Ostatnio przy okazji publikowania JTP, przypomniałam sobie, że jakieś dwa lata wstecz napisałyśmy z Cleo inne opowiadanie. Przeznaczenie w chmurach, czyli shota osadzonego w smoczych realiach. Postanowiłam je przejrzeć, lekko poprawić i powspominać Ayathe i Blaze'a. To było miłe wspomnienie! Dlatego publikuję je na blogu, aby mogło tu osiąść na dłużej. Może przy okazji zabiorę się również za poprawianie innych shotów, które nie ujrzały jeszcze światła dziennego!
***
W świecie, w którym
ludzie i smoki żyły ze sobą w pokoju, nic nie mogło się już wydawać
niespodzianką. Codzienny wiatr wywoływany kolejną parą skrzydeł zapewniał lekki
chłód w upalne dni, zimą dawały one schronienie. Ludzie zależni byli od smoków,
a smoki od ludzi. Tak ten świat wyglądał od początku jego stworzenia – ludzie i
smoki żyły razem w pełnej symbiozie.
Każdy dzień pełen był
śmiechów i zabawy, ale też i ciężkiej pracy. Dlatego nikogo nie dziwiło już
niebo pełne skrzydlatych stworzeń. Mieszkańcy całego globu przemieszczali się
na swoich smokach. Tak samo działo się na wyspie Venree położonej na północnej
półkuli poniżej pasma mrozu. Zielone pasy łąk, lekkie wzniesienia i lasy to
istny raj dla smoków. Mieszkańcy tej wyspy prawdziwie zaprzyjaźnili się ze
swoimi skrzydlatymi zwierzątkami i nie wyobrażali sobie bez nich życia.
Tego dnia Ayathe,
dwudziestoletnia szatynka o złotych oczach, płynęła po niebie na swojej
czerwonej smoczycy Nilieth. Zmierzały na obrzeże wyspy, gdzie utworzona została
wioska sierot. To im Aya pomagała na co dzień. Uwielbiała dzieci i miała z nimi
niesamowicie dobry kontakt.
Poranek był słoneczny i iście letni, lekka bryza znad morza próbowała wyrwać kosmyki włosów z ciasnego warkocza. Niebo było błękitne, zaledwie o odcień jaśniejsze od wód poniżej. W takie dni chciało się śpiewać.
Poranek był słoneczny i iście letni, lekka bryza znad morza próbowała wyrwać kosmyki włosów z ciasnego warkocza. Niebo było błękitne, zaledwie o odcień jaśniejsze od wód poniżej. W takie dni chciało się śpiewać.
– Zacznij lądować,
Nilieth. – Szatynka wydała smoczycy
rozkaz, gdy jej oczom ukazało się wybrzeże wyspy z licznymi drewnianymi domami.
Skrzydlate stworzenie
powoli i z gracją obniżyło lot, po czym zgrabnie wylądowało na jednej z
rozległych łąk.
– Jak zawsze
mistrzowskie lądowanie, Nili – pochwaliła skrzydlatą Ayathe.
– Dzięki – odzezwała się smoczyca. – To mój wrodzony geniusz, nic na to nie poradzę.
Ze śmiechem na ustach dwudziestolatka zeszła ze smoka i miękko wylądowała na ziemi. Jej suknia podfrunęła odrobinę do góry, miotana przez wiatr. Znikąd pojawiła się dwudziestka dzieci i nastolatków z uśmiechami na twarzach, która otoczyła dziewczynę, kilka młodszych sierot rzuciło się Ayathe na szyję.
– Dzięki – odzezwała się smoczyca. – To mój wrodzony geniusz, nic na to nie poradzę.
Ze śmiechem na ustach dwudziestolatka zeszła ze smoka i miękko wylądowała na ziemi. Jej suknia podfrunęła odrobinę do góry, miotana przez wiatr. Znikąd pojawiła się dwudziestka dzieci i nastolatków z uśmiechami na twarzach, która otoczyła dziewczynę, kilka młodszych sierot rzuciło się Ayathe na szyję.
– Aya! Aya!
Przyleciałaś!
Złotooka przytuliło kilkoro dzieci.
– Oczywiście, że przyleciałam. Musiałam, tak się za wami wszystkimi stęskniłam!
– Nilieth, Nilieth! – Młodsi chłopcy ruszyli w stronę smoczycy, po czym z radością wdrapali się na jej grzbiet i z jej ogona uczynili zjeżdżalnię. Spoglądając na minę Nilieth, zbytnio jej to nie przeszkadzało.
– Wszyscy zdrowi? – Jak co dzień spytała dzieci Ayathe. Martwiła się o każdą z tych sierot i najchętniej przychyliłaby im nieba. – Nikt nie narozrabiał? Wszyscy są gotowi do szkoły?
– Tak jest!
– Dobrze, w takim razie ustawić mi się tu w pary!
Dzieciaki usłuchały swojej opiekunki, ustawiły się w dwóch szeregach, po czym ruszyły za dwudziestolatką w stronę szkoły. Mijali przy tym domki, w których na co dzień mieszkały sieroty. Do uszu Ayathe doszła cicha rozmowa kilku nastolatek, chichoczących pod nosem.
– Ale on jest cudny!
– No dokładnie! A te jego oczy? Są takie hipnotyzujące!
– I to umięśnione ciało, ach!
Szatynka przewróciła oczami. Nastolatki. Pewnie spotkały kolejnego budowlańca pracującego przy remoncie części domków i teraz są nim zauroczone.
Złotooka przytuliło kilkoro dzieci.
– Oczywiście, że przyleciałam. Musiałam, tak się za wami wszystkimi stęskniłam!
– Nilieth, Nilieth! – Młodsi chłopcy ruszyli w stronę smoczycy, po czym z radością wdrapali się na jej grzbiet i z jej ogona uczynili zjeżdżalnię. Spoglądając na minę Nilieth, zbytnio jej to nie przeszkadzało.
– Wszyscy zdrowi? – Jak co dzień spytała dzieci Ayathe. Martwiła się o każdą z tych sierot i najchętniej przychyliłaby im nieba. – Nikt nie narozrabiał? Wszyscy są gotowi do szkoły?
– Tak jest!
– Dobrze, w takim razie ustawić mi się tu w pary!
Dzieciaki usłuchały swojej opiekunki, ustawiły się w dwóch szeregach, po czym ruszyły za dwudziestolatką w stronę szkoły. Mijali przy tym domki, w których na co dzień mieszkały sieroty. Do uszu Ayathe doszła cicha rozmowa kilku nastolatek, chichoczących pod nosem.
– Ale on jest cudny!
– No dokładnie! A te jego oczy? Są takie hipnotyzujące!
– I to umięśnione ciało, ach!
Szatynka przewróciła oczami. Nastolatki. Pewnie spotkały kolejnego budowlańca pracującego przy remoncie części domków i teraz są nim zauroczone.
Z góry rozszedł się
dźwięk uderzania młotkiem. Ayathe zadarła głowę, po czym ciężko westchnęła. To
nie był dobry pomysł.
Na dachu najbliższego domku siedział i pracował jej wróg.
Blaze.
Był bez koszuli, co wywołało cichy pisk u prowadzonych do szkoły nastolatek. Pomachał do Ayi z uśmiechem.
Złotooka czasami naprawdę żałowała, że go poznała.
Mieli wtedy po siedem lat. Jako urodzeni tego samego dnia, dostali smoki w tym samym czasie. Ayathe odkryła jajo ze swoim smokiem, gdy budząc się rano, nie przytulała pluszowego misia. Blaze także odkrył jajo po przebudzeniu – było ułożone na komodzie na wprost łóżka, lekko zaspany chłopiec przestraszył się tego obcego widoku i spadł z łóżka, przy czym obił sobie lekko tylny aspekt osobowości.
Na dachu najbliższego domku siedział i pracował jej wróg.
Blaze.
Był bez koszuli, co wywołało cichy pisk u prowadzonych do szkoły nastolatek. Pomachał do Ayi z uśmiechem.
Złotooka czasami naprawdę żałowała, że go poznała.
Mieli wtedy po siedem lat. Jako urodzeni tego samego dnia, dostali smoki w tym samym czasie. Ayathe odkryła jajo ze swoim smokiem, gdy budząc się rano, nie przytulała pluszowego misia. Blaze także odkrył jajo po przebudzeniu – było ułożone na komodzie na wprost łóżka, lekko zaspany chłopiec przestraszył się tego obcego widoku i spadł z łóżka, przy czym obił sobie lekko tylny aspekt osobowości.
Jak wiadomo, młode
smoczki należało wyprowadzać codziennie przed zmierzchem na spacer, a najlepiej
udać się z nimi na łąki w pobliżu lasu. Ayathe ruszyła z Nilieth, swoją
smoczycą o czerwonej powłoce łusek, swoją ulubioną trasą. To na niej spotkały
Blaze z jego czarnym smokiem, Braithem. Smoki zaczęły się ze sobą bawić, jak to
dzieci, a Ayathe i Blaze szli obok siebie w milczeniu. W pewnym momencie
skrzydlate zwierzątka zatrzymały się i zaczęły w siebie wpatrywać. Jakież
nastąpiło zdziwienie u dzieci, gdy smoki odezwały się normalnymi, prawie że
ludzkimi, choć odrobinę głębszymi głosami!
– Braciszek? – Nilieth wpatrywała się w czarnego smoka.
– Siostrzyczka? – Braith wpatrywał się w czerwoną smoczycę.
– To one mówią?! – wykrzyknęli chórem Ayathe i Blaze.
To prawda. Nilieth i Braith to rodzeństwo, potomkowie jednego z najstarszego smoczego rodu. Od tego spotkania, gdy szatynka i chłopiec o ciemnych włosach i mahoniowych oczach przedstawili się sobie i uścisnęli dłonie, minęło już wiele lat. Spotykali się dość często, w końcu rodzeństwo powinno mieć ze sobą kontakt, na dodatek świetnie się dogadywali, czego nie można było powiedzieć o ich opiekunach.
– Braciszek? – Nilieth wpatrywała się w czarnego smoka.
– Siostrzyczka? – Braith wpatrywał się w czerwoną smoczycę.
– To one mówią?! – wykrzyknęli chórem Ayathe i Blaze.
To prawda. Nilieth i Braith to rodzeństwo, potomkowie jednego z najstarszego smoczego rodu. Od tego spotkania, gdy szatynka i chłopiec o ciemnych włosach i mahoniowych oczach przedstawili się sobie i uścisnęli dłonie, minęło już wiele lat. Spotykali się dość często, w końcu rodzeństwo powinno mieć ze sobą kontakt, na dodatek świetnie się dogadywali, czego nie można było powiedzieć o ich opiekunach.
Ayathe i Blaze bardzo
się od siebie różnili. Z wiekiem więź między nimi stawała się coraz cieńsza.
Można to zrzucić na karb dorosłości, w którą wkroczyli.
Ayathe, opiekunka
wioski sierot, swoją urodą przyciągała wszystkich mężczyzn, jednocześnie ich
onieśmielając. Wysoka, zgrabna, poruszająca się z gracją, o długich, lśniących
włosach i złotych oczach, rzucała na kolana wielu mieszkańców wyspy. Blaze
natomiast stał się ucieleśnieniem ideału wielu kobiet. Wysoki, dobrze zbudowany,
z widocznymi mięśniami brzucha, rozczochraną, czarną czupryną i lśniącymi,
mahoniowymi oczami, hipnotyzował już za czasów szkoły, teraz, jak to można było
zauważyć, cieszył się ogromną sympatią nastolatek, a także ich matek i babć.
Mimo tego, oboje
pozostali samotni. Wielu twierdziło, że Ayathe i Blaze są sobie pisani i
zostaną w końcu małżeństwem, dlatego nikt nie chciał wchodzić w drogę ich
nieprzypieczętowanego związku. Jakoś oni nie mogli tego powiedzieć. Nie
cierpieli się nawzajem. Ale właściwie dlaczego?
– Blaze, idioto,
spadniesz z tego dachu, jak nie będziesz uważał!
– Czyżbyś się o mnie
martwiła, Aya? – spytał chłopak, szczerząc swoje białe zęby w jej stronę.
– Nie o ciebie się o
martwię, lecz o dzieciaki. Chyba nie są gotowe ujrzeć coś podobnego do mózgu
wypływającego z twojej głowy, gdy niechybnie spotkasz się z ziemią.
– Dzieciaki powinny być
gotowe na wszystko – mówiąc to, przeczesał swoje czarne jak smoła włosy. – Poza
tym nie licz na to, że zrobię sobie krzywdę. Prędzej tobie coś spadnie na
głowę. – Zaśmiał się morderczo i zeskoczył z dachu, wywołując tym samym wśród
nastolatek okrzyki zaskoczenia. Zanim jednak zbliżył się do ziemi, tuż pod nim
pojawił się pędzący z prędkością światła czarny smok.
– Yahooo! – wydarł się
chłopak, szybując ku górze.
– Blaze, nie rób sobie
jaj, co? Twój mózg, jeżeli w ogóle go posiadasz, leżałby już dawno na ziemi,
gdybym wybrał się na polowanie, a właśnie taki miałem zamiar – powiedział
niepocieszony aktem szaleństwa swojego towarzysza Braith.
– Przestań narzekać,
staruszku, przecież wciąż żyję – odpowiedział chłopak, klepiąc swojego smoka po
boku.
Ayathe pokiwała jedynie
z powątpiewaniem głową i kazała dzieciom się ruszyć, inaczej spóźnią się do
szkoły, a ją czekać będzie bura od gospodarza wioski. Była przyzwyczajona do
dziecinnego zachowania Blaze'a, od lat podejrzewała, że zbyt duża pewność
siebie zgubi chłopaka, a on w młodym wieku stanie na spotkanie ze śmiercią.
Udawało mu się przeżyć do tej pory tylko dlatego, że Braith zawsze był w
pobliżu. Gdyby nie czarny smok, Blaze mógłby być nominowany do nagrody Darwina
– tylko on mógł spróbować skoku do wody poprzez wybicie się na obłoku chmury.
Idiota – powiedziała cicho pod nosem, ale uśmiechnęła się przy tym. Blaze jak
nikt dostarczał jej rozrywki.
– Dobra, smolisty
potworze, sprowadź mnie na dół – powiedział chłopak, ponownie klepiąc swojego
towarzysza po boku.
– Niepotrzebny mi twój
masaż, Blaze, wolę, aby robiły to jakieś seksowne smoczyce – burknął Braith,
gwałtownie zmieniając kierunek swojego lotu. Chciał zrobić na złość swojemu
właścicielowi.
– Niedoczekanie –
mruknął chłopak, nie przejmując się słowami wypowiedzianymi przez smoka oraz
jego niecnym planem, polegającym na strąceniu go z grzbietu. Miał wystarczająco
dobrze umięśnione nogi, dlatego utrzymał się na smoku.
– Prowadź mnie do mojej
kochanki – powiedział ironicznie Blaze.
Braith zaśmiał się
kpiąco, nie odpowiadając. Doskonale wiedział, że gdy raz zacznie się dyskusję z
Blaze'em, nie zakończy się jej przez następne dwie godziny. Naprawdę mało kto
chciał z nim prowadzić dialog. Był uparty jak osioł i głupi jak but. Nigdy nie
dawał sobie przemówić do rozsądku. Na szczęście istniała na Ziemi jedna osoba,
która mogła poprowadzić z nim walkę słowną. Ba, potrafiła go nawet sprowadzić
do parteru. Braith nie miał ku temu żadnych wątpliwości, Ayathe była wyjątkowa.
– Może ubrałbyś
przynajmniej koszulkę? – spytał cicho smok.
– Lubię świecić gołą
klatą i patrzeć jak nastolatki mdleją na mój widok – zaśmiał się głośno
chłopak.
Braith westchnął
ciężko, bez słowa przyspieszają swój lot. To także postanowił zostawić bez
komentarza, niech jego towarzysz dalej pławi się w swojej domniemanej boskości.
W niedługim czasie
znaleźli się tuż nad głowami sierot, które zaczęły wykrzykiwać coś radosnym
głosem i pokazywać na nich palcami. Chłopak widząc ich zainteresowanie, napiął
dumnie klatkę piersiową i rozszerzył usta w najbardziej czarującym uśmiechu,
jaki tylko posiadał w swoim arsenale uwodzenia. Uwielbiał być w centrum
zainteresowania.
Braith przeleciał nad
głową Ayathe, a Blaze zeskoczył zgrabnie tuż obok niej, machając na pożegnanie
swojemu przyjacielowi.
– Tęskniłaś? – spytał
uwodzicielskim głosem, puszczając jej oczko.
– Wprost usychałam za
tobą z tęsknoty, niczym róża pozbawiona wody. Choć nie. Tęskniłam za tobą tak,
jak miłośnik lata tęskni za zimą. Tęskniłam z nienawiścią.
