sobota, 11 listopada 2017

Running Heart [Cz. 4]

Trochę z zaskoku, trochę bez odpowiedniej dawki korekty, ale w końcu jest. Czwarta część RH, która w początkowym założeniu miała być ostatnią, a w ostatecznym będzie przedostatnią. Trochę mi się fabuła rozjechała! Tak to jest, kiedy nie ma się na nią konkretnego pomysłu. W piątce wszystko powinno iść już z górki.
Czwórka jest dosyć romantyczna (bleh) i... bardziej odpoczynkowa. Nie jest też najlepszą częścią całej historii, ale... to się wytnie!


Zbliżają się urodziny Brisy. Czy to nie idealna okazja na wyznanie jej tego, co czuję? Jak wiadomo, kobiety lubią, kiedy ważne chwile mają ważną oprawę. Tylko co wtedy, kiedy jest się facetem, nieznającym się totalnie na kobietach? Do pomocy rusza mój przygłupi brat. I już wiem, że nie skończy się to dobrze, szczególnie nie wtedy, kiedy każe mi ubrać garnitur i... stać się ankieterem?
***  

Nadeszły wakacje.
Słońce prażyło w dach mojego domu, czyniąc z jego wnętrza darmową saunę, dlatego codziennie, niezmiennie od kilku dni, leżałem w pokoju na chłodnych panelach w samych spodenkach i z butelką wody schłodzoną uprzednio w lodówce. Moje wakacje od zawsze tak wyglądały. Wychodziłem z domu tylko wtedy, kiedy ktoś musiał zrobić zakupy lub iść do biblioteki po dostawę książek i komiksów, które skutecznie zabijały mój wolny czas. Z nikim się nie spotykałem, nawet z Brisą – ponoć miała teraz dużo roboty.
 Pani Heartwind poszła po rozum do głowy i gdy tylko wypisano ją ze szpitala, powiadomiła policję o zaistniałej sytuacji. Nie mogła już dłużej narażać siebie, a już szczególnie nie swojej córki, która niczego złego nie zrobiła. Teraz choć żyły w jeszcze większym strachu niż wcześniej, nie były przynajmniej same – ich dom obstawiony był przez policję i tak miało już zostać, dopóki nie znajdą nowego, bezpieczniejszego mieszkania. Okazało się, że mafia, która od lat dręczyła rodzinę Heartwindów była poszukiwana przez władze naszego kraju już od dłuższego czasu – to pierwszorzędna organizacja złożona ze złych kolesi nękających mieszkańców tego miasta. Jeżeli będę mieć pecha, mnie również dopadną, oczywiście jeżeli będę wychodził z domu, a póki co tego nie robiłem i nawet nie planowałem robić.
Matka Brisy uparcie szukała nowego mieszkania. Policja nie mogła wiecznie stać pod ich oknami i pilnować je, żeby nikt się do nich nie włamał. Co najgorsze, musiały wynieść się z tego miasta – nieco przysłoniło to moją wizję przyszłości. Sądziłem, że Brisa będzie zawsze gdzieś obok mnie. Wiem, to głupie. Żaden związek międzyludzki nie trwał wiecznie. Już teraz powinienem pogodzić się z nadchodzącą stratą. Nawet nie powinienem dawać sobie zbędnych nadziei – nie będzie mnie stać na bilety do innego miasta, przecież nie przeprowadzą się do sąsiedniej miejscowości.
Przewróciłem się na bok i wykrzywiłem usta w grymasie niezadowolenia.
Nie chciałem tego. Nie chciałem, żeby wyjeżdżała. Nie chciałem, żeby mnie zostawiała. Ale Brisa przecież o tym nie wiedziała. Wciąż nie wyznałem jej tego, co do niej czuję. Od cholernego roku starałem się wykrztusić z siebie chociaż te dwa wstydliwe i uwłaczające mojej dumie słowa. Nie potrafiłem. Moje okazywanie uczuć kończyło się na obojętnym spojrzeniu i próbie udawania, że obecność Brisy wcale mnie nie wzrusza.
Czego się bałem? Odrzucenia? A może tego, że nasze przyjacielskie stosunki będą brnąć w tę wstydliwą stronę uczuć, która zawsze mnie przerażała? Spójrzmy prawdzie w oczy. Dorastałem bez rodziców z przygłupim bratem u boku, który nigdy się mną nie interesował. Musiałem dorosnąć szybciej niż inni moi rówieśnicy, zrozumieć, że nie ma w tym świecie miejsca na uczucia. Zamknąłem się we własnej klatce zbudowanej z uprzedzeń, do której zgubiłem klucz. Czasami czułem się z tym cholernie źle. Chciałem wykrzesać z siebie choć odrobinę pozytywnych emocji, a nie zamykać się na cały świat, jakby wszyscy dookoła byli moimi wrogami. Za bardzo przyzwyczaiłem się do zła, to dlatego nie mogłem nigdzie dostrzec dobra.
Zamknąłem smętną książkę, która nijak odpowiadała moim gustom i przewróciłem się na plecy. Zacząłem gapić się w sufit bez celu. Jeden z moich wakacyjnych planów brzmiał: przynajmniej godzina dziennie bezsensownego patrzenia się w pęknięcia i tłuste ślady po dziwnych eksperymentach z dzieciństwa. Kwintesencja lenistwa, którym mogłem upajać się przez kolejny miesiąc wolny od szkoły.
To dziwne. Powinienem cieszyć się ciszą, spokojem i samotnością, a zamiast tego ciągle chodziłem nachmurzony, niezadowolony i bez życia. Może przy Brisie odzwyczaiłem się od bycia samemu? Może była moim powietrzem, bez którego trudno było mi oddychać? Może potrzebowałem jej jak wentylatora, który stał za moją głową i jeszcze chwilę temu chłodził moją rozgrzaną skórę?
Przekląłem pod nosem i podniosłem się na łokciach.
Przeklęty, stary grat. Psuł się średnio co trzy godziny. Szkoda, że nie było mnie stać na nowy wiatrak.
Standardowo zdzieliłem tę głupią maszynę pięścią, jednak tym razem moja siła naprawcza nie zadziała. Musiałem użyć innych, bardziej drastycznych środków.
Podniosłem się leniwie z podłogi i ruszyłem w stronę kuchni. Z lodówki wyjąłem ochłodzoną butelkę z wodą, odkręciłem ją i nachyliłem głowę nad zlewem. Zimna toń mineralna zalała moją głowę obsianą słomianymi włosami. Przez chwilę czułem się, jakby zmroziło mi mózg. Aż się zatrzęsłem z wrażenia.
Kiedy się wyprostowałem, chłodna woda ściekła po mojej nagiej, chudej piersi, wędrując pospiesznie w stronę moich spodenek, które bezlitośnie zmoczyła. Wyglądałem, jakbym wyszedł właśnie spod prysznica i tak też się czułem – odrobinę świeższy i bardziej pobudzony.
Postanowiłem otworzyć okna w całym domu. Powoli się ściemniało, nie było więc już tak gorąco. Teraz nad naszym mieszkaniem zapanuje odrobina letniego chłodu. Nie dbałem o swoje zdrowie. Ważne było to, żebym nie zdechł z powodu gorąca – to o wiele gorsza śmierć od niezaleczonego przeziębienia.
Telefon, który położyłem na blacie zabrzęczał głośno. Spojrzałem na niego ukradkiem, podejrzewając kto do mnie dzwoni. Zamiast go odebrać, chwyciłem za szklankę z wodą, wsypałem tam kwasek cytrynowy, zamieszałem delikatnie łyżeczką i zacząłem powoli sączyć. Nie miałem ochoty na rozmowy. Chciałem przestać myśleć o tym, że niedługo znowu zostanę sam. Czas na nowo przyzwyczajać się do samotności.
Wysłuchałem jeszcze kilku prób dodzwonienia się do mnie, przy okazji wypijając trzy szklanki wody, potem byłem zmuszony ruszyć w stronę drzwi wyjściowych, ponieważ ktoś uparcie próbował się dostać do środka. To musiał być Sebastian. Czasami zdarzało mu się wracać wcześniej z pracy, na dodatek często zapominał o istnieniu czegoś takiego jak klucze. Zamykałem się w środku nie żeby zrobić mu na złość (dobrze, to poniekąd też), tylko po to, aby czuć się bezpiecznym. Nie ukrywałem, że ostatnia sytuacja z mafią dostarczyła mi niemałej dawki strachu. Może powoli stawałem się przewrażliwiony, ale jednak dobrze było dbać o własny tyłek.
Podszedłem do drzwi i otworzyłem je z rozmachem. Starałem się wyglądać na możliwie niezadowolonego – mojemu bratu nie należało się nic innego.
– Znowu zapomniałeś kluczy, debilu? – Prychnąłem, zanim jeszcze stanąłem z bratem twarzą w twarz.
Cóż, wychodziło na to, że odrobinę się pomyliłem. To nie Sebastian dobijał się do drzwi.
– Ale… nie dałeś mi kluczy do swojego domu – usłyszałem cichą odpowiedź zdezorientowanej osoby.
Uśmiechnąłem się mimowolnie. Chociaż chciałem ukryć radość, nie bardzo potrafiłem to uczynić. Te pozytywne uczucie samo wydobyło się z mojego mrocznego wnętrza.
– Spodziewałem się Sebastiana, to nie było do ciebie – mruknąłem i przeczesałem ręką mokre włosy. – Jak chcesz, mogę ci dorobić własne klucze – dodałem, wzruszając obojętnie ramionami.
– Ale…
Dziewczyna umilkła. Nie wiedziała, co powiedzieć. Uparcie wpatrywała się w moją nagą klatkę piersiową, jakby bała się, że za chwilę otworzy swoje czeluścia i moje żebra ją pożrą. Na szczęście nie byłem Obcym.
– Co? – mruknąłem udając niezadowolonego. W rzeczywistości chciałem ukryć swoje zażenowanie. Po pierwsze nie byłem przyzwyczajony do paradowania półnago przed dziewczynami, po drugie nie byłem przyzwyczajony do tego, że ktoś tak uparcie wgapiał się w moje pozbawione mięśni ciało oraz żebra, które dumnie prezentowały swoje kościste schody.
Brisa wyprostowała głowę i spojrzała w moją twarz. Zarumieniła się, na dodatek zacisnęła usta w taki sposób, jaki doprowadzał mnie do szału. O mały włos, a straciłbym nad sobą panowanie.
– Po co tu przyszłaś? – Spróbowałem grać luzaka, dlatego oparłem się o futrynę i przybrałem pozę ulicznego rapera, który szukał zwady. Kiedy się niecierpliwiłem lub czułem się niepewnie, irytacja przejmowała nade mną władzę. Nie miałem wpływu na to, że jestem podenerwowany.
Moje słowa uraziły Brisę. Spojrzała w bok i zaczęła bawić się swoją letnią sukienką obsianą wielkimi czerwonymi makami. Rzadko widywałem ją w tak wyrazistych kreacjach, raczej trzymała się skromniejszych barw.
– Jeżeli ci przeszkadzam…
– Przestań – burknąłem, zanim skończyła, a potem wciągnąłem ją za rękę do domu i zamknąłem za nią drzwi.
Brisa oparła się o ścianę i spojrzała na mnie spode łba.
– Jesteś zły, Chris. Widzę to.
– Co ty. – Prychnąłem, zakładając ręce na piersi.
– Dzwoniłam do ciebie – jęknęła załamana. – I to kilka razy. Przepraszam, że cię nie ostrzegłam, ale…
– Nie jestem zły, już ci to mówiłem. – Raz jeszcze prychnąłem, a potem skierowałem się w stronę kuchni, oczekując że ruszy za mną. Po drodze zgarnąłem z drzwi ręcznik, który zamierzałem dla niepoznaki zarzucić na szyję – wtedy porządnie będzie zasłaniał moją klatkę piersiową, dzięki czemu uniknę uporczywego spoglądania. Brisa zapewne wolała wpatrywać się w umięśnionych i opalonych gości z magazynów dla nastolatek. Ja byłem ich kompletną przeciwnością. Nawet wzrostem było mi daleko do modela. Pieniędzmi również.
– Chris głupku, znam cię. – Westchnęła za moimi plecami. – Obraziłeś się za to, że się z tobą nie kontaktowałam przez cały ten czas, prawda? – Jej głos był przejęty.
Cholera. Przejrzała mnie. Co teraz miałem powiedzieć? Nie przywykłem do odpowiadania twierdząco na pytania ludzi, poza tym nie lubiłem, kiedy wiedzieli, co czuję albo myślę. Brisa czytała we mnie jak w otwartej księdze, potwierdzając tym samym powszechne zdanie na temat mężczyzn – wszyscy byli prości w rozumowaniu.
Oparłem się luzacko o blat i zwróciłem twarz ku swojej przyjaciółce. Miałem zmarszczone czoło. Nie mogłem powstrzymać niezadowolenia, które we mnie tkwiło. To głupie. Zachowywałem się jak dziecko, które nie dostało pod choinkę tego, o co prosiło Mikołaja. Teraz byłem już tego pewien – miłość to egoistyczna chęć posiadania kogoś na własność.
– Na pewno miałaś chwilę, żeby chwycić za telefon i napisać do mnie SMS-a – mruknąłem – ale skoro tego nie zrobiłaś – przerwałem i wzruszyłem obojętnie ramionami, próbując ukryć złość. – Trudno.
– Chris, jeździłam z mamą i szukałam mieszkania, nie miałam czasu nawet na sen – jęknęła.
Przyjrzałem się jej twarzy badawczo. W jej słowach musiało kryć się choć trochę prawdy. Nie wyglądała na wyspaną, miała pod oczami cienie wielkości moreli.
Do tej pory mięśnie Brisy były napięte, kiedy niczego nie odpowiedziałem, wyraźnie się rozluźniła – uznała to za przyzwolenie na dalsze tłumaczenia.
– Udało nam się coś znaleźć, ale… to jeszcze nic pewnego – powiedziała cicho. Spoglądała gdzieś w bok, nie w moją twarz, zupełnie jakby nie chciała o tym mówić. Tak, mnie też to bolało. Nie chciałem się z nią rozstawać.
– Gdzie? – spytałem z westchnięciem, próbując udać choć w małym stopniu zainteresowanego.
– Dwieście kilometrów od naszego miasta – szepnęła.
Albo mi się zdawało, albo jej głos się łamał. Nie chciałem, żeby się rozpłakała. Wiedziałem, że to dla niej nieprzyjemne przeżycie. Było jej dobrze tu, gdzie była, ale co to było za życie, kiedy na każdym kroku musiała się bać? Tam na pewno będzie jej lepiej. Nie mogłem jej powstrzymywać. Nie miałem do tego prawa. Nawet gdybym chciał, Brisa wciąż była niepełnoletnia – to jej matka za nią decydowała.  
– Cóż – mruknąłem na boku, choć nie wiedziałem jak skończyć to, co zacząłem. Rzuciłem tym, co pierwsze przyszło mi do głowy, a takie rozwiązania z reguły nie były dobre. – Tak będzie lepiej.
Kiedy zobaczyłem zawiedzioną minę dziewczyny miałem ochotę walnąć głową w ścianę. Byłem okropnie nietaktowny. To chyba cecha, której już się nie pozbędę. Odziedziczyłem ją wraz z genami. Moja matka również nie była zbyt taktowna, podobnie jak mój brat. Słowo daję, powinniśmy zostać politykami. To nic, że doprowadzilibyśmy do kryzysu gospodarczego. Świat i tak powoli zmierzał do autodestrukcji.
– Będę tęsknił – dodałem szybko, żeby powstrzymać nachodzące do błękitnych oczu łzy. Po tych słowach poczułem, że robi mi się gorąco. Nie sądziłem, że bez zastanowienia powiem coś tak zawstydzającego, ale być może to dobry kierunek ku wyznaniu jej swoich uczuć?
Brisa zarumieniła się delikatnie. Wyglądała na zaskoczoną moimi słowami. Wpatrywała się we mnie z lekko rozwartymi ustami. Nie wiedziała, co powiedzieć i nie dziwiłem się jej. Rzadko można było usłyszeć z moich ust coś, co chociaż podchodzi pod wyrażanie uczuć, szczególnie tych miłosnych, ckliwych lub pozytywnych.
Tak jak się spodziewałem, nie odpowiedziała, za to podeszła do mnie i objęła mnie dłońmi w pasie, przytulając swoją głowę do mojej nagiej piersi. Zesztywniałem, wstrzymując dech. Wciąż nie byłem przyzwyczajony do nagłego przypływu czułości Brisy. Rozumiałem, że w przeciwieństwie do mnie tego potrzebowała. Była jedyną osobą, która mogła mnie dotykać w taki sposób i to kiedy tylko chciała. Dla niej mogłem być przytulanką. Może trochę kłującą w obyciu, ale jednak przydatną w chwili słabości.
– Nie chcę wyjeżdżać – jęknęła w moją pierś, przez co moją skórę naznaczyły dreszcze. Ręcznik, który miałem przerzucony przez kark, wcale nie pomagał w ograniczeniu tych „doznań”. Ponoć człowiek zakochany odczuwał wszystko dwa razy intensywniej.
– Musisz, tutaj nie jesteś bezpieczna – mruknąłem, niepewnie obejmując ją ramionami. Chyba jej się to spodobało, bo wtuliła się we mnie pewniej i mocniej. W tym momencie przypominała mi przymilającego się do przypadkowego przechodnia kota, który szukał za wszelką cenę ciepła.
– Przy tobie czuję się bezpieczna, Chris. – Gdybym usłyszał ten tekst w telewizji, zapewne wykonałbym swoisty odruch wymiotny, ale to przecież była Brisa. W jej ustach wszystko brzmiało łagodniej.
– Przecież nie możesz zamieszkać u mnie, głupia. – Przewróciłem ostentacyjnie oczami. Nawet nie wiedziała jak bardzo chciałem, aby dzieliła ze mną pokój, ale jej matka nigdy by się na to nie zgodziła. Owszem, pozwalała nam spędzać ze sobą czas, a czasem nawet u siebie nocować, ale na wspólne mieszkanie było za wcześnie. Byliśmy tylko dzieciakami, poza tym nawet ze sobą nie chodziliśmy. Wciąż byliśmy przyjaciółmi.
– Nawet na kilka dni? – spytała niewinnie Brisa, unosząc głowę do góry. Spojrzała na mnie z dołu i uśmiechnęła się nieśmiało. Zastanawiałem się, czy przypadkiem czegoś nie zaplanowała. Odpowiedź znalazłem w plecaku, który panna Heartwind położyła wcześniej przy wejściu do kuchni. Zapewne dzwoniła do mnie po to, aby się dowiedzieć, czy może u mnie trochę przenocować.
Uniosłem brew do góry.
– Czekaj, czy ty się właśnie do mnie wprosiłaś? – spytałem z niekrytym rozbawieniem. – Nie spodziewałem się tego po tobie. – Zaśmiałem się. Oczywiście gdy wydawałem z siebie te dziwne, niemiarowe oddźwięki nie brzmiały one zbyt przyjemnie. Brisa powiedziała mi kiedyś, że mógłbym podkładać głos pod czarne charaktery w bajkach. Schlebiało mi to. Lubiłem wzbudzać strach wśród ludzi.
– Ja… po prostu… miałam dać ci znać, ale… ale się nie odzywałeś, a mamy nie będzie i… i… – Przerwałem tę plątaninę słów zatykając jej usta dłonią. Zaskoczona zamrugała oczami.
– Mój dom jest twoim domem – powiedziałem, starając się, aby nie zabrzmiało to jak czysty sarkazm. Miałem wbudowany w głowę system z automatycznie uruchamiającą się ironią – włączał się wtedy, kiedy moje usta wymawiały dziwnie ckliwe słowa. Zanim powiem Brisie wprost „kocham cię”, będę musiał poćwiczyć  przed lustrem bycie romantycznym, a ten sarkastyczny przycisk w głowie będę zmuszony zakleić taśmą izolacyjną.
Brisa zdjęła moją dłoń ze swoich ust i uśmiechnęła się delikatnie.
– Wiesz Chris, czasami potrafisz być uroczy.
Cholera. Czułem, że się rumienię. Nie znosiłem tej niemęskiej strony swojej duszy, która zachowywała się nieraz jak mała zawstydzona komplementem dziewczynka. Tylko że w tym przypadku komplement o moim uroku wcale mnie nie zachwycił. Nie mogłem być uroczy. Nie chciałem być.
Prychnąłem z niezadowoleniem i odsunąłem się od panny Heartwind na bezpieczną odległość. Koniec czułości, tulenia i słodkiego Chrisa. Nie byłem jeszcze gotowy na takie ujawnienie. Pokazywanie uczuć na ogół przychodziło mi z trudem, na szczęście moja przyjaciółka nie miała z tym problemów. Kiedy chciała po prostu wybuchała płaczem, kiedy pragnęła kogoś przytulić (zazwyczaj mnie) po prostu to robiła, kiedy potrzebowała ciepła, mówiła o tym. Wbrew pozorom Brisa była szczerą osobą. Przy mnie zawsze mówiła wprost o czym myśli, choć nieraz miała problem z utrzymaniem swojej maniakalnej nieśmiałości na wodzy.
Odwróciłem się tyłem do panny Heartwind i udałem, że robię letnie porządki – w końcu ktoś musiał zmyć te cholerne naczynia siedzące w zlewie od tygodnia. Chcąc zdobyć serce dziewczyny, na każdym kroku powinieneś świecić przykładem. Taki to ze mnie idealny pan domu.
Brisa nie potrzebowała mojego pozwolenia na krzątanie się po kuchni. Kiedy nie było tu Sebastiana, naprawdę zachowywała się, jakby mój dom był jej domem. Wcale mi to nie przeszkadzało. Lubiłem, kiedy zaczynała nucić swoim słodkim głosem zabawne popowe piosenki, i poruszała dziewczęco biodrami, bujając się w ich rytm. Czasami żałowałem, że nie miałem na środku kuchni wybudowanej dla niej sceny. Z chęcią zastąpiłbym jej śpiewem radio.
Dziewczyna chyba czytała w moich myślach, bo podeszła do tego starego pudła, które okazyjnie wydawało z siebie muzyczne dźwięki. Chwilę przy nim stała, nucąc coś pod nosem, aż w końcu znalazła stację, która jej odpowiadała. Kątem oka widziałem jak się uśmiecha. Znowu wyglądała jakby coś planowała. Ta jej niewinna mina kombinatora nieco mnie niepokoiła.
Widziałem jak pogłaśnia radio, a potem tanecznym zwinnym i lekkim krokiem przenosi się w miejsce obok mnie. Ani razu na mnie nie spojrzała, za to bezustannie się uśmiechała i kręciła w rytm piosenki, jakby zapowiadała swój własny występ.
Brisa wspięła się na palcach do szafki i sięgnęła po granulowaną herbatę o smaku malin. Wsypała zawartość saszetki do dzbanka i zalała go wodą. Najprostsze czynności wykonywała z taneczną gracją, która z pewnością przyciągnęłaby nie tylko mój wzrok – dobrze, że byłem jedynym widzem, inaczej musiałbym się o nią bić.
Jej beztroskie zachowanie doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Zaciskałem usta, żeby przypadkiem nie powiedzieć jej żadnego nieplanowanego komplementu. Bałem się, że zabrzmiałoby to w stylu: „zostań moją żoną i tańcz mi tak do końca dni”.
Wsypując do dzbanka kostki lodu, moja przyjaciółka całkiem znienacka zaczęła śpiewać, włączając się w refren nieznanej mi dotąd piosenki.
I'm lucky I'm in love with my best friend, lucky to have been where I have been, lucky to be coming home again, lucky we're in love in every way, lucky to have stayed where we have stayed, lucky to be coming home someday.
Zmarszczyłem czoło i zmrużyłem podejrzliwie oczy. Nie od razu skupiłem się na tekście tej ckliwej piosenki, jednak gdy w końcu go rozszyfrowałem, poczułem jakbym dostał z pięści w nos, a krew, która się z niego uwolniła, zalała całą moją twarz czerwienią. Brisa zauważyła moją reakcję i najwyraźniej ją rozbawiła.
Od kiedy ta niewinna szesnastolatka tak bardzo grała na moich uczuciach? To nie pierwszy raz, kiedy dawała mi znaki do działania. Dochodziłem do wniosku, że nieważne jaka by kobieta była, to zawsze cwana bestia, która stara się osiągnąć cel z pomocą własnych wdzięków i powabu.
Tak, wiem, moje uczucie były odwzajemnione. Każdego dnia sytuacja stawała się coraz bardziej napięta i przepełniona duszącym gorącem. Tyle razy byłem już blisko od wyznania jej tego, co czuję poprzez czyn, a nie słowa, że ten fakt zaczynał mnie powoli przerażać. Jakiś cichy głosik w głowie kazał mi czekać, drugi krzyczał, że mam być facetem i przerwać tę wątłą nić przyjaźni, zawiązując wokół dziewczyny grubą linę, która sprawiłaby, że należałaby tylko i wyłącznie do mnie. Byłem cholernie chciwy, a przecież nie mogłem posiadać jej na własność.
Wziąłem głęboki wdech. Tym razem spojrzenie dziewczyny wywiercało w moich policzkach dziurę. Nie wiedziałem, co zrobić, dlatego oderwałem się gwałtownie od zlewu i podszedłem do radia, zmieniając stację. Tym razem w głośnikach rozbrzmiał głos Bruno Marsa. Nie przepadałem za gościem, ale chcąc nie chcąc, słuchałem tych okropnych stacji radiowych codziennie, tak więc zdołałem zapamiętać niektóre z piosenek, nawet jeśli bardzo tego nie chciałem.  
Zdaje się, że oszalałem.
I wanna be a billionaire so fucking bad, buy all of the things I never had – zanuciłem niezgrabnie swoim zachrypniętym, nieprzyjemnie fałszującym głosem. Najwyraźniej rozbawiłem Brisę, bo zaśmiała się cicho i przyłożyła dłoń do ust, jakby chciała ukryć swoją reakcję. Nie zamierzałem podejmować żadnej gry. Tak naprawdę zostałem w nią wciągnięty nieświadomie.
Brisa, niczym mała zadowolona z siebie dziewczynka, podbiegła do radia i znów zmieniła stację. Czy ona znała wszystkie popowe piosenki świata?!
– You're the perfect melody, the only harmony I wanna hear, you're my favorite part of me with you standing next to me I've got nothing to fear – zaśpiewała uroczo dziewczęcym głosem i zakręciła się wraz ze swoją kwiecistą sukienką na środku kuchni.
Mimowolnie się uśmiechnąłem, chociaż nie był to uśmiech zadowolenia. Znowu śpiewała miłosne piosenki. Zrobiło się za słodko i za ckliwie. Czułem się z tym nieswojo.
Podszedłem do radia i przerzuciłem kilka stacji do przodu.
I say I’m done but then you pull me back, oh oh oh, I swear you’re giving me a heart attack.
Troublemaker – zamruczałem, rzucając krzywy uśmieszek w stronę przyjaciółki. Na dźwięk słów piosenki dziewczyna założyła ręce na piersi i zrobiła z ust obrażony dzióbek. Jej obraza nie trwała jednak długo. Zmieniła stację radiową i niefortunnie trafiła na kolejną ckliwą pioseneczkę o miłości, która kojarzona była z tym popapranym gościem od spisywania umów z kobietami, które miały być jego seksualnymi niewolnicami. Na moje nieszczęście nazywał się tak samo jak ja.
Refren leciał w dobre, ale Brisa nie zamierzała się najwyraźniej w niego włączać. Słodkie Love mi like you do raniło moje uszy w taki sposób, że nie mogłem powstrzymać się od skrzywienia. Już miałem przełączyć piosenkę, kiedy dziewczyna położyła rękę na radiu i spojrzała mi prosto w oczy z powagą, nucąc ostatnie słowa refrenu:
What are you waiting for?
Piosenka samoczynnie się przełączyła. W głośniku, bez naszej ingerencji, rozbrzmiały słowa: Is it right or is it wrong? – co idealnie pasowało do mojego obecnego stanu. W końcu wciąż nie wiedziałem, czy to właściwe wyznawać miłość własnej przyjaciółce, która niedługo miała opuścić nasze rodzinne miasto. Może powinienem dać jej szansę na rozpoczęcia nowego życia w innym miejscu?
Uśmiechnąłem się ironicznie na boku i parsknąłem cichym śmiechem, Brisa zaś westchnęła ciężko i z załamaniem. Uznała, ze to ja wygrałem bitwę. Ze smutną miną oddaliła się w stronę blatu. To było koniec przedstawienia.
A może jednak nie?
Przewróciłem oczami. Nie chciałem tego robić, ale uznajmy, że zmusiła mnie do tego swoim przejmująco smutnym wyrazem twarzy. Może nie wyglądałem, ale byłem czuły na takie reakcje.
Podszedłem do radia i zmieniłem stację. Tym razem z głośników popłynęła ckliwa i urocza pioseneczka Taylor Swift o tytule Love story. Już po chwili usłyszeliśmy jej pierwsze słowa: We were both young when I first saw you I close my eyes and the flashback starts.
Brisa spojrzała na mnie w tył podejrzliwie. Wzruszyłem ramionami i uznałem, że to całkiem czysty przypadek, poza tym nie chciałem się już kłócić. Zawsze ustępowałem pierwszy. Ze względu na nią, nie na święty spokój (dobrze, to po części też). Nie wiedząc, co dokładnie robię, wyciągnąłem dłoń w stronę dziewczyny.
Śpiewający i tańczący Chris jednego dnia. Przysięgam, to jakiś kabaret. Dobrze, że nie było tu mojego brata. Dobrze, że nie było tu nikogo poza Brisą. Inaczej zrobiłbym z siebie kretyna.
Dziewczyna zrobiła zdziwioną minę. Chwilę wpatrywała się w moją rękę aż w końcu z gracją nieśmiałej księżniczki stąpającej w rytm muzyki, podeszła do mnie i wsunęła delikatnie dłoń w moją. W jej ruchach i zachowaniu nie było niczego wymuszonego. Wyglądała naturalnie, jak zawsze gdy przy mnie była. Nie potrafiła ukryć radości. Widać ją było w błękitnych, lśniących oczach i lekko rozszerzonych w uśmiechu malinowych ustach.
Czy ja też byłem szczęśliwy? Niech mnie szlag jasny trafi, ale cokolwiek z nią robiłem, a robiłem nieraz bardzo głupie rzeczy, zawsze się cieszyłem. Wystarczyło, że po prostu była blisko mnie.
Nie przestając patrzeć sobie w oczy, zaczęliśmy tańczyć jak na jakimś balu maskowym. Co jakiś czas wprawiałem jej sukienkę w ruch, obracając ją wokół własnej osi. Czerwone kwiaty migały mi przed oczami przypominając o różanym ogrodzie z dzieciństwa, w którym pomagałem mamie. Z ogrodu pozostała pożoga, miałem nadzieję, że to samo nie stanie się z naszą przyjaźnią, kiedy Brisa już odjedzie.  
Romeo, take me somewhere we can be alone, I'll be waiting all there's left to do is run – zanuciła Brisa. – You'll be the prince and I'll be the princess It's a love story baby just say
Ostatnie słowo zaśpiewałem razem z nią:
Yes. – Moje wyznanie zabrzmiało prawie romantycznie, z tym wyjątkiem, że wypowiedziałem je głosem małej, słodkiej dziewczynki. Brisie najwyraźniej to nie przeszkadzało. Stanęła w miejscu i otworzyła lekko usta, pragnąc mnie o coś zapytać. Przyłożyłem palec do jej ciepłych warg, nie pozwalając jej niczego powiedzieć. Kiedy miałem już pewność, że niczego nie powie, powoli go zabrałem, a potem niepewnie nachyliłem się nad jej twarzą. Czułem, że mięśnie Brisy się spinają.
Miałem ochotę jednocześnie uciec i zatopić się w tej chwili, zapominając o istnieniu świata zewnętrznego. Moje serce waliło ze strachu i podniecenia. Zdawało mi się, że wraz z ograniczeniami tracę panowanie nad sobą, a więc i zdrowy rozsądek.
Kiedy położyłem ręce na ramionach dziewczyny, zadrżałem. Byłem jak bomba pełna emocji, która za chwilę mogła wybuchnąć i narobić szkód. W głowie brzęczał mi głos, który oznajmiał: This love is difficult but it's real.  
Byłem na to gotowy. Tak, to był właśnie ten moment.
Chyba.
– Ja pierniczę, co tu się wyrabia?! – usłyszałem dobrze znajomy mi krzyk i przekląłem soczyście pod nosem.
Tak, to był właśnie ten moment, kiedy mój durny brat wszystko psuł.
Odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni i spojrzeliśmy na Sebastiana z niekrytym zaskoczeniem. O ile mi wiadomo to jeszcze nie powinien kończyć swojej zmiany. Co on tu do cholery robił?!
– Żałuję, że nie miałem przy sobie kamery, chętnie nakręciłbym twoją gender przemianę, braciszku – mruknął jedyny żyjący członek mojej rodziny. To dziwne, ale wyjątkowo nie brzmiał, jakby był rozbawiony. Cały czas się krzywił. W końcu podszedł do blatu, nalał sobie herbaty i wsparł się o niego dłońmi, wgapiając się w sufit. Wyglądał, jakby coś go mocno wkurzyło i na pewno nie chodziło tu o romantycznie obrzydliwą oraz słodką scenę, którą chwilę temu miał przed oczami.
Nie chciałem grać troskliwego braciszka, dlatego po prostu się nie odzywałem. To Brisa podjęła próbę wyciągnięcia z niego informacji.
– Wszystko w porządku? – spytała cicho i niepewnie, jakby bała się, że Sebastian wyładuje na niej całą swoją złość, tryskającą z jego zesztywniałego ciała.
– Och, oczywiście! – wykrzyknął Sebastian, obracając się gwałtownie w naszą stronę. Wyrzucił ręce w górę, jakby chciał obwinić o dzisiejszy dzień tego, kto rządził jego losem z niebios. Wyglądał na zmęczonego, zirytowanego, a przy okazji… mokrego?
Spojrzałem za okno i zmarszczyłem czoło. Nie padało.
Brisa strategicznie wycofała się za moje plecy, jakby chciała uczynić ze mnie tarczę. Nie była przyzwyczajona do tego, że ktoś krzyczał w odpowiedzi na jej miłe pytania.
– Właśnie wylali mnie z pracy. – Sebastian zaśmiał się. W jego śmiechu kryła się nutka kpiny i tragizmu. – Ba, kiedy wyrzucili mnie stamtąd na zbity pysk, bo ponoć chlałem na swoich zmianach, co oczywiście nie jest prawdą – przerwał, widząc moją powątpiewająco znaczącą minę. Przewrócił oczami. – Dobra, wypiłem jedno piwo. – Uniosłem brew do góry. – Niech cię szlag, Chris – syknął i wzniósł ręce oraz oczy ku sufitowi. – Dobrze, wypiłem jakieś trzy, cztery piwa, ale byłem oczywiście trzeźwy.
– Zapewne nie był to pierwszy raz, prawda? – Prychnąłem, zakładając ręce na piersi. Czułem się trochę jak ojciec, który stara się odpowiednio skarcić swoje dziecko. Cóż, bądź co bądź wychowaliśmy się tylko z matką, która była wobec nas dosyć pobłażliwa. Może to jest powód, dla którego mieszkaliśmy w takiej dziurze i żywiliśmy się zupkami chińskimi.
– Zamknij się, nie skończyłem jeszcze historii mojego  życia – syknął Sebastian. Chwycił za szklankę z napojem, przy okazji rozlewając jej zawartość po blacie, a potem wypił całą jej zawartość za jednym zamachem. Po tej czynności ostentacyjnie otarł usta rękawem mokrej koszuli. – Wyszedłem z pracy i uznałem, że muszę się odstresować. Wyjąłem telefon z kieszeni i zadzwoniłem do pierwszej lepszej znajomej. – Prychnąłem cicho, ponieważ Sebastian nie miał znajomych. Pod tym względem był zupełnie jak ja. Nie lubił się przywiązywać. – Powiedziała, że w sumie i tak miała do mnie dzwonić, bo ma mi coś do powiedzenia. Spotkaliśmy się w jakimś barze. Była w ciąży, więc jej pogratulowałem, a w zamian zostałem oblany całym kuflem zimnego piwa. Jak Boga kocham, a nie kocham, miała jakieś ciążowe humory! Czaicie to, że potem ze łzami w oczach wybiegła stamtąd i krzyknęła, że to wszystko moja wina? Nie wiem nawet o co jej chodziło!
Zacisnąłem usta, żeby się nie roześmiać i wymieniłem z uśmiechniętą Brisą znaczące spojrzenia.
– Cóż, mój niemyślący bracie – zacząłem oficjalnie teatralnym głosem i podszedłem do niego. Poklepałem go po plecach braterską dłonią, zaraz ustępując miejsca Brisie, która krótko i niezobowiązująco go przytuliła.
– Gratuluję – powiedzieliśmy równocześnie, przez co mało nie wybuchliśmy śmiechem.
– O cholerę wam chodzi? – spytał niezadowolony Sebastian.
– Na pewno nie o to, że śmierdzisz jak żul i powinieneś iść się wykąpać – zironizowałem. Brat spojrzał na mnie ze zgrozą, jakby zamierzał lada moment rzucić się na mnie z pięściami. – Ach, na twoim miejscu już teraz szukałbym pracy. Wiesz, nowe obowiązki wymagają często wielu pieniędzy. Przyda ci się zastrzyk gotówki.
Sebastian marszczył czoło i patrzył na mnie jak na niedorozwiniętego umysłowego nastolatka. Wciąż nie docierało do niego przesłanie wynikające z tej historii. Przysięgam, inteligencji to on nie odziedziczył po matce. Nie miał mózgu, zupełnie jak nasz ojciec.
Wzruszyłem ramionami, nalałem do szklanek herbaty i skinąłem głową na balkon, przekazując Brisie informację, abyśmy się stąd jak najszybciej usunęli. Mój brat musiał pomyśleć w spokoju, może wtedy dojdzie do właściwego rozwiązania.
Uśmiechnięta dziewczyna ruszyła za mną.
– Ostrzegam, ja nie będę zmieniał pieluch! – rzuciłem wesoło i machnąłem bratu ręką.
Dłuższą chwilę trwało, zanim dotarł do niego sens moich słów. Jego wyklinanie na cały świat i rzucanie rzeczami codziennego użytku po ścianach, wysłuchiwaliśmy już z balkonu. Brisa słysząc Sebastiana odrobinę się zaniepokoiła, ale ostatecznie niczego nie powiedziała i usiadła na poduszce, którą wcześniej położyłem naprzeciw siebie na zimnych kafelkach. Ja nie potrzebowałem takich rarytasów – oparłem się o obdartą ścianę, podwinąłem kolana i przygarnąłem do siebie szklankę.
Brisa wygładziła swoją sukienkę, a potem spojrzała przez szczeble wyglądające jak kraty w więzieniu. Przyglądała się przypadkowym przechodniom, bawiąc się szklanką, którą trzymała w rękach.
Milczeliśmy. To nic dziwnego, często siedzieliśmy w ciszy i niczego nie mówiliśmy, tym razem w tym powszechnym spokoju kryło się jednak coś więcej. Jakieś niedopowiedzenie, zawód, niepewność. Poczułem się tym przytłoczony.
Oparłem głowę o szczeble i zmarszczyłem czoło.
– Myślisz, że Sebastian sobie poradzi? – spytała cicho Brisa, nie spoglądając na mnie.
– Wątpię.
Na tym poprzestaliśmy. Wspólnie wsłuchiwaliśmy się w odgłosy miasta milknące późną godziną.
O czym tak intensywnie myślała Brisa? Bałem się o to spytać. Gdybym to zrobił, na pewno by mi o tym powiedziała, ale jeśli myślała o nas – nie potrafiłbym odpowiedzieć na pytanie, które mogło ją dręczyć.
Zastanawiałem się, co tak mocno trzymało mnie przy tej przyjaźni. Dlaczego nie chciałem wybiec dalej i w końcu pozbyć się tych uporczywych myśli, które zmuszały mnie do zarywania nocek? Bałem się? Jeśli tak, to czego? Po raz pierwszy w życiu nie potrafiłem odpowiedzieć na własne pytania, a jeśli ja tego nie zrobię, to kto to uczyni?
Zmarszczyłem czoło i westchnąłem ciężko. Brisa zwróciła na to uwagę. Zaczęła mi się uważnie przyglądać, jakby chciała odnaleźć jakieś oznaki udręki, szybko powróciłem jednak do swojego stałego trybu chłodu.
– Chris – usłyszałem cichy głos.
Zerknąłem ukradkiem na dziewczynę.
– Wszystko w porządku? – zapytała zmartwiona. Przybliżyła się do mnie tak, że od mojej twarzy dzieliła ją tylko odległość innej niewidzialnej twarzy. Bałem się na nią spojrzeć. Byłem cholernym tchórzem.
– Ta – mruknąłem od niechcenia. Za mówienie nieprawdy zostałem uszczypnięty w bok. I to dosyć mocno.
Spojrzałem na Brisę z niezadowoleniem. Jej błękitne oczy wierciły we mnie dziurę i zmuszały do odpowiedzenia na je pytanie. – Po prostu tak sobie rozmyślam.
– Ja też – odpowiedziała szybko.
– O czym? – spytałem szybciej niż pomyślałem, a potem zakląłem pod nosem.
– O tobie, Chris – szepnęła. Spojrzałem na nią od niechcenia i napotkałem na jej twarzy troskę. – Jesteś taki zamknięty w sobie. Wyglądasz jakbyś próbował od czegoś uciec.
Obdarzyłem ją wrednym uśmieszkiem.
– To nie ja biorę nogi za pas, kiedy się czegoś boję.
Chyba ją tym zraniłem, ale starała się tego po sobie nie pokazywać. Musiała się już przyzwyczaić do tego, że jestem nieczułym gburem.
– Wydaje mi się, że można uciekać na dwa różne sposoby – kontynuowała, odwróciwszy ode mnie wzrok. Znów wpatrywała się przed siebie, tym razem nie śledziła jednak wzrokiem ludzi, zapatrzyła się w nocne, letnie niebo usiane gwiazdami. – Albo uciekasz w sposób fizyczny, po prostu biegnąc przed siebie i starając się przegonić swoje problemy, albo w sposób psychiczny, odpychając od siebie celowo wszystko i wszystkich, byle żeby nie zostać zranionym. Takie osoby często kryją swoje prawdziwe uczucia, prawda? I za wszelką cenę nie chcą pokazywać kim naprawdę są, zupełnie jakby się tego wstydziły.
Poczułem lekki niepokój, przez co niespokojnie drgnąłem.
Próbowałem sobie wmówić, że wcale tak nie jest, ale kogo starałem się okłamać? Samego siebie? Czy to dlatego bałem się powiedzieć Brisie te dwa głupie słowa? Bo niepokoiłem się tym, że kiedyś mnie zrani? Że mnie zostawi i znów będę sam?
– Może masz rację, nie wiem – mruknąłem. Starałem się brzmieć tak, jakby mnie ta teoria nie obchodziła, ale przychodziło mi to z trudem. Dla podkreślenia nieprawdziwości mojego stwierdzenia wzruszyłem obojętnie ramionami. Brisa jednak wiedziała, że mnie to poruszyło. Chwyciła za moją dłoń i ścisnęła ją mocno.
– Przy mnie nie musisz się ukrywać, Chris – szepnęła. – Jesteśmy chyba kimś więcej niż przyjaciółmi, prawda?
Zamrugałem oczami i uniosłem brwi w zdziwieniu.
– Więc kim jesteśmy?
Brisa otworzyła usta i zaraz je zamknęła. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, jak to mogło zabrzmieć. Próbowała z tego jakoś uciec. Spojrzała w bok, podrapała się w tył głowy i soczyście się zarumieniła.
– No, wiesz – jąkała się – takimi... no, takim prawie rodzeństwem, ale nie do końca, bo… bo nie. Takimi… superprzyjaciółmi! Jak kot i pies!
Pięknie. Zamiast friendzone, mamy sisterzone. A ja głupi chciałem dokonać aktu kazirodztwa, wyznając jej swoją wielką miłość.
Wybuchłem śmiechem tak gromkim, że dziewczyna musiała zacząć mnie uspokajać. Szturchała mnie, piszczała i rumieniła się na przemian, próbując mnie powstrzymać, a ja tymczasem nie mogłem przestać się śmiać. Z jakiegoś powodu zrobiło mi się na sercu lżej.
Otarłem łzę rozbawienia i spojrzałem na nią z uśmiechem. W końcu się uspokoiła i odwzajemniła bezradnie moją radość poprzez niewinne uniesienie kącików ust do góry.
– Dzięki, Brisa – powiedziałem i szybko odwróciłem wzrok. W końcu Christian Farris nie był ani grzeczny, ani kulturalny, ale dla tej jednej osoby mogłem się poświęcić. Była wyjątkowa, prawda?
– Nie, to ja dziękuję, Chris – powiedziała cicho Brisa. Spojrzałem na nią pytająco, unosząc brew do góry. – Za to, że jesteś – mówiąc to przeniosła się na kolana i pochyliła się ku mojej twarzy. Na chwilę zastygłem w bezruchu, ale szybko okazało się, że nie chciała mnie pocałować w usta, tylko w czoło. Czy nie czułem się przypadkiem lekko zawiedziony?
Uśmiechnąłem się krzywo.
Nadzieja matką głupich.
Na balkonie siedzieliśmy całą godzinę, przez większość czasu milcząc, co w żaden sposób nam nie przeszkadzało – czerpaliśmy radość z tego, że po prostu obok siebie siedzimy, w końcu nie widzieliśmy się od początku wakacji. Co jakiś czas zerkałem w zamyślony profil Brisy, próbując zgadnąć o czym myśli, oczywiście nie śmiałem jej o to spytać. Całe szczęście, w naszym zabawnym związku to właśnie ona była szczera. To trochę zabawne – w końcu w życiu codziennym to ja nie powstrzymywałem języka i docinałem ludziom szczerymi obelgami, Brisa zaś unikała jakiejkolwiek konfrontacji z ludźmi, co doprowadzało do tego, że była milcząca. Kiedy przebywaliśmy ze soba, było zupełnie odwrotnie – ona się otwierała, a ja… ja bałem się otworzyć. Powinienem jej okazywać czasem więcej uczuć. Tylko gdzie był te przeklęty klucz do zamkniętego na cztery spusty serca, otoczonego lodowym murem? Wydawało mi się, że pies sąsiadów zakopał go lata temu w ogrodzie.
– Za niecałe trzy tygodnie mam urodziny – usłyszałem znienacka. Aż się wyprostowałem, zaskoczony tą nagłą wiadomością. – Skończę siedemnaście lat.
– Poważny wiek – odpowiedziałem z uśmieszkiem, próbując ukryć zdziwienie.
Brisa szturchnęła mnie zaczepnie stopą.
– Nie żartuj sobie ze mnie, Chris!
– Och, ja i żarty? Daj spokój – zironizowałem, wykrzywiając usta w grymasie. – Jestem tak zabawny jak siedemdziesięcioletnia babcia na wrotkach.
Krótki, wesoły śmiech i ciepły uśmiech – znacznie więcej niż mógłbym oczekiwać w ten chłodny, letni wieczór.
– Masz jakieś plany na tę okazję? – spytałem, podkulając nogi pod samą brodę.
– Chciałabym ten czas spędzić z kimś szczególnym – padła cicha odpowiedź, spowita nutką nieśmiałości. Moja przyjaciółka zaczęła targać rogami sukienki, jakby była zestresowana. Tym razem na mnie nie patrzyła. Przez ułamek sekundy pomyślałem, że właśnie daje mi potajemnego kosza, ale to przecież nie mogła być prawda. Nie mogła.
Nie mogła?
– Z kim? – spytałem, marszcząc czoło.
Brisa przewróciła oczami.
– Chris, czy ty naprawdę jesteś tak mało domyślny? – spytała z irytacją w głosie.
Tak, była lekko zdenerwowana, co nie było do niej podobne. Może to moje zachowanie doprowadzało ją do szału? Albo niewypowiedziane na głos słowa, które zostały już dawno spisane na karcie myśli.
– Dobrze, wiem, chciałabyś je spędzić z moim bratem, bo zrobiło ci się go szkoda, kiedy usłyszałaś, że niczego nieświadomy zostanie ojcem. Przyznaję, Sebastian nie umie obchodzić się z dziećmi. Gdy byłem mały chciał mnie nakarmić betonem, bo stwierdził, że bardzo przypomina kaszkę – zironizowałem. Widząc bezradną minę Brisy uznałem, że pora skończyć z żartami. Chrząknąłem i zacząłem jeszcze raz: – Oczywiście, że spędzę z tobą ten czas.
Dziewczyna się rozpromieniła.
– Czego sobie życzysz? Hucznej imprezy z milionami różowych balonów, podwieczorek z puchatymi króliczkami, czy może… – Znów ten wyraz twarzy. Lekko ostrzegawczy, trochę wykrzywiony z powodu irytacji, przekazujący milczącą informację, że przesadzam. – Dobrze, bez zbędnych spekulacji, spędzimy go tak, jak tylko sobie tego zażyczysz. – Ułożyłem dłoń na brzuchu i udałem, że kłaniam się jej niczym kamerdyner swojemu panu. Oczywiście to nie miało tak dobrego efektu jak tego oczekiwałem – mogłem przynajmniej podnieść swój tyłek z posadzki. Kto kłaniał się na siedząco? Oczywiście oprócz mnie, gbura bez grama kultury osobistej.
–  Nie mam żadnych wymagań – usłyszałem. – To tylko siedemnaste urodziny. Dzień po nich się wyprowadzam – dodała ciszej, spoglądając smutno w bok.
Na samo wspomnienie o tej przeprowadzce zmroziło mnie od środka. Jeszcze chwila i stałbym się lodowym posągiem, który spędzi tu cały dzień, aż w końcu zostanie roztopiony przez pierwsze promienie lichego słońca.
– Wymyślimy coś. – Starałem się nie brzmieć oschle, ale najwyraźniej nie miałem kontroli nad własnym ciałem i umysłem, czasem reagowały bez mojego pozwolenia. – Ja coś wymyślę – dodałem szybko, chrząkając w pięść.
– Nie chcę niczego wielkiego Chris, nie musisz mi nawet sprawiać żadnego prezentu. Prezentem będzie to…
– … że będę mogła spędzić z tobą te ostatnie chwile – powiedziałem piskliwym głosem, przykładając w dramatycznym geście pięść do serca. Pochyliłem głowę ku dołowi, żeby nadać swojej roli większego tragizmu. A to wszystko po to, aby odegnać złą atmosferę krążącą wokół tematu rozstania.
Brisa nadmuchała ze złości policzki. Tym razem przesadziłem, dlatego rzuciła się na mnie ze swoimi drobnymi piąstkami i zaczęła mnie okładać po całym ciele. Już dawno nikt nie zafundował mi tak cudownego i odprężającego masażu.
Zaśmiałem się i chwyciłem za jej nadgarstki, powstrzymując od dalszego ataku na moją osobę. Jeszcze mogłaby mi uszkodzić cebulki włosów na rękach i co wtedy? Wyglądałbym jak ogolony niedźwiedź.
– To będzie niespodzianka – powiedziałem głośno i wyraźnie. Brisa najwyraźniej uznała, że mam już jakiś pomysł na umilenie jej urodzinowego czasu. Myliła się. Byłem najgorszym kandydatem do wymyślania komuś imprezy, tym bardziej, że nigdy w żadnej nie uczestniczyłem – pominę oczywiście imieniny ciotki Margaret, która napychała mnie potajemnie czekoladkami z rumem – to pozwoliło mi wówczas paść pod stół i zasnąć wtulonym w wielkiego labradora. Tak, oszczędziła mi wysłuchiwania ciążowych historii, które kobiety lubiły poruszać.
– Dobrze. – Westchnęła bezradnie.
Puściłem jej nadgarstki, a potem żwawo przeniosłem się do pozycji stojącej. Chociaż raz okazałem się dżentelmenem i podałem swojej towarzyszce dłoń. Przyjęła ją z dziękującym skinięciem.
– Robi się chłodno – zagaiłem. – Powinniśmy się przenieść do mojego pokoju.
– Jesteś śpiący? – padło pytanie.
– Trochę.
– A więc idziemy spać?
– Na to wychodzi.
– A… gdzie będę spała?
Uśmiechnąłem się pod nosem.
– Tam, gdzie zawsze. – Wzruszyłem ramionami. – Czyli w moim łóżku.
– A ty? – Brisa spoglądała na mnie kątem oka, jakby mnie sprawdzała. Przez chwilę nie wiedziałem, co powiedzieć. Nie chciałem być tak ostentacyjnie odważny, choć wiedziałem, do czego zmierzała.
– W swoim łóżku – odpowiedziałem i wyminąłem ją w drzwiach balkonu. Do Brisy moje słowa dotarły dopiero po chwili. Zorientowała się, że mówiłem o jednym i tym samym miejscu. Chyba się ucieszyła. Cóż, to trochę dziwne, kiedy śpisz w jednym łóżku ze swoją przyjaciółką (siostrą?), ale nie chciałem zabierać jej tej przyjemności. Przy mnie czuła się bezpieczna.
A niech nas tylko Sebastian zobaczy, a nie da mi żyć do końca moich cholernych dni.
– To ja pójdę się wykąpać – usłyszałem radosny głos. Odprowadziłem wzrokiem skaczącą jak małe dziecko szesnastolatkę, która w mgnieniu oka zabrała wszystkie swoje rzeczy i ruszyła do łazienki. Przed wejściem do środka posłała mi uszczęśliwiony uśmiech.
Westchnąłem ciężko i przeczesałem dłonią włosy. Czasami odnosiłam wrażenie, że Brisa pożerała wszystkie moje siły witalne. Nigdy przy nikim nie musiałem się tak starać być miły. Nigdy nie uważałem, żeby kogoś nie zranić. Nigdy mi na nikim nie zależało. To dlatego czułem się społecznie wykończony za każdym razem, kiedy się widzieliśmy.
Potrzebowałem się czegoś napić. Czułem dziwne pragnienie, zupełnie jakby zaschło mi w gardle dlatego, że biegałem boso przez dwie godziny po górach. Może za bardzo przeżywałem te spotkania?
Wszedłem do kuchni. Przy stole z butelką wódki siedział Sebastian. Wyglądał jakby spał – miał zamknięte oczy. Starałem się chodzić cicho nie dlatego, że nie chciałem go obudzić, bo go szanuję, tylko dlatego, że nie chciałem z nim rozmawiać, gdy był pijany. Mój brat może nie był alkoholikiem, ale zdarzało mu się pić w nieadekwatnych do tego momentach. Aktualnie zapijał swoje problemy.
Nalałem wody do szklanki i wycofałem się do wyjścia. Nie spodziewałem się, że dosięgnie mnie gumowa ręka brata. Byłem w szoku z tego powodu, że miał tak długie przeszczepy i zdecydowanie większą siłę niż ja, gdy byłem trzeźwy.
Sebastian posadził mnie na krześle i spojrzał na mnie mętnym wzrokiem. Naprawdę tak szybko się upił? Nie było nas maksymalnie godzinę.
– Będziesz wujkiem, Chris – oznajmił pijackim tonem. – Wypij ze mną za mojego syna! – krzyknął mi prosto do ucha, co wywołało u mnie niezadowolenie. Odsunąłem go od swojej twarzy i odpowiedziałem:
– Po pierwsze to jestem niepełnoletni i nie mogę pić alkoholu, po drugie nie wiesz czy to będzie syn, po trzecie – przerwałem i spojrzałem na prawie pustą butelkę wódki. Chwyciłem ją i odciągnąłem od brata jak od małego gówniarza, który płacze, bo potrzebuje swojego smoczka. Sebastian wyciągnął po nią rękę z miną zbitego psa. – Po trzecie to cholernie słaby z ciebie opiekun. Nigdy nie sądziłem, że to ja będę musiał niańczyć starszego brata. – Prychnąłem.
– Chris, capie śmierdzący, co cię trapi, że się na mnie wyżywasz? – burknął niezadowolony Sebastian, opuszczając bezwładnie głowę na stół.
– To ty śmierdzisz wódą, ja się już kąpałem i teraz się boję, że mogę przesiąknąć twoim parszywym smrodem – mruknąłem od niechcenia.
– Capisz tchórzem. Nie poruchasz.
Powstrzymałem się od strzelenia sobie w głowę wyimaginowanym pistoletem.
– Masz rację. I uniknę bycia ojcem, tak jak ty. – Prychnąłem, zrywając się do góry. Sebastian chwycił za moje ramię i jeszcze raz ściągnął mnie w dół. Upadłem na krzesło, mało go nie łamiąc. – Co znowu?
– Potrzebujesz rady brata. Wiem, co lubią kobiety. – Uśmiechnął się do mnie leniwie, a jego oczy zwęziły się zupełnie jakby chwilę temu coś ćpał.
– Na pewno nie lubią zachodzić w ciążę z przypadkowymi kolesiami. – Powoli traciłem cierpliwość.
Sebastian zmarszczył czoło. Słowo daję, przez chwilę wyglądał, jakby moja obelga go ożywiła i zabrała mu kilka promili z krwi.
– Wiesz czego jeszcze nie lubią? Braci-gówniarzy, którzy sądzą, że pozjadali wszystkie rozumy. Braci-gówniarzy, którzy udają wiecznie niedostępnych i chamskich, bo społeczeństwo kopie ich w dupę. Takich małych, tchórzliwych gnojków, którzy wiecznie udają, że są kimś innym i nie potrafią nawet powiedzieć głupiego, ckliwego „kocham cię” swojej przyjaciółce! – Te okrzyki mnie zaskoczyły. Wyprostowałem się jak kij od miotły i spojrzałem zaskoczony na brata. Powoli zaczął we mnie narastać gniew.
Jak ktoś, kto wcale nie był lepszy, mógł mnie w tym momencie oceniać? To prawda, że byłem chamski i udawałem niedostępnego. To prawda, że byłem tchórzem i nie potrafiłem wyznać Brisie swoich uczuć, ale przynajmniej nie byłem niedojrzałym kretynem, który wszystkie zarobione pieniądze wydawał na imprezy i miał daleko w poważaniu swojego nieletniego brata, który również musiał za coś żyć.
Zerwałem się z krzesła przewracając je na podłogę i chwyciłem Sebastiana za koszulkę.
– Myślisz, że w przeciwieństwie do mnie jesteś idealny? – syknąłem mu prosto w twarz.
– Nikt nie jest – odpowiedział, chwytając mnie za dłoń, którą go trzymałem. Bez trudu mnie od siebie odrzucił. Postawiłem dwa gwałtowne kroki w tył, mało się nie potykając, na szczęście w porę odzyskałem równowagę. Niestety mogłem mierzyć się z Sebastianem siłą.
– Ty i ja jesteśmy tak samo zagubieni – zaśmiał się w sposób, którego nie potrafiłem nazwać. W jego głosie pobrzmiewała nuta kpiny i smutku. To było dziwne i niepodobne do niego połączenie. – Ale ty masz jeszcze szansę na to, by nie zniszczyć swojego życia.
Spojrzałem prosto w przekrwione oczy brata. Moja wrogość w jednej chwili gdzieś wyparowała, naprężone mięśnie się rozluźniły, a mina uległa zmianie – teraz nie patrzyłem już na niego, jakbym chciał pozbawić go życia, raczej z niezrozumieniem.
Sebastian wsparł się leniwie na ręce i posłał mi całkiem miły uśmiech.
– Planujesz się w końcu przyznać, że jesteś zakochany, tchórzu? – spytał, zamieniając swój uśmiech na szeroki wyszczerz. W tym momencie mało nie chwyciłem za szklankę z wodą i nie wylałem mu jej na łeb. Nie powinien się wtrącać w nieswoje sprawy. To tylko człowiek, z którym mieszkam, to tylko ktoś, kto z nazwy był moją rodziną. Nie lubiłem go, po prostu akceptowałem, ponieważ nie miałem innego wyboru. To między innymi przez niego musiałem radzić sobie w życiu sam.
– To nie jest twoja spra…
– Skoro ma niedługo urodziny to powinieneś coś ciekawego zaplanować.
Uniosłem brew w górę.
– Podsłuchiwałeś.
Sebastian wzruszył obojętnie ramionami. Postanowił, że tego nie skomentuje, w końcu to nic nowego, że wtykał nos w nieswoje sprawy. Właśnie taki był.
– Wiesz co lubią dziewczyny? Niespodzianki. A wiesz co lubi taka osoba jak Brisa? – Uśmiechnął się. Przyznaję, odrobinę mnie tym zainteresował. – Niespodzianki, które nie będą lichymi prezencikami kupionymi w sklepie. Jej nie zależy na pieniądzach, tylko na tobie. – Sebastian wskazał na mnie chwiejnym palcem. – Wiem, że jesteś ślepy i nie dostrzegasz jej maślanego spojrzenia, które na tobie zawiesza. Dostrzeż to w końcu, bo przegrasz i będzie bolało.
Skrzywiłem się. Miałem dosyć tych pouczeń. Zazwyczaj mój brat nie dawał dobrych rad i prędzej zachowywał się jak gówniarz z sercem tam, gdzie światło nie dosięga, tym razem przeszedł jednak samego siebie.
Niepokoiło mnie to. Denerwowało mnie to. Byłem wściekły. Dlaczego nagle zmądrzał? Dlaczego mówił takie rzeczy?! Gdzie był przez cały ten czas ze swoimi mądrościami, kiedy naprawdę ich potrzebowałem?!
Prychnąłem cicho i obróciłem się na pięcie. Wyszedłem z kuchni zostawiając mojego debilnego brata samego ze sobą. Stąpałem tak głośno i szybko, że nie zauważyłem na swojej drodze żadnej przeszkody. Zirytowany wpadłem na Brisę, która odbiła się od mojej klatki piersiowej i zachwiała. Zdziwiony złapałem ją za rękę, aby przypadkiem nie upadła.
– Coś… coś się dzieje? – spytała niepewnie, patrząc w moje oczy. Wciąż nie puszczałem jej ręki. Patrzyłem się prosto w jej błękitne, przepełnione czystą niewinnością tęczówki, które pochłaniały mnie jak morskie fale. Byłem tak wściekły, że nie wiedziałem już co zrobić. Wszystkie niepozytywne uczucia zmieszały się we mnie i utworzyły wielki chaos. Ponad ogrom różnych emocji wysunęła się bezradność.
Pociągnąłem za bladą rękę, sprawiając, że dziewczyna wpada w moje objęcia. Głowę ukryłem w jej ramieniu, celowo odcinając sobie dostęp do światła. Przynajmniej przez ten moment mogłem poczuć się jak w innym, mniej rzeczywistym świecie, gdzie nie panują żadne popieprzone zasady i nikt nie musi wyznawać nikomu miłości, bo wszystko jest aż za bardzo oczywiste, a bracia-alkoholicy nie mają tam prawa wstępu. Przeklęta utopia.
– Och – usłyszałem przy uchu. Spięta Brisa w końcu objęła mnie swoimi rękami, rozluźniając się w taki sposób, jakby za chwilę miała spłynąć niczym kałuża w moich ramionach. – Może… może chcesz, żebyśmy przeszli do twojego pokoju?
Przez chwilę moje ciało trzęsło się bezgłośnie w konwulsjach, zupełnie jakbym lada chwila miał dostać jakiegoś groźnego ataku albo zwyczajnie pobeczeć się jak dziecko – to najwyraźniej zaniepokoiło moją przyjaciółkę, która nagle zesztywniała. Dopiero mój wredny chichot, którego nie zdołałem już powstrzymać, uświadomił ją o tym, co jest powodem moich drgawek.
– A-ale ja nie miałam niczego złego na myśli! – pisnęła dziewczyna.
Teraz śmiałem się w najlepsze i najgorsze jest to, że nie mogłem przestać. To dziwne, ale ostatnio zachowywałem się jak kobieta przed okresem. Najpierw się złościłem, potem nagle śmiałem, jakbym właśnie przeżył najcudowniejszy dzień w swoim życiu. Czy to Brisa tak na mnie działała? Uspokajająco i kojąco, a równocześnie pobudzająco, niczym narkotyzujący zastrzyk? Powinienem czuć się zagrożony, w końcu mogłem się uzależnić.
– Jesteś okropny, Chris – jęknęła Brisa, uderzając mnie pięścią w klatkę piersiową.
– Wiem. – Zachichotałem, odsuwając się od dziewczyny. Z zarumienionymi policzkami i śmiechem w ustach ruszyłem do swojego pokoju, do którego zaprosiła mnie moja niedoszła dziewczyna, z którą dzisiaj na balkonie zamknąłem się w sisterzonie. Dlaczego tak bardzo mnie to bawiło? Nie mogłem przestać się chichrać. A co, jeśli to już jakaś psychiczna choroba? Maniakalna przypadłość psychodelicznego nastolatka?
Przyłożyłem dłoń do ust i stłumiłem kolejną falę śmiechu. Czy moi rówieśnicy nie nazywali tego przypadkiem głupawką? To aż dziwne, że Brisa nie przyłożyła mi dłoni do czoła i nie sprawdziła, czy przypadkiem cierpię na wysoką gorączkę. Widziałem jej niepewne spojrzenie zmieszane z podejrzliwością, które mówiło, że jeżeli nie przestanę się tak śmiać, to zadzwoni do szpitala psychiatrycznego. Pod wpływem tego spojrzenia moje rozbawienie zaczęło ustępować miejsca zwyczajowej powadze i względnemu chłodowi. Już po kilku minutach znów byłem tym wiecznie nachmurzonym nastolatkiem, który nie znał takiego pojęcia jak „śmiech”.
– Chodźmy spać – mruknąłem od niechcenia, strącając z łóżka zmiętolone ciuchy i bezsensowne gazety – wszystkie wylądowały z ostentacyjnym uderzeniem na gołych panelach. Słyszałem jak Brisa wzdycha. Czy wspominałem już, że jeżeli chodzi o kwestie organizacyjno-porządkowe, różniliśmy się między sobą jak ogień i woda? Osobiście nie miałem nic do chaosu, odnajdywałem się w nim, kiedy musiałem. Co prawda czasem zajmowało mi to dłużej niż przeciętnemu poszukiwaczowi, ale to nie było ważne.
Oboje stanęliśmy przed łóżkiem i wlepiliśmy swoje spojrzenia w zmiętoloną pościel. Potem równocześnie spojrzeliśmy sobie prosto w oczy.
Co za dziwna sytuacja. Czułem się, jakbym kilka godzin temu poznał swoją potencjalną żonę, której nigdy na oczy nie widziałem, po czym zostałem zaciągnięty przed ołtarz, wziąłem szybki ślub, a potem wepchnięto mnie do pokoju z moją żoną i kazano odbyć noc poślubną. Właśnie tak teraz wyglądaliśmy. Jakbyśmy nie wiedzieli do czego służy ten prostokątny mebel okryty białą kołdrą, jakbyśmy w ogóle nie wiedzieli, co w tym momencie mamy zrobić – uciec czy położyć się tutaj jak gdyby nigdy nic i udać, że to tylko przyjacielskie sypianie w jednym łóżku.
– Zapraszam – mruknąłem, pokazując ręką na kołdrę. Świetnie, teraz awansowałem na kamerdynera, który zapraszał do swojego łóżka jak do stolika w najdroższej restauracji. Szkoda tylko, że nie miałem odpowiedniej oprawy w postaci przyciszonej, klimatycznej muzyki klasycznej i garnituru.
Czy zechciałaby pani zjeść w moim łóżku kolację?
Walnąłem się ręką w czoło. Niepotrzebnie to mówiłem.
– Nieważne. – Westchnąłem, widząc niepewną minę Brisy. Udawałem, że jestem maksymalnie wyluzowany i rzuciłem się na kołdrę z takim rozmachem, że o mały włos, a połamałbym łóżko (a niestety nie było mnie stać na nowe).
Zanim dziewczyna zdołała podjąć jakąkolwiek decyzję, sięgnąłem ręką do lampki i ją zgasiłem. Nie chciałem, żeby zobaczyła, że również stresuję się tą sytuacją. Nigdy nie mieliśmy problemu ze spaniem obok siebie, zazwyczaj ułatwiał nam to fakt, że któreś z nas najzwyczajniej w świecie usypiało, dzięki czemu druga osoba, kładąc się obok niej, czuła się bardziej komfortowo. Teraz było inaczej. Sprawy nie ułatwiała nasza niewyjaśniona żadnym logicznym stwierdzeniem relacja. Wiedzieliśmy, co czuliśmy, a jednak wciąż nie nazwaliśmy tego uczucia, z którego można by było wyciągnąć jakieś wnioski. To sprawiało, że czuliśmy się niepewnie i nie mieliśmy pojęcia, jak się zachować w swojej obecności. Zazwyczaj kontaktowanie się przychodziło nam bez problemu.
– Dobranoc – mruknąłem i odwróciłem się plecami do wciąż stojącej przy łóżku Brisy. Podejrzewałem, że dopóki nie przestanę się w nią uporczywie wgapiać, nie poczyni żadnego ruchu i będzie stała  w miejscu jakby ktoś w magiczny sposób wylał pod jej stopami wiadro betonu.
Już po chwili usłyszałem ciche skrzypienie i poczułem delikatny napór na łóżku. Uśmiechnąłem się mimowolnie. Już miałem odetchnąć z ulgą, kiedy poczułem, że ciepłe ręce obejmują moje plecy. Tym razem to ja zesztywniałem, jakby ktoś wylał na moją głowę wiadro gorącego kleju, zastygającego z prędkością światła. Takiej odwagi się nie spodziewałem.
– Dobranoc, Chris – usłyszałem szept tuż nad uchem. Od tego cichego dźwięku przeszyły mnie dreszcze. To był właśnie powód, dla którego nie mogłem w nocy zasnąć.
Kiedy Brisa padła już w ramiona Morfeusza, ja wciąż leżałem zesztywniały, bojąc się tego, że najmniejszy mój ruch może sprawić, iż dziewczyna się zbudzi i oddali ode mnie, pozostawiając po sobie pustkę ziejącą w moje plecy chłodem. Dopiero gdzieś nad ranem udało mi się zmrużyć oczy. I kiedy sądziłem już, że nic mnie nie zbudzi, do pokoju wkradła się cwana mysz o krokach ciężkiego słonia. Otworzyłem jedne oko i spojrzałem na postać ubraną w potarganą, ubrudzoną olejem koszulkę i poplamione bliżej niezidentyfikowanym białym płynem spodnie. Ta osoba miała dwie różne skarpetki – jedną szarą, drugą czarną, i roztrzepane włosy. Całość tego chaotycznego wizerunku dopełniał lisi uśmiech i zmrużone chytro oczy. Gdyby nie jego poza na skradającego się jelenia, pewnie wyglądałby całkiem mądrze. Ale nie, przecież mój brat nie mógł być mądry. Z łona naszej matki to ja wyczerpałem wszystkie zasoby inteligencji. Sebastianowi przypadła w udziale wtórna głupota.
– Czego się skradasz? – burknąłem na tyle cicho, aby nie obudzić Brisy. Spojrzałem na nią ukradkiem i upewniłem się, że moje słowa jej nie zbudziły. Zaledwie delikatnie drgnęła.
– Kontrola rodzicielska. – Sebastian zachichotał. Wyglądał zupełnie tak, jakby nie pamiętał naszej wczorajszej kłótni, jakby w ogóle nie został ojcem nienarodzonego jeszcze dziecka. To był mój brat. Totalny kretyn, który nigdy nie dołował się dłużej, niż powinien. Czasami zazdrościłem mu bycia lekkoduchem, z drugiej strony wolałem inteligentne rozważanie na temat życia, niż trwanie w tępocie, która wybacza mi wszystkie błędy.
– Pytam się serio – warknąłem zniecierpliwiony i uniosłem się na łokciach. To dziwna sytuacja, kiedy twój brat przyłapuje cię na leżeniu w jednym łóżku razem z dziewczyną, tym bardziej, że nigdy tej dziewczyny nie miałeś.
Sebastian wyciągnął zza pleców koszulę i rzucił nią w moją stronę.
– Zbieraj dupsko.
Uniosłem brwi w zdziwieniu, zdejmując te ustrojstwo z mojej głowy. Domyślałem się, że jeszcze bardziej roztrzepało to moje włosy będące w porannym nieładzie.
Brat założył ręce na piersi i spojrzał na mnie z góry. Uśmiechał się, jakby knuł coś naprawdę złego. Z reguły pomysły Sebastiana nie wróżyły niczego dobrego – to znany mi już od dziecka fakt. Ostatni raz, kiedy go posłuchałem, wylądowałem w basenie ubrany w różową sukienkę baleriny, przez co sąsiedzi nazywali mnie przez kolejne miesiące Barbie. To nie było miłe wspomnienie.
– Dlaczego mam ubierać się w koszulę? – Prychnąłem.
– Bo mamy misję. – Sebastian obrócił się na pięcie i wyszedł z mojego pokoju machając rękami jak uskrzydlony niedorozwój. Albo mi się wydawało, albo przez moment wyglądał na poważnego, co niemalże graniczyło z cudem. Możliwe, że potrzebowałem już okularów. Chyba że chodziło tutaj o moje konkretne niedospanie.
Zamrugałem kilka razy oczami, jakbym chciał zmyć z głowy ten obraz, a potem podniosłem się z łóżka. Ostatni raz spojrzałem w kierunku śpiącej Brisy, która jedną ręką obejmowała poduszkę, a drugą trzymała przy ustach. Wyglądała jak dziecko. Pogrążone w spokojnym śnie o jednorożcach dziecko. Nawet jej drobny uśmiech zdradzał miłe spędzanie czasu w sennej krainie. Zazdrościłem jej tego, że się wyśpi i wstanie rześka jak poranny kwiat.
Z krzywym uśmiechem ruszyłem w stronę wyjścia. Białą koszulę zarzuciłem na ramię. To oczywiste, że nie zamierzałem jej od razu zakładać. Najpierw chciałem się przekonać o tym, co planuje Sebastian. Do jego pokoju wszedłem kopiąc drzwi gołą stopą. Jako bracia raczej nie mieliśmy przed sobą nic do ukrycia. Całe szczęście Sebastian nigdy nie wpadł na to, żeby przyprowadzać tu swoje kochanki, ani żeby urządzać tu jakieś szalone imprezy. Myślałem, że to kwestia tego, iż wstydzi się odrapanego mieszkania, które zajmowaliśmy od lat. Nie było nas stać na remont, dlatego tkwiliśmy tu od lat, czekając na magiczny przypływ gotówki lub ucieczkę w siną dal.
Kiedy drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem, ujrzałem plecy brata, który właśnie zakładał na ramiona czarną marynarkę. No proszę, nigdy nie widziałem go w tak eleganckiej wersji. Ostatni raz kiedy pracował przez dwa dni w eleganckiej restauracji – tak, wciąż dziwiłem się, że wytrzymali z nim tak długi czas. Plotki głosiły, że został zwolniony za klepanie po tyłku młodych klientek. Sebastian naprawdę nie miał wstydu. Nie chciałbym się z nim kiedykolwiek pojawić na mieście. Nikt nie wiedział, że jesteśmy spokrewnieni i niech tak zostanie do końca moich marnych dni.
– Na co czekasz? – spytał z prychnięciem, spoglądając na mnie przez ramię. Właśnie wiązał swój elegancki krawat w paski pod szyją. Zdziwił mnie tym, że w ogóle umie je wiązać.
– Na wyjaśnienia – odpowiedziałem, krzyżując ręce na piersi. Oparłem się ramieniem o futrynę i posłałem mu żądne informacji spojrzenie.
– Idziemy do pracy.
Już niczego z tego nie rozumiałem.
– Jakiej pracy, do cholery? – syknąłem przez zęby. – Czy ty sobie ze mnie jaja robisz?
Sebastian zmarszczył czoło, zapiął dwa guziki marynarki i spojrzał na mnie w całej swojej eleganckiej okazałości. Wyglądał jak kiepski aktor wyrwany z epoki wiktoriańskiej, gdzie wszyscy nosili się z godnością. Tylko, że pijak z wyboru nie mógł godnie wyglądać.
– Co znowu ćpałeś? – spytałem zmęczony.
– Opary nienawiści mojego brata, rozsiewane drogą kropelkową. – Sebastian rzucił we mnie krawatem, który, przysięgam, wziął się znikąd, i wskazał palcem na drzwi, chcąc mnie wygonić ze swojego pokoju. – Wypad się przebrać. Garniak leży na krześle w kuchni. Świeży, wyprasowany. Może być trochę za duży, w końcu nosił go twój umięśniony i przystojny brat, ale nie martw się, istnieje coś takiego jak agrafki i igły, a ja przecież jestem dobrym krawcem – to mówiąc, dumnie wypiął pierś i posłał mi szarmancki uśmiech, od którego przeszyły mnie dreszcze. Jeszcze tego brakowało, żeby ten gej rzucał mi zalotne spojrzenia.
Nie zamierzałem dać za wygraną. W dzieciństwie przysiągłem sobie, że nigdy nie będę pchał się w żadne dziwne przedsięwzięcia wymyślone przez mojego skretyniałego brata. Dzisiaj również nie zamierzałem. Poza tym u mnie w pokoju spała Brisa. Co sobie pomyśli, kiedy już się obudzi i zobaczy mnie w tym przeklętym eleganckim wdzianku?
Już otwierałem usta, żeby zacząć swoją tyradę przekleństw i zaprzeczeń, ale Sebastian chwycił mnie za ramiona, obrócił mną jak marionetką i pchnął silnym gestem w stronę kuchni. Jeszcze kilka razy próbowałem zawrzeć głos, jednak nieskutecznie. W końcowym etapie naszej podróży do krainy garnków i chińskich zupek, Sebastian włożył mi do buzi skarpetkę. Wyplułem ją z oburzeniem i strąciłem jego dłonie z ramion. Teraz byłem już naprawdę mocno zdenerwowany.
– Co ty sobie…
– Jeszcze nie przyszło ci do głowy, że wcale nie muszę tego robić, ale chcę? – Sebastian uniósł brew do góry. Dobrze by było, gdybym jeszcze wiedział, co zamierza zrobić. – Chcę ci pomóc, debilu. Dzięki mojej pomysłowości dowiesz się, jak Brisa chciałaby spędzić swoje urodziny, czaisz? A nic tak nie działa na wyobraźnie jak inne kobiety, to po pierwsze, po drugie nic tak nie działa na pomysłowość, jak odrobina zabawy i wcielenie się w poważnych panów ankieterów.
– Ankieterów? – Zdziwiłem się.
Tak oto całkiem nieświadomie dałem się namówić na głupie przedsięwzięcie związane z chodzeniem po mieście i wypytywaniem się obcych ludzi o ich nic niewarte zdanie. Początkowo myślałem, że będziemy odwalać podwójną robotę za Sebastiana, który mógł się zaciągnąć do nowej pracy dorywczej, ale gdy tylko dostałem plik kartek do rąk i przeczytałem pytania, zrozumiałem, że coś nie gra. Było już za późno, żeby się wycofać. Brisie zostawiliśmy w kuchni list, a my sami ruszyliśmy na miasto – to tam dowiedziałem się o podstępie Sebastiana. Całkowicie nieświadomego, pchnął mnie w stronę jakiejś zdziwionej nastolatki zapatrzonej w swój nowiutki iPhone w obrzydliwie różowej obudowie – to coś, czego zapewne nigdy nie będę trzymał w swoich rękach i to nie tylko ze względu na to, że byłem biedakiem. Nie przepadałem za różowym.
– Yyy… – zacząłem miłym akcentem, spoglądając na niską blondynkę, która wyrwana ze swojego telefonowego szału, spojrzała na mnie ze zmrużonymi groźnie oczami. Jak śmiałem jej przerwać? – Ankieta. – Uniosłem w górę plik papierów, nie mogąc dodać nic więcej. Sebastian tymczasem stał gdzieś nieopodal słupa i zanosił się irytującym śmiechem, przyglądając się mojej porażce. Nie moja wina, że byłem aspołeczny i nie potrafiłem wchodzić z ludźmi w typowo miłą konwersację, a co dopiero w sytuacji, kiedy musiałem od kogoś wyciągnąć pewne informacje.
– Ankieta? – Nastolatka spojrzała na mnie spode łba oczekując, aż opowiem jej w tym temacie więcej. Zirytowałem się jej głupim dopytywaniem.
– Mam ci tłumaczyć, co to jest ankieta? Równie dobrze możesz sobie wpisać to skomplikowane hasło w Google. – Prychnąłem i założyłem ręce na piersi.
Blondynka zarzuciła swoimi długimi włosami i oburzona ruszyła w dalszą podróż przed siebie z wbitymi w ekran telefonu oczami. Musiałem przyznać, że nawet się ucieszyłem, kiedy miała bliskie zetknięcie ze słupem.
– Powoli zaczynam się bać o twoje zdrowie psychiczne – usłyszałem obok siebie. Spojrzałem na brata i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że musiałem się głupkowato uśmiechać. – Uśmiech psychopaty. To ponoć rodzinne. – Zachichotał.
– Rodzinne? – zdziwiłem się. – O ile mi wiadomo, matka nie miała problemów z psychiką. – Prychnąłem.
– Owszem, ale ojciec był niezłym świrem. – Sebastian wzruszył ramionami, poklepał mnie po plecach i ruszył  przed siebie dumnym krokiem. Cóż, ja nie poznałem naszego ojca, bo zwiał, zanim się narodziłem, za to mój starszy brat musiał się z nim trochę pomęczyć. Nigdy go nie pytałem o tego idiotę, który miał czelność nas spłodzić. Nie interesował mnie. Czyżbym teraz poczuł się nim lekko zaciekawiony? Znajomość ludzi i rzeczy ze swojej przeszłości to jednak podstawa istnienia.
Sebastian oglądnął się w tył, posłał mi swój pedalsko-uwodzicielski uśmiech i zagaił:
– Patrz i słuchaj jak to się robi, knypku. Czerp przykład z mistrza – mówiąc to przeczesał przesadnie narcystycznym gestem swoje ciemne włosy i podszedł powolnie szarmanckim krokiem do rozchichotanych plotkar, które siedziały na ławce i dyskutowały ze sobą przyciszonymi głosami na temat… a kto to wiedział? Pewnie rozmawiały o jakichś facetach, nowych ciuchach, kosmetykach. Nieważne, ważne było to, że mój brat im przeszkodził. I to donośnym, wesołym głosem. Początkowo myślałem, że nie dadzą się nabrać na sztuczne zachowanie tego pajaca, ale zapomniałem już, że niektóre nastolatki leciały na przystojnych facetów – wtedy nie liczyło się dla nich to, co idealnie okrojone ładnością buźki mówiły. Nie, żeby mój brat mi się podobał. Wolałem Brisę.
– Czy zechciałyby panie odpowiedzieć na kilka pytań? – usłyszałem. Przewróciłem oczami, wsłuchując się w tą iście uwodzicielską nutę w jego głosie. Jeszcze chwila i naprawdę puszczę pawia. – Nie zajmie to dłużej niż minutę. – Początkowo dziewczęta były niepewne, ale gdy tylko mój braciszek puścił im oczko podrywacza, wiedziałem już, że są jego. Zastanawiało mnie, dlaczego ten kretyn nie próbował swoich sił w pracy, gdzie naciągało się samotne matki i nastolatki na kupno byle jakich produktów typu proszek do prania czy mydło. Przecież zabiłby ich swoją charyzmą i wcisnąłby im do rąk dosłownie wszystko, nawet środek przeczyszczający. Gdyby chociaż skończył szkołę średnią, mógłby mydlić oczy bogatszym paniom, wciskając im drogie perfumy czy inne ustrojstwa dla bogatych ludzi. Zresztą… nieważne, co ten idiota by robił, miał takie szczęście w życiu, że przeżyłby będąc nawet pod mostem. Na pewno odziedziczył te piekielne szczęście po naszym ojcu, matka zmarła nagle, więc podejrzewam, że nie zaliczała się do osób, które miały życiowego farta. Miałem nadzieję, że nie pójdę jej śladami.
Już po kilku minutach Sebastian wrócił do mnie z dumnie uniesioną głową i zabójczym uśmiechem na ustach. Pomachał mi zadowolony wypełnioną szlaczkami kartką – kiedy już do mnie podszedł, mało nie przykleił mi jej do oczu. Oddaliłem ją z niezadowoleniem.
– Nie cierpię na krótkowzroczność – mruknąłem, wyrywając mu kartkę z dłoni. Zacząłem czytać odpowiedzi wypisane pismem pięciolatek, które nigdy nie nauczyły się, co to takiego ortografia. Marszczyłem czoło i składałem litery, próbując domyślić się, co obce dziewczyny chciały przekazać. – Te odpowiedzi raczej nie są przydatne – wyrzuciłem w końcu z siebie i wystawiłem kartkę w górę. – Nie sądzę, aby Brisa chciała lecieć do Paryża i pocałować mnie na wieży Eiffla, czy żebym od razu jej się oświadczył na jachcie płynącym w stronę Hawajów i to pisanych przez „ch”. Dobrze wiemy, że mnie na to nie stać. – Prychnąłem.
Sebastian kiwnął głową i zaczął coś kreślić na kartce. Już po chwili pokazał mi poprawioną stronę ankiety.
– Skoro mowa o Brisie, będziemy pytać, co zdaniem kobiet interesowałoby nieśmiałą dziewczynę oraz jaki prezent mógłby jej sprezentować mało odważny i niezbyt bogaty chłopak. – Wyszczerzył się do mnie. Spojrzałem mu prosto w oczy i wykrzywiłem usta w grymasie.
– To naprawdę nie był dobry pomysł.
– Daj spokój, smrodzie. Nikt się nie skapnie, że chodzi o ciebie! Każdy będzie myślał o tym, że to do jakiegoś durnego czasopisma dla kobiet, w końcu nasz ubiór wskazuje na to, że jesteśmy poważnymi ankieterami, prawda? – spytał z entuzjazmem. Spoglądałem na niego nie dowierzając temu, że tak szybko pozbierał się po wczorajszej historii. Wydawało mi się, czy właśnie w taki sposób próbował zapomnieć o tym, że zostanie ojcem? Pomagając mi. Inaczej nie zrobiłby tego z własnej woli. To typ osoby, która nie potrafiła siedzieć w miejscu z założonymi rękami i potrzebowała zająć myśli czymś innym niż tragicznymi wydarzeniami. To samo zrobił Sebastian, kiedy nasza matka zmarła. Całymi dniami nie było go w domu, bo starał się znaleźć inne zajęcie, niż przesiadywanie ze swoim bratem, który wylewał w samotności łzy. Nie był i nigdy nie będzie typem osoby, która wykaże się empatią. To egoista z krwi i kości. Genów nie dało się niestety zmienić.
Patrzyłem chwilę na Sebastiana, aż w końcu odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w stronę domu. Nie minęło dziesięć sekund, a mój chód już został wstrzymany przez silną rękę brata, który pociągnął mnie  w tył, mało nie powalając na ziemię. Gdybym tylko miał siłę i zaparcie w trenowaniu własnych mięśni, pewnie wyglądałbym dziś jak on.
– Dobra, dobra, będziemy razem przeprowadzać te ankiety, nie musisz się stresować.
– Nie stresuj…
– O, widzisz? Kolejne klientki! Chodź, zapoznamy się z nimi.
Przekląłem w duchu, kiedy mój braciszek po raz kolejny pchnął mnie brutalnie w stronę dorosłych kobiet, wracających ze swoimi pociechami do domu. Obydwie spojrzały na nas zdziwione. Tym razem nie wyraziły zachwytu z powodu Sebastiana. Nic dziwnego, miały swój rozum, rodziny oraz mężów. Przeczuwałem, że nas wyminą i po prostu odejdą. Myliłem się.
– Dzień dobry, miłe panie – przywitał się kretyn. Tym razem zmienił swoją kreację na przystojnego, ale dorosłego amanta. Słowo daję, był lepszym aktorem niż niejedna gwiazda Hollywoodu. Może jednak powinien zmienić swoje upodobania w karierze zawodowej? – Chcielibyśmy zabrać paniom minutę z życia, przeprowadzając ważną ankietę, której wyniki znajdą się na łamach magazynu „Women’s day”. – Matki zadziwiająco grzecznych i zajętych spożywaniem lizaków chłopców, pokiwały głowami na zgodę. Zapewne czytały magazyn, o którym wspominał Sebastian. To kolejna jego zaleta, która przydałaby się w zawodzie społecznego pracownika, mydlącego ludziom oczy: znał się na ludziach i wiedział, co ich interesuje. To zapewne kwestia tego, że codziennie imprezował i spotykał mnóstwo różnych osób.
– Ankieta oczywiście jest całkowicie anonimowa – kontynuował Sebastian. – Czy zgadzają się panie na wzięcie udziału?
Kobiety wymieniły znaczące spojrzenia.
– Dlaczego nie – powiedziała jedna z nich, wzruszając ramionami.
– Dobrze, w takim razie… – Mój brat wystawił palec wskazujący w górę i ściągnął brwi niczym profesjonalista, który potrzebuje chwili na zapoznanie się z ważnymi umowami, zawierającymi informacje, które mogą zbawić świat. – Pierwsze pytanie. W jakim miejscu chciałyby się panie znaleźć, gdybyście były nieśmiałymi dziewczętami? Uwzględnijcie przy tym proszę niski budżet chłopaka, który miałby ją w te miejsce zabrać. – Sebastian uśmiechnął się półgębkiem, zupełnie jakby chciał powstrzymać się od ironii. 
Kobiety spojrzały na siebie zdziwione, a potem jak gdyby nigdy nic zaczęły się śmiać. Czyżby wyczuły nasz podstęp? Pewnie, przecież żaden kretyn nie zdaje takich pytań w ankiecie, który dotyczy magazynu dla dojrzałych czytelniczek.
– Na pewno byłoby to spokojne miejsce – odezwała się pierwsza z nich. Miała farbowane na blond włosy, dlatego nie znając jej imienia, będę nazywał ją blondynką. Oczywiście bez urazy. – Może jakiś urokliwy park, most, jakieś ładne i spokojne miejsce, którego nikt nie zna, a zachwyca swoim urokiem.
Druga kobieta będąca brunetką pokiwała znacząco głową.
– Jeżeli chodzi o młodą parę, nieźle brzmiałby domek na drzewie. – Ta sama pani spojrzała na mnie znacząco z uśmiechem. Poczułem, że na moje policzki wschodzą rumieńce, bo czy przypadkiem nie zasugerowała tym spojrzeniem, że wie, iż chodzi o mnie? Niech to szlag! Dlaczego kobiety bywały takie domyślne?!
– Znakomicie! – niemalże wykrzyknął Sebastian, zamaszystym ruchem zapisując na kartce propozycje. W nawiasie obok właściwych odpowiedzi dostrzegłem dopiski: „ciche, spokojne miejsce, za które nie trzeba płacić. Bez adrenaliny i policji. Można się pomiziać”. Mało nie uderzyłem siebie w czoło, choć przyznaję, najchętniej sprzedałbym taki cios bratu, a nie sobie, może wtedy by zmądrzał i zrozumiał, że nie wszystkim chłopakom zależało tylko na „mizianiu”.
No dobrze. Na tym trochę też. Ale tylko trochę!
–  W takim razie kolejne pytanie. – Sebastian ostentacyjnie chrząknął. Jego aktorstwo zaczynało być przesadnie widoczne, przez co nie powstrzymałem się od przewrócenia oczami. – Co w takim razie z urodzinowym prezentem dla tej dziewczyny? Oczywiście dalej uwzględniamy niski budżet.
Tym razem rozbawione kobiety powstrzymały się od chichotu.
– Na pewno byłoby to coś oryginalnego i własnoręcznie zrobionego. Nieważne w jakim wieku jest dana dziewczyna, wszystko, co chłopak robi od serca i to własnymi rękami, jest dla niej bardzo ważne. – Blondynka uśmiechnęła się szeroko, zaś brunetka potwierdziła jej odpowiedź skinięciem głowy.
– Raczej niski budżet nie spełniałby oczekiwań żadnej kobiety, jeżeli prezent miałby być kupiony. – Zachichotała. – Albo coś zrobionego od serca, albo coś kupionego, ale drogiego. – Ta pani również puściła mi oczko. Udałem, że tego nie widzę i spojrzałem gdzieś na budynek wznoszący się ponad naszymi głowami. Powiedzmy, że zaintrygował mnie styl w jakim został wykonany. Był taki… nowoczesny.
– Dobrze. – Sebastian znów nabazgrolił coś w zeszycie. – W takim razie ostatnie pytanie. – Spojrzałem na niego niepewnie. Przecież nie było żadnego trzeciego pytania, co on znowu kombinował? – Jak nieśmiały gnoj… mało odważny chłopak mógłby wyznać miłość nieśmiałej dziewczynie? – spytał tak wesoło, jakby właśnie wyszedł prosto z libacji alkoholowej, gdzie nie wydał ani grosza z własnej kieszeni.
– To nic trudnego. Wystarczy to z siebie po prostu wyrzucić. – Brunetka wzruszyła ramionami. – Zazwyczaj wystarcza ku temu odpowiednia atmosfera, świece, bliskość i dwa znaczące słowa. – Coś w stylu: „lubię placki”? Na pewno zawładnąłbym w ten sposób sercem Brisy, która uwielbia gotować.
– Dobrze. W takim razie to już koniec naszego wywiadu. – Sebastian wyszczerzył zęby. – Czy mają panie jakieś pytania do nas?
– Tak, ja mam jedno. – Blondynka założyła ręce na piersi i spojrzała na mojego brata z podejrzliwym uśmiechem. Miała minę i postawę zawodowego detektywa, który właśnie miał zamiar rozwikłać jakąś błahostkę uniżającą jej umiejętnościom. – Jaką nazwę będzie nosił ten artykuł?
Spojrzeliśmy po sobie z Sebastianem. Pragnąłem mu przekazać, że nigdy w życiu nie czytałem kobiecych czasopism, wobec czego nie mam pojęcia o czym miałby być ten cholerny artykuł. O miłości? Nieśmiałych kobietach? Mało odważnych chłopakach? Globalnym ociepleniu? Wyginięciu dinozaurów?!
– Cóż – zaczął powoli Sebastian, marszcząc w zamyśleniu czoło. – Artykuł nie ma jeszcze zatwierdzonego tytułu, ale ten roboczy nosi nazwę: „poradnik dla biednych i nieśmiałych”.
– Poradnik dla faceta w damskim magazynie? – Brunetka uśmiechnęła się pobłażliwie na boku.
Trafiony, zatopiony – w moim przypadku jeszcze poniżony i zawstydzony.
– Przecież faceci nieraz zaglądają do damskich magazynów, zdziwiłyby się panie! – powiedział z udawanym oburzeniem Sebastian, chwilowo wychodząc ze swojej roli szarmanckiego ankietera, próbującego olśnić swoim sztucznym blaskiem nawet pobliski śmietnik. – Moja żona to robi!
– Żona?
– Dobrze, narzeczona. – Przewrócił oczami.
– Stąd ta niewyprasowana koszula i poplamiony krawat? – Blondynka zachichotała. Mógłbym przysiąc, że złośliwie.
Sebastian już miał otworzyć usta, ale szybko je zamknął i ściągnął brwi. Próbował właśnie zmusić ostatki swojego mózgu do wyduszenia z siebie jakiejś odpowiedzi, ale kobiety najwyraźniej go zagięły. Kiedy nie usłyszały satysfakcjonującej odpowiedzi, po prostu wybuchły śmiechem, pociągnęły za sobą swoje dzieci i pomachały do nas ręką na do widzenia.
– Powodzenia! – wykrzyknęła jedna z nich. Do mnie.
Zamrugałem kilka razy oczami.
– Kobiety to jednak domyślne są – odezwał się Sebastian. Chyba wciąż nie mógł się otrząsnąć z tego, że ktoś rozłożył na części pierwsze jego nieudaną intrygę. Może wcale nie był tak dobrym aktorem, jak początkowo sądziłem? Pokładałem w nim zbyt wielką wiarę.
Przy kilku kolejnych ankietowanych nikt się nie zorientował, że chodzi o mnie.  Starałem się nie pokazywać po sobie – nawet wtedy, kiedy ludzie podejrzliwie na mnie patrzyli – że mam związek z tą nieudaną maskaradą. Udawałem zmęczonego życiem i pracą gościa, którego na siłę ubrali w garnitur i postawili przed gronem obcych ludzi. Nie musiałem być entuzjastyczny, całą energię i zapał przejął Sebastian i to on najwięcej się napracował. Ja tylko stałem z boku i przysłuchiwałem się tym samym pytaniom, które zadawał testowanym ludziom. Próbowałem wyciągnąć z ich odpowiedzi jakieś konkretne wnioski, obmyślić konkretny plan działania, ale nikt mi w tym nie pomógł. Jedyne, co mogłem powiedzieć o kobietach to to, że większość z nich była po prostu płytka i mało kreatywna. Wszystkie ich odpowiedzi były zbliżone do dwóch pierwszych ankietowanych pań z dziećmi, które również nie bardzo mi pomogły. Po pierwsze nie potrafiłem wytworzyć niczego własnymi dłońmi, a bynajmniej na pewno nie czegoś, co byłoby choć w małym stopniu ładne. Brakowało mi zdolności manualnych, a przede wszystkim materiałów. Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, czy mam jakiś talent. Żyłem w ubóstwie, a tymczasem większość hobby wymagała choć minimalnego wkładu pieniężnego w celu dalszego rozwoju. Moje zainteresowania kończyły się na czytaniu komiksów wypożyczonych z pobliskiej biblioteki i unikaniu ludzi. Lubiłem również spędzać czas z Brisą, ale czy można to było określić jako hobby?
Po drugie, nie znałem miejsca, które byłoby ciche i spokojne, a na dodatek ładne i czarujące, ponieważ większość życia spędziłem we własnym domu, gdzie nie musiałem przejmować się tym, że ktoś będzie mnie obserwował bądź zmuszał do konwersacji. Z tego można było wysunąć tylko jeden wniosek: byłem do bólu nudny i wciąż nie mogłem nadziwić się temu, że ktoś taki jak Brisa się mną zainteresował. Co takiego w sobie miałem? Nawet nie byłem dla niej miły.
Akurat w momencie, kiedy Sebastian przepytywał (podrywał) kolejną długonogą nastolatkę, dostałem SMS-a. Nie musiałem się zastanawiać nad tym, kto do mnie pisze. Miałem tylko kilka kontaktów w swoich telefonie, jeden z nich należał właśnie do Brisy, która chyba jako jedyna osoba na całym świecie wysyłała do mnie wiadomości.
Wyłączyłem się na chwilę i spojrzałem w telefon.
„Wszystko w porządku? Długo was nie ma, a już przyrządziłam obiad”.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Wcale nie musiała tego robić, ale to w końcu Brisa. Odpisałem krótkim „niedługo wrócimy” i schowałem urządzenie do kieszeni – jakaś starsza pani, którą przelotem złapał Sebastian, spoglądała na mnie złowrogo, zupełnie jakby chciała powiedzieć, że dzisiejsza młodzież to nic innego nie robi, tylko w tych smartfonach siedzi. Chyba po raz pierwszy byłem taki posłuszny.
Gdy starsza pani odeszła, wymachując swoją czerwoną torebką tak, że o mało nie dostałem w nos, pokazałem telefon Sebastianowi. Ten zmarszczył czoło i wytężył wzrok, jakby zapomniał dzisiaj wziąć z domu okularów.
– Dobra, skoro obiad na nas czeka – a myślałem, że Brisa z obiadem – załatwimy ostatnią osobę i wracamy! – Mój brat wykrzyknął to z tak wielkim entuzjazmem, że mało nie ogłuchłem od jego wrzasku. Kiedy chodziło o jedzenie, byłby nawet zdolny zabić, na szczęście jeszcze nie pozbawił nikogo życia, raz tylko staranował pięciolatka, kiedy biegł do lodziarni po darmowe lody.
Nie zdołałem wyrzucić z siebie nawet słowa, a mój debilny brat już podszedł do jakiejś losowej dziewczyny będącej w otoczeniu wianuszka rozchichotanych koleżaneczek. Na widok takich plotkarskich zgromadzeń przechodziły mnie ciarki.
Stanąłem za plecami Sebastiana i zerknąłem mu przez ramię.
Cóż, musiałem przyznać, że przez cały dzień nie przyszło mi do głowy, że w końcu mogę trafić na kogoś, kogo znam. Z góry założyłem, że szanse są znikome, ponieważ byłem aspołeczniakiem, który znał tylko kilka nielicznych osób, zawierających się głównie w środowisku szkolnym. Ze skrzywioną miną mogłem potwierdzić, że trafiłem na najgorsze z możliwych zgromadzeń.
– Dzień dobry, przeprowadzamy ankietę dotyczącą… – zaczął żwawo Sebastian. Chwyciłem go za ramię i pociągnąłem mocno w tył. Wyszedłem naprzeciw potworom płci żeńskiej, wzbudzając tym samym ich wielkie zdziwienie. Oczywiście, w końcu to takie dziwne, że wyszedłem z domu i nie piwniczyłem w swojej ciemnicy.
Postanowiłem, że będę improwizował.
– …Ankieta dotyczy wymierających w naturalnym środowisku nosorożców – zakończyłem za brata. Kilka z dziewcząt wyglądało na mocno zdezorientowanych, sama przewodnicząca spojrzała na mnie z uniesioną do góry brwią, jakby nie dowierzała temu, że w ogóle istnieję, zupełnie jakbym to ja był zagrożonym wyginięciem gatunkiem człowieka.
– W takim razie chyba nie pomożemy – odezwała się z uśmieszkiem przewodnicząca. Widziałem, że te jej przeklęte oczy błyszczą w słońcu, napawając się moim „robieniem z siebie debila”. Nie na darmo została kimś, kto przewodzi klasą. Miała wszystkie cechy przywódcze, które zostały wzbogacone o znakomitą umiejętność manipulacji i zarozumiałości. Była jedyną osobą, która się mnie nie bała. Moje zachowanie sumowała krzywym uśmieszkiem albo przewróceniem oczu. Teraz wyglądała nieco inaczej niż w szkole. Patrzyła na mnie z dziwnym triumfem, zupełnie jakby chciała powiedzieć: no proszę, aspołeczniak, który pełni rolę ankietera. Niczym doktor Jekyll i pan Hyde. Społeczny w swojej aspołeczności.
– Tak mi przykro – odezwałem się z całą ironią, jaką miałem w głosie, posyłając jej ten sam uśmieszek, którym ona mnie obdarzyła. – Chodź, nic tu po nas – mruknąłem do brata. Już chciałem się oddalać, kiedy ten kretyn chwycił mnie za ramię. Najpierw spojrzał na mnie, potem na przewodniczącą, aż wreszcie odkrył pewną dziwną zależność.
– Jesteście znajomymi.
– Skąd, ja nie mam znajomych – odpowiedziałem i pociągnąłem go za ramię jeszcze raz. Niestety stał sztywno jak kij od miotły, który wbito w metrową dziurę i zalano betonem. Tak, wciąż żałowałem, że mój brat jest ode mnie silniejszy. Chyba też powinienem zacząć pakować na budowie.
– Potwierdzam, Chris nie ma znajomych – dodała przewodnicząca, śmiejąc się dźwięcznie. Koleżanki zawtórowały jej irytującymi chichotami. Ciekawy byłem, jakie miały korzyści z udawania wytresowanych piesków. Przygotowywały się do przyszłej roli? No tak, zapomniałem o tym, że w dzisiejszych czasach trzeba było ślizgać się na wazelinie, żeby komuś wejść tam, gdzie światło dzienne nie dochodzi.
– W takim razie czego tak naprawdę dotyczy wasza ankieta? – spytała przewodnicząca, posyłając uśmiech Sebastianowi. Albo była dobra w byciu naturalną, albo idealnie umiała odgrywać kogoś, kto jest naturalny. – Z chęcią pomożemy.
Już chwytałem za ankietę, którą trzymał w rękach Sebastian – chciałem mu ją wyrwać i stworzyć z niej idealnie okrągłą kulkę, którą będę mógł kogoś strzelić w łeb – ale niestety mój brat był szybszy. Gdzie ta sprawiedliwość? Przecież ten idiota nie mógł być i silny i szybki!
– Proszę. – Kochany braciszek przekazał przewodniczącej kartkę ze słodkim uśmiechem. Przez moment spoglądali sobie w oczy, a ja dostrzegłem między nimi dziwną nić porozumienia. No tak, byli takimi samymi intrygantami, tacy wyczuwali siebie na kilometr.
Westchnąłem cicho i położyłem dłoń na czole. Przecież wszystkie się zorientują, że chodzi o mnie i Brisę. Znały nas, praktycznie codziennie widywały w szkole. Byliśmy największymi dziwakami tej społeczności – dziewczyna, która wiecznie przed wszystkimi i wszystkim uciekała oraz chłopak, który angażował się w tylko jedną przyjaźń, gardząc innymi ludźmi. Ja i Brisa byliśmy najczęstszym tematem plotek, po prostu odkąd nasza klasa wywołała u Brisy atak paniki, przestali się do nas zwracać bezpośrednio, zamieniając to na bezpieczne obgadywanie za plecami.
Patrzyłem z założonymi rękami i wrogim nastawieniem na przewodniczącą, której usta nie drgnęły nawet przez moment, kiedy czytała ankietę. Jej przyjaciółki odznaczały się większymi emocjami niż ona sama – jedne się dziwiły, inne głupkowato uśmiechały.
Sebastian szturchnął mnie w ramię i pochylił się tuż nad moim uchem. Gdyby nie to, że nie chciałem teraz robić z siebie jeszcze większego nieudacznika niż byłem, zapewne przywaliłbym mu w łeb za to, co zrobił. Chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, że razem z przewodniczącą byliśmy w chłodnych stosunkach.
– Daj spokój, knypku. Skoro cię znają, to pewnie znają i Brisę – szepnął do mnie.
– No właśnie – syknąłem przez zaciśnięte zęby. – To będzie dla nich powód, żeby się z nas wyśmiewać, kretynie. Właśnie zrobiłeś ze mnie kogoś, kto jest mocny w gębie, a nie potrafi wyznać swoich uczuć jednej dziewczynie. – Prychnąłem cicho, patrząc na brata znad przymrużonych złością oczu.
– Czekaj, czekaj. – Sebastian odchylił się ode mnie, położył palec na ustach i udał zamyślenie. Jego następną reakcją było uniesienie tego palca w górę i zrobienie miny w stylu: „o, nagle coś zrozumiałem!”. – Przecież właśnie taka jest prawda. – Zachichotał wrednie, a ja zacisnąłem w nerwach pięści. Przysięgam, jeszcze chwila i naprawdę mu przywalę, wytrzymałem z nim wystarczająco dużo czasu tego dnia. Ostatni raz spędzaliśmy tak czas, gdy byliśmy małymi gnojkami goniącymi się po markecie i sypiącymi sobie w twarz płatkami śniadaniowymi, udając, że to kosmiczne kule mocy.
Kartka z ankietą zaszeleściła znacząco. Obydwoje spojrzeliśmy w kierunku przewodniczącej. Uśmiechała się i to jedyne, co mogłem u niej zaobserwować. Żadnych innych oznak.
– Farris – zaczęła.
– Ja czy ten drugi? – zapytał wesoło Sebastian. Chyba nie był zadowolony, kiedy został obdarzony zaledwie jednym spojrzeniem i to przepełnionym rozbawieniem. Przewodnicząca postanowiła, że tego nie skomentuje. To dziwne, że nie była nawet zdziwiona naszymi rodzinnymi relacjami. Wszyscy nam powtarzali, że nie wyglądamy jak bracia. Nie było w nas ani krztyny podobieństwa.
– Gdybym była nieśmiałą dziewczyną, chciałabym uciec jak najdalej stąd – kontynuowała. Przez chwilę patrzyłem na nią podejrzliwie, zastanawiając się, czy aby przypadkiem nie kpi z uciekinierskiej przypadłości Brisy, wyglądała jednak całkiem zwyczajnie. – Oczywiście nie całkowicie sama. Ktoś musiałby mi pokazać, że nawet kiedy będę chciała uciec, on zrobi to ze mną. – Tu spojrzała na mnie znacząco.
– A prezent? – spytał Sebastian z uniesioną brwią. Przewodnicząca nawet na niego nie zerknęła. Cały czas patrzyła się prosto w moją twarz. Mój braciszek chyba był zawiedziony tym, że pierwszy raz jakaś dziewczyna zwróciła uwagę na mnie, a nie na niego.
– Oboje doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że to osoba, która nie jest materialistką. Chociaż zerwałbyś jej różę z krzewu sąsiada, będzie się cieszyć. Liczą się czyny, Farris, nie prezenty. – Przewodnicząca oddała kartkę Sebastianowi, a potem ciężko westchnęła. – Jednak tylko udajesz takiego groźnego, co? – spytała, pochylając się na tyle blisko mnie, żebym był jedynym odbiorcą tej wiadomości. Skrzywiłem się i wyprostowałem z rumieńcami na policzkach. Zawsze mogłem zrzucić winę na słońce, które zdrowo mnie przypiekło.
Przewodnicząca zarzuciła swoimi włosami i kiwnęła głową w stronę swoich przyjaciółeczek. Wydawało mi się, że odejdzie bez żadnego słowa, zakańczającego naszą niemiłą pogadankę, ale chyba zapomniałem o tym, że lubiła dużo mówić – zanim odeszła, zerknęła na mnie przez ramię i rzuciła:
– Nie zepsuj tego.
Czy mi się zdawało, czy zacisnęła ukradkiem kciuki, jakby chciała mi pokazać, że jest ze mną?
O Chryste. Zaraz zwymiotuję.
Skrzywiłem się i potarłem z zażenowaniem policzki. Nie spuszczałem wzroku z rozchichotanej grupki dziewcząt, dopóki ta nie zniknęła gdzieś w tłumie ludzi.
– Pomogło ci to? – spytał z prychnięciem Sebastian. Najwyraźniej te podpowiedzi wcale do niego nie przemawiały.
– To się okaże – mruknąłem od niechcenia i ruszyłem w stronę mieszkania. W końcu nasza misja doczekała się zakończenia. W drodze powrotnej przeglądaliśmy odpowiedzi ankietowanych w ciszy. Najdłużej spoglądałem w pustą kartkę, którą oddała nam przewodnicząca. Nie potrzebowałem jej słów na papierze, doskonale je pamiętałem.
„Gdybym była nieśmiałą dziewczyną, chciałabym uciec jak najdalej stąd” oraz: „ktoś musiałby mi pokazać, że nawet kiedy będę chciała uciec, on zrobi to ze mną”. Czy Brisa naprawdę by się cieszyła, gdybym jej pokazał, że nie musi uciekać sama? Że jeżeli poczuje się zagrożona, bez chwili wahania zrobię to razem z nią? Przysięgam, logika dziewcząt była dla mnie jak jakiś pierwotny język, który wymarł razem z jaskiniowcami.
Z westchnięciem spojrzałem w bok. Na pierwszy rzut oka w okolicy nie działo się nic podejrzanego, a przynajmniej do czasu, kiedy nie zdałem sobie sprawy z tego, że wgapiam się znudzony w czarną limuzynę obleganą przez facetów ubranych w gangsterskie garnitury. Na ich widok zaparło mi dech w piersi. Kojarzyłem jednego z tych gości. Kiedy przelotnie na mnie spojrzał, natychmiastowo odwróciłem wzrok i pociągnąłem Sebastiana za łokieć. Moje rozkołatane serce modliło się o to, aby członkowie mafii dręczącej Heartwindów nie zaczęli za nami podążać. Starałem się wyglądać na jak najmniej zestresowanego, ale czy mi to wyszło? Nie wiedziałem.
Dopiero za zakrętem postanowiłem spojrzeć w tył. Na szczęście nikt za nami nie podążał. Może miałem jakieś omamy, bo za bardzo bałem się konsekwencji, które mogły wyniknąć z mojego ostatniego występku?
Sebastian spojrzał na mnie zdziwiony, ale o dziwo niczego nie skomentował. Wyrwał tylko swój łokieć z mojego uścisku i ruszył w stronę mieszkania. Przez chwilę mój paranoiczny umysł podpowiadał mi, aby obrać dłuższą drogę, a najlepiej okrążyć dom  i udać, że wchodzimy do zupełnie innego mieszkania, ale mój brat podjął już za mnie decyzję.
Stopniowo zacząłem się uspokajać. Co rusz powtarzałem sobie w duchu, że to niemożliwe, aby mafia podążała naszymi śladami. Kiedy weszliśmy już do domu, prawie całkowicie o tym zapomniałem. Moją głowę zajął zapach ciepłego obiadu. Żołądek zareagował na to samoczynnie – natychmiastowo zaczęło mi burczeć w brzuchu. Sebastian spojrzał na mnie z wrednym uśmieszkiem.
– Może zatrudnimy Brisę jako…
– Nie – odpowiedziałem od razu i uderzyłem go w pierś papierami, które nosiły w sobie zapiski ankieterów. Chyba po raz pierwszy spojrzałem mu w oczy z wyrazem, który był pozbawiony gniewu czy złości. – Dzięki za pomoc, kretynie. – Zanim cokolwiek powiedział, ruszyłem do kuchni. Nie chciałem usłyszeć jakiegoś przytyku w stylu „ty geju, za długo patrzyłeś mi w oczy” albo „mój braciszek jest taki uroczy, kiedy mi dziękuje”. Za dobrze go znałem i doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że miał już przygotowaną piękną przemowę na temat mojego jestestwa. Naprawdę wolałem tego uniknąć. Ważniejsze było dla mnie teraz, co słychać u Brisy. Bądź co bądź, zostawiliśmy ją tutaj na cały dzień i to bez ostrzeżenia. Było mi z tego powodu odrobinę głupio.
Wszedłem do kuchni i już miałem otwierać buzię, kiedy poczułem, że ktoś mnie ściska. Zdziwiłem się. Rozumiałem, że Brisa była niska, ale nie sądziłem, że będę tak zamyślony, że jej nie dostrzegę. Na ogół była głośną osobą – jej kroki było słychać w całym domu, tym razem mnie zaskoczyła.
– Wróciłeś! – ucieszyła się. Spojrzałem jej w oczy i dostrzegłem, że błyszczą się w taki sposób, jakby przed chwilą płakała. Tyle że jej zachowanie na to nie wskazywało. Może po prostu…
Zmarszczyłem czoło i przyłożyłem dłoń do dziewczęcego czoła. Brisie najwyraźniej się to nie spodobało. Cicho westchnęła i zdjęła z głowy moją rękę. Zrobiła to jednak za późno. Zdążyłem się zorientować, że ma gorączkę. I doskonale o tym wiedziała.
– Jesteś chora – mruknąłem, mrużąc groźnie oczy. – Myślałaś, że tego nie dostrzegę?
                Dziewczyna jęknęła bezradnie. Starała się uciec od tematu, ale nie była mistrzynią odwodzenia.
– Zrobiłam obiad i…
– Brisa. – Spojrzałem na nią z góry znacząco.
– Chris – jęknęła niczym małe dziecko. Wystarczyło, że zastąpimy moje imię słowem „tato” i efekt mamy dosłownie taki sam. Naprawdę czasem czułem się jak jej rodzic. Może gdyby to nie była ona, wcale bym się nie przejął jej chorobą, ale odporność Brisy postępowała z nią bezlitośnie. Jej matka opowiadała mi kiedyś, że w dzieciństwie często lądowała przez to w szpitalu. To również był jeden z powodów, dla którego niezbyt dobrze dogadywała się z ludźmi. Częściej bywała w domu przez swoją słabą odporność i nie mogła się z nikim na stałe zaprzyjaźnić. Aż w końcu trafiła na mnie.
Uśmiechnąłem się do swoich myśli i chwyciłem ją za rękę.
– Po obiedzie pójdziesz do łóżka.
– Dobrze, mamo. – Brisa była załamana, ale spoglądała na mnie z niewinnym uśmiechem, jakby oczekiwała, że zrozumiem jej żart. Zrozumiałem i odwzajemniłem uśmiech. To choć na chwilę poprawiło jej nastrój, a mnie pozwoliło zapomnieć o niedawnym zdarzeniu, od którego chciałem uciec. W podskokach, jak zadowolona z życia mężatka, panna Heartwind ruszyła w stronę garów. Zgrabnym ruchem zaczęła nakładać każdemu z nas odpowiednią porcję jedzenia. Najwięcej należało się Sebastianowi – jadł jak krowa. Przynajmniej miał to szczęście, że kalorie przerabiały się u niego na mięśnie.
– Co dzisiaj robiliście? – spytała wesoło Brisa. Naprawdę jej nastroje zmieniały się w mgnieniu oka.
– Pomagałem bratu w pracy – mruknąłem od niechcenia.
– I jak było?
– Ciężko. Spotkałem przewodniczącą naszej klasy. – Skrzywiłem się. – Powiedziała mi coś głupi… – Przerwałem i wyprostowałem się jak napięta struna od gitary, która lada moment mogła pęknąć.
W życiu bywa tak, że najbardziej nieoczekiwane pomysły przychodzą nam do głowy wtedy, kiedy kompletnie się tego nie spodziewamy lub jesteśmy już zmęczeni uporczywymi poszukiwaniami rozwiązania. Do tej pory nie sądziłem, że słowa przewodniczącej mogą mi pomóc w jakikolwiek sposób, ale w pewnych sytuacjach czasem nawet durne odpowiedzi były wystarczająco dobrym kołem ratunkowym.
Już wiedziałem, jaki prezent dostanie ode mnie Brisa.
– Chris? Wszystko w porządku?
– Zaraz wracam.
Ruszyłem w stronę pokoju, nie dając pannie Heartwind możliwości, aby zadała kolejne pytanie. Bo każdy dobry plan wymagał zorganizowania i dozy pośpiechu. W końcu pamięć lubiła płatać ludziom figle.
Wszedłem do pokoju, chwyciłem za pierwszy lepszy zeszyt, wyrwałem z niego kartkę i chwytając za długopis zabrałem się do działania.