ją na siebie. Nie minęła nawet minuta, a na powrót zjawiłem się w kuchni. Brisa właśnie nakładała jajecznicę na talerze. Miała dziś wysoko upięty, koński ogon, wyglądała w nim zupełnie inaczej niż na co dzień. Zazwyczaj jej brązowe, lekko pofalowane włosy otaczały policzki gęstą siecią, teraz jej wolna od kosmyków twarz nabrała ostrzejszego wyrazu. Nie miała już tak słodko okrągłej buzi i w końcu wyglądała jak kobieta. Magii dodawał jej ten drobny uśmiech, który towarzyszył jej, kiedy robiła coś, co lubiła. Nawet przez moment nie zwątpiłem w to, że kuchnia była jednym z ulubionych miejsc.
Zasiedliśmy do stołu i zaczęliśmy spożywać nasz poranny posiłek. Miałem już plan na dzisiejszy dzień. Nie zapowiadał się zbytnio romantycznie.
Przez długi czas przyglądałem się skupionej na jedzeniu Brisie, która zamyślona wpatrywała się w stół. Najwyraźniej nad czymś głęboko rozważała. Mogłem się jej przyglądać w nieskończoność, ale chciałem załatwić to jak najszybciej się dało.
– Słuchaj – zagadałem, ale Brisa szybko mi przerwała. Można powiedzieć, że nasze głosy zgrały się w czasie, ale to jej był o wiele mocniejszy i zadziwiająco odważny.
– Fajnie się razem spało.
Zdziwiłem się. Zazwyczaj nie mówiła tak odważnych rzeczy, ale jak widać – potrafiła zaskakiwać. Z nieśmiałym uśmiechem majtała widelcem w swojej jajecznicy, jak jakaś zakochana do bólu nastolatka, która żywiła się samą miłością. Przez chwilę nie wiedziałem co mogę powiedzieć. Kiedy już otworzyłem buzię, wszystkie słowa zmieszały się w jedno.
– No, w sumie, nie było źle, fajnie nawet i w ogóle – mruknąłem zakłopotany swoim plączącym się językiem. Teraz to ja majtałem widelcem w jajecznicy jak zawstydzony obecnością ukochanej nastolatek.  
Nastała między nami cisza. Teraz słychać było tylko szczęk obijających się o talerze widelców. To był chyba dobry moment, żeby opowiedzieć o dzisiejszych planach, które dla nas miałem. Wziąłem cichy wdech i zacząłem od nowa:  
– Myślę, że mogłabyś dzisiaj spędzić trochę czasu ze swoją matką w szpitalu. Mogła się już przebudzić. Na pewno się o ciebie martwi – mruknąłem znad talerza. Udałem, że biorę odrobinę jajecznicy na widelec i powoli ją przeżuwam. Czekałem aż Brisa coś powie, ale o dziwo milczała. Z trudem powstrzymałem się, żeby nie spojrzeć jej w twarz. Zmartwiłem ją samym wspomnieniem o matce? A może niepokoiło ją to, że chciałem posłać ją tam samą?
Westchnąłem ciężko.
– Ja w tym czasie wybiorę się do twojego domu po więcej ciuchów dla ciebie, bo to chyba oczywiste, że póki twoja matka leży w szpitalu, nie zamierzam cię stąd wypuszczać? – mruknąłem i spojrzałem na nią spod blond grzywki. Dopiero teraz dostrzegłem jej zmartwioną minę.
– Nie powinieneś tam iść, Chris – szepnęła cicho i z przejęciem, jakby się bała, że ktoś poza mną ją usłyszy. – Nie sam.
Przewróciłem oczami.
 – Nie pójdziesz tam przecież ze mną. Wiem, że się boisz – odpowiedziałem wyjątkowo spokojnie, nawet jak na mnie. Tym razem nie spuszczałem oczu z twarzy przejętej dziewczyny. – Spokojnie, poradzę sobie. Wejdę tam i po dziesięciu minutach wyjdę. Obiecuję.
Brisa kiwnęła głową, choć widziałem, że robi to z wyraźną niechęcią, zupełnie, jakby gotowa była lada moment przejść z kiwania do gwałtownego potrząsania. Cokolwiek by powiedziała i tak bym tam poszedł. Nie będę jej przecież ubierał w swoje bokserki i przyduże ciuchy. Do szkoły musi chodzić ubrana porządnie, jak zwyczajna i całkiem normalna dziewczyna.
Milczeliśmy już do końca śniadania. Bez słowa zabrałem się za mycie naczyń. Brisa w tym czasie siedziała przy stole i wpatrywała się zamyślona za okno. Do domu zdążył wrócić jeszcze bardziej rozchorowany i skacowany Sebastian. Wprowadził trochę słońca do pochmurnej i milczącej kuchni. Nawet ja się zaśmiałem, kiedy opowiadał o tym, jak nasmarkał dziewczynie do drinka, a potem obudził się w różowym pokoju pięcioletniej siostry koleżanki ubrany w tutu i z uroczymi kitkami na głowie. Jego życie bardzo różniło się od mojego, choć mieszkaliśmy przecież w tym samym domu. Po śmierci matki zaczął zapychać swoje myśli zabawą, ból przerabiając na śmiech, a ja zamknąłem się we własnej ciemnicy ze swoim cierpieniem i nauczyłem się z nim żyć. Mama zawsze powtarzała, że Sebastian jest podobny do naszego ojca. To tylko udowodniło mi, że był takim samym, imprezującym i nieodpowiedzialnym gnojkiem. Jeżeli jeszcze kiedykolwiek go spotkam, niech nie liczy na łatwe przebaczenie. Bo może gdyby tutaj był, mama wciąż by żyła.
Po wysprzątaniu kuchni i wysłuchaniu historii schorowanego Sebastiana, który nie zdążył jeszcze wytrzeźwieć, postanowiłem upchnąć brata w jego zasyfionej sypialni. Początkowo się opierał i próbował podrywać Brisę, ale ostatecznie gdy tylko dotknął głową poduszki, zasnął jak dziecko. Przynajmniej mieliśmy spokój na kolejne kilka godzin. Zapewne gdy wrócimy, dalej będzie przytulał poduszkę i nawet wiercąca w suficie wiertarka go nie obudzi.
Dla pewności, że Brisie nic nie będzie grozić, odprowadziłem ją prosto pod drzwi sali, gdzie leżała jej matka. Jak się szybko okazało – rzeczywiście zdążyła się już obudzić. Nie chciałem przerywać im tego pięknego i wzruszającego momentu, kiedy obydwie tuliły się do siebie i zalewały łzami. Postanowiłem, że bez słowa usunę się w cień i zgodnie z obietnicą, przyjdę tu po Brisę za godzinę.
Mieszkaliśmy w małym, angielskim miasteczku, gdzie wszystkie budynki leżały blisko siebie, to dlatego od mojego mieszkania do szpitala było niedaleko, tak samo jak ode mnie do domu Brisy. To z jednej strony odrobinę mnie niepokoiło. Dziewczyna wspominała kiedyś, że nigdy nie mogły uciec z matką od mafii, bo zawsze je odnajdywali. Byłem chyba głupi, skoro sądziłem, że ukryję Brisę w mieszkaniu, które znajduje się niedaleko od jej domu. Na szczęście na chwilę obecną nic jej nie groziło. Nie była w szpitalu sama. Raczej nikt nie chciałby narażać swojego życia tylko po to, żeby dopaść żeńską część rodziny Heartwindów w miejscu publicznym.