Za to stęskniłam się za
czymś innym. – Ayathe uśmiechnęła się kpiąco do swoich myśli. Chyba nie zdawała
sobie sprawy z tego, że podczas tego uśmiechu w jednym z jej policzków utworzył
się uroczy dołek, który uczynił nogi Blaze'a miękkimi.
– Wciąż wprawiasz
dziewczyny w stan niezdrowego podekscytowania. Bawi cię to? Bo mnie nie. Nie
lubię marnować wody na cucenie jakiejś nastolatki, bo nagle zemdlała na twój
widok. Przecież nie ma się czym zachwycać.
– Czy to moja wina, że
jestem taki przystojny? – spytał niezrażony chłopak, wzruszając ramionami. – To
Bóg mnie takim uczynił, nie ja sam, choć gdybym miał wybór zapewne nie
zmieniałbym takiego ideału – dodał, uśmiechając się wrednie w jej stronę. – Przyznaj
się, że ciebie też zachwycam – powiedział uwodzicielskim głosem, przybliżając
do niej głowę. Chciał mieć możliwość wpatrywania się w te złociste oczy bez
końca. Idealnie kontrastowały z jej włosami i nadawały jej charakteru, chociaż
osobiście sądził, że nawet bez nich byłaby temperamentna.
– Jesteś tak idealny
jak uzębienie mojego dziadka. Ach, no tak – mój dziadek nie ma już zębów.
Zachwycać mnie mogą piękne, ręcznie tkane suknie z jedwabiu, błękitne niebo z
rana, ale nie twoje durne mięśnie brzucha. – Patrzyła w te mahoniowe oczy i po
raz kolejny próbowała rozwikłać zagadkę ich koloru. Jakie połączenie genetyczne
jest potrzebne, by taka barwa powstała? Nie wiedziała. A ta niewiedza strasznie
ją irytowała. – Chcesz czegoś ode mnie, że tak się zbliżasz? Może chcesz dostać
w twarz? Służę pomocą. – Wciąż uśmiechając się kpiąco, uniosła dłoń, którą
Blaze szybko pochwycił.
Posłał w jej stronę
zabójczy uśmiech. Może wielu osobom udawało się go wyprowadzać z równowagi, ale
do sarkastycznych docinek Ayathe zdążył się już dawno przyzwyczaić. Wiedział,
że jeśli pokaże, iż jest zirytowany, dziewczyna zatriumfuje. Właśnie przez taki
obrót spraw, prowadzili swoją małą, prywatną wojnę już od dziecka. Na razie
nikt jej jednak nie wygrał.
– Nie bądź agresywna,
Aya – stwierdził spokojnie. – Dajesz zły przykład dzieciakom – dodał lekko
sarkastycznym tonem głosu. Wiedział w jaki punkt trafić, aby zaprzestała.
– Nie, nie daję –
odparowała, wyrywając dłoń z uścisku. Te słowa wyraźnie ją rozjuszyły. – Uczę
je właśnie, jak radzić sobie z takimi narcystycznymi typami jak ty. Zrzucić ich
z boskiego piedestału, przecież nie są idealni. Wystarczy wskazać na ciebie – nie
masz dobrych manier, co chwila pakujesz się w tarapaty i masz niemożliwe
wygórowane mniemanie o sobie. Muszę cię zmartwić, jesteś tylko prostym
człowiekiem jak ja czy chociażby Dariel. – Wskazała dłonią na kilkuletniego
chłopca, który z nietęgą miną przypatrywał się dwójce dorosłych. Aya
przykucnęła przy nim i pogłaskała go po głowie. – Ma swoje zmartwienia, ale
przyjmuje wszystko, co daje mu los. Mierzy się ze swoimi problemami, uczy się
prawdy o swoich umiejętnościach. Będzie dobrym człowiekiem. – Wyprostowała się
i poprawiła swoją suknię. Wpatrywała się w Blaze'a wysoka i smukła niczym
brzoza, ujmująca szczerością malującą się na twarzy. Była po prostu piękna. – A
nie tylko kimś, kto udaje człowieka.
Blaze spojrzał w stronę
nieba, otwierając i zamykając usta w sposób, który ukazywał jego ignorancje. Mruczał
ciche: bla, bla bla.
– Panienka Ayathe to
chyba przed okresem – burknął chłopak, uśmiechając się wrednie na boku.
– Słyszałam. I dla
twojej informacji... Właściwie nie mam ci się z czego tłumaczyć. Mógłbyś
łaskawie zamknąć tę śliczną w swoim mniemaniu buźkę? – Dwudziestolatka dotknęła
palcem wskazującym usta chłopaka, który zamarł pod jej dotykiem. – Wyglądasz
jak ryba, która wyrzucona na ląd próbuje złapać ostatni dech. Uważaj, możesz
skończyć jak ona. – Posłała brunetowi lekki uśmiech, po czym obróciła się do
podopiecznych. – Dzieciaki, idziemy! Inaczej będziemy musieli obiec całe
jezioro trzy razy, śpiewając ulubioną piosenkę gospodarza!
Na tę groźbę dzieci
poderwały się do biegu. Ulubioną piosenką gospodarza była stara piracka pieśń o
umarlakach i śmierci czającej się w morzu, bardzo przerażająca i działająca na
wyobraźnię młodych ludzi.
Blaze przewrócił
oczami, ale postanowił pobiec za resztą. Uważał, że rozmowa z Ayą nie jest
jeszcze skończona. Nie pozwoli jej odejść z uczuciem zwycięstwa. Nie zwyciężyła
tego słownego pojedynku. Poza tym chciał spędzić z nią więcej czasu. Od kiedy
został najęty do pracy jako budowlaniec, nie spotykali się już tak często. Smoki
były na tyle duże, że same mogły latać wokół wyspy podczas godzin roboczych
obojga dwudziestolatków, nie potrzebowały opieki. Czasami tęsknił za
beztroskimi latami dzieciństwa, gdy wycieczki na polany były codziennością.
Mógł wtedy spędzać z szatynką całe dnie. Już wtedy widział, że jest inna od
reszty dziewcząt.
Biegnąc na czele,
Ayathe obejrzała się przez ramię. Oczywiście. Blaze biegł z nimi i nie
spuszczał jej z oka. Denerwowało ją to. Dlaczego się przyczepił? Czy nie
powinien zająć się pracą?
Od zawsze uważała
chłopaka za lekkoducha, więc bardzo się ucieszyła, gdy znalazł pracę. Bała się,
że dorosłe życie powali Blaze na łopatki i zmieni go nie do poznania. On jednak
wciąż pozostał sobą, czyli zapatrzonym w siebie brunetem o dużym ego, tak
często uśmiechniętym. Wciąż marszczył nos, wystawiając twarz do słońca. Zawsze
ją to bawiło, ale uważała też, że to całkiem urocze.
Uczucia, którymi
darzyła Blaze'a od początku ich znajomości były sprzeczne. Podziwiała odwagę
bruneta, jednocześnie nie przepadała za jego głupimi żartami, które robił innym
za czasów szkoły. Ceniła w nim szczerość i otwartość w rozmowie – mogła z nim
rozmawiać praktycznie o wszystkim. Wciąż miała w głowie wspomnienia ich
popołudni spędzanych na polanie, gdy leżąc głowa przy głowie, mówili sobie o
swoich marzeniach. Wówczas dorosłość wydawała im się czymś magicznym. Życie
pokazało, jak bardzo się mylili. Na szczęście Blaze zachował swój dziecięcy
optymizm, którym tylko on potrafił ją zarazić. W jego obecności czuła się
prawdziwie sobą. Dlaczego więc go unikała? Bo nie rozumiała jednego uczucia,
które pojawiło się u niej tego ranka, gdy oznajmił, że będzie naprawiał domy.
Wieść, że nie będą widywali się już tak często, sprawiła, że dziewczyna
uświadomiła sobie, jak ważny jest dla niej ten dwudziestolatek o pięknych,
szczerych, mahoniowych oczach. Był nie tylko przyjacielem. Ale tego nie wyzna
mu za żadne skarby świata.
– Co tam, dziewczynki?
– spytał Blaze, który zdążył już dobiec do grupki młodocianych dziewcząt.
Posłał im jedno ze swoich uwodzicielskich spojrzeń, które zniewalały nawet
najtwardsze zawodniczki. Połowa nastolatek zaczęła piszczeć, druga połowa
oddaliła się od niego na bezpieczną odległość. Obok biegło też kilka
osieroconych dzieciaków.
– Odynie, brałabym
takiego przystojniaka!
– Ja też. Spójrz tylko
na tą klatę!
– Ale on nie jest
zajęty?
– Słyszałam pogłoski,
że kręci z naszą Ayą, ale po niej tego nie widać. Słyszałaś, jak go
zaatakowała? Chyba wciąż mamy szansę go wyrwać.
Blaze'owi najwidoczniej
nie przeszkadzało, że nastoletnie dziewczęta traktuję go niby małe drzewko czy
sosnę, którą można oderwać od gleby i przenieść gdzie indziej. Może nie zdawał
sobie z tego sprawy, wpatrzony w postać dwudziestolatki.
– Panie Blaze –
odezwała się młoda sierotka, biegnąca obok starszych dziewcząt. Nie miała
więcej niż siedem lat.
Zdziwiony chłopak
spojrzał w dół na złotowłosą, urodziwą dziewczynkę o błękitnych jak czyste
niebo oczach. Mimo małych nóżek i pulchnej postury, dorównywała reszcie
biegiem.
– A pan kocha panią
Ayę? – spytała odważnie, choć jej zawstydzenie zdradzały dwie rumiane plamy na
polikach.
Czarnowłosy uśmiechnął
się szeroko i bez chwili zastanowienia odszeptał:
– Nad życie.
Połowa dziewcząt
zgromadzonych z tyłu wydała z siebie okrzyki zaskoczenia, inne zaczęły radośnie
klaskać, a jeszcze inne rozpaczać z tego powodu. Blaze na ten widok wybuchnął
śmiechem. Uwielbiał wzbudzać wśród ludzi skrajne emocje. Na dzień dzisiejszy
mógł się już zwać panem chaosu.
– To prawda? – spytała
inna, odrobinę starsza dziewczynka.
Blaze nie odpowiedział,
nie lubił się bowiem powtarzać.
Tak naprawdę kochał się
w Ayathe od niepamiętnych czasów. Już przy ich pierwszym spotkaniu poczuł, że
coś ich łączy. Cienka linia porozumienia gasła jednak z każdym następnym rokiem.
Prawda była taka, że byli dwiema skrajnie różnymi osobowościami. Gdy on bez
zastanowienia pchał się do walki, Ayathe wolała bardziej ugodowe rozwiązania,
objawiające się w długiej rozmowie. Gdy jego ponosiły skrajnie silne emocje,
ona zawsze starała się być opanowana. Blaze'a nie obchodziły losy ludzkości i
żył zgodnie z rytmem własnego życia, Ayathe poświęcała całą siebie dla dobra
innych. Łączyło ich tak naprawdę tylko kilka aspektów: smocze rodzeństwo,
docinki, rywalizacja i wspólne dzieciństwo. Blaze'owi to jednak nie
przeszkadzało. Kochał w niej wszystko, co ich różniło, tylko czy ona cokolwiek
do niego czuła?
Ayathe odwróciła się do tyłu, słysząc nagłe okrzyki
zaskoczenia i oklaski. Nie wiedziała, co jest ich przyczyną i szczerze nie
chciała w to wnikać. Zdusiła w sobie cień ciekawości. Nie mogła pokazać, że
interesuje ją wszystko, co dotyczy Blaze'a. Przecież nie byli prawdziwymi
przyjaciółmi, dziewczynie czasami ciężko było przyznać się do znajomości z
brunetem. Więcej rzeczy ich różniło niż łączyło, od wyglądu poczynając, na
skrajnych charakterach kończąc. Mimo to go lubiła. Choć w ostatecznych
rozrachunku wciąż nie wiedziała, co tak naprawdę do niego czuła. Może jakaś
jednoznaczna sytuacja pomogłaby jej w rozeznaniu własnych uczuć. Nie ma chyba
gorszego zjawiska od serca będącego zagadką dla samego siebie.
Budynek szkoły
zamajaczył się tuż przed nią. Spowolniła krok i zaczęła uspokajać oddech.
Lubiła biegać, ale nie ścigać się z czasem. Na szczęście udało jej się
doprowadzić dzieci przed wyznaczoną porą.
Lekko zdyszana kazała
podopiecznym ustawić się w dwuszeregu, szybko przeliczyła dzieciaki, życzyła im
miłego dnia i gdy młodzi zniknęli w murach budynku, usiadła na pobliskim pieńku
i odetchnęła z ulgą. Niestety, Blaze wciąż był blisko i starał się zwrócić na
siebie jej uwagę. Mahoniowe oczy próbowały ją zahipnotyzować. Po chwili poddała
się i spojrzała na dwudziestolatka.
– Co ty tu jeszcze
robisz? Chcesz, bym ja także zaczęła klaskać, jak te dziewczyny? Przeliczysz
się.
Blaze potrząsnął głową,
uśmiechając się pobłażliwie.
– Coś ty taka zła
ostatnio? – spytał, zakładając ręce na piersi. – Aż tak bardzo za mną tęsknisz,
że wyżywasz się na mnie słownie? – dodał, puszczając w jej stronę oczko.
Ayathe westchnęła
zrezygnowana. Lot pod błękitnym niebem obudził w niej przeświadczenie, że ten
dzień będzie przyjemny i dobry, jednak pojawienie się Blaze przyniosło ze sobą
zniechęcenie i pesymizm.
– Wyżywam się na tobie
werbalnie, bo za niewerbalne sposoby wyżywania się groziłby mi stos. – Jej
oddech uspokoił się na tyle, że mogła odpowiedzieć z wyczuwalną obojętnością, a
nie krzykiem. – Poza tym nie jestem zła, tylko odrobinę zmęczona. Codziennie
wracam od dzieciaków i muszę zajmować się braćmi, mama do późna sprząta w
kuźni, a przecież obiad sam się nie zrobi, chłopcy sami się nie wykąpią, a
bajka sama się nie przeczyta. – Ayathe nie potrzebowała wielu pytań, by
otworzyć się przed brunetem. Był jedyną osobą, której mówiła o swoich
problemach i niezbyt przyjemnej sytuacji rodzinnej. Tylko Blaze mógł
kiedykolwiek zobaczyć łzy na jej twarzy. Widział ją płaczącą i to nie raz czy
dwa. Kiedyś nawet przytulił ją do siebie i wyszeptał jej we włosy, że jest
najsilniejszą osobą, jaką zna. Przyrzekł jej wówczas, że nieważne jak potoczy
się ich życie, on zawsze będzie obok, gotów ją wesprzeć.
– A więc jesteś
zmęczona – zaczął w zamyśleniu Blaze.
Być może matka natura
nie obdarzyła go zbyt wielkim zasobem szarych komórek w mózgu, ale jeżeli
chodziło o Ayathe, potrafił myśleć szybciej, niż pędzący po stepach koń.
Doskonale wiedział, czego jej potrzeba.
– Wiem, co ci pomoże –
powiedział odkrywczo, posyłając w jej stronę promienny uśmiech. – Lot ponad
chmurami – mówiąc to, przyłożył dłoń do czoła i zerknął w stronę nieba,
próbując sprawdzić czy warunki pogodowe są ku temu odpowiednie. Gdy upewnił się
o ich perfekcyjności, skierował swoje mahoniowe oczy w jej stronę.
– Ty, ja, Braith,
Nilieth, jak za starych czasów – powiedział wesoło. – Może w końcu uda nam się
rozstrzygnąć, kto jest szybszy – dodał ze śmiechem.
Blaze uwielbiał
rywalizacje. Oczywiście najlepiej, jeżeli to on za każdym razem wygrywał – nie
znosił porażek i traktował je jak poważny cios w męską dumę. Ayathe
wielokrotnie pokonywała go w różnych konkurencjach, na szczęście ich triumfy
się równoważyły.
Uśmiech rozjaśnił twarz
dziewczyny. Blaze znalazł dla niej idealny lek na całe zło – uwielbiała latać
na Nilieth, a odrobina rywalizacji nigdy nie szkodziła. Kochała to uczucie, gdy
bez wysiłku udało jej się pokonać Blaze'a, który przeklinał wtedy cały świat.
Był dumny, ale jednocześnie był najlepszym towarzyszem takich wypraw.
– Proponujesz mi
wyścig? – upewniła się złotooka. – Znowu chcesz doznać sromotnej klęski? Rany
już wyleczone? – zapytała ze śmiechem i poczuła, że negatywne emocje opuszczają
jej ciało. Może odrobina czasu spędzonego w towarzystwie Blaze'a nie będzie
taka zła?
Chłopak prychnął głośno
i wypiął dumnie pierś. Tym razem nie pozwoli jej wygrać, zdecydowanie
dzisiejszy dzień należał do niego.
– Zobaczymy, kto
poniesie klęskę – powiedział tajemniczo, chwilę potem gwiżdżąc w stronę nieba.
Takim sposobem przywoływał swojego czarnego smoka, Braitha.
– Ale – dziewczyna
spojrzała na chłopaka zaskoczona – że teraz? Blaze, mam zajęcia sportowe z
dzieciakami za trzy godziny, nie mogę ot tak zawołać teraz Nilieth i z tobą
gdzieś lecieć, to nieodpowiedzialne. I głupie. Poza tym ty też masz pracę.
Chcesz, by cię wylali?
To byłoby straszne, w
pamięci dziewczyny wciąż pozostawała wizja załamanego Blaze'a, gdy nie umiał
znaleźć pracy mimo dobrych, a nawet bardzo dobrych warunków fizycznych. W tej
chwili w jej głowie pojawił się cichy głosik, który zaczął radośnie gwizdać na
myśl, że Blaze znowu miałby wystarczająco dużo czasu, by się z nią spotykać.
Uciszyła go, ale nie pozbyła się całkowicie. Bo miał rację – coraz częściej
chciałaby mieć bruneta na kilka godzin dziennie, jak za dawnych czasów.
Tęskniła, ale nie do końca była pewna za czym. Czy chodziło o to, że mogła się
bawić, nie martwiąc przy tym o jutro, czy może to tęsknota za jego bliskością?
Blaze prychnął głośno.
– Skończyłem już pracę
na dachu – mruknął, choć jego spojrzenie skierowane w bok mogło świadczyć o
tym, że kłamie.
Tak naprawdę miał
gdzieś sypiące się dachy i pracę przy nich. Teraz liczyła się dla niego tylko
Ayathe. Zawsze gdy była w potrzebie lub w złym nastroju, nie wahał się przed
porzuceniem najpoważniejszych zajęć. O ile nie wyrzucą go z roboty, odpokutuje
to pracą ponad godziny. Był wystarczająco silny i sprawny, aby poradzić sobie z
nadmiarem roboty.
– Blaze, pytam
poważnie. Jeśli masz coś jeszcze do zrobienia, zrób to teraz. Wierz mi, nie
chcesz mieć nadgodzin za jeden wybryk. – Dziewczyna posłała chłopakowi lekki
uśmiech. – Możemy spotkać się później. Odprowadzam dzieciaki i mam z nimi
zajęcia w świetlicy, ale po trzeciej powinnam być już wolna. To chyba nie
będzie za późno na wyprawę?
W myślach trzymała
kciuki za usłyszenie odpowiedzi twierdzącej. Nastawiła się już na popołudnie w
towarzystwie bruneta, gdyby teraz miał jej powiedzieć, że może powinni spotkać
się kiedy indziej, nie wahałaby się przed uderzeniem go. Zdała sobie sprawę z
tego, że potrzebuje odrobinę rozrywki, by nie zwariować w monotonii zwykłych
dni.
Chłopak ponownie
prychnął.
– Jak mówię, że teraz
mam wolny czas to mam – burknął pod nosem, zakładając ręce na piersi jak
obrażony łobuz. – Dzieciaki ci nie uciekną. Do tego czasu zdążymy wrócić –
mówiąc to, posłał jej najbardziej promienny i uroczy uśmiech jaki miał w swojej
kolekcji boskości. Nie chciał w tym momencie wzbudzać podejrzeń. Jeżeli już się
na coś nastawił, jego niecierpliwość nie pozwoli na przesunięcie planów w
czasie.
Blaze spojrzał w stronę
nieba, chroniąc swoje oczy przed zbyt silnym wpływem słońca. Jego czarny smok
powoli zbliżał się do nich. W zębach trzymał coś, co przypominało kawałek
materiału. Chłopak przeklął pod nosem. Czy on musi dbać o niego w takim
stopniu? Nie potrzebował w tym momencie koszulki. O wiele lepiej czuł się w
wersji wyzwolonej. Nie, wcale nie chciał stać w półnagiej pozie dlatego, że
obok niego znajdowała się Ayathe. Wcale.
Braith był już coraz
niżej, Ayathe nie miała zbyt wiele czasu do namysłu. Czy jednorazowe bycie
spontaniczną coś w niej zmieni? Nie. Może być jedynie fajnie. Oby tylko ufność
pokładana w Blaze'ie jej nie zabiła.
– Dobrze –
odpowiedziała, wpatrując się w mahoniowe oczy. – Polecimy teraz. – Włożyła dwa
palce do ust i zagwizdała trzy nuty, które dla Nilieth były swoistym sygnałem,
by przygnać w tej chwili do kasztanowłosej. – Ale uprzedzam, mam w sobie
pokłady energii, których się nie spodziewasz i ostatnio nauczyłam Nili nowej
sztuczki, więc możesz przegrać. – Puściła chłopakowi oczko. – To będzie piękny
wyścig.
Doszedł niej ciepły
podmuch wiatru, który świadczył o tym, że Nilieth jest niedaleko. Aya puściła
się biegiem, by wyjść czerwonoskórej na powitanie, a z jej piersi wyszedł
delikatny, dziewczęcy śmiech. Blaze przyglądał się jej z otwartą buzią. Nawet
nie zauważył, kiedy Braith pojawił się tuż nad jego głową i zrzucił prosto na
jego twarz koszulkę. Tkwił tak dalej, przysłonięty ciemnym materiałem, wciąż
mając w wyobraźni rozbieganą, dziewczęcą istotę o dźwięcznym śmiechu. Wiedział,
że nie ma niczego piękniejszego w świecie, niż jego kasztanowłosa, zadziorna panna.
– Eee – zaczął Braith,
który właśnie podszedł do lądowania. – Znowu cię przytkało? – spytał,
chichocząc się w charakterystycznie smoczy, chrapliwy sposób.
– Milcz – burknął
niezadowolony chłopak, ściągając z twarzy koszulkę. – I wiesz? Wcale nie
musiałeś mi jej przynosić.
– Muszę dbać o mojego
przygłupiego kamrata. Nie chcę, żeby się przeziębił – stwierdził oburzony smok.
Mahoniowooki zmierzył
go groźnie wzrokiem.
– A smok przygłupi, jak
i jego właściciel – burknął w odpowiedzi, niechętnie ubierając się w czarną
koszulkę.
Ayathe biegła dalej,
jej uszu dochodził dźwięk poruszania skrzydłami. Nilieth ukazała się w całej
okazałości. Dziewczyna puściła oczko i smoczyca już wiedziała, co za chwilę się
wydarzy – ciemnoskóra zniży się jak najbliżej ziemi, a ona wybije z obu nóg i
umości na smoczym grzbiecie. Wystarczyła jedna chwila, by Ayathe dosiadała
skrzydlatego stworzenia, które wzbijało się coraz wyżej. Złotooka ufała Nilieth
jak nikomu innemu, więc mimo coraz większej odległości od ziemi, rozłożyła
ramiona i zaczęła cichutko śpiewać starą kołysankę, którą usypiała młodszych
braci. Na wysokości tysiąca stóp Nilieth wyrównała lot i lecąc równolegle do
wyspy, prowadziła swoją panią w głąb wód. Tuż obok pojawił się czarny smok, a Aya
została zaatakowana szczerym uśmiechem bruneta, na który ochoczo odpowiedziała.
Latanie na smoku wyzwalało w jej organizmie niezmącone pokłady adrenaliny.
– To co, zaczynamy nasz
wyścig? – spytał Blaze, posyłając swojej towarzyscy wyzywające spojrzenie.
– Zaczynamy. – Dziewczyna
uśmiechnęła się do niego uroczo, co wywołało znany już w świecie efekt – Blaze
znieruchomiał na chwilę i zapatrzył się w dwudziestolatkę. Ayathe wybuchła
radosnym śmiechem i wyszeptała cicho:
– Dajesz, Nilieth.
Pokażmy im, kto rządzi na wyspie.
Smoczycza posłuchała
przyjaciółkę, mocniej zatrzepotała ogromnymi skrzydłami i zaczęła nabierać
prędkości. Czarny smok i jego pan zostali w tyle.
– To nie będzie byle
jaki wyścig – powiedziała cicho złotooka. – To będzie najlepszy wyścig ze
wszystkich.
Tymczasem czarnowłosy
chłopak wpatrywał się przed siebie z rozmarzonym wyrazem twarzy i lekko
rozwartymi ustami. Wyglądał, jakby właśnie dostał czymś w głowę i oniemiał na
dłuższą chwilę.
– Blaze, do cholery,
czy wystarczy jeden jej uśmiech, żebyś zapominał o całym bożym świecie? –
spytał z wyrzutem Braith.
– Tak – stwierdził
szeptem Blaze, tępo wpatrując się w pędzącą przed siebie Ayathe. – Jeden
uśmiech, jedno słowo, jeden gest – wymieniał bezbarwnym głosem, przypominającym
zombie. – Włosy, oczy, piękne usta.
– Kolana, pięty i mózg
na skale – zironizował smok. – Nie pozwolę, żeby moja siostra znowu ze mną
wygrała, rozumiesz to? Trzymaj się albo wrzucę cię do wody!
Mahoniowooki potrząsnął
gwałtownie głową, aby się rozbudzić. Braith miał racje. Nie mogą pozwolić na
to, aby kobiety znowu nad nimi zdominowały, tym razem to oni muszą wygrać, bez
względu na wszystko.
Chłopak pochylił się do
przodu i mocniej chwycił smoka.
– Czas na ostrą jazdę!
– wykrzyknął, wyrzucając w górę zaciśniętą pięść.
Razem z Braithem
wyrwali do przodu i już w niedługim czasie zrównali się ze swoimi
przeciwniczkami.
Ayathe rzuciła
przelotne spojrzenie na Blaze'a, który już się nie uśmiechał – na jego twarzy
wymalowana była żądza wygranej. Może to zabrzmi dziwnie, ale takiego Aya lubiła
go najbardziej – gdy walczył o coś, co w jego mniemaniu było słuszne albo mu
się należało.
Lecieli teraz tuż obok
siebie, smoki nie potrafiły wyprzedzić jedno drugiego. Nagle oczom Ayathe
ukazał się skalny monument, samotna wyspa z wielkim otworem w skale na
wierzchołku. To jej szansa, by zawstydzić Blaze'a.
– Nilieth. – Dziewczyna
poklepała smoczycę po czerwonym grzbiecie. – Robimy klucz – wydała komendę. –
Pokażemy tym dwóm na co nas stać.
– Twoje życzenie jest
dla mnie rozkazem – odparła Nilieth. – Ale musze wtrącić, że świat schodzi na
psy, skoro ty chcesz się popisywać przed Blazem. Czyżbyś chciała mu się przypodobać,
moja droga?
Na policzkach Ayi
wykwitły dwa blade rumieńce. Dziewczyna cieszyła się, że te plamy na jej twarzy
nie były dość mocno widoczne, w przeciwnym wypadku Blaze miałby dobry powód do
śmiechu.
– Klucz, Nilieth.
Proszę wykonać.
– Tak jest!
Smoczyca opadła lekko w
dół. Klucz nie był zbyt skomplikowaną figurą powietrzną, nie mniej jednak
wymagał opanowania, precyzji i zręczności, której Nilieth nie można było
odmówić.
Lecąc początkowo nisko,
smoczyca wzbiła się nagle w powietrze, przybliżyła do monumentu i odrobinę
zakręciła. Przeleciała przez otwór z przypisaną sobie, wrodzoną gracją, po czym
opadała tak długo, aż jej skrzydła nie dotknęły tafli wody.
– Brawo! – wykrzyknęła
Ayathe z zachwytem, tuląc się do smoczycy. Do tej pory trik ten nie udał im się
tak jak dzisiaj. – Byłaś fenomenalna! Jesteś moim ulubionym smokiem ze
wszystkich smoków tego świata!
– No, już mi tak nie
schlebiaj – odpowiedziała smoczyca.
Siedząca na niej
dziewczyna mogła bez problemu wyczuć, że czerwonoskóra się uśmiecha.
– Zawsze wiedziałam, że
mnie kochasz, ale – smoczyca przybrała odrobinę surowszy ton – gdy następnym
razem będziesz chciała wprawić Blaze'a w osłupienie i zachwyt, uprzedź mnie,
zawołam dla niego ratowników. Ten chłopak zejdzie kiedyś na zawał z miłości do
ciebie.
– Blaze nie jest we
mnie zakochany – zaoponowała dziewczyna. – Wydaje ci się tylko.
– Ach, tak? – Nilieth
znana była z wyczuwania miłości w pobliżu, twierdziła, że ma ona swój
charakterystyczny zapach. – To niby dlaczego, zamiast zmierzać do mety, Blaze
zatrzymał w powietrzu mojego brata i patrzy na ciebie jak na ósmy cud świata?
Ayathe obejrzała się za
siebie. Leciały z Nilieth niżej, ale mimo świecącego dość mocno słońca mogła
dojrzeć twarz Blaze'a.
Zaciśnięte w wąską
kreskę usta, rumieńce przebijające się przez opaloną skórę i lśniące, mahoniowe
oczy pełne... No właśnie, czego?
– Blaze nie jest we
mnie zakochany – odparła, wpatrując się w morze. – Jestem dla niego tylko
starym towarzyszem zabaw.
Tymczasem gdzieś daleko
w tyle, wysoko w powietrzu szybował niecierpliwy Braith. Wszystkimi możliwymi
sposobami starał się obudzić swojego towarzysza, który ponownie tego dnia
oniemiał. Skakał, robił w górze beczki, korkociągi i inne wymyślne figury,
jednak żadną siłą nie mógł go wytrącić z transu.
– Blaze! – wydarł się w
końcu zniecierpliwiony. Dopiero wówczas chłopak otworzył oczy i wrócił do
rzeczywistości.
– Co? – spytał lekko
zdezorientowany.
– Matko święta smocza!
– wykrzyknął oburzony, czarny jeździec. – Ogarnij sytuację! Nilieth i Ayathe
właśnie nam uciekły!
– Serio? – spytał
głupkowato chłopak, przekręcając głowę w bok. Dopiero teraz przyłożył dłoń do
czoła i spojrzał w dal. Rzeczywiście. Sprawa wyglądała dosyć nieciekawie. Dwie
kobiece istoty zbliżały się powoli do wyspy.
– Jak jeszcze raz się zapatrzysz to przysięgam, wydłubię ci oczy ogonem!
– Jak jeszcze raz się zapatrzysz to przysięgam, wydłubię ci oczy ogonem!
Mahoniowooki położył
dłonie na polikach, udając przerażenie.
– O nie! Moje piękne
oczy! Co ja bez nich zrobię?! – wykrzyknął udawanym, dramatycznym tonem głosu.
– Przestaniesz gapić
się w Ayathe i może w końcu wyznasz jej miłość – zironizował Braith, bez
pozwolenia ruszając w dalszą, szaloną podróż. Czy z Blazem, czy bez, wreszcie
musi pokazać siostrze, na co go stać!
Chłopak tymczasem
siedział z założonymi na piersi rękoma, trzymając się Braitha tylko nogami.
Gwałtowny wiatr rozwiewał jego kruczoczarne włosy na wszystkie strony, czym się
zbytnio nie przejmował. Jego fryzura nawet po najcięższych przejściach
wyglądała całkiem porządnie. Wystarczyło zgrabnie przeczesać ją palcami i
gotowe, przystojny Blaze wracał na ziemię.
– Miłość – mruknął pod
nosem chłopak, ściągając w zamyśleniu brwi. Jego mina wskazywała na to, że
intensywnie nad czymś rozmyśla.
Wyznać miłość Ayathe?
Musiał przyznać, że już od dawna to rozważał. Od dawna? Niech będzie, że od
kilku lat. Do tej pory twierdził jednak, że jest mu wygodnie w takiej sytuacji,
w jakiej się znajduje. Wiecznie dopiekający sobie i rywalizujący przyjaciele.
Czasem się wspierają, czasem pomogą, choć częściej się kłócą. Do tej pory nie
było między nimi żadnych typowo miłosnych relacji. Czy chciał to zmienić? Czy
chciał to psuć? Nie było możliwości, aby Aya czuła do niego to samo. W stosunku
co do niego zachowywała się nieraz bardzo chłodno. Owszem, nie raz całowała go
w policzek czy też tuliła się do jego piersi, ale robiła to tylko wtedy, gdy mu
za coś dziękowała. Nigdy bezinteresownie. Blaze nie chciał się przyznawać do
tego otwarcie, ale bał się, że takie wyznanie może zniszczyć wszystko, co do
tej pory stworzyli. To prawda, że cechowała go odwaga, ale nawet najbardziej
nieustraszony człowiek krył w sobie strach.
– Powoli je doganiamy!
– wykrzyknął triumfalnie Braith.
Ayathe poczuła na
skórze rąk ciepły podmuch wiatru. Odwróciła się za siebie. Braith kręcił w
powietrzu beczki niby mały smoczek, który cieszy się z umiejętności latania.
Uśmiechnęła się do siebie. Wciąż dobrze pamiętała czasy, gdy Nilieth i jej brat
poznawali smocze życie. To była nauka pełna śmiechu i niespodzianek, stanowiła
miły czas w życiu dziewczyny.
Przeniosła wzrok na
Blaze'a. Na jej policzkach wykwitł lekki rumieniec. Zamyślony brunet nie
dostrzegł jej spojrzenia, dzięki temu dwudziestolatka mogła w spokoju
przyglądać się towarzyszowi. Nie była pewna, czy Blaze jest tego świadomy, ale
pod odpowiednim oświetleniem jego włosy przybierały barwę granatu, co w
połączeniu z mahoniowymi oczami dawało niesamowity efekt – jakby Blaze nie
pochodził z Ziemi, a z jakiegoś boskiego rodu. Kasztanowowłosa skarciła się w
duchu, przecież nie mogła myśleć o dwudziestolatku jako o bogu, nie przystoi
jej to. Ale musiała przyznać sama przed sobą, że lubiła patrzeć na młodzieńca,
gdy ten odpływał myślami do swojego świata. Wydawał jej się wtedy kimś obcym i
bliskim jednocześnie. Niejednokrotnie chciała wówczas dotknąć jego twarzy,
którą znała już na pamięć. Mogła przywołać ją w myślach, gdy tylko przyszła jej
na to ochota.
Ponownie zaczęła
rozmyślać nad swoimi uczuciami, chłopaki byli spory kawałek za nimi, na razie
nie groziło im prześcignięcie.
Blaze zawsze był pierwszą
osobą, do której zwracała się o pomoc. I przeważnie ostatnią. Był przy niej,
gdy tego potrzebowała, nieważne czy miał swoje problemy – rzucał wszystko i biegł
jej na pomoc. A ona całowała go wtedy w policzek i przytulała.
– Gdyby teraz miałby mi
w czymś pomóc – odezwała się cicho sama do siebie – to czy w końcu
pocałowałabym go w usta?
Jeśli mowa o uczuciach,
stwierdziła, że jest zauroczona przyjacielem i to dość mocno. Ale czy można to już
nazwać miłością? To jeszcze musiało pozostać dla niej zagadką, wyścig jeszcze
się nie skończył.
– Doganiają nas! –
wykrzyknęła Nilieth, a Aya otrząsnęła się z natarczywych myśli, pochyliła
bardziej i uśmiechnęła łobuzersko.
– Ale nie przegonią.
Teraz pozycja piąta, Nili. I leć ile sił w twoich pięknych skrzydłach!
Połechtana komplementem
smoczyca rozwinęła największą możliwą dla siebie prędkość i powoli zaczęła
cieszyć się z wygranej – znowu pokazała braciszkowi, że to ona jest lepsza.
– Blaze! – wykrzyknął
walecznie Braith. Nie, teraz nie mógł dać za wygraną. Byli już naprawdę blisko
zwycięstwa! Już czuł jego smak!
Chłopak pobudzony
głosem swojego towarzysza, spojrzał przed siebie. Natychmiastowo porzucił
miłosne rozważania na rzecz zatracenia się w wyścigu. Gdy chodziło o
konieczność wygranej, jego mózg przełączał się na tryb: „wygraj i żyj, lub
przegraj i niech cię piekło pochłonie!”. Oczywiście zdecydowanie wolał opcję
pierwszą.
– Do dzieła, Braith!
Pokażmy na co nas stać! – wrzasnął mahoniowooki, pochylając się do przodu, aby
nabrać większej prędkości.
Czarny smok
przyspieszył swój lot, nie przejmując się niczym innym. Przed sobą miał tylko i
wyłącznie swój cel. O nie, tym razem siostra nie będzie śmiała mu się w twarz.
Bardzo dużo trenował, aby nigdy więcej nie doznać porażki w jej towarzystwie.
Jego bitwa o wygraną zakończy się pozytywnym wynikiem!
Gdy dwójka jeźdźców
nieba powoli zrównywała się z dziewczynami, zgodnie, bez żadnych słów,
zastosowali jeden ze swoich popisowych trików. Braith gwałtownie przekręcił
swoje cielsko o sto osiemdziesiąt stopni, a Blaze puścił się jego grzbietu,
zakładając ręce na piersi. Wyglądał i zachowywał się teraz jak narcystyczny
władca świata. Tylko silne nogi trzymały go wciąż przy grzbiecie jego kamrata.
– Cześć, dziewczyny –
przywitał się dosyć sarkastycznym tonem głosu, dłonią posyłając buziaka w
stronę Ayathe.
W następnym momencie
obydwoje wystartowali do przodu, okręcając się wokół własnej osi z głośnymi
okrzykami triumfu. Właśnie prześcignęli swoich przeciwników.
Ayathe patrzyła w ślad
za czarnym smokiem i jego jeźdźcem z rozdziawioną buzią.
To niemożliwe. Przecież
nie mogły przegrać. Od początku wyścigu miały przewagę i to dość sporą. Jak to
się stało? Przecież pilnowała swoich myśli, nie pozwoliła im nad sobą zapanować.
– Nilieth – wyszeptała
cicho – czy to się stało naprawdę?
Czerwona smoczyca
leciała przed siebie zrezygnowana. Zachowywała odpowiednią prędkość, ale cały
optymizm i wola walki gdzieś z niej uleciały, poszybowały do chmur.
– Stało się – odparła
Nilieth. – Stało się. Po dwustu osiemdziesięciu trzech dniach i osiemnastu
smoczych wyścigach, ci dwaj nas pokonali. Niech to wszystko szlag! –
wykrzyknęła, po czym gwałtownie zanurkowała w dół. Dla postronnego widza mogło
to wyglądać jak skok samobójcy do morza.
Przerażona Ayathe mocno
przytuliła się do smoczycy. Pęd wiatru unosił jej warkocz, którym dziewczyna
kilka razy oberwała w twarz. Nie spodziewała się, że spokojna do tej pory
przyjaciółka tak zareaguje.
– Nileith! – złotooka
wydarła się na cały głos i zaczęła modlić w duchu, by tylko nie zginąć.
Nagle Nilieth wyrównała
lot, po czym wzbiła się w powietrze. Gdyby Ayathe wiedziała, co to
rollercostery, pewnie odniosłaby wrażenie, że właśnie na jednym z nich jest.
Zachowanie smoczycy było do niej niepodobne.
– Nilieth, co ty
wyprawiasz, na Odyna?! – zapytała, próbując przekrzyczeć wiatr. Serce wciąż
podchodziło jej pod samo gardło, a w głowie pojawiła się jedna myśl: „Zginę”.
Blaze spojrzał w tył,
śmiejąc się na widok rozszalałej smoczycy, która za wszelką cenę starała się
ich podgonić. Byli już jednak za daleko. Tę bitwę musieli wygrać właśnie oni i
nie było innej opcji. Wyspa była coraz bliżej nich.
– To co, staruszku? –
spytał rozbawiony chłopak, klepiąc swojego towarzysza po boku. – Podkręcamy
tempo, aby jeszcze bardziej je zdołować?
– Za tego staruszka to
będziesz pił morską wodę, gdzie sikają ryby! – wykrzyknął oburzony smok.
– Braith, ryby nie
sikają do wody – zaśmiał się mahoniowooki. – Jesz je na co dzień, a nie wiesz
jak się załatwiają?
– A po co mi ta
wiedza?! Ważne, że są smaczne! – mówiąc to, oburzony Braith zakręcił kilka
korkociągów w górze.
Blaze śmiał się jak
szaleniec, wdychając w płuca zbawiennie, czyste powietrze. Tak świetnie nie
czuł się już od dawna. Gdy zaczął pracować przy dachach, jego skrzydła wolności
zostały odrobinę podcięte, nie mógł już sobie pozwalać na długie i szalone
przejażdżki pod niebem z Braithem i dziewczynami. Teraz znowu poczuł, co to
wolność i nie przeszkadzała mu świadomość, że wiszą nad nim poważne
konsekwencje. Ważne, że wreszcie mógł latać w chmurach, ważne, że znów mógł być
przy Ayathe.
Gdy Braith przyspieszył
lot, na jego twarzy pojawił się promienny uśmiech. Wręcz nie mógł się doczekać,
gdy ponownie ją ujrzy. W całej tej euforii, Blaze nie zdołał zauważyć, że
powietrze staje się o wiele cięższe, a wiatr zachowuje się w dziwny sposób.
Podobnie było z Braithem, gnanym przez żądzę wygranej.
– Jeszcze trochę i
będziemy na miejscu! – wrzasnął mahonioowki, wznosząc do góry ręce w
triumfalnym geście.
– Kto rządzi?! Braith i
Blaze! Braith i Blaze! – zaczął wykrzykiwać czarny smok, zanosząc się grubym,
chrapliwym śmiechem. Jeszcze raz zakręcił się w euforii dookoła własnej osi.
Obydwoje zaczęli drzeć się wniebogłosy, zupełnie, jakby spotkała ich najlepsza
na świecie rzecz. Swoje zwycięstwo podsumowali dobrze im znanym i wyuczonym
okrzykiem:
– Kto jest mistrzem,
kto jest bossem, wykrzyknijmy dzikim głosem! Blaze i czarny jego smok, robią ku
zwycięstwu skok!
Ciesząc się własnym
szczęściem, szaleni jeźdźcy nie przyuważyli jednej, ważnej rzeczy. Niebo było
miejscem, gdzie wśród chmur fruwali nie tylko oni. Co prawda wczesnym południem
nie było tu zbyt wielu smoków, ale zdarzały się i takie, nieprzewidziane sytuacje.
Nim ktokolwiek z
chłopaków zdążył zareagować, z nieba zleciał ogromny, błękitny, rozpędzony
smok. Swoim ogromem spokojnie mógł przykryć całą wyspę. Blaze tak naprawdę w
życiu nie widział równie potężnego i szybkiego jeźdźca chmur. Szok był dla
niego tak wielki, że nie zdążył nawet wykrzyknąć żadnych słów ostrzeżenia w
stronę swojego towarzysza. Obydwoje dostali potężnym, łuskowym ogonem smoka,
który zaraz po incydencie, ponownie wzbił się w niebo.
Blaze poczuł tylko
silne uderzenie w bark i twarz, które na chwilę uśpiło jego zmysły. Nie był w
stanie określić, co stało się Braithowi, wiedział jednak, że nie jest w lepszym
stanie. W górze oddzielili się od siebie i zaczęli spadać z niewiarygodnie
szybką prędkością do wody.
Złotooka obserwowała
chłopaków, którzy w euforii zwycięstwa zaczęli wariować, była czujna, bo tego
nauczyły ją lata w przestworzach, zauważyła więc wielkiego smoka dłuższą chwilę
przed towarzyszami. Nilieth także go zauważyła, poczęła doganiać brata, byle
ustrzec go przed możliwą krzywdą, w tym czasie Ayathe wołała przyjaciela.
– Blaze! Blaze!
W swojej radości
dwudziestolatek nie mógł jej usłyszeć. W sercu dziewczyny pojawił się niepokój
i przeczucie, że wydarzy się coś złego. I wydarzyło się. Niebo przeszył ogłuszający
krzyk dziewczyny, gdy oglądała jak w spowolnionym tempie atak niebieskiego
ogona. Blaze spadł z czarnego smoka i szybował teraz prosto do morskiej
otchłani. Braith próbował jeszcze machać skrzydłami, ale został ranny w jedno z
nich i również zaczął spadać.
– Musimy ich ratować! –
wykrzyknęła.
Ciężko było dogonić
kogoś, kto bezwolnie leciał w dół, ale znając zasady aerodynamiki, Ayathe
ułożyła Nilieth tak, że nabrała odpowiedniej prędkości i podleciała poniżej
ciała Blaze'a, który opadł na czerwony grzbiet smoczycy. Aya przygarnęła go do
siebie, byle tylko nie spadł. Gorączkowo myślała nad tym, jak doholować do
wyspy rannego smoka.
– Braith! – krzyknęła,
walcząc z wiatrem.
Czarny smok zdołał ją
usłyszeć. Posłał jej przerażone spojrzenie. Odwaga czasami opuszczała również
najodważniejszych.
– Dasz radę podfrunąć
na wyspę?
Smok pokręcił głową,
Mimo najlepszych chęci skrzydło bolało zbyt mocno, by miał nim pracować.
Myśl, Aya, myśl – poganiała się w myślach dziewczyna.
– Mogę go pociągnąć
łapą – odezwała się cicho Nilieth. Strasznie martwiła się o brata, chciała mu
pomóc. Spadał on wolniej niż wcześniej Blaze i to nie tylko dlatego, że był
cięższy, ale dlatego, że był przytomny i dał radę sterować samym sobą.
– Naprawdę? – zapytała
złotooka. – Dasz radę utrzymać go taki kawałek?
– Postaram się –
odparła smoczyca. – To mój brat, nie dam mu zginąć w wodzie, to taka dziwna
śmierć dla smoka.
Podleciała więc do
brata, jedną łapą chwyciła smoczy grzebień na jego karku, czym sprawiła mu
odrobinę bólu, który był i tak mniejszy od bólu w skrzydle, i poczęła holować.
W tym czasie Ayathe próbowała ocucić Blaze'a. Miał nieobecny wzrok. W jego
mahoniowych oczach nie było blasku, oddychał cicho, niemiarowo, urywanie.
Uczucie przerażenia obezwładniało dziewczynę. Przecież nie mogło mu się stać
nic poważnego, prawda?
Lewa brew chłopaka krwawiła
dość obficie, dlatego dwudziestolatka rozerwała materiał u dołu sukienki i
przytknęła go do rany, próbując tamować krwawienie. Zauważyła jeszcze, że lewe
ramię chłopaka jest odrobinę wychylone do przodu. Najwidoczniej Blaze wybił bark.
Aya spojrzała przed
siebie. Zieleń małej wyspy była coraz wyraźniejsza.
– Jeszcze trochę,
Nilieth – wyszeptała, tuląc do siebie bruneta. – Jeszcze trochę.
Lądowanie nie należało
do najprzyjemniejszych. Najpierw trzeba było odstawić Braitha tak, by bardziej
nie ucierpiał, później Aya musiała prawie że zrzucić Blaze'a z grzbietu
smoczycy. Czuła się ogromnie zmęczona, a przecież utkwili tu nie wiadomo na jak
długo.
– Co teraz? – zapytała
przyjaciółkę.
– Poszukam jakiegoś
drewna, a ty znajdź sposób, by ocucić tego bałwana – prychnęła Nilieth
niezadowolona z zaistniałej sytuacji. Nie lubiła, gdy ktoś zostawał ranny w
jakieś dziecinnej grze. – Braith wyliże się z tego sam.
Smoczyca zniknęła za
pasem krzaków w poszukiwaniu chrustu, Aya zaś urwała z sukienki kolejny
materiał, podeszła do linii brzegowej i namoczyła go, po czym przytknęła do
twarzy mahoniowookiego. Spoglądała na niego, głaskała po policzku i prosiła
cicho:
– Blaze, proszę, obudź
się. Wróć do mnie, proszę.
Brwi
chłopaka drgnęły niespokojnie.
Ten głos. Już gdzieś go
słyszał. „Wróć do mnie, proszę”? Codziennie był świadkiem podobnych kwestii.
Dziewczyny wręcz błagały go o choć jednego całusa, spojrzenie, uśmiech. A on?
On pragnął tylko jednej osoby, reszta go nie interesowała. Miał już swoją
miłość. Miłość o kojących dłoniach, głosie i usposobieniu. Czy to ona go
wołała? Widział przed sobą jakąś twarz, ale nie mógł odgadnąć, kto to był.
Wszystko było jakby za mgłą. Co się stało? Prawie całe jego ciało było obolałe.
Nie mógł nawet ruszyć palcem, a co dopiero głową. W myślach miał tylko jedną
osobę. Zero zdarzeń, zero uczuć, zero emocji, tylko twarz. Pięknej złotookiej
dziewczyny, za którą oddałby życie.
– Aya – zdołał
wyszeptać.
Usłyszała jego głos.
Ale nie dosłyszała, co mówi. Pochyliła się nad nim bardziej i wpatrywała w jego
twarz. Oczy chłopaka powoli odżywały, on sam zaczerpnął głębiej powietrza i
skrzywił się z sykiem.
– Blaze? Blaze,
słyszysz mnie?
Nie przestawała głaskać
twarzy bruneta. Postanowiła nie odstępować go, dopóki nie będzie pewna, że się
ocknął. Nilieth już wróciła z odrobinę drewna, w łapach dzierżyła potężne kłody
znalezionego na drugim brzegu wyspy. Dzięki skrzydłom nie musiała martwić się o
transport. Czekała teraz, aż Aya w jakiś sposób obudzi Blaze'a i rozpali
ognisko. Doglądała także brata, który już nie stękał, a jedynie starał się nie
nadwerężać skrzydła. Potrzebne będzie usztywnienie, ale po dłuższej chwili
odpoczynku chyba zdoła wrócić do ich wioski.
Ayathe odgarnęła z
czoła dwudziestolatka ciemny kosmyk i po raz chyba tysięczny w życiu pomyślała
o tym, jaka ta twarz była piękna. Poczuła przemożną chęć pocałowania chłopaka.
Nie do końca świadomie zaczęła zbliżać swoje usta do jego.
Blaze miał dziwne
wrażenie, że jakiś wielki cień przysłonił mu twarz. Zaczął się zastanawiać co
jest grane? Było słońce, nie ma słońca, był dzień, jest mrok. Zupełnie jak
wtedy, gdy tuż przed nim i Braithem wyrósł ten wielki smok.
Wielki smok? A więc to
musiała być jego wina. To on go poturbował i przez niego czuł się jak zrzucony
ze pięciuset metrów kamień.
Blaze powoli zaczął
wracać do siebie. Pamiętał już wszystko. Wiedział już nawet, kto do niego
przemawiał. To była Ayathe, jego ukochana Ayathe.
– Aya? – spytał cicho,
mrugając gwałtownie oczami.
Tuż nad nim znajdowała
się jej twarz. Fakt ten wprawił go w szok.
Tym razem usłyszała go
dość wyraźnie. Patrzył na nią uważnie i z taką intensywnością, jakby widział ją
po raz pierwszy. Oblała się rumieńcem i zamarła. Nie potrafiła się ruszyć, jej
serce biło jak oszalałe, myśli biegły po głowie niczym mustang po zielonej
dolinie. Ich twarze były tak blisko siebie, że czuła na skórze oddech chłopaka.
Gdzieś w niej wciąż pozostała chęć pocałowania jego warg, ale nie mogła teraz
sobie na to pozwolić. Co by sobie o niej pomyślał? Że zakochała się w nim jak
inne dziewczyny z wioski? Pokazałaby tym, że jest taka sama jak one. A przecież
chciała uchodzić w jego oczach za kogoś niezwykłego.
– Czy bałwan już się
ocknął? – Z nurtujących myśli Ayathe została wyrwana przez niecierpliwy głos
Nilieth, który przywołał ją do porządku.
Odsunęła się od
chłopaka i posłała mu delikatny uśmiech.
– Tak, ocknął się –
odpowiedziała na tyle głośno, by smoczyca mogła ją usłyszeć.
W jej oczach zajaśniały
łzy, otarła je szybko grzbietem dłoni. Była szczęśliwa, bo on był cały. Jeszcze
nigdy o nikogo się tak nie bała jak o niego, nawet troska o młodszych braci nie
mogła się mierzyć z troską o przyjaciela z dzieciństwa.
Blaze powoli zaczął
przenosić się do pozycji siedzącej. Jego głowę paraliżował straszliwy ból.
Przez moment miał zawroty, ale wszystko ustało, gdy chwilę posiedział,
wpatrując się tępo w piasek. Teraz już pamiętał całe zajście.
Mahonioowe oczy
przeniósł na twarz Ayathe. Już miał rzucić sarkastycznym tekstem w stylu:
„Wiem, że to moich ust pragniesz” lub „chodź tu, sam dam ci buziaka”, ale powstrzymał się, gdy dostrzegł w jej oczach łzy. Nie znosił gdy płakała.
„Wiem, że to moich ust pragniesz” lub „chodź tu, sam dam ci buziaka”, ale powstrzymał się, gdy dostrzegł w jej oczach łzy. Nie znosił gdy płakała.
– Żyję – powiedział,
próbując zaśmiać się w dosyć zabawny sposób. – Patrz, Aya – mówiąc to, zrobił
najgłupszą rzecz, jaka przyszła mu do głowy. Naciągnął swoje poliki, zrobił
zeza i wystawił jej język – Jestem tropikalnym bananem!
Braith, który leżał
teraz na piasku, przewrócił smoczymi oczami. W takim sposób ten idiota nigdy
nie zdobędzie jej serca.
Ayathe roześmiała się
na ten widok i nie wiele myśląc, rzuciła się chłopakowi na szyję. Zapomniała o
krwawiącej brwi i możliwym wybitym barku, po prostu musiała poczuć, że on żyje.
Wtuliła się w niego mocno i przez chwilę nie puszczała. Gdy wreszcie oddaliła
się na odpowiednią odległość, spojrzała na niego i dotknęła rany.
– Blaze, ty krwawisz! –
wykrzyknęła, jakby dopiero teraz w pełni to do niej dotarło. – Muszę to jak
najszybciej opatrzyć!
Sięgnęła do sukienki,
której brzeg wyglądał jak po spotkaniu z nożyczkami. Urwała kolejny fragment,
zwinęła i przytknęła do łuku brwiowego chłopaka.
– Muszę to zatamować. A
to jedno z najbardziej ukrwionych miejsc na twarzy człowieka i..
Przerwała, gdy Blaze
dotknął jej dłoni i uśmiechnął się uroczo.
Doskonale wiedział w
jaki sposób i jak długo Ayathe mogła opowiadać o typowo anatomicznych sprawach.
Chłopak był pewien, że gdyby odpowiednio się do tego przyuczyła i czasy byłyby
zupełnie inne, mogłaby zostać wspaniałym doktorem. Była w końcu inteligentna,
spostrzegawcza, troskliwa, sprytna i... gdyby miał mówić o wszystkich jej
cechach, spędziłby nad wysławianiem jej piękna wewnętrznego i zewnętrznego ze
dwa dni.
Ayathe nie rozumiała,
dlaczego Blaze tak się w nią wpatruje. Postanowiła tego nie analizować, to
mogło doprowadzić ją do błędnych wniosków.
– Dlaczego ty siedzisz?
– ofuknęła przyjaciela. – Masz wybity bark, nie możesz się opierać na rękach,
kładź mi się tu zaraz!
Może i bywała
nadopiekuńcza, ale taka już po prostu była. Gdy ktoś potrzebował jej pomocy,
nie wahała się. Poświęcała się dla innych, bo wyznawała zasadę, że dobro
uczynione wraca z podwójną siłą.
Zastanawiała się przez
chwilę, jak poradzi sobie z barkiem bruneta. Żeby go nastawić, potrzeba było ogromnej
siły, ramię musiało w końcu zostać wypchnięte, by wskoczyło na swoje miejsce. A
ona mimo noszenia ciężkich rzeczy czy improwizowanych bójek z braćmi nie
posiadała jej na tyle, by skutecznie pomóc. Mogła poprosić o pomoc Braitha, ale
bała się, że smok może wyrządzić swojemu jeźdźcy jeszcze większą krzywdę.
Westchnęła. Nie lubiła
sytuacji podbramkowych, których nie kontrolowała.
– Blaze, odpowiedz mi
na pytanie – zagadnęła, wciąż przyciskając szmatkę do brwi chłopaka. – Czyś ty
zwariował? – uniosła nieznacznie głos. – Mogłeś zginąć!
Mahoniowooki westchnął
głośno i przewrócił oczami.
– Mogłem, ale nie
zginąłem – mruknął pod nosem. – Nie mógłbym zostawić na ziemi osoby, do której
coś czuję – mówiąc to, spojrzał prosto w złociste oczy Ayathe. Jego wyraz
twarzy był wyjątkowo poważny, co w żaden sposób nie pasowało do jego imidżu.
Braith siedzący nieopodal,
wyszczerzył swoje zęby. Czyżby jego pan wziął sprawy w swoje ręce?
Ayathe opuściła na
chwilę rękę i wpatrywała się w bruneta. O kim on mówił? Czyżby się w kimś
zakochał? Najwyższa na to pora. Ale poczuła również dziwne ukłucie w sercu.
Wiedziała, co to. To zazdrość. Była zazdrosna. Jeśli Blaze w kimś się zakochał,
będzie chciał spędzać z tą dziewczyną jak najwięcej czasu. Co dla Ayathe będzie
oznaczało odsunięcie na jeszcze dalszy plan. Czy poradziłaby sobie z tym? W jej
głowie pojawiła się wyraźna odpowiedź: „Nie”. Nie zniosłaby tego. Była nim
zauroczona, coraz częściej o nim myślała, chciała być jak najbliżej niego.
– Czyżbyś się zakochał?
– zapytała z uśmiechem, choć czuła coraz większy smutek. – Jeśli jakaś
dziewczyna zgodzi się za ciebie wyjść, złożę jej najserdeczniejsze wyrazy
współczucia.
Braith zaśmiał się
chrapliwym głosem, a Blaze'owi zrzedła mina. Był już tak blisko wyznania jej
miłości, a ona najzwyczajniej w świecie stwierdziła, że musi kochać kogoś
innego. Czy naprawdę była aż tak ślepa? Czy może bała się jego miłości?
Przecież patrzył jej prosto w oczy z niekrytą powagą, czyli z czymś, czego nie
zdarza mu się ukazywać na co dzień. Na dodatek włożył całe swoje zawstydzające
uczucia w te słowa!
Chłopak westchnął
ciężko. Myślała, że tak łatwo się podda? Nie! Dziś wyzna jej wszystko to, co
dręczyło go od kilku lat. Powie jej, jak mocno ją kocha i jak bardzo bywa
zazdrosny, gdy kręcą się wokół niej jacyś inni faceci. Że to ją chce poślubić,
ją chce wziąć w ramiona, nikogo innego!
–
Będziesz mogła jej złożyć wyrazy współczucia osobiście już niedługo –
odpowiedział tajemniczym głosem, uśmiechając się w iście diabelski sposób.
– Och, nie mogę się już
doczekać tej chwili – odpowiedziała z sarkazmem Aya. – Trzymaj sobie tę
szmatkę, ja idę rozpalić ognisko i spróbuję przekonać Braitha, żeby pomógł mi w
nastawieniu ci barku.
– Zanim go przekonasz,
zastanie nas noc – odrzekł ze śmiechem brunetem.
– Możliwe. Najwyżej tę
noc spędzimy tutaj. Spróbuj się teraz zdrzemnąć, może upoluję coś dla nas na
kolację.
Dziewczyna opuściła
towarzysza ze smutnym wyrazem twarzy, który nie uszedł uwadze jej smoczych
przyjaciół. Nilieth i Braith wymienili zdziwione spojrzenia. Czyżby Ayathe też
zaczęła na coś chorować? Była strasznie blada.
Umysł złotookiej
zajmowały pytania. Czy ukochana Blaze'a jest ładna? Czy ją zna? Może już ją
nienawidzić?
Nie wiedząc kiedy,
szatynka zaczęła cicho szlochać. Emocje ostatnich godzin musiały znaleźć
ujście. Wciąż tliło się w niej przerażenie, jej serce zalewał smutek, a cały
dobry humor zniknął bezpowrotnie. Nie mogła czuć się już bardziej podle.
Podeszła do chrustu
przyniesionego na polanę przez Nilieth, ułożyła zgrabny stosik, po czym zaczęła
trzeć o siebie dwa krzemienie, które miała zawsze przy sobie w sakiewce
przewiązanej przez biodra. Robiła to z taką siłą, że poza chrustem zajęła się
trawa niedaleko niej. Oprzytomniała dopiero, gdy Nilieth zadeptała zarodki
pożaru.
– Aya, co się dzieje? –
zapytała troskliwym głosem smoczyca.
Dwudziestolatka
spojrzała na nią oczami pełnymi łez.
– Ja go kocham, Nili –
odszepnęła. – Kocham go, a on woli inną.
Wpatrzona w ogień
siedziała milcząca, a jej sercem targał prawdziwy sztorm.
Nilieth klapnęła obok
przyjaciółki i wypuściła z pyska dwa martwe króliki. Ayathe spojrzała na nią i
spróbowała się uśmiechnąć.
– Dziękuję, Nili. –
Poklepała przyjaciółkę po głowie. – Przynajmniej ty nie tracisz głowy.
– Ktoś musi być
rozsądny – odparła smoczyca. – A Blaze'em się nie przejmuj. Może nie dorósł jeszcze
do miłości. – Podniosła się, ale wciąż wpatrywała się w dziewczynę. – Albo
zakochał się w osobie, którą ma najbliżej siebie. – Ayathe mogła przysiąc, że
smoczyca puściła do niej oko. –Dobra, idę do Braitha. Spojrzę na to jego
skrzydło. Twierdzi, że nic mu nie jest, a z oczu płyną mu łzy. Bogowie,
dlaczego daliście mi za brata beksę?
Odmaszerowała w stronę
czarnego smoka, a złotooka zajęła się patroszeniem martwej zwierzyny. Praca ta
wymagała odrobiny skupienia, myśli o Blaze'ie odeszły więc w niepamięć, choć
słowa Nilieth zasiały nowe pytanie w głowie dziewczyny: „Czy Blaze mógłby
zakochać się we mnie?”
Uśmiechnęła się sama do
siebie. Może to i nieprawda, ale kto zabroni jej marzyć?
Blaze przyglądał się z
oddali pracującej Ayathe. Po raz pierwszy czuł się tak beznadziejnie. Nie
lubił, gdy ktoś pracował, a on zwyczajnie się lenił. Należał raczej do tej
części ludzi, którzy nie mogli usiedzieć w miejscu nic nie robiąc. W takich
sytuacjach najczęściej go nosiło.
Chłopak jęknął
bezradnie i przeczesał dłonią swoje kruczoczarne włosy, wprowadzając je w
chwilowy nieład. Nawet nie spostrzegł, kiedy jego smoczy kumpel przysiadł obok
niego.
– Znów się w nią
wpatrujesz – powiedział Braith. – Nie sądzisz, że to najwyższy czas na wyznanie
jej miłości? – spytał, szczerząc do niego swoje ostre jak brzytwy zęby. – Nawet
dzień temu sprzyja. Wyobraź to sobie: ty, twoja goła klata, zimna noc, płonący
miłością ogień i Ayathe, która cię obejmuje, mrucząc: „U, Blaze, twoje dwa
włosy na klacie są takie seksowne!”
Blaze zmarszczył czoło.
– Liczysz mi włosy na
klacie? – prychnął.
– Pewnie. To moje
drugie hobby, zaraz po lataniu – zironizował smok.
Chłopak zaśmiał się
głośno.
Co jak co, ale Braith
zawsze potrafił poprawić mu nastrój.
– Wiesz, staruszku? –
spytał w zamyśleniu, wciąż przyglądając się pracującej w oddali Ayathe. –
Zrobię to. Wyznam jej miłość. Dzisiaj.
– I tak trzymać!
Obydwoje przybili sobie
piątki, co wyglądało dosyć zabawnie, w końcu jeden z nich miał wielką, czarną
łapę.
Blaze był pewien, że mu
się uda. Nieważne czy jego wyznanie zostanie odrzucone, czy przyjęte do serca.
Przeżyje wszystko. Dłużej nie mógł już żyć w niepewności. Był pewien swoich
uczuć, pewien tego z kim chce spędzić resztę życia.
Króliki piekły się już
na ognisku, a Ayathe odzyskała względnie dobry humor. Postanowiła nie martwić
się Blaze'em i jego życiem uczuciowym. Przecież kiedyś musiał nadejść ten
dzień, w którym ich drogi rozejdą się ostatecznie w różnych kierunkach. Zaczęła
rozmyślać nad sposobami wydostania się z tej maleńkiej wyspy. Nie byli daleko
od swojej, raptem kilka kilometrów. Ale mogą one okazać nie do przebycia dla
rannego chłopaka i smoka z bezużytecznym jednym skrzydłem.
Poszukała odpowiednio
dużych liści, na których mogła ułożyć upieczoną strawę i zaniosła ją Blaze'owi.
– Proszę – podała mu
jeden z liści. – Mam nadzieję, że będzie ci smakować. Nilieth poszła łowić dla
siebie ryby, może do niej dołączysz, Braith? – zapytała czarnoskórego smoka. Z
jakiegoś powodu chciała zostać sama z Blaze'em.
– O, to dobry pomysł! –
odparł smok. – Zgłodniałem, a znając Nili, nie podzieli się posiłkiem. – Braith
podniósł się z ziemi. – Idę. Tylko się zachowujcie, dzieciaki. – Puścił im
oczko, po czym ruszył w stronę brzegu, skąd dochodził chlupot wody i tupot
smoczych łap.
Dwudziestolatkowie
wpatrywali się przez chwilę w ślad za przyjacielem z lekkimi uśmiechami. Smoki
stały się ich drugą rodziną, to one ich połączyły.
Złotooka spojrzała na
bruneta zajadającego właśnie królicze łapki i zapytała:
– Jak się czujesz?
– Jak zawsze, gdy
jestem z tobą – odpowiedział odważnie chłopak, posyłając w jej stronę uroczy
uśmiech. Nie chciał zaczynać jak typowy podrywacz, którym przecież był, ale
musiał się wprawić przed wielkim wyznaniem. Słowa „kocham cię” wbrew pozorom
nie były takie łatwe do wypowiedzenia.
– Pytam poważnie,
Blaze. Ramię wciąż cię boli? W skali od jednego do dziesięciu, jaki to ból? –
zapytała szatynka, siadając po turecku naprzeciwko chłopaka. – Muszę to
wiedzieć, jeśli uda nam się ciebie przetransportować na naszą wyspę i znaleźć
doktora, będę musiała mu powiedzieć. – Dziewczyna uniosła głowę i przez chwilę
wpatrywała się w zasnute coraz liczniejszymi chmurami niebo. – Choć
podejrzewam, że dzisiaj to nie nastąpi, zanosi się na deszcz. Mam nadzieję, że
obejdzie się bez sztormu.
Jak zawsze Aya martwiła się o kogoś, nie o
siebie. Uważała, że jej życie jest nic nie warte, jeśli nie polegało ono na
pomocy.
– Nie przejmuj się mną,
poradzę sobie. Jestem przecież twardy – zaśmiał się chłopak. – Nie pamiętasz
już naszej pierwszej przejażdżki na smokach? Skończyła się podobnie, tylko
wtedy złamałem rękę i zraniłem się w tył głowy. – Zamyślił się na chwilę. – No
i nie powalił mnie wielki smok, tylko nieruchoma skała. Wtedy nawet nie
płakałem, w przeciwieństwie do ciebie – mówiąc to, poczochrał włosy swojej
towarzyszki.
Mieli wtedy jakieś osiem
lat. Ich smoki były już wystarczająco duże, by zacząć lot z większym
obciążeniem. Padło na przejażdżkę w okolicach ich wioski. Braith w
przeciwieństwie do Nilieth gorzej radził sobie z lataniem, przez co ich
wycieczka skończyła się zderzeniem ze skałą i kąpielą w morzu. To Ayathe
wciągnęła go wtedy na malutką wysepkę, znajdującą się nieopodal wioski i zanim
cokolwiek powiedziała, rzuciła się w jego objęcia z płaczem. Blaze mimo bólu,
zaciskał usta i starał się nie pokazywać, że coś jest nie tak. Ojciec zawsze
powtarzał mu, że mężczyzna nie powinien pokazywać słabości przy kobiecie, bo to
jego rolą jest ją chronić. Siedzieli tak na małej wysepce dobre kilka godzin,
aż w końcu ich rodzice zorientowali się, że jest coś nie tak. To mimo wszystko
dosyć miłe wspomnienie. Do tej pory pamiętał ich przesiadywanie przy ognisku. Obydwoje
otuleni własnymi ciałami, wyznawali sobie najskrytsze marzenia. Samo
wspomnienie tego wywoływało na twarzy Blaze'a uśmiech. Wtedy życie było jeszcze
łatwe.
– Byłam wtedy
dzieckiem, Blaze. Oboje byliśmy. A ja nie miałam jeszcze do czynienia ze zranieniami,
złamaniami czy innymi obrażeniami. Ale już wtedy mogłam się spodziewać, że
przez twoją głupotę wpakujesz nas w tarapaty.
Przypomniała sobie, jak
będąc dziesięciolatkami, zapuścili się w głąb lasu na wyspie. Urządzili sobie
po prostu spacer. Blaze wymyślił wówczas, by wspiąć się na sam czubek potężnej
sosny i stamtąd oglądać zachód słońca. Nie trafiały do niego słowa Ayi, że jest
dopiero południe i do wieczora daleko, chłopak się uparł i zaczął wspinać. Nie
pozostało jej wtedy nic innego, jak pójść za nim i pilnować, by się czasem nie
zabił. Nie zginął, ale po spotkaniu z gałęzią przez kilkanaście dni chodził z
guzem na głowie. Śmiała się z niego, ale też pojęła, że zawsze będzie musiała
mieć na niego oko, inaczej połamie się za którymś razem do tego stopnia, że go
już z powrotem nie złożą.
– Musisz przyznać –
posłała chłopakowi uroczy uśmiech, choć w jej mniemaniu był to zwykły uśmiech –
że nasze dzieciństwo było dość ciekawe.
Nieświadomie wyciągnęła
dłoń w stronę bruneta, by odgarnąć mu swoim zwyczajem włosy znad czoła, które
przysłaniały jego śliczne oczy, gdy na jej skórę padła kropla wody. Uniosła
głowę do góry.
– Zaczyna padać. Chyba
powinniśmy poszukać jakiejś jaskini i w niej się schronić. – Kolejny uśmiech. –
Chyba, że wolisz zmoknąć. Tak szczerze, to mała kąpiel by ci się przydała.
Chłopak prychnął cicho.
– Sugerujesz, że od
zbyt długiego siedzenia na moim smoku, przesiąkłem zapachem nieświeżych ryb? –
spytał oburzony.
– Słyszałem to! –
odkrzyknął z oddali czarny smok, który znany był ze swojego wyczulonego słuchu.
– Smacznego, Braith! –
odpowiedział Blaze, zanosząc się śmiechem. Już po chwili skierował swe
spojrzenie w stronę Ayathe. Na jego twarzy pojawił się dobrze jej znany uśmiech
uwodziciela. – Chcesz zmoknąć w moich ramionach? – spytał, puszczając jej
oczko.
– Wolałabym zmoknąć,
stojąc na szczycie najwyższej góry tego świata niż w twoich ramionach. Nie
zasługują na mnie. – Posłała chłopakowi oczko. – Ale o tej jaskini mówiłam
poważnie. Jeśli tu zmokniemy, będziemy musieli spędzić noc przy ognisku, by się
wysuszyć. Możemy się przy tym nabawić przeziębienia, które niewyleczone na
czas, może nas zabić. A ty chyba nie chcesz jeszcze umierać, prawda?
Blaze przewrócił
oczami.
– Jestem zbyt młody i
piękny, żeby umrzeć od przeziębienia, bogowie nie zrobiliby temu bogu –
odpowiedział chłopak, zanosząc się charakterystycznym dla siebie śmiechem. Już po chwili przeniósł się do pionu.
– Najedliście się? –
wykrzyknął w stronę dwóch smoków. – Zbierać łuskowate tyłki, bo deszcz zaczyna
padać! Chyba, że chcecie zostawić mnie i Ayę samych w jaskini, to nie będę
narzekał.
Braith, który właśnie
dzierżył w buzi rybę, spojrzał na niego z wyrzutem. Nie był jeszcze
wystarczająco najedzony.
– Chodź, Nili, bo
jeszcze zrobi jej krzywdę i będziemy musieli zajmować się rozbieganymi, małymi
wariatami skaczącymi po drzewach i podrywających wszystkie dziewczyny w wiosce
– mruknął do siostry smok.
– Czy ty musisz je
pośpieszać? Pomogę ci, oprzesz się o mnie i jakoś dojdziemy do jakieś jaskini.
Nilieth i Braith mogą ją dla nas poszukać. Dasz radę iść? – zapytała z troską
złotooka. Wpatrywała się w twarz chłopaka, próbując znaleźć na niej ślady bólu.
Skończyło się to tym, że znowu przysunęła się do niego na niezbyt wielką
odległość.
Stali naprzeciwko
siebie. Aya musiała zadrzeć odrobinę głowę, ale i tak jej twarz znajdowała się
dość blisko twarzy chłopaka. Wpatrzona w jego oczy, zapomniała na chwilę o
wszystkim, co się wokół nich działo. Zaczęło mocniej padać, ale nie
zarejestrowała tego, pomyślała sobie tylko, że pocałunek w deszczu nie byłby
wcale taki zły.
Blaze patrzył w jej
piękne, złociste oczy, nie mogąc się od nich oderwać. Czasami miał wrażenie, że
kryły w sobie jakąś przeklętą magię. Za każdym razem gdy na nią spoglądał,
czyniły go swoim niewolnikiem. Czy Ayathe byłaby zła, gdyby ją teraz pocałował?
Uciekłaby od niego, popłakała się lub zaczęła na niego wydzierać za nietaktowne
zachowanie? Znienawidziłaby i zerwała z nim wszelkie kontakty?
Serce Blaze'a opanował
dziwny strach. Nie mógł jednak powstrzymać dłoni, która właśnie wplotła się w
jej delikatne, kasztanowe włosy. Kapiące z góry krople deszczu tylko nadawały
klimatu tej sytuacji. Chłopak nieznacznie zaczął się do niej przybliżać. Nie
mógł już tego powstrzymać, to działo się samoczynnie.
– Ryba leci! – usłyszał
z boku dobrze mu znany, smoczy głos. Początkowo miał się tym nie przejmować, w
końcu zamierzał pocałować Ayathe, ale latająca ryba, która uderzyła go w lewy
polik z głośnym pacnięciem, zepsuła całą sytuację.
– Braith, do cholery! –
wykrzyknął oburzony, masując swój zaczerwieniony polik.
Ayathe roześmiała się
tylko i dotknęła dłonią zaczerwieniony policzek chłopaka. Biedna ryba dogorywała
gdzieś w pobliżu, schowana w trawie.
– Boli cię? – zapytała
chłopaka.
Blaze przybrał udawany,
zbolały wyraz twarzy.
– Tak – odparł,
pociągając nosem. W głębi duszy oczekiwał na jakiś romantyczny akt miłosierdzia
ze strony Ayi.
Dziewczyna roześmiała
się ponownie, po czym zbliżyła jeszcze bardziej i pocałowała zaatakowany przez
rybę policzek. Nie pachniał on najlepiej, ale coś jej mówiło, że Blaze nie
pogniewa się o taki pocałunek.
Odsunęła się od bruneta
i ponownie spojrzała w jego twarz. Jego oczy przyzywały ją, namawiały do
porzucenia obecnej relacji, zmiany. Ale czy nawoływały, by ją wyśmiać? Czy może
naprawdę Blaze chciał zmienić ich relację?
– Koniec tego
gołąbkowania – powiedział Braith, podchodząc do swoich towarzyszy.
Zamachnął się swoim łuskowatym ogonem i trafił
nim w pośladki Blaze'a. Chłopak nie zdołał utrzymać się w pozycji pionowej i
nim się obejrzał, powalił swoja rozmówczynię na piasek. Syknął z bólu, upadek
nie należał bowiem do najprzyjemniejszych, gdy miało się wybity bark.
– Ups – powiedział
cicho czarny smok. Błyszczące w oczach ogniki zdradzały jego prawdziwy zamiar.
Chciał odpokutować za rybę. W końcu był po stronie Blaze'a.
Mahoniowooki spojrzał
prosto w twarz Ayathe, którą miał tuż pod sobą. Jej kasztanowy warkocz właśnie
utworzył na piasku dziwną ścieżkę, a twarz oblała się delikatnym rumieńcem. On
sam przez chwilę poczuł, że robi mu się gorąco. Tkwił tak z lekko rozwartymi
ustami, nie wiedząc co powiedzieć.
Serce Ayathe biło jak
oszalałe, gdy wpatrywała się w twarz przyjaciela. Jej oddech przyśpieszył,
jakby brała udział w ciężkim wyścigu. Jego rozwarte usta były tak blisko.
Wystarczyło zbliżyć się nieznacznie. Czy warto postawić teraz wszystko na jedną
kartę? A co, jeśli uczynek, który planowała, zniszczyłby wszystko? Czy warto
ryzykować przyjaźnią za nieodwzajemnioną miłość?
Bez ryzyka nie ma
życia.
Chwyciła chłopaka za
kark, przybliżyła do siebie, po czym nie wahając się już więcej, pocałowała go.
Pocałowała go, a niebo zapłakało nad nimi z radości, że przynajmniej jedno z
nich wreszcie wzięło sprawy w swoje ręce.
Chwila działania bez
myślenia była przyjemna, a wargi Blaze'a miękkie, ale nagle Ayathe naszły
wyrzuty sumienia.
Co ty wyprawiasz, dziewczyno? – zganiła siebie w myślach.
Zachowujesz się jak te wszystkie nastolatki. A ponoć jesteś inna.
Otwarła przymknięte w
chwili pocałunku oczy i odepchnęła od siebie zaskoczonego chłopaka.
– Przepraszam –
wyszeptała. – To nie powinno się wydarzyć.
Blaze tkwił w jednej
pozycji, oniemiały. Próbował właśnie wszystkimi siłami umysłu pojąć, co się
stało. W jego mózgu wybuchł potężny chaos, którego żadnym sposobem nie mógł
opanować.
Ayathe go pocałowała.
Pocałowała go! I nim zdołał odwzajemnić pocałunek, nim zdołał ją do siebie
przyciągnąć i powiedzieć: „Kocham cię”, odepchnęła go, przepraszając i stwierdzając,
że to nie powinno się wydarzyć. Nie wiedział czy czuł teraz w większym stopniu
radość, czy smutek, uczucia mieszały się ze sobą jak w wielkim kotle.
Braith siedzący
nieopodal nich postanowił się wycofać. To Blaze powinien teraz zadziałać, nie
on. Smok mruknął tylko ciche: „Idziemy poszukać schronienia”, po czym odszedł
do swojej siostry.
Chłopak otworzył buzię,
jakby chciał coś powiedzieć, ale wciąż milczał. Chciał się bronić, chciał
krzyknąć: „To powinno się wydarzyć! To ja powinienem to zrobić! To ja cię
kocham!”, ale wszystko z nagła w nim zgasło. Poczuł się niepewnie.
A jeśli to nie był akt
miłości Ayathe, tylko zwyczajne ulegnięcie chwili? A jeżeli wcale go nie
kochała, tylko wciąż traktowała jak przyjaciela? Powinien wyznawać jej miłość?
Przecież mógł tym wszystko zepsuć, a nie chciał jej utracić.
– Aya – zaczął
bezradnie brzmiącym głosem, szybko poddając się w swoim wyznaniu. Westchnął
ciężko, opuszczając głowę w dół.
Złotooka spojrzała na
chłopaka przelotnie, po czym popchnęła go. Czuła się niezręcznie po tym, co się
stało, a dodatkowo on wciąż leżał nad nią. Miała ochotę zniknąć. Zrobiła to,
pocałowała go, a jedyne co teraz czuła, to ogromny wstyd. Wygłupiła się przed
nim. Kretynka.
– Powinniśmy ruszać do
tej jaskini, inaczej będziemy wyglądać jak zmokłe kury.
Sukienka już lepiła się
jej do ciała, czuła też nieprzyjemne zimno, choć ciało Blaze'a dawało odrobinę
ciepła. Ale to ciepło nie było przeznaczone dla niej.
– Ta – mruknął
niepocieszony Blaze, wyjątkowo powstrzymując się od jakiejś sarkastycznej
docinki. Po prostu cała radość gdzieś z niego uleciała. Nie miał siły na nic.
Był obolały nie tylko zewnętrznie, ale też wewnętrznie. Niepewność nigdy nie
targała nim tak jak dziś i był już o krok od poddania się ze swoim dzisiejszym
zamiarem. Niebo wyczuło najwyraźniej nastrój tej dwójki. Przysłoniły je ciemne,
burzowe chmury.
– Oprzyj się o mnie –
poradziła dziewczyna, zarzucając sobie zdrowe ramię chłopaka na szyję.
Objęła go w pasie i starała się nie myśleć o tym, że Blaze znowu jest tak blisko.
Objęła go w pasie i starała się nie myśleć o tym, że Blaze znowu jest tak blisko.
Czuła smutek. Myślała,
że Blaze zacznie oponować, słysząc jej przeprosiny, ale on przyjął je po prostu
do świadomości. Dzięki temu miała już pewność, że Blaze zakochał się w jakieś
dziewczynie z wioski, którą ona nie była. Rozumiała to – kto chciałby się
wiązać z najlepszym przyjacielem? Przecież to nie wypali.
Postąpiła krok do
przodu, prawie zaplątała się w dół sukienki, która nadawała się teraz tylko do
wyrzucenia. Lubiła ją i przeczuwała, że matka będzie na nią zła. To olejna
suknia, która nie wytrzymała u Ayi zbyt długo. Dziewczyna znalazła jednak cień
pocieszenia w tym, że jednocześnie lubiła chodzić w ciemnych spodniach, które
zakładała pod spódnicę. Przynajmniej one potrafiły przetrwać każdą przygodę.
Blaze miał straszne
wyrzuty sumienia. Przeklinał siebie za własne tchórzostwo i jednocześnie nie
potrafił go pojąć. Przecież nigdy nie brakowało mu odwagi. Najgłupsze rzeczy
robił zawsze bez zastanowienia, a wszystkie swoje rany wojenne traktował jako dumę,
a nie nauczkę. Co więc się z nim stało? Nagle stracił całą pewność siebie! To
do niego nie podobne. Czy miłość właśnie tak działa? Była tak silna, że potrafiła
zwalić z nóg i wzbudzić niepewność nawet w nim?
Chłopak potrząsnął
głową, starając się, aby zbytnio nie obciążać swojej towarzyszki.
Obydwoje szli w
milczeniu.
Gdzieś niedaleko
rozbrzmiał pomruk gromu. Szatynka westchnęła w duchu. Jeszcze tego brakowało,
by na tej wysepce zastała ich burza i, nie daj Odynie, sztorm. Będą wówczas
skazani sami na siebie, a ona nie tak dawno zniszczyła relację wiążącą ją z
Blaze'em. Jeśli będą musieli tu przenocować, schowa się w najdalszym kątku
jaskini i będzie udawała, że śpi. Większej dawki zażenowania nie zniesie, nie
dzisiaj, nie przy Blaze'ie. Zbłaźniła się, teraz w spokoju chciała się
psychicznie nad sobą pastwić. Psychiczna masochistka – nie brzmi aż tak źle.
– Tutaj! – usłyszeli z
oddali głos Braitha. Właśnie machał do nich wielką, czarną łapą w jednej z
jaskiń, w której jarzyło się blade światło ognia. Smoki najwyraźniej
postanowiły zgotować im ciepłe powitanie. Szkoda jednak, że między nimi był
teraz tylko chłód.
Blaze przyspieszył trochę kroku. Nie chciał już dłużej iść u boku Ayathe. W jego głowie pojawiały się coraz dziwniejsze myśli. Powoli zaczął sądzić, że na nowo jest tym samym dorastającym nastolatkiem ze zbyt dużą ilością hormonów. Swoje zażenowanie postanowił przyćmić słowami.
Blaze przyspieszył trochę kroku. Nie chciał już dłużej iść u boku Ayathe. W jego głowie pojawiały się coraz dziwniejsze myśli. Powoli zaczął sądzić, że na nowo jest tym samym dorastającym nastolatkiem ze zbyt dużą ilością hormonów. Swoje zażenowanie postanowił przyćmić słowami.
– Wiesz, Aya, sukienka
ci prześwituje – powiedział, chwilę potem zaciskając usta. Wcale nie chciał
tego powiedzieć. Chciał pozbyć się zażenowania, a nie jeszcze je zwiększyć. –
Znaczy – zaczął, marszcząc czoło – Nic nie sugeruję. Dbam o ciebie. Jeszcze
jakiś dzikus się do ciebie dobierze, wciągnie cię w krzaki, będzie miał boski
uśmiech, roztrzepane z lekka czarne włosy, umięśnioną klatę, mahoniowe oczy i
będzie miał na imię... – zamknął się na moment i wykrzyknął – TARZAN!
Ayathe uśmiechnęła się
lekko. Doceniała to, że Blaze chce przywrócić ich relacji stary tor, ale
wątpiła, by mu się to udało.
– Poczekaj na mnie,
Blaze. Lecisz, jakby zaraz miały ci te twoje idealne włosy oklapnąć. – Teraz to
ona poczuła się zażenowana. Chciała powiedzieć coś zabawnego, a wyznała, że
uważa włosy chłopaka za idealne. To będzie ciężki dzień.
Przyspieszyła kroku i
zrównała się z mahoniowookim.
– Zawsze lubiłam
Tarzana – odparła, próbując zabrzmieć normalnie. – A sukienka nadaje się tylko
do wyrzucenia, niech więc sobie prześwituje.
Mokry materiał
przeszkadzał jej w swobodzie ruchów. Mimo deszczu wciąż było ciepło, więc Aya
postanowiła pozbyć się wierzchniego odzienia i nie zważając na obecność Blaze'a
i to, że jeszcze nie dotarli do znalezionej przez smoki jaskini, chwyciła za
rąbki sukienki i ściągnęła ją przez głowę, pozostając w bieliźnie, czarnych
spodniach i białym podkoszulku, który odkrywał jej zgrabne ramiona. Od razu
poczuła się lepiej. Nie zwracała uwagi na rzucane jej przez bruneta spojrzenie.
Zbłaźniła się już i tak, więc czym miała się martwić? Szła teraz żywszym
krokiem, a warkocz obijał się o jej plecy. Postanowiła rozplątać włosy, jak
tylko znajdzie się w pobliżu ogniska.
Blaze wpatrywał się w
nią jak w bóstwo. W chwilach, gdy włączał się mu miłosny trans, nie był w
stanie powstrzymać ani swoich ust, ani niczego innego.
– Jesteś piękna –
stwierdził. I wcale nie żałował tego, co powiedział. Był po prostu szczery w
swoim wyznaniu. Od zawsze uważał ją za uosobienie delikatnego, dziewczęcego
piękna, więc dlaczego miał się z tym kryć?
Gdzieś w głębi jego
serca pojawiła się maleńka cząsteczka nadziei, która podpowiadała mu, że nie
wszystko jest jeszcze stracone. Grunt to wrócić do normalnego, przyjacielskiego
trybu funkcjonowania. Potem będzie robić, co tylko serce mu rozkaże.
Złotooka spojrzała na
przyjaciela. Widząc na jego twarzy szczerość, zarumieniła się.
– Dziękuję. Ale tylko
ci się tak wydaje.
Zarzuciła sukienkę na
głowę i ramiona, by ochronić się przed deszczem. Jaskinia była już blisko,
ciepło ogniska było już odczuwalne na skórze.
Ayathe poczuła, jak
bardzo jest zmęczona. Jedyne, co teraz chciała, to położyć się na ziemi i
pospać choć chwilę. Jej nerwy były już zszargane wszystkimi tymi emocjami, a
ciężar sytuacji ją przytłaczał. Chciała na chwilę odpocząć od tego wszystkiego.
Weszli do środka jamy,
szatynka zajęła miejsce przy swojej przyjaciółce. Oparła się o jej bok,
zamknęła oczy i zaczęła powoli oddychać. Ciepło ogniska wysuszało ją, sukienka
leżąca początkowo na ziemi wylądowała wśród płomieni. Wszędzie panowała cisza
przerywana jedynie grzmotami rozlegającymi się na zewnątrz. Wzmógł się wiatr,
który odzwierciedlał teraz stan ducha dziewczyny. Jedynie we śnie chciała odszukać
teraz schronienie.
Blaze zasiadł tuż obok
Braitha w dosyć bezpiecznej odległości od dziewczyny. Widział zmęczenie na jej
twarzy, nie chciał więc dołować jej jeszcze bardziej. Postanowił zająć się
sobą, przecież sam nie był w najlepszym stanie. Zdejmując z siebie koszulkę,
zarzucił ją na najbliższy kamień i pozwolił schnąć.
– I jak? – spytał
szeptem Braith, nachylając się tuż nad uchem chłopaka.
Blaze prychnął cicho,
uśmiechając się krzywo na boku. Co miał powiedzieć? „Wszystko zawaliłem, ale
jestem kretynem!”, „Jestem dalej niż bliżej, to jakiś miłosny koszmar"”,
czy „Jestem Tarzanem, handluj z tym”? Postanowił pozostawić to pytanie bez
odpowiedzi.
Braith westchnął
ciężko, opierając swój pysk na ziemi. Ukradkowo spoglądał na Ayathe i próbował
odgadnąć o czym teraz może myśleć.
– Aya – zaczął
niespodziewanie mahoniowooki. – Nie jest ci zimno? – spytał, posyłając jej
dziwnie troskliwe spojrzenie.
Była tak blisko zaśnięcia,
gdy usłyszała głos chłopaka. Westchnęła cicho i otwarła oczy. Ognisko nie
paliło się już tak jak wcześniej. Pozbywając się sukienki, odkryła ramiona, na
które wstąpiła teraz gęsia skórka. Czuła znajome pulsowanie w głowie,
zwiastujące ból. Miała dość tego dnia.
– Odrobinę. – Objęła
się ramionami. – Ale to nic, przetrwam.
Przypomniała sobie o
warkoczu. Możliwe, że na ból głowy miał wpływ zbyt ciasny splot włosów.
Przerzuciła warkocz do przodu, ściągnęła gumkę i zaczęła rozplatać odrobinę
wilgotne włosy. Były dość długie, ale nie chciała ich ścinać. Lubiła je, w
swoim wyglądzie to właśnie kasztanowe włosy podobały jej się najbardziej.
Rozczesywała kosmyki
palcami, które kaskadą opadły na jej ramiona, zapewniając odrobinę ochrony
przed utratą ciepła. Przeszły ją dreszcze. To zły omen. Jeśli rozłoży ją
przeziębienie, nie będzie mogła pracować przez kilka dni z dzieciakami. O ile
jeszcze nie została zwolniona.
Poczuła korcenie w
nosie. Nie, nie pozwoli sobie na kichnięcie. Nie da się chorobie.
– To twoja szansa,
Blaze – szepnął Braith, szczerząc do niego swoje białe ząbki. Chwilę potem
liznął go swoim długim jęzorem w polik. – To tak, żebyś nie śmierdział rybą,
jak się do niej przybliżysz.
Chłopak wytarł polik
ręką i prychnął cicho.
– Przecież sam żarłeś
ryby – odpowiedział niezadowolony.
Smok tym razem polizał
Blaze'a po włosach, wprowadzając je w dosyć chaotyczny stan.
– A to taki żel, żebyś
piękniej wyglądał – dodał z szerokim uśmiechem smok.
Mahoniowooki przewrócił
oczami. Doskonale wiedział, że był to ze strony jego towarzysza gest, mający na
celu zmuszenie go do powstania i przytulenia Ayathe. Oczywiście nie musiał
chyba mówić, że miał to zamiar zrobić od samego początku? Miał nadzieję, że goła
klatka piersiowa jej nie zniechęci.
Chłopak podniósł swoje
cztery litery z ziemi i powolnym krokiem ruszył w stronę do dziewczyny. Gdy
przy niej usiadł, bez chwili zastanowienia objął ją ramieniem i przyciągnął do
siebie.
Zaskoczona Aya kolejny
raz otworzyła szeroko oczy. Chciała spać, a Blaze co chwila jej przeszkadzał.
Wtulona w jego klatę czuła ciepło, słyszała bicie serca i czuła się… dziwnie.
Zażenowana, a jednak bezpieczna.
Podniosła głowę do góry
i spojrzała prosto w oczy chłopaka.
– Blaze, co ty robisz?
Nie jest mi aż tak zimno, żebyś mnie musiał ogrzewać.
Przyznała przed sobą,
że było jej wygodnie, ale po tej akcji z pocałunkiem szczerze wolała unikać
bliskości ze strony bruneta.
– Milcz – mruknął
zażenowany chłopak, mocniej przyciskając jej głowę do swojej piersi. – Nie
chcę, żebyś się przeziębiła, wariatko. Korzystaj z samogrzejących kości
żebrowych, póki możesz – mówiąc to, uśmiechnął się do siebie w sarkastyczny
sposób.
Przewróciła oczami i
spróbowała się uwolnić, ale chłopak trzymał ją przy sobie mocno. Westchnęła
głośno, by ją usłyszał.
– Blaze, puść mnie.
Chcę się położyć, a ty mi w tym przeszkadzasz. W dodatku zasłaniasz mi ognisko.
Wiedziała, że być może
rani chłopaka, ale teraz zaczęła myśleć o sobie. Czuła się coraz gorzej, ból
głowy dał już o sobie znać, skronie jej pulsowały. Zerknęła na Nilieth, która
przypatrywała się jej badawczo i posłała smoczycy błagalne spojrzenie.
Czerwonoskóra, o którą Blaze się oparł, zaczęła się podnosić, popchnęła przy
tym bruneta, który syknął, jego ramię wciąż nie było nastawione.
– Wybacz, Blaze –
odparła smoczyca – ale Aya chce spać. Nie potrzebuje do tego żadnego misia. A
szczególnie ciebie.
Dziewczyna była
wdzięczna za słowa przyjaciółki, dały jej możliwość wyswobodzenia się z objęć
dwudziestolatka. Wstała i podeszła do wejścia od jaskini. Spojrzała w burzowe
niebo i wystawiła twarz na atak wody, która chłodziła jej czerwone policzki.
Pioruny przecinały niebo, a ona oddychała głęboko i starała się ograniczyć
myślenie do minimum. Byle się nie pochorować i nie zniszczyć relacji z Blaze'em
jeszcze bardziej.
Chłopak posłał smoczycy
złowrogie spojrzenie. Był znany z tego, że nieważne jak bardzo odwodzili go od
jego zadań, on i tak dążył do ich wypełnienia. Nie zamierzał się poddawać tylko
dlatego, że Nilieth wraz z Ayathe zbuntowały się przeciwko niemu. Miał już
gdzieś to czy zepsuje przyjaźń, miał gdzieś to, czy jego życie bezpowrotnie się
zmieni. Nieważne jaka będzie decyzja, jaka odpowiedź i jak wielka niechęć Ayi
do niego, pozostanie przy niej już na zawsze.
Blaze przybrał groźną
minę i szybko podniósł się z ziemi. Nie czekał na zmianę zdania. Ostatecznie
zdecydował.
Szybkim krokiem
podszedł do dziewczyny i nie zważając na ciche burknięcia jej smoczej
towarzyszki, objął ją za ramiona od tyłu i przyciągnął mocno do siebie. Bark
zakuł go ostrzegawczo, a on z trudem powstrzymał się od jęku bólu. Miał to
gdzieś. Ważniejsza teraz była dla niego Ayathe.
– Nie uciekaj ode mnie
– szepnął cicho, opierając głowę na jej ramieniu i wtulając się w nią. – Nie
teraz, kiedy mam ci coś ważnego do przekazania.
Chłopak czuł, że jego
serce zaczyna coraz mocniej bić.
– Nie uciekam od
ciebie, Blaze – odparła Ayathe. – Jesteśmy przyjaciółmi, jesteśmy już na siebie
skazani. Jedno zawsze wiedziało, co słychać u drugiego, prawda? Po prostu nie
czuję się najlepiej. Wybacz, jeśli cię dzisiaj zraniłam.
Odwróciła się w stronę
chłopaka, wciąż pozostając w jego objęciach.
– Mam nadzieję, że
będziesz szczęśliwy z dziewczyną, którą kochasz. – Posłała mu lekki uśmiech, po
czym cmoknęła w rybi policzek. – A teraz powinniśmy wreszcie nastawić ci to
ramię, inaczej zbyt dużo gazu zbierze się między stawami i będziemy mieli mały
problem.
Mimo swoich słów nie
poruszyła się ani o krok, zakleszczona w objęciach bruneta i spętana
magnetycznym spojrzeniem jego oczu.
– Aya – zaczął
bezradnie chłopak. Co rusz otwierał usta, aby w końcu wypowiedzieć te dwa,
najtrudniejsze dla niego słowa. Nigdy nie bał się wyrażać swoich myśli, ale
teraz strach go paraliżował. Nie, nie chciał już przyjaźni, nie chciał żyć w
wiecznej niepewności i strachu, że pewnego dnia Ayathe zwyczajnie się od niego
odsunie i wpadnie w ramiona obcego mężczyzny. Postępował w tej sytuacji bardzo
egoistycznie, ale nie chciał przyjąć do własnej świadomości faktu, że ktoś inny
mógłby ją mieć. Aya należała do niego. Należała do jego serca.
Spojrzał prosto w jej
oczy z niekrytym smutkiem. Ręką zaczął gładzic jej delikatny policzek.
– Naprawdę chciałbym
być szczęśliwy z dziewczyną, którą kocham. Widzisz, po prostu boję się jej
wyznać prawdę. Boję się jej reakcji, tego, że mnie odrzuci i już nic nie będzie
takie jak dawniej – szepnął, wciąż patrząc prosto w jej złociste oczy. Nie
chciał wypuszczać jej teraz z objęć. Chciał ją w nich trzymać już na wieki.
Ayathe posłała
przyjacielowi uśmiech. Jego dotyk działał na nią paraliżująco, ale wiedziała,
że nie jest przeznaczony tylko dla niej. Niedługo inna dziewczyna zajmie
miejsce u jego boku.
– Ty, odważny Blaze,
masz problem z powiedzeniem czegokolwiek? Niespotykane. – Złotooka lekko
zachwiała się w ramionach chłopaka. – Przepraszam cię, muszę usiąść, trochę
kręci mi się w głowie.
Weszli z powrotem do
jaskini i zajęli poprzednie miejsca. Nilieth, która przeniosła się bliżej
brata, badawczo się im przypatrywała.
Ayathe zauważyła, że
tym razem Blaze zachował odpowiedni dystans i nie narzucał się z objęciami.
Wciąż uśmiechając się,
zaczęła tłumaczyć:
– Jeśli jakaś
dziewczyna ci się podoba i jesteś pewien swoich uczuć, powiedz jej o tym. Nie
czekaj na odpowiedni moment, bo on nigdy nie nadejdzie. Czasami to my musimy
być panami swojego losu i tworzyć sytuację. Jeśli kogoś kochasz, powiedz mu o
tym. Zaryzykuj, być może ci się poszczęści.
Blaze wbił spojrzenie
prosto w oczy Ayathe.
– A co, jeśli znam się
z nią od dziecka i od zawsze byliśmy przyjaciółmi? – spytał odważnie. – Jeśli nie
chcę zepsuć tego, co pomiędzy nami jest i boję się, że stracę ją raz na zawsze
przez to wyznanie? Przecież nie musi mnie kochać – odpowiedział, uśmiechając
się delikatnie w tak niepodobny do siebie sposób. Bycie poważnym zdarzało mu
się naprawdę rzadko, jednak sytuacja tego wymagała.
– Blaze, chyba nie
zrozumiałeś. Zawsze trzeba mówić o uczuciach. Wprowadzą one jakąś zmianę w
życie osób, których dotyczą, ale to nieuniknione. Lepiej coś powiedzieć, niż
milczeć latami i być może później cierpieć, gdy osoba, którą się kocha,
odejdzie z kimś innym.
Takie mądrości wpajała
Ayathe jej mama, która z ojcem dziewczyny spędziła wspaniałe lata, bo
zaryzykowała wyznanie miłości. Gdyby tata Ayi nie zmarł przedwcześnie, jej
rodzice wciąż byliby w sobie zakochani równie mocno jak w dniu ślubu.
Dziewczyna patrzyła na
bruneta, zastanawiając się nad tym, o czym on myśli. Czy ją posłucha? Chciała,
by był szczęśliwy. Tylko to się dla niej liczyło.
Chłopak nie zastanawiał
się długo. Całym sercem przyznawał rację Ayathe. Jeśli już zawsze będzie
trzymał w sobie to wyznanie, ona zwyczajnie odejdzie z kim innym, a on będzie
przeklinał siebie za brak odwagi do końca życia. Jeśli go nie kochała – trudno,
będzie się starał, aby w końcu i jej serce otworzyło się dla niego. Na co
jeszcze czekał?
Blaze patrzył się przez
dłuższy moment w nieokreślony punkt znajdujący się gdzieś przed nim. W końcu
jednak skierował spojrzenie na dziewczynę i uśmiechnął się do niej tajemniczo.
– Chcesz wiedzieć kim
jest osoba, którą kocham? Znasz ją – powiedział cicho.
Ayathe cicho
zachichotała.
– To nie zawęża zbytnio grona, wiesz o tym? –
Odwzajemniła uśmiech. – No już, mów. Nie zabiję cię za to wyzwanie. Chcę, byś
był szczęśliwy.
Chłopak przybliżył się
do niej. Teraz stykał się z nią ramieniem. Nie zrobił jednak nic oprócz tego,
nie chciał jej wystraszyć, w końcu jego wyznanie może być i tak zbyt wielkim
szokiem dla niej. Swoje błyszczące oczy skierował prosto w jej twarz.
Jakakolwiek będzie odpowiedź, uznał, że będzie się uśmiechał.
– Kocham cię, Aya –
odpowiedział szeptem, wkładając w te słowa całe swoje uczucie, jakie do niej
żywił.
Zaskoczył ją. Była
pewna, że chodzi o jakąś piękność z wioski, nie o nią. Jej serce zaczęło
wariować, dech stał się szybszy. Nie wiedziała, co odpowiedzieć, w jej głowie
kołatała się jedna myśl.
On mnie kocha, on mnie
kocha.
Był tak blisko niej,
wpatrywał się w jej oczy i uśmiechał najpiękniejszym uśmiechem na świecie.
– Eee... dziękuję?
Chłopak westchnął
cicho, kierując swoje spojrzenie prosto w ogień. Uśmiech wciąż nie zniknął, w
końcu obiecał sobie, że obojętnie jaka będzie odpowiedź, on ją przeżyje i dalej
będzie się cieszył życiem. Mimo wszystko nie mógł jednak ukryć wewnętrznego
zawodu. Czuł, że pogrąża go coraz bardziej i bardziej.
–
Proszę, do usług – odparł na przekór swoim myślom, siląc się na krótki śmiech,
który brzmiał całkiem naturalnie.
Coś się zmieniło w
wyrazie jego twarzy, Ayathe to widziała. Kochał ją. Dlaczego miałby czuć, że
ona nie odwzajemnia tych uczuć? Patrzyła na niego, aż pod wpływem jej
spojrzenia nie zerknął w jej stronę. Uśmiechnęła się, po czym pochyliła bliżej.
– A ja, Blaze, kocham
ciebie.
Chłopak oniemiał. Gdy
już wszystko było stracone, nagle nadzieja zesłała mu wymarzoną odpowiedź. Nie
mógł wręcz uwierzyć w swoje szczęście. Miał ochotę wstać i zacząć skakać po
jaskini, pisząc jak mała dziewczynka: „Ona mnie kocha, ona mnie kocha!”. To coś
nieprawdopodobnego! Niesamowitego! I...
Blaze nie powstrzymał
się. Chwytając jej poliki w obydwie dłonie, złożył na jej ustach gwałtowny,
chaotyczny, pełen szczęścia pocałunek.
To właśnie tego Ayathe
tak bardzo pragnęła. Przysunęła się bliżej chłopaka i odwzajemniła pocałunek.
Była szczęśliwa, oboje byli. Pewni swoich uczuć nie musieli martwić się o
jutro. Raczej musieli martwić się o to, jak wydostać się z tej wysepki.
Ayathe odsunęła się od
chłopaka, odrywając swoje usta od jego ust.
– Blaze, jak my się
dostaniemy do domu? I nie chcę psuć chwili jeszcze bardziej, ale, kochanie,
wciąż masz wybity bark. Mogę spróbować go nastawić, ale uprzedzam, na jednej
próbie się nie skończy.
Uśmiechała się do niego
radośnie. Poza jaskinią odchodziła burza, na wieczornym niebie można było
obserwować pełen kolorów zachód słońca.
Chłopak jęknął
bezradnie.
– Daj mi się nacieszyć
sobą, potem możesz robić co tylko chcesz, nawet poddawać mnie sadystycznym
torturom – powiedział Blaze, uśmiechając się radośnie. Dłonią przejechał po poliku
Ayi.
– Dam ci się nacieszyć
sobą, jak nastawię ci ramię. Najwidoczniej będziemy musieli tutaj przenocować,
spędzisz więc w moim towarzystwie jeszcze wiele godzin. – Dziewczyna podniosła
się z podłoża, po czym zawołała w stronę smoczych towarzyszy. – Czy któreś z
was chce potorturować Blaze'a? Musimy złożyć go do całości!
Oba smoki poderwały się
do góry i z uśmiechamy podeszły do zakochanych.
– Ja to mu mogę
pokazać, co go czeka, jeśli cię skrzywdzi. – Nilieth szturchnęła łbem szatynkę,
po czym spojrzała na chłopaka. – Będzie boleć, kochasiu, oj, będzie.
Blaze skrzywił się
znacząco, spoglądając w stronę czerwonej smoczycy. Powoli zaczął się cofać do
tyłu. Szybko wpadł jednak na Braitha, który zachichotał się w istnie
złowieszczy sposób i chwycił go za ramiona.
– Boisz się,
przystojniaczku? – spytał mrocznie smok.
– Ja? Ja się boję? –
prychnął odważnie chłopak, chwilę potem kierując błagalne spojrzenie zbitego
psa na Ayathe.
Złotooka zanosiła się
śmiechem, widząc przerażenie w oczach towarzysza. Wyglądał wtedy tak ludzko, że
nie mogła przejść obok tego obojętnie. Podeszła więc bliżej chłopaka i patrząc
mu w oczy, zapytała:
– A jeśli pocałuję cię
zaraz po tym, jak nastawią ci bark, oddasz się w ich łapy choć na chwilę?
Blaze, i tak musimy to zrobić. Od ciebie zależy, czy będzie to męka zakończona
czymś pięknym, czy może ucieczka?
Pochyliła się nad nim i
ucałowała jego policzek, po czym odsunęła się i z uroczym uśmiechem zagadnęła:
– To jak będzie? Chcesz
nagrody?
– Tak! – wykrzyknął w
euforystycznym stanie Blaze, na co stojący najbliżej Braith musiał zatkać
łapami uszy. Jeszcze nigdy nie widział tak wielkiej radości u swojego
towarzysza. O wiele bardziej zaskoczyła go jego gotowość do działania. Stanął
przed nim i rozłożył ręce na bok, jakby chciał objąć ramionami cały świat. Do
tego ten dziwny wyszczerz na twarzy…
– Bierz mnie, maleńki!
– powiedział w stronę smoka, zanosząc się diabelskim uśmiechem.
– Eee – zaczął Braith,
drapiąc się w tył łuskowatego łba. – Psychiatra? Ktokolwiek? – spytał,
rozglądając się po jaskini.
– Braith, obawiam się,
że nikt nie jest w stanie mu pomóc – powiedziała złotooka, patrząc jak jej
smocza przyjaciółka pcha ramię chłopaka, który krzyczy, gdy z głośnym trzaskiem
ląduje ono na swoim miejscu. – Ale i tak go kocham. – Puściła smokowi oczko, po
czym roześmiała się, widząc łzy w oczach bruneta. – Blaze, czy ty płaczesz?
– Nie – zaśmiał się
niemrawo chłopak, przecząc prawdziwie. W rzeczywistości z jego oczu ciekły
słone łzy. Nastawianie barku nie należało bowiem do najprzyjemniejszych rzeczy.
– Tak – sprostował, próbując uśmiechnąć się w uwodzicielski sposób – Z miłości
do ciebie – po tych słowach puścił jej oczko, aby jakoś załagodzić i zataić
swoją chwilę słabości.
Roześmiana Ayathe
podeszła do partnera, uniosła jego głowę i otarła łzy.
– Byłeś dzielny. Zasługujesz
na obiecaną nagrodę.
Pogłaskała go po
policzku, po czym nachyliła się do jego warg i złożyła na nich pocałunek.
Pomyślała, że mogą minąć lata, a jej całowanie Blaze'a się nie znudzi, może
nawet zostanie to jej nowym hobby?
Oderwała się od niego na pewną odległość i lekko przygryzła wargę.
Oderwała się od niego na pewną odległość i lekko przygryzła wargę.
Chłopak uśmiechnął się
z błogim wyrazem twarzy. Pragnął tylko więcej i więcej. Czyżby już całkowicie
uległ urokowi swojej ukochanej? Już przybliżał się do niej z istnie diabelskim
uśmiechem, wyciągając w jej stronę ramiona, gdy nagle Braith chwycił go za
nogawkę od spodni i pociągnął w tył.
– Hej, czy ja ci się
zabraniam całować z rybami? – spytał oburzony mahoniowooki.
Gdyby czarny smok był
człowiekiem, zapewne w tym momencie by się zarumienił.
– Nie całuję ryb!
Powiedz mu, Nili! – wykrzyknął, spoglądając z nadzieją w oczach na swoją
siostrę.
Nilieth udała, że ziewa
znudzona konwersacją, po czym rzekła:
– Całujesz się i z
rybami, i z drzewami, na które wpadasz po zmroku. Ale i tak cię kocham, braciszku.
– Puściła mu oczko.
Pogadanka smoków
rozśmieszyła Ayathe jeszcze bardziej. Mimo zmęczenia nie chciała oddawać się w
ręce Morfeusza. Chciała słuchać, śmiać się i po prostu być z pozostałymi.
Nad ziemią zapadł już
zmrok, więc przyszła pora na powolne kładzenie się spać. Ramię Blaze'a, już
nastawione, zostało usztywnione przez długą gałąź i kawałek szmatki znalezionej
przez Ayathe w jukach na grzbiecie smoczycy. Prowizoryczny temblak może nie
wyglądał pięknie, ale spełniał swoje zadanie.
Dziewczyna ułożyła się
wygodnie na ziemi niedaleko nowego ogniska i czekała na to, co zrobi Blaze.
– Czas do spania –
powiedział cicho chłopak, próbując się przeciągnąć. Z pobliskiego kamienia
wziął swoją wyschniętą już koszulkę i nałożył ją na siebie. Może i był
człowiekiem o końskim zdrowiu, ale wolał o siebie dbać w możliwie dla siebie
dogodny sposób.
Blaze podszedł do Ayi i
bez zażenowania ułożył się tuż obok niej. Ich twarze były teraz blisko siebie.
Mógł patrzeć prosto w jej oczy pełne miłości. Miłości do niego. Myśl o tym,
wywołała na jego twarzy szeroki uśmiech.
– Cześć – wyszeptała
dziewczyna, odgarniając chłopakowi kosmyki włosów z czoła. – Jesteś pewien, że
dasz radę przespać całą noc, nie uszkadzając bardziej tego ramienia?
Naprawdę martwiła się o
chłopaka. Wiedziała, że kto jak kto, ale Blaze ma porządne zdrowie. Po prostu
martwiła się, bo nie chciała, by stało mu się coś złego.
Chłopak zaśmiał się
cicho.
– Sugerujesz jakieś
niegrzeczne zabawy, podczas których będę musiał nadwyrężać ramię? – spytał
rozbawiony, puszczając jej oczko. Szybko jednak spoważniał. – Nieważny jest
cały ból świata, jaki we mnie trafia, gdy tylko mam cię przy sobie, czuję się
wspaniale.
Blaze dotknął jej
polika wierzchem dłoni, jakby nie mógł się nadziwić cudowi, który przed nim
leży.
– Zawsze byłeś takim
romantykiem, czy tylko mnie bajerujesz, bo czegoś chcesz? – zapytała Ayathe.
Położyła delikatnie głowę na zdrowym ramieniu chłopaka. Nie oczekiwała tego, że
przygarnie ją do siebie, chciała po prostu czuć jego bliskość.
Płomienie wesołe
strzelały, gdy oni leżeli obok siebie, wciąż nie do końca wierząc we własne
szczęście. Powinni odnaleźć tego smoka i mu podziękować. Gdyby nie on, możliwe,
że jeszcze długo nie byliby razem, o ile kiedykolwiek.
Blaze przyciągnął do
siebie dziewczynę i zamknął na chwilę oczy. Jego ręka wodziła po jej włosach,
delikatnie je głaszcząc. Nie chciał jej nikomu oddawać, teraz była tylko i
wyłącznie jego.
– Co ja bym zrobił,
gdyby cię nigdy nie poznał – powiedział cicho, uśmiechając się pod nosem.
Ayathe położyła dłoń na piersi towarzysza i
chłonęła jego ciepło.
– Pewnie poznałbyś inną damę i to jej wyznawałbyś miłość.
Ale nie wydaje mi się, byśmy mieli się nigdy nie spotkać. Wychowujemy smocze
rodzeństwo. Od zawsze byliśmy sobie przeznaczeni.
Blaze westchnął głośno.
– Kochana Ayathe –
zaczął oficjalnie, wtulając się w jej włosy – Przysięgam ci na swoje przyszłe
wcielenia, że nawet jeżeli gdzieś w innym życiu los nie będzie chciał nas
złączyć, ja sam cię znajdę i ukocham, bo nigdy nie spotkałem cudowniejszej
dziewczyny – powiedział to szeptem, głosem pozbawionym jakiejkolwiek, charakterystycznej
dla siebie uwodzicielskości.
Aya spojrzała w oczy
chłopaka i uśmiechnęła się.
– Obojętnie, jakie
będzie moje kolejne wcielenie, będę na ciebie czekać – odparła, po czym
podniosła się odrobinę i pocałowała chłopaka. W jego ramionach czuła się
bezpiecznie i cieszyła się, że znalazła swoją opokę.
Blaze uśmiechnął się
delikatnie i odwzajemnił pocałunek. Więcej słów nie potrzebowali. Teraz mogli
cieszyć się swoją obecnością już na wieki.
Noc cała czwórka
spędziła w jaskini, by wraz ze wschodem słońca opuścić maleńką wysepkę. Powrót
do ich wioski pełen był krzyków i radości, że nie zginęli, co kilku mieszkańców
głosiło. Tłumaczeniom nie było końca, ale i tak najważniejszą informacją było
związanie się Ayathe i Blaze'a. Rodziny obojga były pewne, że kiedyś ta dwójka
połączy się więzem małżeńskim, teraz mogli jedynie cieszyć się ich szczęściem.
Ayathe wciąż pracowała
z sierotami, a Blaze zajmował się naprawą domów. Zaczął także budowę ich domu,
w którym mieli zamieszkać po swoim ślubie. Nilieth i Braith pozostali
najlepszym smoczym rodzeństwem na świecie i nic nie mogło już tego zmienić.
Historie kończą się
szczęśliwe, jeśli sami pozwolimy sobie być szczęśliwymi.
Jak Ayathe i Blaze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz