poniedziałek, 27 kwietnia 2020

There's not a star in heaven that we can't reach

Dla Pauli

Życie to seria zadań, zarówno ważnych, jak i przyziemnych. Ostatnio nie potrafię wykonywać żadnych zadań, a co dopiero tych najważniejszych, które już z oddali krzyczą do mnie czerwonymi wykrzyknikami, oznaczającymi koniec terminów. Liczę na ludzką wyrozumiałość, bo wciąż jeszcze wierzę, że nie jesteśmy na tym świecie sami ze swoimi problemami. Liczę na czas, choć wiem, że niemiłosiernie pędzi, nie patrząc nigdy wstecz.
Zaczynam od przyziemności. Powoli podnoszę się z klęczek i zrzucam ciężar z ramion. Ten ból w sercu jeszcze zostawiam, bo jest cenną pamiątką. Kiedy już zniknie, zostanie po nim blizna wspomnień, tych smutnych i wesołych. Wtedy będę musiała pójść dalej, bo życie wciąż się toczy.
W myślach znów stoję nieopodal białej trumny. Biały kolor, kolor niewinności. Kolor czystości. Kolor beztroskiego, dziecięcego życia. Kolor aniołów. Pierwszy raz widzę białą trumnę, ale wiem, że na nią zasługujesz. Och, oczywiście, że nie byłaś idealna, a ja często się na ciebie wściekałam czy mruknęłam dwa słowa za dużo na boku, kiedy mnie nie słyszałaś. Ale zasługujesz na nią, bo nie byłaś złym człowiekiem. Bo dane było ci przeżyć mniej lat niż wielu dzieciom, którym jeszcze uda się sięgnąć starości. Bo ludzie, którzy cię tam umieścili, wierzą w to, że staniesz się teraz aniołem i będziesz wiodła życie bez bólu.
Chciałam cię zobaczyć po raz ostatni. Nie bałabym się stanąć z tobą twarzą w twarz. Wiem już, jak wygląda martwe ciało. Jest blade. Nieruchome. Ale wciąż wydaje się żywe. Jakby człowiek nie umarł, a po prostu poszedł spać. Miłe, a jednocześnie przerażające uczucie, bo wiesz, że możesz się pożegnać choćby z ciałem, które dawno opuściła dusza. Duszy nigdy nie widziałam, ale miałam okazję patrzeć w uśmiechnięte twarze tych, którzy już odeszli. To wyzwalające uczucie tym razem okazało się niemożliwe do osiągnięcia, ale nikogo za to nie winię. Panująca epidemia rządzi się własnymi zasadami ustalanymi z góry przez rząd. Trumna była zamknięta, musiałam się więc pocieszyć wyobrażeniami.
Stałam wśród ludzi, których otaczała czerń. Oni mnie jednak nie interesowali. Dzieliłam swoją uwagę pomiędzy twoją rodzinę a trumnę. Biel i czerń. Jak ying i yang. Życie i śmierć. Ból i spokój. Przeszłość i teraźniejszość. Czy inni też patrzyli na twoją rodzinę? Na pewno. Ciekawiło mnie, o czym wtedy myśleli. Współczuli wam? Wspominali mile zmarłą? Nie dowierzali temu, że życie jest tak kruche? Chcę wierzyć w to, że nie pogrążyli się w egoistycznych rozważaniach. Wobec pożegnania liczy się tylko pożegnanie, nie my sami.
Chciałam przytulić twoją rodzinę, ale nie mogłam. To znowu epidemia śmiała się ukradkiem w twarz, testując ludzką wytrzymałość. Pragnęłam, żeby choć raz spojrzeli w tył – czy to egoistyczne pragnienie? – ale wiedziałam, że nie ma dla nich teraz ważniejszej rzeczy, jak skupienie się tylko i wyłącznie na tobie. Bo to ciebie mieli pożegnać.
Wiele uczuć mną targało, kiedy owinięta w grubą, zimową, czarną kurtkę, z duszącą maseczką na twarzy, wpatrywałam się w dal. Czasami karciłam siebie za to, że patrzyłam w niebo. Albo na czarnego kota, który przekradał się przez dach do wnętrza starego budynku. Czy mogę być jednak za to zła na samą siebie? Próbowałam znaleźć jakieś pocieszenie w tym pogrzebowym rytuale. Zastanawiałam się, czy ten wiatr, który opanował cmentarz, to nie ty. Czy to słońce, które mocno świeci, świeci dla ciebie, bo teraz jesteś szczęśliwa. W smutku uchwycić wątłą nić ukojenia to trudna sztuka, ale nie niemożliwa.
Niedaleko twojej trumny stało dużo wiązanek. Od kuzynów, cioć i innych ludzi, których nawet nie znałam. Pewnie gdybyś stała z boku, prychałabyś, mówiąc, że niektórzy z nich robią to wszystko na pokaz. Miałam przynajmniej nadzieję, że moja skromna, czerwona róża owinięta czarną wstążką była wystarczająca. Przez całą ceremonię starałam się w nią przelać cały swój ból. Nakłuwałam nią palce. Myślisz, że moje cierpienie zmieszane z krwią to wystarczający dowód na przyjaźń, którą cię darzyłam?
Nie byłam idealną przyjaciółką. Czasami na wysyłane przez ciebie wiadomości reagowałam gniewem. Bo nie mogłam znieść bólu, który na mnie przelewałaś. Byłam zła, że to tylko ból i cierpienie. Zastanawiałam się, czy po to dla ciebie istnieję, żebym była wielką kulą gromadzącą twoje bolączki, która jest stalowa i nigdy nie pęknie. Ale rozumiem, że tego potrzebowałaś. Nie chciałaś rozmawiać o tym z rodziną. Tylko ja ci zostałam z ludzi, którzy nią nie byli. Zaakceptowałam swoją rolę. Dla ciebie stałam się psychologiem, który ze smutną miną przysłuchiwał się twoim szpitalnym opowieściom. Zadawałam spokojnym głosem pytania. Dawałam wyrazy współczucia. Płakałam dopiero, gdy byłam już sama. Chciałam być tą osobą, która uniesie ciężką prawdę bez względu na słowa. Trzymałam twoją tajemnicę o chorobie na uwięzi, bo prosiłaś mnie o dochowanie sekretu. Nie mogłam uwierzyć w to, że każesz mi znosić ten ból samej. Teraz już wiem, dlaczego mnie o to prosiłaś. Tę tajemnicę zabiorę jednak ze sobą do własnego grobu.
Do tej pory myślałam, że jestem za słaba, aby unieść tyle smutku na własnych barkach, ale myślę, że ostatecznie okazałam się silną osobą. Czy ty też tak uważasz? Robiłam to wszystko dla ciebie. Bo nie mogłabym cię zostawić, kiedy ty sama tyle dla mnie zrobiłaś. Nie takim człowiekiem jestem. Może gdybyś była zwykłą osobą do pogadania, którą poznałam za czasów studiowania, nie starałabym się tak bardzo, ale twoje istnienie zostawiło w moim życiu duży ślad.
Pamiętasz drugi rok studiów? Zawsze widziałaś mnie jako osobę, która siedziała sama z boku w ławce, czytając książki. Dziwiłam się, że już wtedy zwróciłaś na mnie uwagę. Przecież starałam się być niewidzialna. Bałam się zbliżać do ludzi, aby sytuacja z moich lat szkolnych nigdy więcej się nie powtórzyła. Odrzucenie – to najgorszy cios dla nadziei. Więc nie chciałam jej mieć. Nikogo nawet o nią nie prosiłam. A mimo tego mi ją podarowałaś.
Nie pamiętasz już tej historii, w końcu dla ciebie to nie było nic wielkiego. Po prostu porozmawiałaś z osobą, która siedziała w ławce obok ciebie. Temat krążył wokół pociągów i rozkładów jazdy. Ot, trywialna sprawa dnia codziennego. Stresowałam się, bo rzadko ktokolwiek się do mnie odzywał. Chyba powiedziałam kilka głupot, za które później siebie karciłam, ale to wspomnienie odeszło na drugi plan. W końcu byłam pewna, że nic z tego nie będzie.
Nasza druga rozmowa również była przypadkowa. Siedziałam samotnie przed salą, próbując ukryć się przed innymi studentami. Jak zwykle czytałam książkę. Usiadłaś wtedy z inną koleżanką na ławce naprzeciw mnie. Właśnie kupiłyście w barze mlecznym kopytka z sosem grzybowym. A może łazanki? Pamiętam, że zawsze je komentowałyście, bo nigdy nie były dobrze doprawione, aż w końcu sama zaczęłam kupować tam jedzenie i dołączyłam się do was w tej głupiutkiej ocenie taniej, masowej żywności. Nie wiem już tak naprawdę, o czym wtedy rozmawiałyśmy. Ale ta rozmowa była przyjemna. Chyba coś cię wtedy do mnie przyciągnęło, chociaż sama nie wiem co. Byłam taka szczęśliwa, że mogłam ci opowiedzieć o tym, jak wygląda widok z najwyższego punktu miasta, w którym studiowałyśmy. Byłam tam samotnie przecież tyle razy! Może nawet nieśmiało powiedziałam, że chętnie bym ci pokazała, jak wygląda to miejsce. Nie wierzyłam, że ta cicha myśl wypowiedziana na głos rzeczywiście doczeka się spełnienia.
Kilka dni później napisałaś do mnie wiadomość. Spytałaś, czy wyjdziemy na weekend na kawę i wjedziemy windą na najwyższy punkt naszego miasta, aby obejrzeć przyciemnione miasto okryte światłami ulicznymi. Poczułam wstyd. Myślałam, że pomyliłaś mnie z kimś innym. Moje serce tak waliło w piersi! Przecież to niemożliwe, żeby ktoś po tak krótkiej rozmowie chciał gdzieś ze mną wyjść! Ludzie nie są tacy otwarci! Ludzie nie są tak skorzy do spotkań z osobami, z którymi zamienili ledwo kilka słów! Ale… czy rozmawiałaś o tym miejscu z kimś innym? To oczywiste, że się zgodziłam, choć w pierwszej kolejności chciałam uciec. Teraz nie żałuję, że zdobyłam się na odwagę, aby przyjąć czyjąś bezinteresowną propozycję na przyjaźń.
Wciąż mam przed oczami zdjęcia, które ci wtedy zrobiłam. I miasto pogrążone w mroku, które nigdy nie wyglądało tak cudownie. Pamiętasz, jak dziwny gość w kawiarni starał się mnie poderwać? Robił nasze kawy w spowolnionym tempie, a nam głupio było powiedzieć, żeby się pospieszył, bo zaraz wjeżdżamy windą do nieba. W końcu jednak się udało. Poza tym miałyśmy powód do śmiechu.
Następnego dnia na studiach myślałam, że to koniec znajomości. Ale ty na stałe do mnie przyległaś. Nawet jeżeli próbowałam uciec, zawsze ciągnęłaś mnie w kierunku uniwersyteckiego społeczeństwa. Dzięki tobie poznałam innych ludzi. I dzięki tobie zrozumiałam, że studia wcale nie muszą być tym smutnym czasem, przez który przejdę zupełnie sama ze swoim bólem i chorobą, o której wtedy jeszcze nikt nie wiedział.
Pamiętam ten moment zachowany dla siebie, o którym nigdy nikomu nie powiedziałam, nawet tobie. Miałam spóźnić się na wykład. Biegłam więc z tramwaju prosto na zajęcia. Wtedy dostałam wiadomość od kilkorga ludzi, którzy nazywali mnie moim pseudonimem, nie pełnym imieniem, i pytali, czy będę. Dali nawet znać, że zajęli mi miejsce. Strasznie wtedy płakałam. Ale ze szczęścia. Bo pierwszy raz poczułam, że moja obecność może kogoś obchodzić.
Cieszę się, że zdołałam ci powiedzieć, ile dla mnie znaczysz i co ci zawdzięczam. Nawet nie zdawałaś sobie sprawy z tego, że tak prosty gest był w stanie odmienić czyjeś życie. A jednak. Może przemawiał wtedy przez ciebie egoizm, bo chciałaś się z kimś zaprzyjaźnić, mieć kogoś na własność, ale nie dbam o to. Wytrzymałaś z osobą, która zawsze trzymała ludzi na dystans, bo się ich bała. Dlatego ja chciałam być z tobą, kiedy dowiedziałaś się, że nie będzie z twoim zdrowiem lepiej.
Przyszedł ksiądz. Odmówił krótką formułkę. Widziałam, że twoja mama się załamała, ale miała obok siebie twoje siostry, które zaraz ją przytuliły. Wtedy przypomniałam sobie, jak mówiłaś, że nie wyobrażasz sobie momentu, w którym ich zostawisz. Nie chciałaś myśleć o tym, jak będą cierpieć. Już nie musisz sobie tego wyobrażać. Twoja obawa stała się rzeczywistością, którą tylko mi dane było oglądać.
Grabarz podszedł do mnie pierwszej, do tej pory nie wiem, dlaczego, skoro wkoło było wielu ludzi z kwiatami, ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Poprosił łagodnym, może nawet współczującym głosem, abym podała mu różę. Tylko on miał przyzwolenie, żeby ją tobie wręczyć. Byłam trochę w szoku, ale ostatecznie ją oddałam. Tę samą, z krwią i bólem, przystrojoną czarną wstążką. Czy ktoś włożył tyle uczuć w jeden kwiat?
Ceremonia dobiegła końca. Wkoło rozbrzmiała smutna muzyka. Ludzie powoli zaczęli się przerzedzać. Twoja rodzina na pewno została tam do końca i… jeszcze chwilę dłużej. Byłam z nich dumna. Z siebie trochę mniej. Nie chciałam odchodzić, ale pociągi podczas epidemii nie znają litości. Musiałam iść. Kroki były cięższe niż zwykle. Pod stopami umykały krople łez, które za chwilę i tak pewnie wysuszyły promienie słońca. Z oddali spojrzałam jeszcze na twoją rodzinę, obiecując sobie, że ich nie zostawię. Oczywiście nie chciałam się im narzucać. Mogłabym być dla nich zbyt dużym szokiem, w końcu kojarzyłam się im z tobą, ale zamierzałam jeszcze wrócić do tej chwili wspomnieniami, pisanymi słowami, a może za jakiś czas własnymi krokami.
Odeszłaś. Ja też odeszłam z miejsca, gdzie zostałaś pochowana. Czy to dziwne, że zrobiło mi się lżej? Owszem, jeszcze długo będę czuła ból. Jeszcze długo nie będę mogła zaakceptować tej niesprawiedliwości. Jeszcze długo wspomnienia będą do mnie powracać falą łez. Ale w końcu się podniosę. Będę żyła z myślą, że jesteś gdzieś obok. A lista rzeczy, które miałyśmy wspólnie wykonać, nie zniknie – doczeka się spełnienia.
Zwiedzimy wspólnie Londyn, na którego punkcie miałaś obsesję. Pójdziesz ze mną do wielu kawiarni, gdzie zjemy pyszne desery. Pojedziemy nawet pociągiem do Pragi i oglądniemy mnóstwo filmów podczas wieczorów spędzonych z cydrem i pizzą, którą zrobię w moim starym, zielonym piecu. I jeszcze nieraz zaśpiewamy: There’s not a star in heaven that we can’t reach.
Byłaś moją przyjaciółką, a czasem śmiałyśmy się nawet, że tajemną kochanką i żoną. I dalej nią będziesz. Bo śmierć niczego nie zmienia, poza fizyczną obecnością tych, których już przy nas nie ma.