Idąc parkiem, starałem się skierować swoje myśli na bardziej przyjemny tor, ale nie mogłem odnaleźć w głowie niczego, co sprawiłoby, że byłbym radosny. Wszystko wydawało się być teraz szare i niepokojące. Nawet, gdy przeszedłem rozmyślaniami do Brisy, szybko zaczęły mi wracać sceny z jej ataku paniki i te, które sam wytworzyłem w głowie, kiedy czytałem jej pamiętnik. No, tak, wciąż o tym nie porozmawialiśmy. Może tak właśnie miało być? Może żadne z nas nie musiało niczego w tym temacie dodawać? Liczyło się to, że w końcu się dowiedziałem, dlaczego Brisa cały czas gdzieś ucieka. Dowiedziałem się też, że prawdopodobnie jest we mnie zakochana – sama myśl o tym wywołała u mnie falę gorąca. Co by się zmieniło, gdybym wyznał jej swoją miłość? Na pewno mógłbym ją wtedy bezkarnie całować i nie powstrzymywać się przed tym za każdym razem, kiedy znajdzie się za blisko mnie. Może chodzilibyśmy po mieście za rękę i pozbawilibyśmy wszystkich ludzi, którzy nas znali wątpliwości. W końcu wyszłoby na jaw, że panna uciekające serce i aspołeczny gbur są w sobie zakochani i nikt by się tym już nie dziwił. Myślę, że poza tym wszystko byłoby wciąż takie same. Dalej spędzalibyśmy tyle czasu, ile teraz, wieczorami leżelibyśmy na łóżku, a w szkole siedzieli ze sobą na większości lekcjach. Może właśnie dlatego nie powinienem jej niczego wyznawać? Może wcale nie potrzebowaliśmy słów wyrażających miłość. Ja domyślałem się, że Brisa jest we mnie zakochana prawdopodobnie tak samo, jak ona domyślała się, że ja jestem zakochany w niej. Wszyscy wkoło widzieli jak na siebie spoglądamy i nikogo nie pozbawialiśmy wątpliwości co do tego, że łączy nas coś wielkiego. Może nie powinienem wciąż rozmyślać jak powiedzieć jej te dwa, ohydnie słodkie słowa? Może to samo wyjdzie kiedyś z głębi mnie i wcale nie będę się musiał do tego zmuszać?
Skrzywiłem się do własnych myśli. Koniecznie chciałem od tego uciec. Byłem straszliwym tchórzem i nawet sam nie wiem czego się bałem. Przecież Brisa mnie nie odrzuci. Byliśmy na siebie skazani. Od czego tak bardzo uciekałem? Od miłości, w którą po śmierci matki przestałem wierzyć? A może bałem się, że stracę Brisę tak samo jak i ją?
Im dalej zagłębiałem się we własne myśli, tym gorzej było. Chmura gradowa wisiała nad moją głową i przygniatała mnie do ziemi. Miałem wrażenie, że przez nią stąpam coraz wolniej i ciężej, ale to mogła być tylko moja wyobraźnia.   
Kiedy znalazłem się już w domu Brisy, zorientowałem się, że przecież nie zamknęliśmy mieszkania. Bardzo spieszyło nam się do tego, żeby stamtąd wyjść, poza tym nie wiedziałem, gdzie Heartwindowie trzymają klucze. Fakt, że dom stał przez cały ten czas otwarty, sprawił, że przeszyły mnie dreszcze. Przecież każdy mógł tutaj wejść i robić co mu się rzewnie podobało.
Na pierwszy rzut oka mieszkanie wyglądało tak samo. Raczej wątpiłem w to, że ktoś miły przyszedł tu posprzątać po mafijnym włamaniu. Pani Heartwind i jej córka trzymały się od większości ludzi z daleka, dlatego w sąsiedztwie uznawane były za dziwaczki. Gdyby choć jeden człowiek zbliżył się do nich tak jak ja, z pewnością przestałby plotkować w taki sposób. Nie na co dzień jakaś rodzina nękana była przez mafię, którą nasłał na nią zmarły ojciec pogrążony w długach.
Wchodząc po schodach do góry wciąż byłem czujny, ale zdołałem się już uspokoić. Za dużo oglądałem  thrillerów. Niby kto miałby się przejąć pustym domem Heartwindów? Ludzie przecież i tak się nie domyślali, że nikogo tutaj nie ma. Każdy z nich widział karetkę i policję, ale zapewne nikt nie zdołał zapukać do dwóch samotnych kobiet, żeby dowiedzieć się czy wszystko z nimi w porządku.
Pokój Brisy również nie zmienił swojego układu. Trzy rozwalone książki wciąż leżały pod biurkiem, krzesło było wywrócone, a ciuchy, które wcześniej wyrzuciłem z komody spoczywały na łóżku. Kiedy tu przyszedłem ostatnim razem, mogłem wziąć zdecydowanie więcej ubrań, ale Brisa była w zbyt kiepskim stanie, dlatego musiałem się spieszyć. Teraz nic mnie nie poganiało, chyba, że to dziwne uczucie niepokoju.  
Z białej szafy stojącej w rogu pokoju wyjąłem błękitną walizkę dziewczyny i rozłożyłem ją na łóżku. Nie przeglądałem jej ciuchów, wiedziałem, że we wszystkim wygląda dobrze, tak więc pakowałem co wpadło mi w ręce.
Zastanawiało mnie, co zrobi teraz pani Heartwind. Przecież nie mogą wrócić do tego domu, a gdziekolwiek się przeprowadzą i tak mafia je znajdzie. Musiałyby wyjechać z kraju, żeby nikt ich już nie dręczył, a ten pomysł trochę mnie przerażał. Gdyby Brisa się przeprowadziła, nie moglibyśmy się codziennie widywać. Na dodatek nie miałbym wystarczająco dużo pieniędzy, żeby do niej jeździć, gdziekolwiek by była, a na pewno nie znajdowałaby się przecznicę dalej. Z której strony by na to nie spojrzeć, sytuacja wydawała się być naprawdę kiepska. Nawet jeśli matka Brisy zebrałaby sumę, którą ojciec narobił sobie długu, mafia i tak by się od nich nie odczepiła. Nachodzenie dwóch kobiet musiało być jakąś odskocznią od ich codziennych utarczek.
Prychnąłem głośno jak niezadowolony kot. Kiedy tylko myślałem o tych gnojkach, którzy dotykali mojej Brisy, robiłem się wściekły. Zastanawiałem się, dlaczego niektórzy ludzie bywali tak bezduszni. W swoim krótkim życiu napotkałem już zbyt wielu egoistycznych typów, którzy lubili znęcać się nad innymi. Za mało było tu dobra, zbyt wiele zła, a jednak jakoś musieliśmy sobie radzić.
Kiedy wepchnąłem do napakowanej walizki kilka kosmetyków, których używała na co dzień Brisa, dosłyszałem jakieś trzaski i głosy.
Zamarłem.
Ktoś był w domu Heartwindów. Z dołu dochodziły męskie głosy. Najpierw poszli do kuchni, potem do łazienki, a na koniec zaczęli wspinać się po schodach. Spanikowałem. Przecież jeżeli mnie tu zobaczą to utonę w kałuży własnej krwi i nigdy nie wrócę po Brisę do szpitala. Owszem, mogłem liczyć na to, że policja postanowiła w końcu zabrać się do roboty, ale szorstkie i nieprzyjemne dla ucha śmiechy nie kojarzyły się raczej z przyjemnymi stróżami prawa, a zwykłymi włamywaczami.
Co miałem do cholery zrobić?
Wziąłem głęboki wdech, zasunąłem zamek walizki, otworzyłem po cichu okno i zrzuciłem ją w krzaki. Jeżeli będę musiał uciekać to przynajmniej będzie tam już na mnie czekać, jeżeli ucieknę bez niej, przynajmniej następnym razem nie będę musiał wchodzić do domu, żeby ją na nowo spakować, różane krzewy ukrywały ją wystarczająco dobrze. Raczej skrawek błękitu, który spod nich wystawał kojarzył się z jakąś płachtą, a nie walizką pełną wartościowych rzeczy.
Kiedy mężczyźni byli już na piętrze, rozglądnąłem się zaniepokojony po pokoju dziewczyny. Nie widziałem tu nic ostrego, co mogłoby się przydać w samoobronie, a z okna nie mogłem skoczyć – było zdecydowanie zbyt wysoko. Jedynym wyjściem było ukrycie się pod łóżkiem i oczekiwanie aż dwójka nieznajomych stąd wyjdzie.
Ledwo zdołałem ukryć swoje stopy, a drzwi od pokoju Brisy trzasnęły w ścianę. Teraz byłem już pewien, że to nie policja, a te bandziory, które non stop nachodziły Heartwindów.
– Nie ma jej – burknął mężczyzna. Wszedł do środka i kopnął jedną z książek, która uderzyła w krzesło.
– A co, myślałeś, że tu została? Na pewno się domyśliła, że tu wrócimy – prychnął inny, nieprzyjemny typ.
– Ułatwiłaby nam sprawę, a tak musimy teraz węszyć w okolicy. – Zbir, który wszedł do pokoju Brisy jako pierwszy, usiadł na łóżku, mało nie przygniatając moich żeber do podłogi. Musiał chyba ważyć ze sto kilo, skoro materac się pod nim ugiął. Miałem nadzieję, że nie wyczuł mojego wątłego ciała pod swoim tłustym dupskiem. Starałem się oddychać najciszej i najmniej gwałtownie jak mogłem, chociaż było mi ciężko. Serce waliło w piersi jak oszalałe, a płuca błagały o większą dawkę tlenu.
– Zachciało się mu dziwek – mruknął drugi facet, który wciąż najwyraźniej stał w drzwiach. – Przecież ta gówniara nie ma nawet osiemnastu lat. Poza tym za każdym razem gdy tu przychodzimy to beczy. Jest straszliwie wkurwiająca.
– Nie gadaj, kiedy tu ostatnio byliśmy ugryzła grubego Johna w rękę do krwi i nikt nie mógł jej chwycić, bo rzucała się po pokoju jak opętana.
– Tchórzliwy skurwysyn. Nie mógł sobie poradzić ze zwykłą nastolatką, która wpadła w popłoch – prychnął mężczyzna.
Powoli się we mnie gotowało. Z trudem wbijałem paznokcie w puchaty dywan, żeby tylko nie wbić ich w odkryte kostki siedzącego na łóżku zbira. Tylko fakt, że Brisa potrafiła się ostatnim razem obronić sprawił, że wciąż byłem w stanie leżeć płasko i się nie ruszać. Byłem z niej niesamowicie dumny.
– No, nic, trzeba będzie jej poszukać. Garry zdążył się napalić na tę nastolatkę. Wypisał już chyba całą listę swoich fantazji na kartce, które zamierza urzeczywistnić, kiedy ją w końcu dorwiemy.  
Mężczyzna stojący w drzwiach wybuchnął irytująco głośnym śmiechem. Zacząłem rozglądać się po podłodze. Brisa należała do bardzo czystych osób, dlatego nie znajdowało się tu zbyt wiele przedmiotów – jednym z nich okazały się być nożyczki. Gdyby moje oczy mogły oświetlać ciemność, zapewne błyszczałyby teraz jak reflektory długich świateł w aucie. Poczułem się jak psychopata, który nie pragnie niczego więcej jak śmierci bezdusznych oprawców. Nim się oglądnąłem, nożyczki leżały już w mojej dłoni. Ścisnąłem przedmiot tak mocno, że zbielały mi kostki. Przy okazji modliłem się, żeby nie zrobić niczego głupiego.  
Od zawsze miałem problem z opanowaniem emocji. Ludzie uważali mnie za chłodnego i obojętnego, ale nawet nie domyślali się ile gniewu nosiłem wewnątrz siebie. Rzadko pokazywałem, co tak naprawdę czuję. Nienawidziłem uczuć, nienawidziłem pokazywać, że na czymś mi zależy, nienawidziłem ludzi. To dlatego było we mnie tyle złości. Czasem niespodziewanie znajdowała ujście tam, gdzie nie powinna…
– Ten zboczeniec zerżnie ją jak świnie – powiedział gruby mężczyzna siedzący na łóżku.
Po jego słowach poczułem tak wielki ogień wewnątrz siebie, że niespodziewanie wybuchłem. Zapomniałem o strachu i zdrowym rozsądku. Zapomniałem o czymkolwiek, o czym powinienem myśleć, żeby nie zginąć.
Nożyczki, które trzymałem w dłoni wbiłem brutalnie w stopę oprawcy Brisy. Natychmiastowo zaczął się wydzierać, jakby ktoś go zarzynał tępym nożem. Drugi mężczyzna był najwyraźniej zdezorientowany jego krzykami. Wciąż nie wiedział co mu się stało.
Wykorzystałem okazję i rozgorączkowany wynurzyłem się spod łóżka. Nie miałem wyboru. Albo zacznę działać teraz, wykorzystując chwilę zdezorientowania oprychów, albo siłą wyciągną mnie spod łóżka i pozbawią życia.
Facet stojący przy drzwiach spojrzał na mnie zdziwiony, ale się nie wahał, kiedy sięgał po pistolet. Najwyraźniej zabijał już nie pierwszy raz.
Nie wiedziałem, co w tym momencie robię. Rzuciłem się na pierwszą lepszą rzecz, którą okazała się być lampa stojąca na szafce nocnej – dosyć mosiężna, ale nieporęczna. Rzuciłem nią w mężczyznę, który celował we mnie z pistoletu. Usłyszałem  wystrzał, a potem wypadające za drzwi ciało oraz dźwięk tłuczonej porcelany. Adrenalina w moich żyłach była tak potężna, że nie wiedziałem co się dzieje.
Dłużej nie czekałem. Wybiegłem przez drzwi, depcząc po obolałym ciele mafiozy ze stłuczoną głową. Za moimi plecami rozległy się strzały, co poświadczyło o tym, że grubas zdążył wyjąć nożyczki ze stopy i pistolet z kieszeni. Pędziłem przez korytarz, a potem przez schody, czując, że serce ucieknie mi zaraz z piersi. Byłem przerażony i oszołomiony. Nie wierzyłem, że odważyłem się na taki samobójczy czyn tylko z tego powodu, że ktoś mówił źle o Brisie. Może powinienem wybrać się na jakąś terapię? Brak zdolności do opanowywania gniewu, który wyładowuje się na kryminalistach, wbijając im nożyczki w stopy, to nie jest dobry zwiastun.
Kiedy wybiegłem z domu Heartwindów, nawet nie oglądałem się za siebie. Okno w pokoju Brisy wychodziło na wschodnią część mieszkania, ja wybiegłem od strony południowej. Nawet, gdyby mafia chciała mnie rozstrzelać na strzępy z piętra, nie byliby mnie w stanie dosięgnąć.
Uznałem, że walizką zajmę się innego dnia, kiedy nie będę chciał popełniać mafijnego samobójstwa. Teraz liczyło się to, żeby uciec. Na szczęście park znajdujący się niedaleko mieszkania Heartwindów był mocno zalesiony. Jeżeli ktoś by mnie gonił, łatwo mógłbym go zgubić, wątpiłem jednak w to, że ktokolwiek będzie chciał dopaść nastolatka, który pojawił się znikąd i miał niesamowite szczęście, kiedy uciekał. Co nie znaczy, że sobie nie nagrabiłem. Miałem wrażenie, że moje życie jest skończone, podobnie jak Brisy. Teraz to i ja będę musiał się przeprowadzić do odległego kraju.
Kiedy płuca przestawały już ze mną współpracować, a przed oczami zrobiło mi się fioletowo, postanowiłem przystanąć przy pobliskim drzewie. Nawet nie planowałem się po nim zsuwać, ale ciało odmówiło mi posłuszeństwa.
Siedząc w trawie przymknąłem oczy. Dopiero teraz adrenalina zaczęła odpływać z mojego ciała, a tlen dostał się do moich płuc w takiej ilości, że byłem w stanie normalnie oddychać.  
Czułem się dziwnie obolały, zmęczony i zdezorientowany. To, co wydarzyło się zaledwie kilka minut temu, wydawało się być teraz bardzo odległe. Próbowałem sobie wmówić, że to tylko sen. Nawet mój ociężały i ospały stan mógł o tym poświadczyć. Czy zmęczyłem się tak bardzo, żeby popaść w stan nieużywalności? Przecież jeżeli mafia teraz by mnie tu znalazła, zabiliby mnie na miejscu, a ja nawet nie mógłbym próbować uciec.
Moje powieki stały się tak ciężkie, że nie miałem już ochoty na walkę z własnym ciałem.
Wydawało mi się, że usnąłem zaledwie na kilka minut, ale kiedy otworzyłem ociężałe powieki, zdałem sobie sprawę z tego, że jest już wieczór. Mój stan wcale się nie poprawił. Kiedy spanikowany starałem się przenieść do pionu, padłem na kolana i zawyłem z bólu. Początkowo nie wiedziałem dlaczego to ból zwalił mnie z nóg. Wydawało mi się, że wszystko ze mną w porządku. Dopiero potem, gdy leżałem na plecach i wpatrywałem się w rozgwieżdżone niebo wirujące mi przed oczami, zorientowałem się, że przyczyną mojego stanu jest ramię. Ramię, którym nie mogłem nawet poruszyć, zupełnie, jakby ktoś wyciął mi nerwy skalpelem. Drżącą prawą ręką dotknąłem miejsca, które sprawiało, że czułem się, jak gdyby ktoś rozszarpywał moje ciało na kawałeczki. Blade palce uniosłem ku niebu z nadzieją, że zostaną rozświetlone przez słabą łunę księżycową. Biała skóra była splamiona krwią. To mną wstrząsnęło.
Nawet nie poczułem kiedy zostałem postrzelony. Dlaczego? Czy to wysoki poziom adrenaliny znieczulił moje nerwy? A może szok? To nie było możliwe.
Spróbowałem podeprzeć się na łokciu i podnieść.
Cała moja jasna koszulka była poplamiona krwią. Przez moment myślałem, że zostałem postrzelony nie tylko w ramię, ale szybko zdałem sobie sprawę z tego, że mój stan wynikał ze zbyt dużej ilości utraconej krwi, która rozlała się po wolnej powierzchni koszulki.
Nie mogłem się nad sobą rozczulać. Żeby przeżyć, musiałem dojść przynajmniej do swojego mieszkania i mieć nadzieję, że schorowany Sebastian nie poszedł dziś na imprezę.
Spróbowałem chwycić się drzewa i przenieść do pionu raz jeszcze, ale nie było to łatwe. Świat wirował mi przed oczami, oznajmiając zbliżająca się falę słabości. Dobrowolnie postanowiłem paść na kolana. Jedynym sposobem na dotarcie do domu było teraz czołganie się po trawie.
Nie wiem ile razy wstawałem i ile razy upadałem na ziemię, próbując przejść dwa metry. Nie wiem ile przebyłem kilometrów, czołgając się z trudem po trawie. Jedyna myśl, która pomagała mi przetrwać to myśl, że istnieje ktoś, kto na mnie czeka. Brisa nie mogła utracić kolejnej bliskiej osoby z powodu tych mafijnych kretynów. Gdyby mnie zabrakło, nie wiedziałaby co uczynić, wróciłaby do punktu wyjścia, a może nawet cofnęłaby się w czasie i popadła w paniczny lęk przed wszystkim. Nie pozwolę na to, do cholery, nie pozwolę.
Zaśmiałem się bezsilnie.
Co ta głupia miłość potrafi uczynić z człowiekiem. Gdybym nie miał kogoś, do kogo mogę wrócić, zapewne poddałbym się już kilometr wcześniej, padając twarzą na ziemię. Czekałbym niecierpliwie na śmierć i oczekiwał z uśmiechem na moment, kiedy ujrzę swoją zmarłą matkę. Nie przejmowałbym się tym, że Sebastian został sam. Poradziłby sobie, poza tym nigdy nie byliśmy ze sobą jakoś szczególnie zżyci.
Uczucia potrafiły być naszym paliwem, a także trucizną. Potrafiły przyjąć formę tego, czego chcieliśmy, gdy dążyliśmy do określonego celu. Stanowiły naszą siłę albo słabość. Kiedyś uważałem, że uczucia są zbędne i tylko zwodzą ludzi na manowce, teraz jedno z nich stało się moją siłą napędową.
Nie wiem ile czasu zajęło mi dotarcie do własnego domu, ale kiedy w końcu do niego doczłapałem i otworzyłem drzwi, czekała tam już na mnie Brisa. Na początku się zdziwiłem, w końcu miałem ją odebrać ze szpitala, ale w końcu musiała się zorientować, że coś mnie zatrzymało.
Panna uciekające serce w pierwszej kolejności chciała się na mnie rzucić i przytulić do swojej piersi, ale zanim się do mnie zbliżyła, dostrzegła wielką, krwistą plamę zalewającą moją koszulkę. Niemal słyszałem kropelki, które lądowały na podłodze, tworząc na niej kałużę. Byłem ciekawy ile litrów już straciłem i za ile mililitrów umrę.
Blada i zszokowana dziewczyna wydała z siebie okrzyk przerażenia. Zanim jednak kompletnie spanikowała, wykrzyknęła imię mojego brata i podbiegła do mnie.
Pierwszy raz to ona użyczyła mi swojego ramienia, na którym się wsparłem. Jej drobne i kruche ciało musiało mnie niemalże ciągnąć po podłodze aż do kuchni. Przeze mnie poplamiła swoją ostatnią czystą bluzkę.
– Zawaliłem – zachrypiałem nieswoim głosem. W tym momencie sam siebie nie poznawałem. To cud, że miałem siłę się uśmiechnąć. – Zostawiłem twoją walizkę w krzakach.
– To nic, Chris, to naprawdę nic – powiedziała spanikowana Brisa, sadzając mnie na krześle. Przez mgłę dostrzegłem ściekające po jej twarzy łzy. Zdziwiło mnie, że miała odwagę ściągnąć ze mnie przemokniętą krwią bluzkę. Rzuciła ją w kąt i przyjrzała się ranie z jęknięciem.
Sebastian zdołał już do nas doczłapać. Początkowo był nieprzejęty sytuacją, a przynajmniej do czasu, kiedy nie zobaczył krwi, która lała się ze mnie jak z wodospadu Niagara. Wtedy przybrał tak samo zszokowaną minę jak i Brisa. Dawno nie widziałem go w takim stanie, dlatego zacząłem się śmiać.
Obydwoje spojrzeli na mnie lekko zaniepokojeni. Zapewne uznali, że oprócz krwi, straciłem też zmysły.
– Gdzieś ty do cholery był i z kim zadarłeś? – warknął nieprzyjemnie mój starszy brat. Gdyby nie Brisa, zapewne zdzieliłby mnie teraz po twarzy, nawet nie wyczekując odpowiedzi. Dziewczyna w porę nakazała mu zadzwonić na pogotowie. Gdy wykręcał numer, spoglądałem na niego z ironicznym i nieco kpiącym uśmieszkiem.
– W końcu jakaś dziewczyna cię ustawia – wyrzuciłem z siebie, próbując rozluźnić tę cholernie ciężką atmosferę. Niestety, moje próby nie zostały docenione.
Spojrzałem w oczy zapłakanej Brisy, która przykładała mi właśnie do rany czystą ścierkę. Zdążyła się już zorientować, że nie posiadamy w domu czegoś takiego jak bandaże, dlatego starała się mnie uratować czymkolwiek. Próbowałem się do niej uśmiechnąć, ale najwyraźniej wyglądałem tak żałośnie, że wywołałem u niej więcej łez.
– To oni zrobili ci krzywdę, prawda? – spytała jękliwie.
W tle rozbrzmiewał podniesiony głos Sebastiana, który starał się wyjaśnić przez telefon co właśnie zaszło.
– Ta – mruknąłem od niechcenia. – Miałem pecha, a poza tym jestem głupi. Ukrywałem się pod łóżkiem, ale dwójka tych gnojków mówiła bardzo niemiłe rzeczy – dodałem ciszej. – Jednemu wbiłem nożyczki w stopę, drugiego znokautowałem twoją lampą. Mam nadzieję, że nie masz mi za złe stłuczonej lampy, chyba ją lubiłaś.
Brisa spojrzała mi w oczy i zrobiła przerażoną minę. Aż tak przestraszyłem ją zniszczonym przedmiotem?
– Żyję przecież – syknąłem. Chwilę potem zachwiałem się na krześle, mało nie upadając na podłogę. Brisa jednak w porę mnie chwyciła. Teraz siedzieliśmy na podłodze, a dziewczyna tuliła mnie do siebie kiwając się na boki i płacząc. Już sam nie wiedziałem co się działo. Było mi zdecydowanie za ciepło i za dobrze w jej objęciach.
– Prześpię się chwilę – mruknąłem pod nosem i zamknąłem oczy.
– Chris, proszę, nie – zapłakała dziewczyna. – Nie możesz teraz iść spać. Poczekaj jeszcze trochę, jeszcze chwilkę, zaraz przyjedzie karetka, dobrze? – spytała bezradnie.
– Jesteś mało przekonująca, Brisa – burknąłem w jej ramię. – Gdybyś mnie pocałowała to może… może. Może. – Sam już nie wiedziałem co mówię.
– Ty głupku. – Znów słyszałem płacz. – Jeśli… jeśli wszystko się ułoży to obiecuję, że to zrobię. Przysięgam. Pocałuję cię, Chris.
Nie byłem już w stanie niczego więcej zrobić. Drobna dłoń gładząca mnie po włosach wcale nie pomagała mi w nieusypianiu. Miałem tylko nadzieję, że nie zdechnę. Byłoby głupio umrzeć z wykrwawienia i to na oczach osoby, którą się kochało.
Przecież obiecałem sobie, że nie zostawię Brisy samej. Musiałem żyć. Poza tym chciałem zostać pocałowany w nagrodę, że przeżyłem – chyba tylko ta myśl pozwoliła mi na przetrwanie wielu godzin w miejscu, gdzie nie docierały do mnie żadne głosy. Będąc w pustce, cały czas myślałem o drobnych, malinowych ustach Brisy, które dotykają moich sinych, chłodnych warg. Każdy jej dotyk wyobrażałem sobie jako coś delikatnego i ulotnego. Nawet w tej bezdennej pustce miałem wrażenie, że jej usta najpierw przy mnie są, a potem gdzieś uciekają, jakby się czegoś bały. To irytujące, niedopełnione, ale błogie uczucie zmusiło mnie w końcu do otwarcia oczu.
Wydawało mi się, że minęły zaledwie minuty, ale w rzeczywistości był już poranek. Musiałem być nieprzytomny przez całą noc, a może nawet kilka nocy. Przez dłuższą chwilę wpatrywałem się tępo w sufit aż w końcu zorientowałem się, że nie jestem w domu. Tak przygnębiająco i brzydko wyglądało tylko jedno miejsce na świecie – szpital.
Pielęgniarka, która zjawiła się na sali z porcją dziwnych tabletek, wyjaśniła mi całą sytuację. Straciłem dużo krwi, ale udało się mnie odratować. Leżałem tu już drugi dzień. Ponoć codziennie przesiadywała tutaj dziewczyna o błękitnych oczach. Głaskała mnie czule po włosach i opowiadała o tym, co działo się w szkole. W szkole? Nie wierzyłem w to, że Brisa chodziła do szkoły, kiedy mnie tam nie było. Jakim cudem znalazła w sobie tyle siły po ostatnich zdarzeniach? Teraz w szpitalu tkwiła nie tylko jej matka, ale i ja, a jedyną osobą na świecie, do której mogła się odezwać był zapewne Sebastian, z którym musiała teraz przebywać w jednym domu. Miałem nadzieję, że nie zrobił jej krzywdy. Nie wybaczyłbym mu tego. Znalazłbym go wtedy i zadźgał nożyczkami, jak tego pieprzonego mafiozę, gniotącego mi żebra pod łóżkiem.
Pielęgniarka powiedziała mi również o Sebastianie, który okazyjnie się tu zjawiał. Ponoć dobrze dogadywał się z Brisą. Chyba będę zmuszony mu podziękować, kiedy już wrócę do domu, a zamierzałem tam wrócić jeszcze dziś.
– Idę do domu – burknąłem, nim gadatliwa pielęgniarka skończyła swoją opowieść. Chyba ją tym zdziwiłem, ale nie bardzo wierzyła w to, że dam radę podnieść się z łóżka. Kiedy uniosłem się na łokciach, skoczyła w moją stronę z paniką w oczach. Wystawiła przed siebie ręce i położyła mnie z powrotem do szpitalnego łóżka.
– Powinieneś zostać tu jeszcze dwa dni, chłopcze – usłyszałem wówczas.
– To cholernie dużo – mruknąłem. – Nie będę marnować życia w szpitalu – dodałem z ostrzegawczym warknięciem, próbując odepchnąć od siebie ręce młodej pielęgniarki. Była jednak nieugięta. – Zabieraj te łapy – syknąłem wściekle.
– Zachowuj się, dzieciaku, nie jesteś pełnoletni i nie możesz sam o sobie decydować. – Nagle wesoła pielęgniarka zmroziła mnie chłodem. Aż się wzdrygnąłem i przestałem wyrywać. – Jak będziesz się rzucał to będę zmuszona zaaplikować ci bolesny zastrzyk uspokajający.
– Przyjąłem.
Kiedy zostałem już nakarmiony lekarstwami i grzecznie przykryty kołderką, pielęgniarka opuściła salę. Oczywiście nie zamierzałem jej słuchać. Odczekałem piętnaście minut i podniosłem się z łóżka. Początkowo trochę kręciło mi się w głowie, ale ostatecznie nie czułem się tak źle, jak powinienem. To zapewne kwestia silnych leków przeciwbólowych, które aplikowano mi przez kroplówkę.
Spojrzałem na siebie skrzywiony. Ubrali mnie w jakąś babską koszulę szpitalną. Moje owłosione nogi wcale nie wyglądały zjawiskowo w takiej kreacji.
Rozglądnąłem się w poszukiwaniu jakichś ciuchów, torby, czegokolwiek. Brisa lub Sebastian na pewno mi coś przynieśli. Tak. Mała szafka obok łóżka. Leżały tam wszystkie niezbędne rzeczy, w tym i ulubiona koszulka Brisy, w którą gdyby mogła, ubierałaby mnie codziennie.
Świetnie.
Wyrwałem wenflon  z przedramienia, przebrałem się, zarzuciłem torbę na ramię i ruszyłem w stronę drzwi. Szedłem trochę krzywo, ale jednak szedłem. Z ciekawości dotknąłem nawet mojej zabandażowanej teraz rany postrzałowej. Nic nie poczułem. Moja lewa ręką również była nie do końca ruchawa. Widocznie miałem uszkodzone nerwy, oby nie na stałe. Trudno byłoby używać tylko jednej ręki.
Otworzyłem drzwi i jak gdyby nigdy nic wyszedłem z sali. Miałem szczęście, że nikt tego nie zauważył. Mój wygląd kojarzył się raczej z osobą, która wychodziła z odwiedzin, a nie uciekała ze szpitala. Starałem się iść w miarę powoli, żeby nie wzbudzać podejrzeń, na szczęście mój nie do końca zdrowy stan nie pozwalał mi biec.
Dlaczego zrobiłem coś tak głupiego jak ucieczka ze szpitala, zaraz po tym, gdy się przebudziłem? Dobre pytanie. Nie mogłem znaleźć konkretnej odpowiedzi, ale wydaje mi się, że wszystko sprowadzało się do jednego imienia: Brisa.
Czy dobrze mieszkało jej się u mnie w domu? Czy nie bała się Sebastiana? Była smutna i przygnębiona? Naprawdę chodziła do szkoły? Jak reagowali na nią ludzie, kiedy nie było mnie przy niej? Chciałem ją zobaczyć. Chciałem ją przytulić. Chciałem dostać w końcu swoją upragnioną nagrodę, o której śniłem przez cały pobyt w krainie nieświadomości.
Czy ja oszalałem? Z powodu jednej osoby stałem się bardzo nierozsądny. Nie potrafiłem już bez niej żyć, byłem od niej uzależniony. Do tej pory uważałem, że to Brisa nie wytrzymałaby beze mnie dnia, teraz sam zachowywałem się jak narkoman, który potrzebował natychmiastowo zażyć swoje dragi.
Cała droga od szpitala do domu została przeze mnie pokonana bez żadnych problemów. Musiałem przyznać, że forma przez te kilka dni straszliwie mi spadła. Kiedy otwierałem drzwi od mieszkania, dyszałem jak po jakimś maratonie.  
Czułem, że muszę usiąść. Wciąż nie byłem w dobrym stanie. To i tak cud, że mogłem się poruszać jak prawie zdrowy człowiek. Cieszyłem się, że dostałem w ramię, a nie w nogę, w przeciwnym razie wykonanie mojej zabójczej misji wydłużyłoby się.  
Kiedy wszedłem do domu, poczułem dziwnie kwiatowy zapach. No, tak. Mieszkała tu teraz Brisa, wprowadzała tu trochę świeżości. Zapewne kiedy mnie nie było wysprzątała dokładnie każdy skrawek tego domu, żeby tylko zająć czymś swoje myśli. Lubiła sprzątać, wtedy nie myślała o niczym złym, bo była skupiona na ścieraniu drobinek kurzu z najdalszych zakątków mieszkania.
Zegar stojący w przedsionku oznajmił, że nastało południe. To znaczyło, że nikogo nie było obecnie w domu. Sebastian wracał z pracy dopiero pod wieczór, a lekcje kończyły się późnym południem, więc Brisa musiała być teraz w szkole.
Wszedłem do pokoju i rzuciłem torbę gdzieś w kąt. Potem usiadłem na łóżku i pochyliłem do przodu głowę. Czekałem aż dzikie iskierki tułające się po moich gałkach ocznych całkowicie znikną, a serce powróci do normalnego trybu pracy. Przesiedziałem tak kilkanaście minut, a potem znudzony zacząłem rozglądać się po pokoju. Wcześniej nawet nie zdołałem zauważyć, że jest tu czysto. Na łóżku obok mnie leżało kilka wyprasowanych bluzek Brisy – najwyraźniej była na zakupach. Na jednej z nich usiadłem, ale myślę, że się na to nie obrazi.
Oprócz kilku kobiecych elementów wprowadzonych do mojego typowo męskiego pokoju, praktycznie nic się tutaj nie zmieniło. Nawet miś siedzący w rogu łóżka nieszczególnie mi przeszkadzał, w końcu pachniał Brisą. Dziewczyna musiała tu spać sama przez cały ten czas. Miałem nadzieję, że się nie bała. Nie, na pewno się bała. Nie miałem nocnej lampki, a Sebastian kazał gasić wszystkie światła na noc, musiała więc spędzić tu czas sama, w kompletnych ciemnościach.
Znudzony nic nieróbstwem, sięgnąłem po misia i przyciągnąłem go do siebie jak jakiś przedszkolak. Chciałem nawdychać się tego kwiatowego zapachu, ale zanim to zrobiłem, zwróciłem uwagę na rażący w oczy różowy napis na zeszycie, który leżał częściowo pod poduszką. Doskonale go znałem. To był pamiętnik Brisy. Czy obrazi się, jeżeli do niego zerknę? Tylko na chwilę, potem zamierzałem pójść do szkoły jak przykładny uczeń i udawać, że wszystko jest w porządku.
Wzruszyłem ramieniem – bo drugie wciąż pozostawało nieruchome – i przygarnąłem do siebie zeszyt. Tym razem się nie wahałem, przecież znałem już ten obklejony słodkimi naklejkami arkusz z bazgrołami Brisy. Nie spodziewałem się ujrzeć niczego nowego.
Otworzyłem pamiętnik na dacie sprzed dwóch dni. Nie była to długa notatka i na dodatek bardzo chaotyczna, widocznie Brisa była w mocnym szoku po moim powrocie do domu. Zacząłem czytać gdzieś od środka.
„(…) Nie mogłam uwierzyć w to co widzę! Chris był cały we krwi! W pierwszym momencie myślałam, że zemdleję, ale wiedziałam, że to on potrzebował teraz pomocy, nie ja. Za wiele już dla mnie zrobił”.
Głupoty. Brisa nawet nie wiedziała jak wiele mi pomogła.
Znów ominąłem kilka zdań.
„Chris powiedział coś naprawdę dziwnego. Chciał, żebym go pocałowała, a ja… a ja przez chwilę naprawdę chciałam to zrobić. Byłam tak przejęta jego stanem, że zapomniałam o tym, że łączy nas tylko… przyjaźń. Bo to jest przyjaźń, prawda? Nie. To nie jest przyjaźń. Z przyjacielem nie śpi się w jednym łóżku. Przyjacielowi nie daje się przeczytać własnego pamiętnika. Przyjaciela nie chce się całować. Przyjaciela się nie kocha”.
Uśmiechnąłem się pod nosem. To, że obydwoje wpadliśmy w sidła przeklętej miłości, zdołałem się już domyślić, szkoda tylko, że żadne z nas nie powiedziało tego na głos. Ja dopowiadałem wszystkie uczucia w myślach, Brisa o nich pisała.
Przeczytałem jeszcze kilka zdań, które opisywały moją drogę od domu do szpitala, a potem przeskoczyłem na następny dzień. Brisa opowiadała o tym, jak dobrze dogadywała się z moim bratem, który ponoć bardzo się przejął moim stanem i nie mógł znaleźć sobie miejsca – jakoś nieszczególnie w to wierzyłem. Potem wspomniała krótko o odwiedzinach w szpitalu. Zrobiło mi się głupio, kiedy przeczytałem opis śpiącego mnie. Brisa uważała, że wyglądałem smutno i zarazem uroczo. To głupie. Tylko pedały są urocze, ja jestem całym sercem hetero. 
Na końcu Brisa opowiedziała o dniu szkolnym.
 „(…) Obiecałam sobie, że nawet jeśli Chris będzie w szpitalu, pójdę do szkoły. Sama. Nie mogłam wiecznie na  nim polegać, poza tym nie mogło się stać nic złego. A przynajmniej tak sądziłam.
Kiedy weszłam do klasy dziesięć minut przed dzwonkiem, ludzie zaczęli coś między sobą szeptać. Ostatecznie już po kilku minutach zostałam otoczona przez połowę klasy. Trochę się przestraszyłam. Nie byłam przyzwyczajona do przebywania wśród tylu ludzi. W takich sytuacjach zazwyczaj uciekałam.
Wszyscy wiedzieli już o Chrisie, choć nie wiedziałam tak naprawdę skąd. Dopytywali mnie o niego, ale nie ze zmartwienia a ciekawości. Pytali czy to prawda, ze Chris bił się z jakimiś bandziorami w klubie. Byłam zdziwiona, że ktoś mógł w ogóle wysunąć takie wnioski. Chris i chodzenie do klubu? Oni naprawdę go nie znali. Mój Chris był przecież w rzeczywistości grzeczny i niegroźny”.
Mój Chris.
Uśmiechnąłem się lekko. Niby brzmiało ckliwie, niby zbyt dziewczęco, a jednak w jakiś sposób mi się to spodobało.
Kontynuowałem.
„Powiedziałam im, żeby spytali o to Chrisa, kiedy już się tutaj zjawi. To im najwyraźniej nie wystarczyło. Zaczęli się dopytywać czy u niego mieszkam. Nie wiedziałam jak się tego dowiedzieli. Może ktoś nas kiedyś śledził? Albo widział, jak wczesnym porankiem wychodzimy razem z domu? Ta myśl mnie przeraziła. Przecież nie robiliśmy niczego złego! Oni nawet nie wiedzieli, dlaczego u niego mieszkałam!
Zmieszałam się trochę i nie wiedziałam co odpowiedzieć. Dziewczęta z klasy zaczęły mnie podpuszczać, twierdząc, że pewnie robimy razem coś nieprzyzwoitego. Nie mogłam tego dłużej słuchać. Podniosłam się gwałtownie z krzesła i… i wtedy wszyscy spojrzeli na mnie wyczekująco. Wyglądali, jakby celowo chcieli mnie zmusić do ucieczki. Bardzo mnie to zabolało. Zdusiłam w sobie wówczas łzy i powróciłam na miejsce. Odczepili się ode mnie, przynajmniej na jedną lekcję”.
Skrzywiłem się. No, tak. Plotkowanie to było ulubione zajęcia naszych ukochanych koleżanek z klasy. Gdybym był akurat w szkole, zapewne nikt z nich nie odważyłby się do niej podejść – wszyscy się mnie bali. Jednak gdy była sama, nie mieli oporów.
„Cały ten dzień był naprawdę bardzo nieprzyjemny. Gdziekolwiek nie poszłam, słyszałam niemiłe słowa. Ludzie snuli okropne domysły na nasz temat. Nawet nie chcę o nich teraz myśleć. Ostatecznie wytrwałam do końca zajęć, ale po nich… po nich było już gorzej. Tym razem otoczona przez grupkę ciekawskich osób nie byłam w stanie usiedzieć w miejscu. Po kilku niezręcznych pytaniach uciekłam. Gdy dobiegłam już do domu Chrisa i Sebastiana, zdałam sobie sprawę z tego, że naprawdę dawno nie uciekałam, a nie robiłam tego tylko dlatego, że był przy mnie zawsze Chris. Przy nim czułam się bezpieczna.
Byłam beznadziejna. Nie potrafiłam polegać tylko i wyłącznie na sobie. Musiałam nad tym popracować. Chciałam, żeby chociaż on był ze mnie dumny”.
Głupia Brisa. Ja już byłem z niej dumny. Jej starsza wersja nie poszłaby w ogóle do szkoły, a zaszyłaby się w kącie i płakała przez kolejne dni. Jej starsza wersja uciekłaby już przed rozpoczęciem zajęć, a przecież zrobiła to dopiero po lekcjach. To była wielka zmiana.
„Nie zamierzałam się poddawać. Następnego dnia również chcę pójść do szkoły i stawić czoła obraźliwym komentarzom. To będzie trudne, wiem, ale… liczy się to, że spróbuję, prawda? Poza tym humor poprawia mi myśl, że po szkole znów zobaczę Chrisa. Kiedy się już przebudzi, zamierzam go pocałować tak, jak obiecałam”.
Kartki były falowane, co świadczyło o tym, że Brisa uroniła kilka łez.  
Westchnąłem. Nie zamierzałem tak tego zostawić. Przecież ta hołota ją zniszczy. Doceniałem, że próbowała, doceniałem, że walczyła, ale teraz wracam już na swoje stanowisko obrońcy Brisy. Nie zamierzam dać jej nikomu dotknąć, niech wszyscy spłoną. Poza tym… nie mogłem się doczekać obiecanego pocałunku.
Z nową energią podniosłem się do góry. Zrobiłem to odrobinę za gwałtownie, ale na szczęście nie padłem na podłogę jak długi. Zdołałem się utrzymać w pionie i lekko zachwiać, potem mogłem wyruszać.  
Chwyciłem za swój plecak szkolny, w którym znajdował się zeszyt i długopis. Nie przejmowałem się zresztą jego zawartością. Teoretycznie nie powinno mnie być w szkole. Szedłem tylko po to, aby spotkać się z Brisą i oznajmić jej, że czuję się już świetnie.
Wyszedłem z domu. Obok płotu przejeżdżała akurat karetka. Odrobinę się przestraszyłem, myślałem, że jeżdżą po okolicy po to, aby mnie dopaść, ale nawet nie zwrócili na mnie uwagę.
Zazwyczaj przeskakiwałem niski płot otaczający nasz dom, ale tym razem wyszedłem kulturalnie przez bramkę. Jak dobrze pójdzie, trafię do szkoły przed rozpoczęciem czwartej lekcji. Teraz powinien trwać lunch, tak więc Brisa zapewne przesiadywała samotnie w klasie.
Drogę do szkoły pokonałem jak na skrzydłach. Rozpierała mnie od środka dziwna, nieuzasadniona radość. Czym tak bardzo się cieszyłem? Tym, że lada moment zobaczę Brisę? Bo na pewno nie powrotem do szkoły i nie ciekawskimi gapiami, którzy będą próbowali wyciągnąć ze mnie informacje na temat mojego związku z Brisą, czy moim pobytem w szpitalu.
Bramę szkolną pokonałem z ogromną radością. Miałem wrażenie, że ludzie gapią się na mnie jak na idiotę, kiedy przemierzam korytarz z szerokim uśmiechem, godnym prawdziwego psychopaty. Nasza szkoła nie była duża, dlatego wszyscy się tu znali, oczywiście wszelakie historie o dziwnych osobistościach obiegały licealistów w mgnieniu oka. Mogłem się założyć, że razem z Brisą znajdowaliśmy się gdzieś na szczycie listy świrów szkolnych.
Zmierzając do klasy, gdzie za piętnaście minut miała odbyć się lekcja matematyki, obiłem się o jakiegoś dryblasa, który spojrzał na mnie kątem oka krzywo. W normalnym przypadku nawet bym go nie przeprosił, a pewnie jeszcze stanął i wszczął bójkę, ale teraz za bardzo mi się spieszyło.
Kiedy byłem już blisko sali i chwytałem za klamkę, dosłyszałem przerażająco głośny okrzyk. Tak krzyczała tylko jedna osoba.
Do środka wpadłem z groźną miną. Nawet nie zostałem zauważony, wszyscy byli skupieni na skulonej w rogu dziewczynie, która zanosiła się przejmującym płaczem. Te nieczułe gnojki nawet nie starały się jej uspokoić, choć miała problemy z oddychaniem. Patrzyli tylko na nią z daleka i komentowali głośno jej zachowanie. „Mówiłem, że to wariatka”, „ej, może powinniśmy zadzwonić po psychiatryk?”, „Jezu, co za dziwaczka”.
Pełen gniewu rozepchnąłem to zbiorowisko łokciami. Nie przejmowałem się tym, że wciąż jestem ranny. Środki przeciwbólowe wciąż krążyły w moich żyłach i wstrzymywały ból. Chciałem dać upust moim nerwom, chwyciłem więc pierwszego lepszego chłopaka za koszulkę i spojrzałem mu gniewnie w oczy.
– Wypieprzać stąd – syknąłem i pchnąłem go w tłum. Nie znałem nawet jego imienia i mało mnie to obchodziło.
Zanim w ogóle podszedłem do zapłakanej Brisy skulonej pod szafką, zwróciłem się twarzą do całej klasy. Miałem ochotę stłuc każdego z nich po kolei. Bezduszność ludzi nie mieściła się w mojej głowie. Nie mogłem pojąć, dlaczego właśnie tak się zachowywali. Co Brisa im zrobiła? Czy kiedykolwiek była dla kogoś  niemiła? Jakim prawem w ogóle śmiali tutaj stać i patrzeć się na nią, kiedy płakała?!
Wybuchłem nagłym i niepohamowanym gniewem, zupełnie jak wtedy, kiedy wbijałem nożyczki w stopę grubego kryminalisty.
– Zadowoleni?! – Wrzasnąłem. – Tak bardzo śmieszy was widok kogoś, kto płacze z waszego powodu? Co wy w ogóle wiecie o jej życiu, co? – prychnąłem. – Gówno. Wielkie gówno. Dlatego nie macie prawa jej osądzać – syknąłem złowieszczo. – Nie macie prawa osądzać kogokolwiek. – Wziąłem głęboki wdech i spojrzałem po zdezorientowanych i zastygłych w bezruchu twarzach. Wskazałem palcem na drzwi. – Liczę do dziesięciu – zacząłem groźnie – jeżeli ktokolwiek z was postanowi zostać w tej sali, stłukę mu mordę tak mocno, że wyląduje w szpitalu na ostrym dyżurze. Nie żartuję – warknąłem. –  Spieprzać stąd! – Krzyknąłem groźnie, kiedy nikt się nie poruszył. Dopiero wtedy tłum zaczął się przerzedzać. Nikt  nie miał odwagi rzucić nawet słówkiem na odchodnym. Wszyscy jak jeden mąż wyszli na zewnątrz. Tylko jedna dziewczyna zatrzymała się w progu i otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, szybko je jednak zamknęła i zniknęła za resztą.
Zanim uklęknąłem przed Brisą, dopadłem się do jej torby i wygrzebałem z niej tabletki na uspokojenie oraz wodę. Potem dopiero podszedłem do dziewczyny i zsunąłem się po metalowej szafce obok niej. Do Brisy najwyraźniej niewiele w tym momencie docierało. Chlipała cicho i pociągała nosem z trudem łapiąc powietrze. Była zwinięta w kulkę. Głowę schowała w kolanach, ramionami starała się objąć całe nogi. Widziałem, jak się trzęsie.
– Brisa – szepnąłem. Dopiero za czwartym razem, gdy powtórzyłem jej imię, dziewczyna uniosła wzrok. Nie wydawała się być zdziwiona moją obecnością, choć przeczuwałem, że ma ochotę spytać dlaczego tutaj jestem.
Jej błękitne oczy były czerwone nie tylko od łez, ale i od zmęczenia. Pod oczami widniały ciemne cienie. Mogłem się domyślić, że w ogóle nie spała.  
Westchnąłem i podniosłem do góry zdrowe ramię. Brisa bez słowa wsunęła się pod nie i przylgnęła do mojej klatki piersiowej. Drobnymi i drżącymi dłońmi chwyciła za moją bluzkę i rozpłakała się jeszcze głośniej niż wcześniej. Wyła tak żałośnie, że nie mogłem jej nie przytulić. Przygarnąłem ją do siebie w taki sposób, że sam miałem problemy z oddychaniem. W ręku wciąż trzymałem tabletki i wodę, jednak wiedziałem, że na chwilę obecną, Brisa bardziej potrzebuje się wypłakać, niż zażyć leki. Nie panikowała tak, jak zdarzyło jej się to w domu. Jej przerażenie zmieniło się w smutek, który długo musiała w sobie tłumić.
Brisa przeżyła w ciągu ostatnich dni więcej, niż mogła znieść. Napad na jej mieszkanie, siłowanie się z obcymi mężczyznami, matka, która wylądowała w szpitalu i ja, który zjawiłem się w drzwiach mieszkania cały we krwi. Cały ten czas starała się nie zapłakać tylko dlatego, żeby mnie uszczęśliwić. Za długo tłumiła w sobie emocje.
Zacząłem nią kiwać na boki i mruczeć do ucha uspokajające słowa. Tym razem to ja głaskałem ją po włosach. Nie przejmowałem się nawet dźwięczącym w uszach dzwonkiem.
Nikt z naszej klasy nie miał odwagi tutaj wejść, uczynił to dopiero nasz wychowawca, który najwyraźniej został powiadomiony o zaistniałej sytuacji.
Uklęknął przy nas.
– Farris, dasz radę zabrać ją do pielęgniarki? – spytał spokojnie.
Kiwnąłem głową, bo na więcej nie było mnie stać.
– Zażyła leki?
Zdziwiłem się, że o to pytał. Skąd w ogóle o tym wiedział?
W końcu to do mnie dotarło. Przecież wszyscy nauczyciele musieli wiedzieć o stanie Brisy. Pani Heartwind osobiście wstawiła się na zebranie szkolne, żeby wyjaśnić jej brak. Na wszelki wypadek musiała ostrzec naszego wychowawcę o zażywanych przez nią lekach, żeby mógł pomóc, gdyby działo się coś złego.
Kiwnąłem głową i wcale nie czułem się źle z tym, że go skłamałem.
Spróbowałem się podnieść, ale w moim stanie było to dosyć ciężkie, tym bardziej, że trzymałem w ramionach Brisę. Wychowawca bez słowa pomógł mi przenieść się do pionu. Kiwnąłem w jego stronę dziękująco, po czym chwyciłem torbę Brisy i skierowałem się do wyjścia z sali.
– Farris.
Zatrzymałem się i spojrzałem przez ramię zmęczonym wzrokiem.
– Nie zamierzam tego zostawić, dlatego nie musisz więcej interweniować krzykami – westchnął wychowawca. – Bicie również nie jest dobrym rozwiązaniem.
– Słyszał pan? – Uniosłem do góry brew.
Mężczyzna kiwnął głową.
– Porozmawiam z resztą klasy.
– Tylko ani słowa o tym, co jej dolega – syknąłem. – Nie dadzą jej spokoju do końca życia. –Nie czekałem na odpowiedź, po prostu wyszedłem z klasy prowadząc Brisę, która wczepiona była w moje ramię jak rzep. Dopiero teraz poczułem, że środki przeciwbólowe powoli przestają działać. To nic, zamierzałem odprowadzić Brisę do gabinetu pielęgniarki. Żaden ból mi nie przeszkodzi.
Korytarz szkolny był opustoszały, zupełnie, jakby wszyscy uczniowie skończyli już zajęcia. Wiedziałem jednak, że chodzi o rozpoczęte lekcje. Wszyscy siedzieli już grzecznie w ławkach. Nasza klasa najwyraźniej została przeniesiona do innej sali.
– Chris – dosłyszałem cieniutki głosik.
– Słucham? – Starałem się brzmieć najłagodniej, jak tylko potrafiłem.
– Uciekłeś.
– Uciekłem.
– Do mnie?
– Do ciebie.
– Nie powinieneś.
– Mam to gdzieś.
Na tym skończyła się nasza rozmowa w drodze do gabinetu lekarskiego. Na miejscu okazało się, że pielęgniarki wcale nie ma, na szczęście jej gabinet zawsze był otwarty, w razie, gdyby stało się coś naprawdę złego, albo ktoś potrzebowałby się położyć na kozetce.
Kiedy weszliśmy już do środka, posadziłem Brisę na łóżku i uklęknąłem przy niej. Dopiero teraz podałem jej tabletki i kazałem popić wodą. Zrobiła to jak grzeczna i posłuszna dziewczynka. Dzięki temu już po kilku minutach stała się uspokojona i senna. Wtedy usiadłem obok niej i podkuliłem nogi pod brodę. Nawet nie wiedziałem jak zacząć rozmowę. Od przeprosin? Od pytań? Od tłumaczeń? Nic konkretnego nie przychodziło mi do głowy, plątał się w niej tylko chaos.
– Chris.
Mało nie podskoczyłem na kozetce.
– Miałam cię pocałować – usłyszałem cieniutki i nieśmiały głos.
Zarumieniłem się delikatnie. Przez moment nawet nie wiedziałem, co mogę powiedzieć. Brisa wciąż siedziała z podkulonymi nogami i wgapiała się w podłogę. Nie wyglądała, jakby miała mnie lada moment pocałować.
– W porządku – burknąłem. – Przecież sobie żartowałem, nie musisz tego robić.
– A jeśli chcę?
Zdziwiłem się. Czy to te tabletki sprawiały, że gada głupoty?
– To może zrobisz to, gdy już się prześpisz? –  zapytałem, unosząc do góry brew.
Brisa podniosła głowę do góry i uśmiechnęła się do mnie delikatnie. Miała lekko przymrużone oczy.
– Wtedy to ty powinieneś mnie pocałować.
Przełknąłem ślinę.
– Słuchaj, Brisa, mówisz teraz głupoty, jak ja wtedy, kiedy się wykrwawiałem. Odpocznij, a potem na spokojnie podyskutujemy o… pocałunkach i innych sprawach, czy to nie jest do… – Dziewczyna nie dała mi dojść o słowa. Zrobiła tak zaskakującą rzecz, że mało oczy nie wyszły mi z orbit. Naprawdę mnie pocałowała. Cholera! Brisa Heartwind, panna uciekające serce, dziewczyna, która wszystkiego się bała, pocałowała mnie w usta, nawet się nie wahając. Nie byłem w stanie nic zrobić, nie byłem w stanie nic z siebie wydusić, byłem w potężnym szoku.
Pocałunek nie był długi. To zaledwie delikatne muśnięcie motylich skrzydeł o moje usta. Byłem zawiedziony nie z tego powodu, że trwał krótko, ale z tego powodu, że nie zdążyłem na niego zareagować. Jaki ze mnie mężczyzna? To ja powinienem ją zdobywać, a nie ona mnie, do cholery!
Jęknąłem cicho i oparłem głowę o chłodną ścianę. Cały świat wirował mi przed oczami.
Co za szaleństwo. Te ostatnie dni były takie dziwne, takie… nieprawdopodobne. Bałem się, iż lada moment otworzę oczy i Brisa zniknie. Kiedy się tak cholernie mocno w niej zakochałem?
Dziewczyna oparła głowę o moje ramię i prawie natychmiastowo usnęła. Ja też miałem ochotę się przespać, ale wiedziałem, że muszę czuwać. Byliśmy na obcym terenie. Tu każdy był naszym wrogiem. Tylko poza szkołą mogliśmy czuć się swobodnie.
Oparłem głowę o dziewczynę i westchnąłem cicho. Policzki wciąż mnie paliły, a serce waliło w szalonym rytmie. Kusiło mnie, żeby przyssać się do ust Brisy i całować ją tak przez kolejne minuty, ale nie chciałem jej budzić. Poza tym… to tylko moje głupie, nieziszczone fantazje. Wątpię, abym miał mieć tyle odwagi co ona.
Wcześniej sądziłem, że nie potrzebujemy żadnych wyznań, skoro obydwoje wiemy, co do siebie czujemy. Teraz zmieniłem jednak zdanie. Osobą, która jako pierwsza powie te dwa, znamienne słowa, powinienem być ja. Nie Brisa, tylko ja. Czas przezwyciężyć to przeklęte tchórzostwo.
Przymknąłem oczy i westchnąłem ciężko.
– Jeśli będziesz jedyną osobą na tym świecie, która będzie uciekać, ja będę tym jedynym, do którego będziesz mogła uciec – szepnąłem.
Tymi właśnie słowami, zakończyłem jeden z ważnych etapów w naszym życiu. Niedługo miał się zacząć całkowicie nowy.
Kocham Brisę Heartwind. Kocham ją i niedługo dowie się o tym cały świat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz