Trochę z zaskoku, trochę bez odpowiedniej dawki korekty, ale w końcu jest. Czwarta część RH, która w początkowym założeniu miała być ostatnią, a w ostatecznym będzie przedostatnią. Trochę mi się fabuła rozjechała! Tak to jest, kiedy nie ma się na nią konkretnego pomysłu. W piątce wszystko powinno iść już z górki.
Czwórka jest dosyć romantyczna (bleh) i... bardziej odpoczynkowa. Nie jest też najlepszą częścią całej historii, ale... to się wytnie!
Zbliżają się urodziny Brisy. Czy to nie idealna okazja na wyznanie jej tego, co czuję? Jak wiadomo, kobiety lubią, kiedy ważne chwile mają ważną oprawę. Tylko co wtedy, kiedy jest się facetem, nieznającym się totalnie na kobietach? Do pomocy rusza mój przygłupi brat. I już wiem, że nie skończy się to dobrze, szczególnie nie wtedy, kiedy każe mi ubrać garnitur i... stać się ankieterem?
***
Nadeszły wakacje.
Słońce prażyło w dach mojego
domu, czyniąc z jego wnętrza darmową saunę, dlatego codziennie, niezmiennie od
kilku dni, leżałem w pokoju na chłodnych panelach w samych spodenkach i z
butelką wody schłodzoną uprzednio w lodówce. Moje wakacje od zawsze tak
wyglądały. Wychodziłem z domu tylko wtedy, kiedy ktoś musiał zrobić zakupy lub iść
do biblioteki po dostawę książek i komiksów, które skutecznie zabijały mój
wolny czas. Z nikim się nie spotykałem, nawet z Brisą – ponoć miała teraz dużo
roboty.
Pani Heartwind poszła po rozum do głowy i gdy
tylko wypisano ją ze szpitala, powiadomiła policję o zaistniałej sytuacji. Nie
mogła już dłużej narażać siebie, a już szczególnie nie swojej córki, która
niczego złego nie zrobiła. Teraz choć żyły w jeszcze większym strachu niż
wcześniej, nie były przynajmniej same – ich dom obstawiony był przez policję i
tak miało już zostać, dopóki nie znajdą nowego, bezpieczniejszego mieszkania.
Okazało się, że mafia, która od lat dręczyła rodzinę Heartwindów była poszukiwana
przez władze naszego kraju już od dłuższego czasu – to pierwszorzędna organizacja
złożona ze złych kolesi nękających mieszkańców tego miasta. Jeżeli będę mieć
pecha, mnie również dopadną, oczywiście jeżeli będę wychodził z domu, a póki co
tego nie robiłem i nawet nie planowałem robić.
Matka Brisy uparcie szukała
nowego mieszkania. Policja nie mogła wiecznie stać pod ich oknami i pilnować
je, żeby nikt się do nich nie włamał. Co najgorsze, musiały wynieść się z tego
miasta – nieco przysłoniło to moją wizję przyszłości. Sądziłem, że Brisa będzie
zawsze gdzieś obok mnie. Wiem, to głupie. Żaden związek międzyludzki nie trwał
wiecznie. Już teraz powinienem pogodzić się z nadchodzącą stratą. Nawet nie
powinienem dawać sobie zbędnych nadziei – nie będzie mnie stać na bilety do
innego miasta, przecież nie przeprowadzą się do sąsiedniej miejscowości.
Przewróciłem się na bok i
wykrzywiłem usta w grymasie niezadowolenia.
Nie chciałem tego. Nie
chciałem, żeby wyjeżdżała. Nie chciałem, żeby mnie zostawiała. Ale Brisa
przecież o tym nie wiedziała. Wciąż nie wyznałem jej tego, co do niej czuję. Od
cholernego roku starałem się wykrztusić z siebie chociaż te dwa wstydliwe i
uwłaczające mojej dumie słowa. Nie potrafiłem. Moje okazywanie uczuć kończyło
się na obojętnym spojrzeniu i próbie udawania, że obecność Brisy wcale mnie nie
wzrusza.
Czego się bałem? Odrzucenia? A
może tego, że nasze przyjacielskie stosunki będą brnąć w tę wstydliwą stronę
uczuć, która zawsze mnie przerażała? Spójrzmy prawdzie w oczy. Dorastałem bez
rodziców z przygłupim bratem u boku, który nigdy się mną nie interesował.
Musiałem dorosnąć szybciej niż inni moi rówieśnicy, zrozumieć, że nie ma w tym
świecie miejsca na uczucia. Zamknąłem się we własnej klatce zbudowanej z
uprzedzeń, do której zgubiłem klucz. Czasami czułem się z tym cholernie źle. Chciałem
wykrzesać z siebie choć odrobinę pozytywnych emocji, a nie zamykać się na cały
świat, jakby wszyscy dookoła byli moimi wrogami. Za bardzo przyzwyczaiłem się
do zła, to dlatego nie mogłem nigdzie dostrzec dobra.
Zamknąłem smętną książkę, która
nijak odpowiadała moim gustom i przewróciłem się na plecy. Zacząłem gapić się w
sufit bez celu. Jeden z moich wakacyjnych planów brzmiał: przynajmniej godzina
dziennie bezsensownego patrzenia się w pęknięcia i tłuste ślady po dziwnych
eksperymentach z dzieciństwa. Kwintesencja lenistwa, którym mogłem upajać się
przez kolejny miesiąc wolny od szkoły.
To dziwne. Powinienem cieszyć
się ciszą, spokojem i samotnością, a zamiast tego ciągle chodziłem nachmurzony,
niezadowolony i bez życia. Może przy Brisie odzwyczaiłem się od bycia samemu?
Może była moim powietrzem, bez którego trudno było mi oddychać? Może
potrzebowałem jej jak wentylatora, który stał za moją głową i jeszcze chwilę
temu chłodził moją rozgrzaną skórę?
Przekląłem pod nosem i
podniosłem się na łokciach.
Przeklęty, stary grat. Psuł się
średnio co trzy godziny. Szkoda, że nie było mnie stać na nowy wiatrak.
Standardowo zdzieliłem tę
głupią maszynę pięścią, jednak tym razem moja siła naprawcza nie zadziała.
Musiałem użyć innych, bardziej drastycznych środków.
Podniosłem się leniwie z
podłogi i ruszyłem w stronę kuchni. Z lodówki wyjąłem ochłodzoną butelkę z
wodą, odkręciłem ją i nachyliłem głowę nad zlewem. Zimna toń mineralna zalała
moją głowę obsianą słomianymi włosami. Przez chwilę czułem się, jakby zmroziło
mi mózg. Aż się zatrzęsłem z wrażenia.
Kiedy się wyprostowałem,
chłodna woda ściekła po mojej nagiej, chudej piersi, wędrując pospiesznie w
stronę moich spodenek, które bezlitośnie zmoczyła. Wyglądałem, jakbym wyszedł
właśnie spod prysznica i tak też się czułem – odrobinę świeższy i bardziej
pobudzony.
Postanowiłem otworzyć okna w
całym domu. Powoli się ściemniało, nie było więc już tak gorąco. Teraz nad
naszym mieszkaniem zapanuje odrobina letniego chłodu. Nie dbałem o swoje
zdrowie. Ważne było to, żebym nie zdechł z powodu gorąca – to o wiele gorsza
śmierć od niezaleczonego przeziębienia.
Telefon, który położyłem na
blacie zabrzęczał głośno. Spojrzałem na niego ukradkiem, podejrzewając kto do
mnie dzwoni. Zamiast go odebrać, chwyciłem za szklankę z wodą, wsypałem tam
kwasek cytrynowy, zamieszałem delikatnie łyżeczką i zacząłem powoli sączyć. Nie
miałem ochoty na rozmowy. Chciałem przestać myśleć o tym, że niedługo znowu
zostanę sam. Czas na nowo przyzwyczajać się do samotności.
Wysłuchałem jeszcze kilku prób
dodzwonienia się do mnie, przy okazji wypijając trzy szklanki wody, potem byłem
zmuszony ruszyć w stronę drzwi wyjściowych, ponieważ ktoś uparcie próbował się
dostać do środka. To musiał być Sebastian. Czasami zdarzało mu się wracać
wcześniej z pracy, na dodatek często zapominał o istnieniu czegoś takiego jak
klucze. Zamykałem się w środku nie żeby zrobić mu na złość (dobrze, to poniekąd
też), tylko po to, aby czuć się bezpiecznym. Nie ukrywałem, że ostatnia
sytuacja z mafią dostarczyła mi niemałej dawki strachu. Może powoli stawałem
się przewrażliwiony, ale jednak dobrze było dbać o własny tyłek.
Podszedłem do drzwi i
otworzyłem je z rozmachem. Starałem się wyglądać na możliwie niezadowolonego –
mojemu bratu nie należało się nic innego.
– Znowu zapomniałeś kluczy,
debilu? – Prychnąłem, zanim jeszcze stanąłem z bratem twarzą w twarz.
Cóż, wychodziło na to, że
odrobinę się pomyliłem. To nie Sebastian dobijał się do drzwi.
– Ale… nie dałeś mi kluczy do swojego
domu – usłyszałem cichą odpowiedź zdezorientowanej osoby.
Uśmiechnąłem się mimowolnie.
Chociaż chciałem ukryć radość, nie bardzo potrafiłem to uczynić. Te pozytywne
uczucie samo wydobyło się z mojego mrocznego wnętrza.
– Spodziewałem się Sebastiana,
to nie było do ciebie – mruknąłem i przeczesałem ręką mokre włosy. – Jak chcesz,
mogę ci dorobić własne klucze – dodałem, wzruszając obojętnie ramionami.
– Ale…
Dziewczyna umilkła. Nie wiedziała,
co powiedzieć. Uparcie wpatrywała się w moją nagą klatkę piersiową, jakby bała
się, że za chwilę otworzy swoje czeluścia i moje żebra ją pożrą. Na szczęście
nie byłem Obcym.
– Co? – mruknąłem udając
niezadowolonego. W rzeczywistości chciałem ukryć swoje zażenowanie. Po pierwsze
nie byłem przyzwyczajony do paradowania półnago przed dziewczynami, po drugie
nie byłem przyzwyczajony do tego, że ktoś tak uparcie wgapiał się w moje
pozbawione mięśni ciało oraz żebra, które dumnie prezentowały swoje kościste
schody.
Brisa
wyprostowała głowę i spojrzała w moją twarz. Zarumieniła się, na dodatek
zacisnęła usta w taki sposób, jaki doprowadzał mnie do szału. O mały włos, a
straciłbym nad sobą panowanie.
– Po co tu przyszłaś? –
Spróbowałem grać luzaka, dlatego oparłem się o futrynę i przybrałem pozę
ulicznego rapera, który szukał zwady. Kiedy się niecierpliwiłem lub czułem się
niepewnie, irytacja przejmowała nade mną władzę. Nie miałem wpływu na to, że
jestem podenerwowany.
Moje słowa uraziły Brisę.
Spojrzała w bok i zaczęła bawić się swoją letnią sukienką obsianą wielkimi
czerwonymi makami. Rzadko widywałem ją w tak wyrazistych kreacjach, raczej
trzymała się skromniejszych barw.
– Jeżeli ci przeszkadzam…
– Przestań – burknąłem, zanim
skończyła, a potem wciągnąłem ją za rękę do domu i zamknąłem za nią drzwi.
Brisa oparła się o ścianę i
spojrzała na mnie spode łba.
– Jesteś zły, Chris. Widzę to.
– Co ty. – Prychnąłem,
zakładając ręce na piersi.
– Dzwoniłam do ciebie – jęknęła
załamana. – I to kilka razy. Przepraszam, że cię nie ostrzegłam, ale…
– Nie jestem zły, już ci to
mówiłem. – Raz jeszcze prychnąłem, a potem skierowałem się w stronę kuchni,
oczekując że ruszy za mną. Po drodze zgarnąłem z drzwi ręcznik, który
zamierzałem dla niepoznaki zarzucić na szyję – wtedy porządnie będzie zasłaniał
moją klatkę piersiową, dzięki czemu uniknę uporczywego spoglądania. Brisa
zapewne wolała wpatrywać się w umięśnionych i opalonych gości z magazynów dla
nastolatek. Ja byłem ich kompletną przeciwnością. Nawet wzrostem było mi daleko
do modela. Pieniędzmi również.
– Chris głupku, znam cię. – Westchnęła
za moimi plecami. – Obraziłeś się za to, że się z tobą nie kontaktowałam przez
cały ten czas, prawda? – Jej głos był przejęty.
Cholera. Przejrzała mnie. Co teraz
miałem powiedzieć? Nie przywykłem do odpowiadania twierdząco na pytania ludzi,
poza tym nie lubiłem, kiedy wiedzieli, co czuję albo myślę. Brisa czytała we
mnie jak w otwartej księdze, potwierdzając tym samym powszechne zdanie na temat
mężczyzn – wszyscy byli prości w rozumowaniu.
Oparłem się luzacko o blat i
zwróciłem twarz ku swojej przyjaciółce. Miałem zmarszczone czoło. Nie mogłem
powstrzymać niezadowolenia, które we mnie tkwiło. To głupie. Zachowywałem się
jak dziecko, które nie dostało pod choinkę tego, o co prosiło Mikołaja. Teraz
byłem już tego pewien – miłość to egoistyczna chęć posiadania kogoś na
własność.
– Na pewno miałaś chwilę, żeby
chwycić za telefon i napisać do mnie SMS-a – mruknąłem – ale skoro tego nie
zrobiłaś – przerwałem i wzruszyłem obojętnie ramionami, próbując ukryć złość. –
Trudno.
– Chris, jeździłam z mamą i
szukałam mieszkania, nie miałam czasu nawet na sen – jęknęła.
Przyjrzałem się jej twarzy
badawczo. W jej słowach musiało kryć się choć trochę prawdy. Nie wyglądała na
wyspaną, miała pod oczami cienie wielkości moreli.
Do tej pory mięśnie Brisy były
napięte, kiedy niczego nie odpowiedziałem, wyraźnie się rozluźniła – uznała to
za przyzwolenie na dalsze tłumaczenia.
– Udało nam się coś znaleźć,
ale… to jeszcze nic pewnego – powiedziała cicho. Spoglądała gdzieś w bok, nie w
moją twarz, zupełnie jakby nie chciała o tym mówić. Tak, mnie też to bolało.
Nie chciałem się z nią rozstawać.
– Gdzie? – spytałem z
westchnięciem, próbując udać choć w małym stopniu zainteresowanego.
– Dwieście kilometrów od
naszego miasta – szepnęła.
Albo mi się zdawało, albo jej
głos się łamał. Nie chciałem, żeby się rozpłakała. Wiedziałem, że to dla niej
nieprzyjemne przeżycie. Było jej dobrze tu, gdzie była, ale co to było za
życie, kiedy na każdym kroku musiała się bać? Tam na pewno będzie jej lepiej.
Nie mogłem jej powstrzymywać. Nie miałem do tego prawa. Nawet gdybym chciał,
Brisa wciąż była niepełnoletnia – to jej matka za nią decydowała.
– Cóż – mruknąłem na boku, choć
nie wiedziałem jak skończyć to, co zacząłem. Rzuciłem tym, co pierwsze przyszło
mi do głowy, a takie rozwiązania z reguły nie były dobre. – Tak będzie lepiej.
Kiedy zobaczyłem zawiedzioną
minę dziewczyny miałem ochotę walnąć głową w ścianę. Byłem okropnie
nietaktowny. To chyba cecha, której już się nie pozbędę. Odziedziczyłem ją wraz
z genami. Moja matka również nie była zbyt taktowna, podobnie jak mój brat.
Słowo daję, powinniśmy zostać politykami. To nic, że doprowadzilibyśmy do
kryzysu gospodarczego. Świat i tak powoli zmierzał do autodestrukcji.
– Będę tęsknił – dodałem
szybko, żeby powstrzymać nachodzące do błękitnych oczu łzy. Po tych słowach
poczułem, że robi mi się gorąco. Nie sądziłem, że bez zastanowienia powiem coś
tak zawstydzającego, ale być może to dobry kierunek ku wyznaniu jej swoich uczuć?
Brisa zarumieniła się
delikatnie. Wyglądała na zaskoczoną moimi słowami. Wpatrywała się we mnie z
lekko rozwartymi ustami. Nie wiedziała, co powiedzieć i nie dziwiłem się jej.
Rzadko można było usłyszeć z moich ust coś, co chociaż podchodzi pod wyrażanie
uczuć, szczególnie tych miłosnych, ckliwych lub pozytywnych.
Tak jak się spodziewałem, nie
odpowiedziała, za to podeszła do mnie i objęła mnie dłońmi w pasie, przytulając
swoją głowę do mojej nagiej piersi. Zesztywniałem, wstrzymując dech. Wciąż nie
byłem przyzwyczajony do nagłego przypływu czułości Brisy. Rozumiałem, że w
przeciwieństwie do mnie tego potrzebowała. Była jedyną osobą, która mogła mnie
dotykać w taki sposób i to kiedy tylko chciała. Dla niej mogłem być
przytulanką. Może trochę kłującą w obyciu, ale jednak przydatną w chwili
słabości.
– Nie chcę wyjeżdżać – jęknęła
w moją pierś, przez co moją skórę naznaczyły dreszcze. Ręcznik, który miałem przerzucony
przez kark, wcale nie pomagał w ograniczeniu tych „doznań”. Ponoć człowiek
zakochany odczuwał wszystko dwa razy intensywniej.
– Musisz, tutaj nie jesteś
bezpieczna – mruknąłem, niepewnie obejmując ją ramionami. Chyba jej się to
spodobało, bo wtuliła się we mnie pewniej i mocniej. W tym momencie przypominała
mi przymilającego się do przypadkowego przechodnia kota, który szukał za
wszelką cenę ciepła.
– Przy tobie czuję się
bezpieczna, Chris. – Gdybym usłyszał ten tekst w telewizji, zapewne wykonałbym
swoisty odruch wymiotny, ale to przecież była Brisa. W jej ustach wszystko
brzmiało łagodniej.
– Przecież nie możesz zamieszkać
u mnie, głupia. – Przewróciłem ostentacyjnie oczami. Nawet nie wiedziała jak
bardzo chciałem, aby dzieliła ze mną pokój, ale jej matka nigdy by się na to
nie zgodziła. Owszem, pozwalała nam spędzać ze sobą czas, a czasem nawet u
siebie nocować, ale na wspólne mieszkanie było za wcześnie. Byliśmy tylko
dzieciakami, poza tym nawet ze sobą nie chodziliśmy. Wciąż byliśmy
przyjaciółmi.
– Nawet na kilka dni? – spytała
niewinnie Brisa, unosząc głowę do góry. Spojrzała na mnie z dołu i uśmiechnęła
się nieśmiało. Zastanawiałem się, czy przypadkiem czegoś nie zaplanowała. Odpowiedź
znalazłem w plecaku, który panna Heartwind położyła wcześniej przy wejściu do
kuchni. Zapewne dzwoniła do mnie po to, aby się dowiedzieć, czy może u mnie
trochę przenocować.
Uniosłem brew do góry.
– Czekaj, czy ty się właśnie do
mnie wprosiłaś? – spytałem z niekrytym rozbawieniem. – Nie spodziewałem się
tego po tobie. – Zaśmiałem się. Oczywiście gdy wydawałem z siebie te dziwne,
niemiarowe oddźwięki nie brzmiały one zbyt przyjemnie. Brisa powiedziała mi
kiedyś, że mógłbym podkładać głos pod czarne charaktery w bajkach. Schlebiało
mi to. Lubiłem wzbudzać strach wśród ludzi.
– Ja… po prostu… miałam dać ci
znać, ale… ale się nie odzywałeś, a mamy nie będzie i… i… – Przerwałem tę plątaninę
słów zatykając jej usta dłonią. Zaskoczona zamrugała oczami.
– Mój dom jest twoim domem –
powiedziałem, starając się, aby nie zabrzmiało to jak czysty sarkazm. Miałem
wbudowany w głowę system z automatycznie uruchamiającą się ironią – włączał się
wtedy, kiedy moje usta wymawiały dziwnie ckliwe słowa. Zanim powiem Brisie
wprost „kocham cię”, będę musiał poćwiczyć przed lustrem bycie romantycznym, a ten
sarkastyczny przycisk w głowie będę zmuszony zakleić taśmą izolacyjną.
Brisa zdjęła moją dłoń ze
swoich ust i uśmiechnęła się delikatnie.
– Wiesz Chris, czasami
potrafisz być uroczy.
Cholera. Czułem, że się
rumienię. Nie znosiłem tej niemęskiej strony swojej duszy, która zachowywała
się nieraz jak mała zawstydzona komplementem dziewczynka. Tylko że w tym
przypadku komplement o moim uroku wcale mnie nie zachwycił. Nie mogłem być
uroczy. Nie chciałem być.
Prychnąłem z niezadowoleniem i
odsunąłem się od panny Heartwind na bezpieczną odległość. Koniec czułości,
tulenia i słodkiego Chrisa. Nie byłem jeszcze gotowy na takie ujawnienie.
Pokazywanie uczuć na ogół przychodziło mi z trudem, na szczęście moja
przyjaciółka nie miała z tym problemów. Kiedy chciała po prostu wybuchała
płaczem, kiedy pragnęła kogoś przytulić (zazwyczaj mnie) po prostu to robiła,
kiedy potrzebowała ciepła, mówiła o tym. Wbrew pozorom Brisa była szczerą
osobą. Przy mnie zawsze mówiła wprost o czym myśli, choć nieraz miała problem z
utrzymaniem swojej maniakalnej nieśmiałości na wodzy.
Odwróciłem się tyłem do panny
Heartwind i udałem, że robię letnie porządki – w końcu ktoś musiał zmyć te
cholerne naczynia siedzące w zlewie od tygodnia. Chcąc zdobyć serce dziewczyny,
na każdym kroku powinieneś świecić przykładem. Taki to ze mnie idealny pan
domu.
Brisa nie potrzebowała mojego
pozwolenia na krzątanie się po kuchni. Kiedy nie było tu Sebastiana, naprawdę
zachowywała się, jakby mój dom był jej domem. Wcale mi to nie przeszkadzało.
Lubiłem, kiedy zaczynała nucić swoim słodkim głosem zabawne popowe piosenki, i
poruszała dziewczęco biodrami, bujając się w ich rytm. Czasami żałowałem, że
nie miałem na środku kuchni wybudowanej dla niej sceny. Z chęcią zastąpiłbym
jej śpiewem radio.
Dziewczyna chyba czytała w
moich myślach, bo podeszła do tego starego pudła, które okazyjnie wydawało z
siebie muzyczne dźwięki. Chwilę przy nim stała, nucąc coś pod nosem, aż w końcu
znalazła stację, która jej odpowiadała. Kątem oka widziałem jak się uśmiecha.
Znowu wyglądała jakby coś planowała. Ta jej niewinna mina kombinatora nieco
mnie niepokoiła.
Widziałem jak pogłaśnia radio,
a potem tanecznym zwinnym i lekkim krokiem przenosi się w miejsce obok mnie.
Ani razu na mnie nie spojrzała, za to bezustannie się uśmiechała i kręciła w
rytm piosenki, jakby zapowiadała swój własny występ.
Brisa wspięła się na palcach do
szafki i sięgnęła po granulowaną herbatę o smaku malin. Wsypała zawartość
saszetki do dzbanka i zalała go wodą. Najprostsze czynności wykonywała z
taneczną gracją, która z pewnością przyciągnęłaby nie tylko mój wzrok – dobrze,
że byłem jedynym widzem, inaczej musiałbym się o nią bić.
Jej beztroskie zachowanie
doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Zaciskałem usta, żeby przypadkiem nie
powiedzieć jej żadnego nieplanowanego komplementu. Bałem się, że zabrzmiałoby
to w stylu: „zostań moją żoną i tańcz mi tak do końca dni”.
Wsypując do dzbanka kostki
lodu, moja przyjaciółka całkiem znienacka zaczęła śpiewać, włączając się w
refren nieznanej mi dotąd piosenki.
– I'm lucky I'm in love with my best friend, lucky to have been where I
have been, lucky to be coming home again, lucky we're in love in every way,
lucky to have stayed where we have stayed, lucky to be coming home someday.
Zmarszczyłem czoło i zmrużyłem podejrzliwie
oczy. Nie od razu skupiłem się na tekście tej ckliwej piosenki, jednak gdy w
końcu go rozszyfrowałem, poczułem jakbym dostał z pięści w nos, a krew, która
się z niego uwolniła, zalała całą moją twarz czerwienią. Brisa zauważyła moją
reakcję i najwyraźniej ją rozbawiła.
Od kiedy ta niewinna
szesnastolatka tak bardzo grała na moich uczuciach? To nie pierwszy raz, kiedy
dawała mi znaki do działania. Dochodziłem do wniosku, że nieważne jaka by
kobieta była, to zawsze cwana bestia, która stara się osiągnąć cel z pomocą
własnych wdzięków i powabu.
Tak, wiem, moje uczucie były
odwzajemnione. Każdego dnia sytuacja stawała się coraz bardziej napięta i przepełniona
duszącym gorącem. Tyle razy byłem już blisko od wyznania jej tego, co czuję
poprzez czyn, a nie słowa, że ten fakt zaczynał mnie powoli przerażać. Jakiś
cichy głosik w głowie kazał mi czekać, drugi krzyczał, że mam być facetem i
przerwać tę wątłą nić przyjaźni, zawiązując wokół dziewczyny grubą linę, która
sprawiłaby, że należałaby tylko i wyłącznie do mnie. Byłem cholernie chciwy, a
przecież nie mogłem posiadać jej na własność.
Wziąłem głęboki wdech. Tym
razem spojrzenie dziewczyny wywiercało w moich policzkach dziurę. Nie
wiedziałem, co zrobić, dlatego oderwałem się gwałtownie od zlewu i podszedłem
do radia, zmieniając stację. Tym razem w głośnikach rozbrzmiał głos Bruno Marsa.
Nie przepadałem za gościem, ale chcąc nie chcąc, słuchałem tych okropnych
stacji radiowych codziennie, tak więc zdołałem zapamiętać niektóre z piosenek,
nawet jeśli bardzo tego nie chciałem.
Zdaje się, że oszalałem.
– I wanna be a billionaire so fucking bad, buy all of the things I never
had – zanuciłem niezgrabnie swoim zachrypniętym, nieprzyjemnie fałszującym
głosem. Najwyraźniej rozbawiłem Brisę, bo zaśmiała się cicho i przyłożyła dłoń
do ust, jakby chciała ukryć swoją reakcję. Nie zamierzałem podejmować żadnej gry.
Tak naprawdę zostałem w nią wciągnięty nieświadomie.
Brisa, niczym mała zadowolona z
siebie dziewczynka, podbiegła do radia i znów zmieniła stację. Czy ona znała
wszystkie popowe piosenki świata?!
–
You're the perfect melody, the only harmony I wanna hear, you're my favorite
part of me with you standing next to me I've got nothing to fear –
zaśpiewała uroczo dziewczęcym głosem i zakręciła się wraz ze swoją kwiecistą
sukienką na środku kuchni.
Mimowolnie się uśmiechnąłem,
chociaż nie był to uśmiech zadowolenia. Znowu śpiewała miłosne piosenki.
Zrobiło się za słodko i za ckliwie. Czułem się z tym nieswojo.
Podszedłem do radia i przerzuciłem
kilka stacji do przodu.
– I say I’m done but then you pull me back, oh oh oh, I swear you’re
giving me a heart attack.
Troublemaker –
zamruczałem, rzucając krzywy uśmieszek w stronę przyjaciółki. Na dźwięk słów
piosenki dziewczyna założyła ręce na piersi i zrobiła z ust obrażony dzióbek.
Jej obraza nie trwała jednak długo. Zmieniła stację radiową i niefortunnie
trafiła na kolejną ckliwą pioseneczkę o miłości, która kojarzona była z tym
popapranym gościem od spisywania umów z kobietami, które miały być jego
seksualnymi niewolnicami. Na moje nieszczęście nazywał się tak samo jak ja.
Refren leciał w dobre, ale
Brisa nie zamierzała się najwyraźniej w niego włączać. Słodkie Love mi like you do raniło moje uszy w
taki sposób, że nie mogłem powstrzymać się od skrzywienia. Już miałem
przełączyć piosenkę, kiedy dziewczyna położyła rękę na radiu i spojrzała mi
prosto w oczy z powagą, nucąc ostatnie słowa refrenu:
– What are you waiting for?
Piosenka samoczynnie się
przełączyła. W głośniku, bez naszej ingerencji, rozbrzmiały słowa: Is it right or is it wrong? – co idealnie
pasowało do mojego obecnego stanu. W końcu wciąż nie wiedziałem, czy to właściwe
wyznawać miłość własnej przyjaciółce, która niedługo miała opuścić nasze
rodzinne miasto. Może powinienem dać jej szansę na rozpoczęcia nowego życia w
innym miejscu?
Uśmiechnąłem się ironicznie na
boku i parsknąłem cichym śmiechem, Brisa zaś westchnęła ciężko i z załamaniem.
Uznała, ze to ja wygrałem bitwę. Ze smutną miną oddaliła się w stronę blatu. To
było koniec przedstawienia.
A może jednak nie?
Przewróciłem oczami. Nie
chciałem tego robić, ale uznajmy, że zmusiła mnie do tego swoim przejmująco
smutnym wyrazem twarzy. Może nie wyglądałem, ale byłem czuły na takie reakcje.
Podszedłem do radia i zmieniłem
stację. Tym razem z głośników popłynęła ckliwa i urocza pioseneczka Taylor
Swift o tytule Love story. Już po
chwili usłyszeliśmy jej pierwsze słowa: We
were both young when I first saw you I close my eyes and the flashback starts.
Brisa spojrzała na mnie w tył podejrzliwie.
Wzruszyłem ramionami i uznałem, że to całkiem czysty przypadek, poza tym nie
chciałem się już kłócić. Zawsze ustępowałem pierwszy. Ze względu na nią, nie na
święty spokój (dobrze, to po części też). Nie wiedząc, co dokładnie robię,
wyciągnąłem dłoń w stronę dziewczyny.
Śpiewający i tańczący Chris
jednego dnia. Przysięgam, to jakiś kabaret. Dobrze, że nie było tu mojego
brata. Dobrze, że nie było tu nikogo poza Brisą. Inaczej zrobiłbym z siebie
kretyna.
Dziewczyna zrobiła zdziwioną
minę. Chwilę wpatrywała się w moją rękę aż w końcu z gracją nieśmiałej
księżniczki stąpającej w rytm muzyki, podeszła do mnie i wsunęła delikatnie dłoń
w moją. W jej ruchach i zachowaniu nie było niczego wymuszonego. Wyglądała
naturalnie, jak zawsze gdy przy mnie była. Nie potrafiła ukryć radości. Widać
ją było w błękitnych, lśniących oczach i lekko rozszerzonych w uśmiechu
malinowych ustach.
Czy ja też byłem szczęśliwy?
Niech mnie szlag jasny trafi, ale cokolwiek z nią robiłem, a robiłem nieraz
bardzo głupie rzeczy, zawsze się cieszyłem. Wystarczyło, że po prostu była
blisko mnie.
Nie przestając patrzeć sobie w
oczy, zaczęliśmy tańczyć jak na jakimś balu maskowym. Co jakiś czas wprawiałem
jej sukienkę w ruch, obracając ją wokół własnej osi. Czerwone kwiaty migały mi
przed oczami przypominając o różanym ogrodzie z dzieciństwa, w którym pomagałem
mamie. Z ogrodu pozostała pożoga, miałem nadzieję, że to samo nie stanie się z
naszą przyjaźnią, kiedy Brisa już odjedzie.
– Romeo, take me somewhere we can be alone, I'll be waiting all there's
left to do is run – zanuciła Brisa. – You'll
be the prince and I'll be the princess It's a love story baby just say…
Ostatnie słowo zaśpiewałem
razem z nią:
– Yes. – Moje wyznanie zabrzmiało prawie romantycznie, z tym
wyjątkiem, że wypowiedziałem je głosem małej, słodkiej dziewczynki. Brisie
najwyraźniej to nie przeszkadzało. Stanęła w miejscu i otworzyła lekko usta,
pragnąc mnie o coś zapytać. Przyłożyłem palec do jej ciepłych warg, nie
pozwalając jej niczego powiedzieć. Kiedy miałem już pewność, że niczego nie
powie, powoli go zabrałem, a potem niepewnie nachyliłem się nad jej twarzą.
Czułem, że mięśnie Brisy się spinają.
Miałem ochotę jednocześnie
uciec i zatopić się w tej chwili, zapominając o istnieniu świata zewnętrznego.
Moje serce waliło ze strachu i podniecenia. Zdawało mi się, że wraz z
ograniczeniami tracę panowanie nad sobą, a więc i zdrowy rozsądek.
Kiedy położyłem ręce na
ramionach dziewczyny, zadrżałem. Byłem jak bomba pełna emocji, która za chwilę
mogła wybuchnąć i narobić szkód. W głowie brzęczał mi głos, który oznajmiał: This love is difficult but it's real.
Byłem
na to gotowy. Tak, to był właśnie ten moment.
Chyba.
– Ja pierniczę, co tu się
wyrabia?! – usłyszałem dobrze znajomy mi krzyk i przekląłem soczyście pod
nosem.
Tak, to był właśnie ten moment,
kiedy mój durny brat wszystko psuł.
Odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni
i spojrzeliśmy na Sebastiana z niekrytym zaskoczeniem. O ile mi wiadomo to
jeszcze nie powinien kończyć swojej zmiany. Co on tu do cholery robił?!
– Żałuję, że nie miałem przy
sobie kamery, chętnie nakręciłbym twoją gender przemianę, braciszku – mruknął
jedyny żyjący członek mojej rodziny. To dziwne, ale wyjątkowo nie brzmiał,
jakby był rozbawiony. Cały czas się krzywił. W końcu podszedł do blatu, nalał
sobie herbaty i wsparł się o niego dłońmi, wgapiając się w sufit. Wyglądał,
jakby coś go mocno wkurzyło i na pewno nie chodziło tu o romantycznie
obrzydliwą oraz słodką scenę, którą chwilę temu miał przed oczami.
Nie chciałem grać troskliwego
braciszka, dlatego po prostu się nie odzywałem. To Brisa podjęła próbę
wyciągnięcia z niego informacji.
– Wszystko w porządku? –
spytała cicho i niepewnie, jakby bała się, że Sebastian wyładuje na niej całą
swoją złość, tryskającą z jego zesztywniałego ciała.
– Och, oczywiście! – wykrzyknął
Sebastian, obracając się gwałtownie w naszą stronę. Wyrzucił ręce w górę, jakby
chciał obwinić o dzisiejszy dzień tego, kto rządził jego losem z niebios.
Wyglądał na zmęczonego, zirytowanego, a przy okazji… mokrego?
Spojrzałem za okno i
zmarszczyłem czoło. Nie padało.
Brisa strategicznie wycofała
się za moje plecy, jakby chciała uczynić ze mnie tarczę. Nie była przyzwyczajona
do tego, że ktoś krzyczał w odpowiedzi na jej miłe pytania.
– Właśnie wylali mnie z pracy.
– Sebastian zaśmiał się. W jego śmiechu kryła się nutka kpiny i tragizmu. – Ba,
kiedy wyrzucili mnie stamtąd na zbity pysk, bo ponoć chlałem na swoich zmianach,
co oczywiście nie jest prawdą – przerwał, widząc moją powątpiewająco znaczącą
minę. Przewrócił oczami. – Dobra, wypiłem jedno piwo. – Uniosłem brew do góry.
– Niech cię szlag, Chris – syknął i wzniósł ręce oraz oczy ku sufitowi. –
Dobrze, wypiłem jakieś trzy, cztery piwa, ale byłem oczywiście trzeźwy.
– Zapewne nie był to pierwszy
raz, prawda? – Prychnąłem, zakładając ręce na piersi. Czułem się trochę jak
ojciec, który stara się odpowiednio skarcić swoje dziecko. Cóż, bądź co bądź
wychowaliśmy się tylko z matką, która była wobec nas dosyć pobłażliwa. Może to
jest powód, dla którego mieszkaliśmy w takiej dziurze i żywiliśmy się zupkami
chińskimi.
– Zamknij się, nie skończyłem
jeszcze historii mojego życia – syknął
Sebastian. Chwycił za szklankę z napojem, przy okazji rozlewając jej zawartość
po blacie, a potem wypił całą jej zawartość za jednym zamachem. Po tej
czynności ostentacyjnie otarł usta rękawem mokrej koszuli. – Wyszedłem z pracy
i uznałem, że muszę się odstresować. Wyjąłem telefon z kieszeni i zadzwoniłem
do pierwszej lepszej znajomej. – Prychnąłem cicho, ponieważ Sebastian nie miał
znajomych. Pod tym względem był zupełnie jak ja. Nie lubił się przywiązywać. –
Powiedziała, że w sumie i tak miała do mnie dzwonić, bo ma mi coś do
powiedzenia. Spotkaliśmy się w jakimś barze. Była w ciąży, więc jej
pogratulowałem, a w zamian zostałem oblany całym kuflem zimnego piwa. Jak Boga
kocham, a nie kocham, miała jakieś ciążowe humory! Czaicie to, że potem ze
łzami w oczach wybiegła stamtąd i krzyknęła, że to wszystko moja wina? Nie wiem
nawet o co jej chodziło!
Zacisnąłem usta, żeby się nie
roześmiać i wymieniłem z uśmiechniętą Brisą znaczące spojrzenia.
– Cóż, mój niemyślący bracie –
zacząłem oficjalnie teatralnym głosem i podszedłem do niego. Poklepałem go po
plecach braterską dłonią, zaraz ustępując miejsca Brisie, która krótko i
niezobowiązująco go przytuliła.
– Gratuluję – powiedzieliśmy
równocześnie, przez co mało nie wybuchliśmy śmiechem.
– O cholerę wam chodzi? –
spytał niezadowolony Sebastian.
– Na pewno nie o to, że
śmierdzisz jak żul i powinieneś iść się wykąpać – zironizowałem. Brat spojrzał
na mnie ze zgrozą, jakby zamierzał lada moment rzucić się na mnie z pięściami.
– Ach, na twoim miejscu już teraz szukałbym pracy. Wiesz, nowe obowiązki
wymagają często wielu pieniędzy. Przyda ci się zastrzyk gotówki.
Sebastian marszczył czoło i
patrzył na mnie jak na niedorozwiniętego umysłowego nastolatka. Wciąż nie
docierało do niego przesłanie wynikające z tej historii. Przysięgam,
inteligencji to on nie odziedziczył po matce. Nie miał mózgu, zupełnie jak nasz
ojciec.
Wzruszyłem ramionami, nalałem do
szklanek herbaty i skinąłem głową na balkon, przekazując Brisie informację,
abyśmy się stąd jak najszybciej usunęli. Mój brat musiał pomyśleć w spokoju,
może wtedy dojdzie do właściwego rozwiązania.
Uśmiechnięta dziewczyna ruszyła
za mną.
– Ostrzegam, ja nie będę
zmieniał pieluch! – rzuciłem wesoło i machnąłem bratu ręką.
Dłuższą chwilę trwało, zanim
dotarł do niego sens moich słów. Jego wyklinanie na cały świat i rzucanie
rzeczami codziennego użytku po ścianach, wysłuchiwaliśmy już z balkonu. Brisa
słysząc Sebastiana odrobinę się zaniepokoiła, ale ostatecznie niczego nie
powiedziała i usiadła na poduszce, którą wcześniej położyłem naprzeciw siebie
na zimnych kafelkach. Ja nie potrzebowałem takich rarytasów – oparłem się o
obdartą ścianę, podwinąłem kolana i przygarnąłem do siebie szklankę.
Brisa wygładziła swoją
sukienkę, a potem spojrzała przez szczeble wyglądające jak kraty w więzieniu.
Przyglądała się przypadkowym przechodniom, bawiąc się szklanką, którą trzymała
w rękach.
Milczeliśmy. To nic dziwnego,
często siedzieliśmy w ciszy i niczego nie mówiliśmy, tym razem w tym
powszechnym spokoju kryło się jednak coś więcej. Jakieś niedopowiedzenie,
zawód, niepewność. Poczułem się tym przytłoczony.
Oparłem głowę o szczeble i
zmarszczyłem czoło.
– Myślisz, że Sebastian sobie
poradzi? – spytała cicho Brisa, nie spoglądając na mnie.
– Wątpię.
Na tym poprzestaliśmy. Wspólnie
wsłuchiwaliśmy się w odgłosy miasta milknące późną godziną.
O czym tak intensywnie myślała
Brisa? Bałem się o to spytać. Gdybym to zrobił, na pewno by mi o tym
powiedziała, ale jeśli myślała o nas – nie potrafiłbym odpowiedzieć na pytanie,
które mogło ją dręczyć.
Zastanawiałem się, co tak mocno
trzymało mnie przy tej przyjaźni. Dlaczego nie chciałem wybiec dalej i w końcu
pozbyć się tych uporczywych myśli, które zmuszały mnie do zarywania nocek?
Bałem się? Jeśli tak, to czego? Po raz pierwszy w życiu nie potrafiłem
odpowiedzieć na własne pytania, a jeśli ja tego nie zrobię, to kto to uczyni?
Zmarszczyłem czoło i
westchnąłem ciężko. Brisa zwróciła na to uwagę. Zaczęła mi się uważnie
przyglądać, jakby chciała odnaleźć jakieś oznaki udręki, szybko powróciłem
jednak do swojego stałego trybu chłodu.
– Chris – usłyszałem cichy
głos.
Zerknąłem ukradkiem na
dziewczynę.
– Wszystko w porządku? –
zapytała zmartwiona. Przybliżyła się do mnie tak, że od mojej twarzy dzieliła
ją tylko odległość innej niewidzialnej twarzy. Bałem się na nią spojrzeć. Byłem
cholernym tchórzem.
– Ta – mruknąłem od niechcenia.
Za mówienie nieprawdy zostałem uszczypnięty w bok. I to dosyć mocno.
Spojrzałem na Brisę z niezadowoleniem.
Jej błękitne oczy wierciły we mnie dziurę i zmuszały do odpowiedzenia na je
pytanie. – Po prostu tak sobie rozmyślam.
– Ja też – odpowiedziała
szybko.
– O czym? – spytałem szybciej
niż pomyślałem, a potem zakląłem pod nosem.
– O tobie, Chris – szepnęła.
Spojrzałem na nią od niechcenia i napotkałem na jej twarzy troskę. – Jesteś
taki zamknięty w sobie. Wyglądasz jakbyś próbował od czegoś uciec.
Obdarzyłem ją wrednym
uśmieszkiem.
– To nie ja biorę nogi za pas,
kiedy się czegoś boję.
Chyba ją tym zraniłem, ale
starała się tego po sobie nie pokazywać. Musiała się już przyzwyczaić do tego,
że jestem nieczułym gburem.
– Wydaje mi się, że można
uciekać na dwa różne sposoby – kontynuowała, odwróciwszy ode mnie wzrok. Znów
wpatrywała się przed siebie, tym razem nie śledziła jednak wzrokiem ludzi,
zapatrzyła się w nocne, letnie niebo usiane gwiazdami. – Albo uciekasz w sposób
fizyczny, po prostu biegnąc przed siebie i starając się przegonić swoje
problemy, albo w sposób psychiczny, odpychając od siebie celowo wszystko i
wszystkich, byle żeby nie zostać zranionym. Takie osoby często kryją swoje
prawdziwe uczucia, prawda? I za wszelką cenę nie chcą pokazywać kim naprawdę
są, zupełnie jakby się tego wstydziły.
Poczułem lekki niepokój, przez
co niespokojnie drgnąłem.
Próbowałem sobie wmówić, że
wcale tak nie jest, ale kogo starałem się okłamać? Samego siebie? Czy to
dlatego bałem się powiedzieć Brisie te dwa głupie słowa? Bo niepokoiłem się tym,
że kiedyś mnie zrani? Że mnie zostawi i znów będę sam?
– Może masz rację, nie wiem –
mruknąłem. Starałem się brzmieć tak, jakby mnie ta teoria nie obchodziła, ale
przychodziło mi to z trudem. Dla podkreślenia nieprawdziwości mojego stwierdzenia
wzruszyłem obojętnie ramionami. Brisa jednak wiedziała, że mnie to poruszyło.
Chwyciła za moją dłoń i ścisnęła ją mocno.
– Przy mnie nie musisz się
ukrywać, Chris – szepnęła. – Jesteśmy chyba kimś więcej niż przyjaciółmi,
prawda?
Zamrugałem oczami i uniosłem
brwi w zdziwieniu.
– Więc kim jesteśmy?
Brisa otworzyła usta i zaraz je
zamknęła. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, jak to mogło zabrzmieć.
Próbowała z tego jakoś uciec. Spojrzała w bok, podrapała się w tył głowy i
soczyście się zarumieniła.
– No, wiesz – jąkała się –
takimi... no, takim prawie rodzeństwem, ale nie do końca, bo… bo nie. Takimi…
superprzyjaciółmi! Jak kot i pies!
Pięknie. Zamiast friendzone,
mamy sisterzone. A ja głupi chciałem dokonać aktu kazirodztwa, wyznając jej
swoją wielką miłość.
Wybuchłem śmiechem tak gromkim,
że dziewczyna musiała zacząć mnie uspokajać. Szturchała mnie, piszczała i
rumieniła się na przemian, próbując mnie powstrzymać, a ja tymczasem nie mogłem
przestać się śmiać. Z jakiegoś powodu zrobiło mi się na sercu lżej.
Otarłem łzę rozbawienia i
spojrzałem na nią z uśmiechem. W końcu się uspokoiła i odwzajemniła bezradnie
moją radość poprzez niewinne uniesienie kącików ust do góry.
– Dzięki, Brisa – powiedziałem
i szybko odwróciłem wzrok. W końcu Christian Farris nie był ani grzeczny, ani
kulturalny, ale dla tej jednej osoby mogłem się poświęcić. Była wyjątkowa,
prawda?
– Nie, to ja dziękuję, Chris –
powiedziała cicho Brisa. Spojrzałem na nią pytająco, unosząc brew do góry. – Za
to, że jesteś – mówiąc to przeniosła się na kolana i pochyliła się ku mojej
twarzy. Na chwilę zastygłem w bezruchu, ale szybko okazało się, że nie chciała
mnie pocałować w usta, tylko w czoło. Czy nie czułem się przypadkiem lekko
zawiedziony?
Uśmiechnąłem się krzywo.
Nadzieja matką głupich.
Na balkonie siedzieliśmy całą
godzinę, przez większość czasu milcząc, co w żaden sposób nam nie przeszkadzało
– czerpaliśmy radość z tego, że po prostu obok siebie siedzimy, w końcu nie
widzieliśmy się od początku wakacji. Co jakiś czas zerkałem w zamyślony profil Brisy,
próbując zgadnąć o czym myśli, oczywiście nie śmiałem jej o to spytać. Całe
szczęście, w naszym zabawnym związku to właśnie ona była szczera. To trochę
zabawne – w końcu w życiu codziennym to ja nie powstrzymywałem języka i
docinałem ludziom szczerymi obelgami, Brisa zaś unikała jakiejkolwiek konfrontacji
z ludźmi, co doprowadzało do tego, że była milcząca. Kiedy przebywaliśmy ze
soba, było zupełnie odwrotnie – ona się otwierała, a ja… ja bałem się otworzyć.
Powinienem jej okazywać czasem więcej uczuć. Tylko gdzie był te przeklęty klucz
do zamkniętego na cztery spusty serca, otoczonego lodowym murem? Wydawało mi
się, że pies sąsiadów zakopał go lata temu w ogrodzie.
– Za niecałe trzy tygodnie mam
urodziny – usłyszałem znienacka. Aż się wyprostowałem, zaskoczony tą nagłą
wiadomością. – Skończę siedemnaście lat.
– Poważny wiek – odpowiedziałem
z uśmieszkiem, próbując ukryć zdziwienie.
Brisa szturchnęła mnie zaczepnie
stopą.
– Nie żartuj sobie ze mnie,
Chris!
– Och, ja i żarty? Daj spokój –
zironizowałem, wykrzywiając usta w grymasie. – Jestem tak zabawny jak siedemdziesięcioletnia
babcia na wrotkach.
Krótki, wesoły śmiech i ciepły
uśmiech – znacznie więcej niż mógłbym oczekiwać w ten chłodny, letni wieczór.
– Masz jakieś plany na tę
okazję? – spytałem, podkulając nogi pod samą brodę.
– Chciałabym ten czas spędzić z
kimś szczególnym – padła cicha odpowiedź, spowita nutką nieśmiałości. Moja
przyjaciółka zaczęła targać rogami sukienki, jakby była zestresowana. Tym razem
na mnie nie patrzyła. Przez ułamek sekundy pomyślałem, że właśnie daje mi
potajemnego kosza, ale to przecież nie mogła być prawda. Nie mogła.
Nie mogła?
– Z kim? – spytałem, marszcząc
czoło.
Brisa przewróciła oczami.
– Chris, czy ty naprawdę jesteś
tak mało domyślny? – spytała z irytacją w głosie.
Tak, była lekko zdenerwowana,
co nie było do niej podobne. Może to moje zachowanie doprowadzało ją do szału?
Albo niewypowiedziane na głos słowa, które zostały już dawno spisane na karcie
myśli.
– Dobrze, wiem, chciałabyś je
spędzić z moim bratem, bo zrobiło ci się go szkoda, kiedy usłyszałaś, że
niczego nieświadomy zostanie ojcem. Przyznaję, Sebastian nie umie obchodzić się
z dziećmi. Gdy byłem mały chciał mnie nakarmić betonem, bo stwierdził, że
bardzo przypomina kaszkę – zironizowałem. Widząc bezradną minę Brisy uznałem,
że pora skończyć z żartami. Chrząknąłem i zacząłem jeszcze raz: – Oczywiście,
że spędzę z tobą ten czas.
Dziewczyna się rozpromieniła.
– Czego sobie życzysz? Hucznej
imprezy z milionami różowych balonów, podwieczorek z puchatymi króliczkami, czy
może… – Znów ten wyraz twarzy. Lekko ostrzegawczy, trochę wykrzywiony z powodu
irytacji, przekazujący milczącą informację, że przesadzam. – Dobrze, bez
zbędnych spekulacji, spędzimy go tak, jak tylko sobie tego zażyczysz. –
Ułożyłem dłoń na brzuchu i udałem, że kłaniam się jej niczym kamerdyner swojemu
panu. Oczywiście to nie miało tak dobrego efektu jak tego oczekiwałem – mogłem
przynajmniej podnieść swój tyłek z posadzki. Kto kłaniał się na siedząco?
Oczywiście oprócz mnie, gbura bez grama kultury osobistej.
– Nie mam żadnych wymagań – usłyszałem. – To
tylko siedemnaste urodziny. Dzień po nich się wyprowadzam – dodała ciszej,
spoglądając smutno w bok.
Na samo wspomnienie o tej
przeprowadzce zmroziło mnie od środka. Jeszcze chwila i stałbym się lodowym
posągiem, który spędzi tu cały dzień, aż w końcu zostanie roztopiony przez
pierwsze promienie lichego słońca.
– Wymyślimy coś. – Starałem się
nie brzmieć oschle, ale najwyraźniej nie miałem kontroli nad własnym ciałem i
umysłem, czasem reagowały bez mojego pozwolenia. – Ja coś wymyślę – dodałem
szybko, chrząkając w pięść.
– Nie chcę niczego wielkiego
Chris, nie musisz mi nawet sprawiać żadnego prezentu. Prezentem będzie to…
– … że będę mogła spędzić z
tobą te ostatnie chwile – powiedziałem piskliwym głosem, przykładając w
dramatycznym geście pięść do serca. Pochyliłem głowę ku dołowi, żeby nadać
swojej roli większego tragizmu. A to wszystko po to, aby odegnać złą atmosferę
krążącą wokół tematu rozstania.
Brisa nadmuchała ze złości
policzki. Tym razem przesadziłem, dlatego rzuciła się na mnie ze swoimi
drobnymi piąstkami i zaczęła mnie okładać po całym ciele. Już dawno nikt nie
zafundował mi tak cudownego i odprężającego masażu.
Zaśmiałem się i chwyciłem za
jej nadgarstki, powstrzymując od dalszego ataku na moją osobę. Jeszcze mogłaby
mi uszkodzić cebulki włosów na rękach i co wtedy? Wyglądałbym jak ogolony
niedźwiedź.
– To będzie niespodzianka –
powiedziałem głośno i wyraźnie. Brisa najwyraźniej uznała, że mam już jakiś
pomysł na umilenie jej urodzinowego czasu. Myliła się. Byłem najgorszym
kandydatem do wymyślania komuś imprezy, tym bardziej, że nigdy w żadnej nie
uczestniczyłem – pominę oczywiście imieniny ciotki Margaret, która napychała
mnie potajemnie czekoladkami z rumem – to pozwoliło mi wówczas paść pod stół i
zasnąć wtulonym w wielkiego labradora. Tak, oszczędziła mi wysłuchiwania
ciążowych historii, które kobiety lubiły poruszać.
– Dobrze. – Westchnęła
bezradnie.
Puściłem jej nadgarstki, a
potem żwawo przeniosłem się do pozycji stojącej. Chociaż raz okazałem się
dżentelmenem i podałem swojej towarzyszce dłoń. Przyjęła ją z dziękującym
skinięciem.
– Robi się chłodno – zagaiłem.
– Powinniśmy się przenieść do mojego pokoju.
– Jesteś śpiący? – padło
pytanie.
– Trochę.
– A więc idziemy spać?
– Na to wychodzi.
– A… gdzie będę spała?
Uśmiechnąłem się pod nosem.
– Tam, gdzie zawsze. –
Wzruszyłem ramionami. – Czyli w moim łóżku.
– A ty? – Brisa spoglądała na
mnie kątem oka, jakby mnie sprawdzała. Przez chwilę nie wiedziałem, co
powiedzieć. Nie chciałem być tak ostentacyjnie odważny, choć wiedziałem, do
czego zmierzała.
– W swoim łóżku –
odpowiedziałem i wyminąłem ją w drzwiach balkonu. Do Brisy moje słowa dotarły
dopiero po chwili. Zorientowała się, że mówiłem o jednym i tym samym miejscu.
Chyba się ucieszyła. Cóż, to trochę dziwne, kiedy śpisz w jednym łóżku ze swoją
przyjaciółką (siostrą?), ale nie chciałem zabierać jej tej przyjemności. Przy
mnie czuła się bezpieczna.
A niech nas tylko Sebastian
zobaczy, a nie da mi żyć do końca moich cholernych dni.
– To ja pójdę się wykąpać –
usłyszałem radosny głos. Odprowadziłem wzrokiem skaczącą jak małe dziecko
szesnastolatkę, która w mgnieniu oka zabrała wszystkie swoje rzeczy i ruszyła
do łazienki. Przed wejściem do środka posłała mi uszczęśliwiony uśmiech.
Westchnąłem ciężko i
przeczesałem dłonią włosy. Czasami odnosiłam wrażenie, że Brisa pożerała
wszystkie moje siły witalne. Nigdy przy nikim nie musiałem się tak starać być
miły. Nigdy nie uważałem, żeby kogoś nie zranić. Nigdy mi na nikim nie
zależało. To dlatego czułem się społecznie wykończony za każdym razem, kiedy
się widzieliśmy.
Potrzebowałem się czegoś napić.
Czułem dziwne pragnienie, zupełnie jakby zaschło mi w gardle dlatego, że
biegałem boso przez dwie godziny po górach. Może za bardzo przeżywałem te
spotkania?
Wszedłem do kuchni. Przy stole
z butelką wódki siedział Sebastian. Wyglądał jakby spał – miał zamknięte oczy.
Starałem się chodzić cicho nie dlatego, że nie chciałem go obudzić, bo go
szanuję, tylko dlatego, że nie chciałem z nim rozmawiać, gdy był pijany. Mój
brat może nie był alkoholikiem, ale zdarzało mu się pić w nieadekwatnych do
tego momentach. Aktualnie zapijał swoje problemy.
Nalałem wody do szklanki i
wycofałem się do wyjścia. Nie spodziewałem się, że dosięgnie mnie gumowa ręka
brata. Byłem w szoku z tego powodu, że miał tak długie przeszczepy i
zdecydowanie większą siłę niż ja, gdy byłem trzeźwy.
Sebastian posadził mnie na
krześle i spojrzał na mnie mętnym wzrokiem. Naprawdę tak szybko się upił? Nie
było nas maksymalnie godzinę.
– Będziesz wujkiem, Chris –
oznajmił pijackim tonem. – Wypij ze mną za mojego syna! – krzyknął mi prosto do
ucha, co wywołało u mnie niezadowolenie. Odsunąłem go od swojej twarzy i
odpowiedziałem:
– Po pierwsze to jestem
niepełnoletni i nie mogę pić alkoholu, po drugie nie wiesz czy to będzie syn,
po trzecie – przerwałem i spojrzałem na prawie pustą butelkę wódki. Chwyciłem
ją i odciągnąłem od brata jak od małego gówniarza, który płacze, bo potrzebuje
swojego smoczka. Sebastian wyciągnął po nią rękę z miną zbitego psa. – Po
trzecie to cholernie słaby z ciebie opiekun. Nigdy nie sądziłem, że to ja będę
musiał niańczyć starszego brata. – Prychnąłem.
– Chris, capie śmierdzący, co
cię trapi, że się na mnie wyżywasz? – burknął niezadowolony Sebastian,
opuszczając bezwładnie głowę na stół.
– To ty śmierdzisz wódą, ja się
już kąpałem i teraz się boję, że mogę przesiąknąć twoim parszywym smrodem –
mruknąłem od niechcenia.
– Capisz tchórzem. Nie
poruchasz.
Powstrzymałem się od strzelenia
sobie w głowę wyimaginowanym pistoletem.
– Masz rację. I uniknę bycia
ojcem, tak jak ty. – Prychnąłem, zrywając się do góry. Sebastian chwycił za moje
ramię i jeszcze raz ściągnął mnie w dół. Upadłem na krzesło, mało go nie
łamiąc. – Co znowu?
– Potrzebujesz rady brata.
Wiem, co lubią kobiety. – Uśmiechnął się do mnie leniwie, a jego oczy zwęziły
się zupełnie jakby chwilę temu coś ćpał.
– Na pewno nie lubią zachodzić
w ciążę z przypadkowymi kolesiami. – Powoli traciłem cierpliwość.
Sebastian zmarszczył czoło.
Słowo daję, przez chwilę wyglądał, jakby moja obelga go ożywiła i zabrała mu
kilka promili z krwi.
– Wiesz czego jeszcze nie
lubią? Braci-gówniarzy, którzy sądzą, że pozjadali wszystkie rozumy. Braci-gówniarzy,
którzy udają wiecznie niedostępnych i chamskich, bo społeczeństwo kopie ich w
dupę. Takich małych, tchórzliwych gnojków, którzy wiecznie udają, że są kimś
innym i nie potrafią nawet powiedzieć głupiego, ckliwego „kocham cię” swojej przyjaciółce!
– Te okrzyki mnie zaskoczyły. Wyprostowałem się jak kij od miotły i spojrzałem
zaskoczony na brata. Powoli zaczął we mnie narastać gniew.
Jak ktoś, kto wcale nie był
lepszy, mógł mnie w tym momencie oceniać? To prawda, że byłem chamski i
udawałem niedostępnego. To prawda, że byłem tchórzem i nie potrafiłem wyznać
Brisie swoich uczuć, ale przynajmniej nie byłem niedojrzałym kretynem, który
wszystkie zarobione pieniądze wydawał na imprezy i miał daleko w poważaniu
swojego nieletniego brata, który również musiał za coś żyć.
Zerwałem się z krzesła przewracając
je na podłogę i chwyciłem Sebastiana za koszulkę.
– Myślisz, że w przeciwieństwie
do mnie jesteś idealny? – syknąłem mu prosto w twarz.
– Nikt nie jest – odpowiedział,
chwytając mnie za dłoń, którą go trzymałem. Bez trudu mnie od siebie odrzucił. Postawiłem
dwa gwałtowne kroki w tył, mało się nie potykając, na szczęście w porę
odzyskałem równowagę. Niestety mogłem mierzyć się z Sebastianem siłą.
– Ty i ja jesteśmy tak samo
zagubieni – zaśmiał się w sposób, którego nie potrafiłem nazwać. W jego głosie
pobrzmiewała nuta kpiny i smutku. To było dziwne i niepodobne do niego
połączenie. – Ale ty masz jeszcze szansę na to, by nie zniszczyć swojego życia.
Spojrzałem prosto w przekrwione
oczy brata. Moja wrogość w jednej chwili gdzieś wyparowała, naprężone mięśnie się
rozluźniły, a mina uległa zmianie – teraz nie patrzyłem już na niego, jakbym
chciał pozbawić go życia, raczej z niezrozumieniem.
Sebastian wsparł się leniwie na
ręce i posłał mi całkiem miły uśmiech.
– Planujesz się w końcu
przyznać, że jesteś zakochany, tchórzu? – spytał, zamieniając swój uśmiech na
szeroki wyszczerz. W tym momencie mało nie chwyciłem za szklankę z wodą i nie
wylałem mu jej na łeb. Nie powinien się wtrącać w nieswoje sprawy. To tylko
człowiek, z którym mieszkam, to tylko ktoś, kto z nazwy był moją rodziną. Nie
lubiłem go, po prostu akceptowałem, ponieważ nie miałem innego wyboru. To
między innymi przez niego musiałem radzić sobie w życiu sam.
– To nie jest twoja spra…
– Skoro ma niedługo urodziny to
powinieneś coś ciekawego zaplanować.
Uniosłem brew w górę.
– Podsłuchiwałeś.
Sebastian wzruszył obojętnie
ramionami. Postanowił, że tego nie skomentuje, w końcu to nic nowego, że wtykał
nos w nieswoje sprawy. Właśnie taki był.
– Wiesz co lubią dziewczyny?
Niespodzianki. A wiesz co lubi taka osoba jak Brisa? – Uśmiechnął się.
Przyznaję, odrobinę mnie tym zainteresował. – Niespodzianki, które nie będą
lichymi prezencikami kupionymi w sklepie. Jej nie zależy na pieniądzach, tylko
na tobie. – Sebastian wskazał na mnie chwiejnym palcem. – Wiem, że jesteś ślepy
i nie dostrzegasz jej maślanego spojrzenia, które na tobie zawiesza. Dostrzeż
to w końcu, bo przegrasz i będzie bolało.
Skrzywiłem się. Miałem dosyć
tych pouczeń. Zazwyczaj mój brat nie dawał dobrych rad i prędzej zachowywał się
jak gówniarz z sercem tam, gdzie światło nie dosięga, tym razem przeszedł
jednak samego siebie.
Niepokoiło mnie to. Denerwowało
mnie to. Byłem wściekły. Dlaczego nagle zmądrzał? Dlaczego mówił takie rzeczy?!
Gdzie był przez cały ten czas ze swoimi mądrościami, kiedy naprawdę ich
potrzebowałem?!
Prychnąłem cicho i obróciłem
się na pięcie. Wyszedłem z kuchni zostawiając mojego debilnego brata samego ze
sobą. Stąpałem tak głośno i szybko, że nie zauważyłem na swojej drodze żadnej
przeszkody. Zirytowany wpadłem na Brisę, która odbiła się od mojej klatki
piersiowej i zachwiała. Zdziwiony złapałem ją za rękę, aby przypadkiem nie
upadła.
– Coś… coś się dzieje? – spytała
niepewnie, patrząc w moje oczy. Wciąż nie puszczałem jej ręki. Patrzyłem się
prosto w jej błękitne, przepełnione czystą niewinnością tęczówki, które
pochłaniały mnie jak morskie fale. Byłem tak wściekły, że nie wiedziałem już co
zrobić. Wszystkie niepozytywne uczucia zmieszały się we mnie i utworzyły wielki
chaos. Ponad ogrom różnych emocji wysunęła się bezradność.
Pociągnąłem za bladą rękę,
sprawiając, że dziewczyna wpada w moje objęcia. Głowę ukryłem w jej ramieniu,
celowo odcinając sobie dostęp do światła. Przynajmniej przez ten moment mogłem
poczuć się jak w innym, mniej rzeczywistym świecie, gdzie nie panują żadne
popieprzone zasady i nikt nie musi wyznawać nikomu miłości, bo wszystko jest aż
za bardzo oczywiste, a bracia-alkoholicy nie mają tam prawa wstępu. Przeklęta utopia.
– Och – usłyszałem przy uchu.
Spięta Brisa w końcu objęła mnie swoimi rękami, rozluźniając się w taki sposób,
jakby za chwilę miała spłynąć niczym kałuża w moich ramionach. – Może… może
chcesz, żebyśmy przeszli do twojego pokoju?
Przez chwilę moje ciało trzęsło
się bezgłośnie w konwulsjach, zupełnie jakbym lada chwila miał dostać jakiegoś
groźnego ataku albo zwyczajnie pobeczeć się jak dziecko – to najwyraźniej
zaniepokoiło moją przyjaciółkę, która nagle zesztywniała. Dopiero mój wredny chichot,
którego nie zdołałem już powstrzymać, uświadomił ją o tym, co jest powodem
moich drgawek.
– A-ale ja nie miałam niczego
złego na myśli! – pisnęła dziewczyna.
Teraz śmiałem się w najlepsze i
najgorsze jest to, że nie mogłem przestać. To dziwne, ale ostatnio zachowywałem
się jak kobieta przed okresem. Najpierw się złościłem, potem nagle śmiałem,
jakbym właśnie przeżył najcudowniejszy dzień w swoim życiu. Czy to Brisa tak na
mnie działała? Uspokajająco i kojąco, a równocześnie pobudzająco, niczym
narkotyzujący zastrzyk? Powinienem czuć się zagrożony, w końcu mogłem się
uzależnić.
– Jesteś okropny, Chris –
jęknęła Brisa, uderzając mnie pięścią w klatkę piersiową.
– Wiem. – Zachichotałem,
odsuwając się od dziewczyny. Z zarumienionymi policzkami i śmiechem w ustach
ruszyłem do swojego pokoju, do którego zaprosiła mnie moja niedoszła
dziewczyna, z którą dzisiaj na balkonie zamknąłem się w sisterzonie. Dlaczego
tak bardzo mnie to bawiło? Nie mogłem przestać się chichrać. A co, jeśli to już
jakaś psychiczna choroba? Maniakalna przypadłość psychodelicznego nastolatka?
Przyłożyłem dłoń do ust i
stłumiłem kolejną falę śmiechu. Czy moi rówieśnicy nie nazywali tego
przypadkiem głupawką? To aż dziwne, że Brisa nie przyłożyła mi dłoni do czoła i
nie sprawdziła, czy przypadkiem cierpię na wysoką gorączkę. Widziałem jej
niepewne spojrzenie zmieszane z podejrzliwością, które mówiło, że jeżeli nie
przestanę się tak śmiać, to zadzwoni do szpitala psychiatrycznego. Pod wpływem
tego spojrzenia moje rozbawienie zaczęło ustępować miejsca zwyczajowej powadze
i względnemu chłodowi. Już po kilku minutach znów byłem tym wiecznie
nachmurzonym nastolatkiem, który nie znał takiego pojęcia jak „śmiech”.
– Chodźmy spać – mruknąłem od
niechcenia, strącając z łóżka zmiętolone ciuchy i bezsensowne gazety – wszystkie
wylądowały z ostentacyjnym uderzeniem na gołych panelach. Słyszałem jak Brisa
wzdycha. Czy wspominałem już, że jeżeli chodzi o kwestie organizacyjno-porządkowe,
różniliśmy się między sobą jak ogień i woda? Osobiście nie miałem nic do
chaosu, odnajdywałem się w nim, kiedy musiałem. Co prawda czasem zajmowało mi
to dłużej niż przeciętnemu poszukiwaczowi, ale to nie było ważne.
Oboje stanęliśmy przed łóżkiem
i wlepiliśmy swoje spojrzenia w zmiętoloną pościel. Potem równocześnie
spojrzeliśmy sobie prosto w oczy.
Co za dziwna sytuacja. Czułem
się, jakbym kilka godzin temu poznał swoją potencjalną żonę, której nigdy na
oczy nie widziałem, po czym zostałem zaciągnięty przed ołtarz, wziąłem szybki
ślub, a potem wepchnięto mnie do pokoju z moją żoną i kazano odbyć noc
poślubną. Właśnie tak teraz wyglądaliśmy. Jakbyśmy nie wiedzieli do czego służy
ten prostokątny mebel okryty białą kołdrą, jakbyśmy w ogóle nie wiedzieli, co w
tym momencie mamy zrobić – uciec czy położyć się tutaj jak gdyby nigdy nic i
udać, że to tylko przyjacielskie sypianie w jednym łóżku.
– Zapraszam – mruknąłem,
pokazując ręką na kołdrę. Świetnie, teraz awansowałem na kamerdynera, który
zapraszał do swojego łóżka jak do stolika w najdroższej restauracji. Szkoda
tylko, że nie miałem odpowiedniej oprawy w postaci przyciszonej, klimatycznej
muzyki klasycznej i garnituru.
Czy zechciałaby pani zjeść w
moim łóżku kolację?
Walnąłem się ręką w czoło.
Niepotrzebnie to mówiłem.
– Nieważne. – Westchnąłem,
widząc niepewną minę Brisy. Udawałem, że jestem maksymalnie wyluzowany i
rzuciłem się na kołdrę z takim rozmachem, że o mały włos, a połamałbym łóżko (a
niestety nie było mnie stać na nowe).
Zanim dziewczyna zdołała podjąć
jakąkolwiek decyzję, sięgnąłem ręką do lampki i ją zgasiłem. Nie chciałem, żeby
zobaczyła, że również stresuję się tą sytuacją. Nigdy nie mieliśmy problemu ze
spaniem obok siebie, zazwyczaj ułatwiał nam to fakt, że któreś z nas
najzwyczajniej w świecie usypiało, dzięki czemu druga osoba, kładąc się obok
niej, czuła się bardziej komfortowo. Teraz było inaczej. Sprawy nie ułatwiała
nasza niewyjaśniona żadnym logicznym stwierdzeniem relacja. Wiedzieliśmy, co
czuliśmy, a jednak wciąż nie nazwaliśmy tego uczucia, z którego można by było
wyciągnąć jakieś wnioski. To sprawiało, że czuliśmy się niepewnie i nie
mieliśmy pojęcia, jak się zachować w swojej obecności. Zazwyczaj kontaktowanie
się przychodziło nam bez problemu.
– Dobranoc – mruknąłem i
odwróciłem się plecami do wciąż stojącej przy łóżku Brisy. Podejrzewałem, że
dopóki nie przestanę się w nią uporczywie wgapiać, nie poczyni żadnego ruchu i
będzie stała w miejscu jakby ktoś w
magiczny sposób wylał pod jej stopami wiadro betonu.
Już po chwili usłyszałem ciche
skrzypienie i poczułem delikatny napór na łóżku. Uśmiechnąłem się mimowolnie.
Już miałem odetchnąć z ulgą, kiedy poczułem, że ciepłe ręce obejmują moje
plecy. Tym razem to ja zesztywniałem, jakby ktoś wylał na moją głowę wiadro
gorącego kleju, zastygającego z prędkością światła. Takiej odwagi się nie
spodziewałem.
– Dobranoc, Chris – usłyszałem
szept tuż nad uchem. Od tego cichego dźwięku przeszyły mnie dreszcze. To był
właśnie powód, dla którego nie mogłem w nocy zasnąć.
Kiedy Brisa padła już w ramiona
Morfeusza, ja wciąż leżałem zesztywniały, bojąc się tego, że najmniejszy mój
ruch może sprawić, iż dziewczyna się zbudzi i oddali ode mnie, pozostawiając po
sobie pustkę ziejącą w moje plecy chłodem. Dopiero gdzieś nad ranem udało mi
się zmrużyć oczy. I kiedy sądziłem już, że nic mnie nie zbudzi, do pokoju
wkradła się cwana mysz o krokach ciężkiego słonia. Otworzyłem jedne oko i
spojrzałem na postać ubraną w potarganą, ubrudzoną olejem koszulkę i poplamione
bliżej niezidentyfikowanym białym płynem spodnie. Ta osoba miała dwie różne
skarpetki – jedną szarą, drugą czarną, i roztrzepane włosy. Całość tego chaotycznego
wizerunku dopełniał lisi uśmiech i zmrużone chytro oczy. Gdyby nie jego poza na
skradającego się jelenia, pewnie wyglądałby całkiem mądrze. Ale nie, przecież
mój brat nie mógł być mądry. Z łona naszej matki to ja wyczerpałem wszystkie
zasoby inteligencji. Sebastianowi przypadła w udziale wtórna głupota.
– Czego się skradasz? –
burknąłem na tyle cicho, aby nie obudzić Brisy. Spojrzałem na nią ukradkiem i
upewniłem się, że moje słowa jej nie zbudziły. Zaledwie delikatnie drgnęła.
– Kontrola rodzicielska. –
Sebastian zachichotał. Wyglądał zupełnie tak, jakby nie pamiętał naszej
wczorajszej kłótni, jakby w ogóle nie został ojcem nienarodzonego jeszcze
dziecka. To był mój brat. Totalny kretyn, który nigdy nie dołował się dłużej,
niż powinien. Czasami zazdrościłem mu bycia lekkoduchem, z drugiej strony
wolałem inteligentne rozważanie na temat życia, niż trwanie w tępocie, która
wybacza mi wszystkie błędy.
– Pytam się serio – warknąłem
zniecierpliwiony i uniosłem się na łokciach. To dziwna sytuacja, kiedy twój
brat przyłapuje cię na leżeniu w jednym łóżku razem z dziewczyną, tym bardziej,
że nigdy tej dziewczyny nie miałeś.
Sebastian wyciągnął zza pleców
koszulę i rzucił nią w moją stronę.
– Zbieraj dupsko.
Uniosłem brwi w zdziwieniu,
zdejmując te ustrojstwo z mojej głowy. Domyślałem się, że jeszcze bardziej
roztrzepało to moje włosy będące w porannym nieładzie.
Brat założył ręce na piersi i
spojrzał na mnie z góry. Uśmiechał się, jakby knuł coś naprawdę złego. Z reguły
pomysły Sebastiana nie wróżyły niczego dobrego – to znany mi już od dziecka
fakt. Ostatni raz, kiedy go posłuchałem, wylądowałem w basenie ubrany w różową
sukienkę baleriny, przez co sąsiedzi nazywali mnie przez kolejne miesiące
Barbie. To nie było miłe wspomnienie.
– Dlaczego mam ubierać się w
koszulę? – Prychnąłem.
– Bo mamy misję. – Sebastian
obrócił się na pięcie i wyszedł z mojego pokoju machając rękami jak uskrzydlony
niedorozwój. Albo mi się wydawało, albo przez moment wyglądał na poważnego, co
niemalże graniczyło z cudem. Możliwe, że potrzebowałem już okularów. Chyba że
chodziło tutaj o moje konkretne niedospanie.
Zamrugałem kilka razy oczami,
jakbym chciał zmyć z głowy ten obraz, a potem podniosłem się z łóżka. Ostatni
raz spojrzałem w kierunku śpiącej Brisy, która jedną ręką obejmowała poduszkę,
a drugą trzymała przy ustach. Wyglądała jak dziecko. Pogrążone w spokojnym śnie
o jednorożcach dziecko. Nawet jej drobny uśmiech zdradzał miłe spędzanie czasu
w sennej krainie. Zazdrościłem jej tego, że się wyśpi i wstanie rześka jak
poranny kwiat.
Z krzywym uśmiechem ruszyłem w
stronę wyjścia. Białą koszulę zarzuciłem na ramię. To oczywiste, że nie
zamierzałem jej od razu zakładać. Najpierw chciałem się przekonać o tym, co
planuje Sebastian. Do jego pokoju wszedłem kopiąc drzwi gołą stopą. Jako bracia
raczej nie mieliśmy przed sobą nic do ukrycia. Całe szczęście Sebastian nigdy
nie wpadł na to, żeby przyprowadzać tu swoje kochanki, ani żeby urządzać tu
jakieś szalone imprezy. Myślałem, że to kwestia tego, iż wstydzi się odrapanego
mieszkania, które zajmowaliśmy od lat. Nie było nas stać na remont, dlatego
tkwiliśmy tu od lat, czekając na magiczny przypływ gotówki lub ucieczkę w siną
dal.
Kiedy drzwi otworzyły się z
głośnym skrzypnięciem, ujrzałem plecy brata, który właśnie zakładał na ramiona
czarną marynarkę. No proszę, nigdy nie widziałem go w tak eleganckiej wersji.
Ostatni raz kiedy pracował przez dwa dni w eleganckiej restauracji – tak, wciąż
dziwiłem się, że wytrzymali z nim tak długi czas. Plotki głosiły, że został
zwolniony za klepanie po tyłku młodych klientek. Sebastian naprawdę nie miał wstydu.
Nie chciałbym się z nim kiedykolwiek pojawić na mieście. Nikt nie wiedział, że
jesteśmy spokrewnieni i niech tak zostanie do końca moich marnych dni.
– Na co czekasz? – spytał z
prychnięciem, spoglądając na mnie przez ramię. Właśnie wiązał swój elegancki
krawat w paski pod szyją. Zdziwił mnie tym, że w ogóle umie je wiązać.
– Na wyjaśnienia –
odpowiedziałem, krzyżując ręce na piersi. Oparłem się ramieniem o futrynę i
posłałem mu żądne informacji spojrzenie.
– Idziemy do pracy.
Już niczego z tego nie rozumiałem.
– Jakiej pracy, do cholery? –
syknąłem przez zęby. – Czy ty sobie ze mnie jaja robisz?
Sebastian zmarszczył czoło, zapiął
dwa guziki marynarki i spojrzał na mnie w całej swojej eleganckiej okazałości.
Wyglądał jak kiepski aktor wyrwany z epoki wiktoriańskiej, gdzie wszyscy nosili
się z godnością. Tylko, że pijak z wyboru nie mógł godnie wyglądać.
– Co znowu ćpałeś? – spytałem
zmęczony.
– Opary nienawiści mojego brata,
rozsiewane drogą kropelkową. – Sebastian rzucił we mnie krawatem, który,
przysięgam, wziął się znikąd, i wskazał palcem na drzwi, chcąc mnie wygonić ze
swojego pokoju. – Wypad się przebrać. Garniak leży na krześle w kuchni. Świeży,
wyprasowany. Może być trochę za duży, w końcu nosił go twój umięśniony i
przystojny brat, ale nie martw się, istnieje coś takiego jak agrafki i igły, a
ja przecież jestem dobrym krawcem – to mówiąc, dumnie wypiął pierś i posłał mi
szarmancki uśmiech, od którego przeszyły mnie dreszcze. Jeszcze tego brakowało,
żeby ten gej rzucał mi zalotne spojrzenia.
Nie zamierzałem dać za wygraną.
W dzieciństwie przysiągłem sobie, że nigdy nie będę pchał się w żadne dziwne
przedsięwzięcia wymyślone przez mojego skretyniałego brata. Dzisiaj również nie
zamierzałem. Poza tym u mnie w pokoju spała Brisa. Co sobie pomyśli, kiedy już
się obudzi i zobaczy mnie w tym przeklętym eleganckim wdzianku?
Już otwierałem usta, żeby
zacząć swoją tyradę przekleństw i zaprzeczeń, ale Sebastian chwycił mnie za
ramiona, obrócił mną jak marionetką i pchnął silnym gestem w stronę kuchni.
Jeszcze kilka razy próbowałem zawrzeć głos, jednak nieskutecznie. W końcowym
etapie naszej podróży do krainy garnków i chińskich zupek, Sebastian włożył mi
do buzi skarpetkę. Wyplułem ją z oburzeniem i strąciłem jego dłonie z ramion.
Teraz byłem już naprawdę mocno zdenerwowany.
– Co ty sobie…
– Jeszcze nie przyszło ci do
głowy, że wcale nie muszę tego robić, ale chcę? – Sebastian uniósł brew do
góry. Dobrze by było, gdybym jeszcze wiedział, co zamierza zrobić. – Chcę ci
pomóc, debilu. Dzięki mojej pomysłowości dowiesz się, jak Brisa chciałaby
spędzić swoje urodziny, czaisz? A nic tak nie działa na wyobraźnie jak inne
kobiety, to po pierwsze, po drugie nic tak nie działa na pomysłowość, jak
odrobina zabawy i wcielenie się w poważnych panów ankieterów.
– Ankieterów? – Zdziwiłem się.
Tak oto całkiem nieświadomie
dałem się namówić na głupie przedsięwzięcie związane z chodzeniem po mieście i
wypytywaniem się obcych ludzi o ich nic niewarte zdanie. Początkowo myślałem,
że będziemy odwalać podwójną robotę za Sebastiana, który mógł się zaciągnąć do
nowej pracy dorywczej, ale gdy tylko dostałem plik kartek do rąk i przeczytałem
pytania, zrozumiałem, że coś nie gra. Było już za późno, żeby się wycofać.
Brisie zostawiliśmy w kuchni list, a my sami ruszyliśmy na miasto – to tam
dowiedziałem się o podstępie Sebastiana. Całkowicie nieświadomego, pchnął mnie w
stronę jakiejś zdziwionej nastolatki zapatrzonej w swój nowiutki iPhone w
obrzydliwie różowej obudowie – to coś, czego zapewne nigdy nie będę trzymał w
swoich rękach i to nie tylko ze względu na to, że byłem biedakiem. Nie przepadałem
za różowym.
– Yyy… – zacząłem miłym
akcentem, spoglądając na niską blondynkę, która wyrwana ze swojego telefonowego
szału, spojrzała na mnie ze zmrużonymi groźnie oczami. Jak śmiałem jej
przerwać? – Ankieta. – Uniosłem w górę plik papierów, nie mogąc dodać nic
więcej. Sebastian tymczasem stał gdzieś nieopodal słupa i zanosił się
irytującym śmiechem, przyglądając się mojej porażce. Nie moja wina, że byłem
aspołeczny i nie potrafiłem wchodzić z ludźmi w typowo miłą konwersację, a co
dopiero w sytuacji, kiedy musiałem od kogoś wyciągnąć pewne informacje.
– Ankieta? – Nastolatka
spojrzała na mnie spode łba oczekując, aż opowiem jej w tym temacie więcej.
Zirytowałem się jej głupim dopytywaniem.
– Mam ci tłumaczyć, co to jest
ankieta? Równie dobrze możesz sobie wpisać to skomplikowane hasło w Google. –
Prychnąłem i założyłem ręce na piersi.
Blondynka zarzuciła swoimi długimi
włosami i oburzona ruszyła w dalszą podróż przed siebie z wbitymi w ekran
telefonu oczami. Musiałem przyznać, że nawet się ucieszyłem, kiedy miała
bliskie zetknięcie ze słupem.
– Powoli zaczynam się bać o
twoje zdrowie psychiczne – usłyszałem obok siebie. Spojrzałem na brata i
dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że musiałem się głupkowato uśmiechać.
– Uśmiech psychopaty. To ponoć rodzinne. – Zachichotał.
– Rodzinne? – zdziwiłem się. –
O ile mi wiadomo, matka nie miała problemów z psychiką. – Prychnąłem.
– Owszem, ale ojciec był
niezłym świrem. – Sebastian wzruszył ramionami, poklepał mnie po plecach i
ruszył przed siebie dumnym krokiem. Cóż,
ja nie poznałem naszego ojca, bo zwiał, zanim się narodziłem, za to mój starszy
brat musiał się z nim trochę pomęczyć. Nigdy go nie pytałem o tego idiotę,
który miał czelność nas spłodzić. Nie interesował mnie. Czyżbym teraz poczuł
się nim lekko zaciekawiony? Znajomość ludzi i rzeczy ze swojej przeszłości to
jednak podstawa istnienia.
Sebastian oglądnął się w tył,
posłał mi swój pedalsko-uwodzicielski uśmiech i zagaił:
– Patrz i słuchaj jak to się
robi, knypku. Czerp przykład z mistrza – mówiąc to przeczesał przesadnie
narcystycznym gestem swoje ciemne włosy i podszedł powolnie szarmanckim krokiem
do rozchichotanych plotkar, które siedziały na ławce i dyskutowały ze sobą
przyciszonymi głosami na temat… a kto to wiedział? Pewnie rozmawiały o jakichś
facetach, nowych ciuchach, kosmetykach. Nieważne, ważne było to, że mój brat im
przeszkodził. I to donośnym, wesołym głosem. Początkowo myślałem, że nie dadzą
się nabrać na sztuczne zachowanie tego pajaca, ale zapomniałem już, że niektóre
nastolatki leciały na przystojnych facetów – wtedy nie liczyło się dla nich to,
co idealnie okrojone ładnością buźki mówiły. Nie, żeby mój brat mi się podobał.
Wolałem Brisę.
– Czy zechciałyby panie
odpowiedzieć na kilka pytań? – usłyszałem. Przewróciłem oczami, wsłuchując się
w tą iście uwodzicielską nutę w jego głosie. Jeszcze chwila i naprawdę puszczę
pawia. – Nie zajmie to dłużej niż minutę. – Początkowo dziewczęta były
niepewne, ale gdy tylko mój braciszek puścił im oczko podrywacza, wiedziałem
już, że są jego. Zastanawiało mnie, dlaczego ten kretyn nie próbował swoich sił
w pracy, gdzie naciągało się samotne matki i nastolatki na kupno byle jakich
produktów typu proszek do prania czy mydło. Przecież zabiłby ich swoją charyzmą
i wcisnąłby im do rąk dosłownie wszystko, nawet środek przeczyszczający. Gdyby
chociaż skończył szkołę średnią, mógłby mydlić oczy bogatszym paniom, wciskając
im drogie perfumy czy inne ustrojstwa dla bogatych ludzi. Zresztą… nieważne, co
ten idiota by robił, miał takie szczęście w życiu, że przeżyłby będąc nawet pod
mostem. Na pewno odziedziczył te piekielne szczęście po naszym ojcu, matka
zmarła nagle, więc podejrzewam, że nie zaliczała się do osób, które miały
życiowego farta. Miałem nadzieję, że nie pójdę jej śladami.
Już po kilku minutach Sebastian
wrócił do mnie z dumnie uniesioną głową i zabójczym uśmiechem na ustach.
Pomachał mi zadowolony wypełnioną szlaczkami kartką – kiedy już do mnie
podszedł, mało nie przykleił mi jej do oczu. Oddaliłem ją z niezadowoleniem.
– Nie cierpię na
krótkowzroczność – mruknąłem, wyrywając mu kartkę z dłoni. Zacząłem czytać odpowiedzi
wypisane pismem pięciolatek, które nigdy nie nauczyły się, co to takiego ortografia.
Marszczyłem czoło i składałem litery, próbując domyślić się, co obce dziewczyny
chciały przekazać. – Te odpowiedzi raczej nie są przydatne – wyrzuciłem w końcu
z siebie i wystawiłem kartkę w górę. – Nie sądzę, aby Brisa chciała lecieć do
Paryża i pocałować mnie na wieży Eiffla, czy żebym od razu jej się oświadczył
na jachcie płynącym w stronę Hawajów i to pisanych przez „ch”. Dobrze wiemy, że
mnie na to nie stać. – Prychnąłem.
Sebastian kiwnął głową i zaczął
coś kreślić na kartce. Już po chwili pokazał mi poprawioną stronę ankiety.
– Skoro mowa o Brisie, będziemy
pytać, co zdaniem kobiet interesowałoby nieśmiałą dziewczynę oraz jaki prezent
mógłby jej sprezentować mało odważny i niezbyt bogaty chłopak. – Wyszczerzył
się do mnie. Spojrzałem mu prosto w oczy i wykrzywiłem usta w grymasie.
– To naprawdę nie był dobry
pomysł.
– Daj spokój, smrodzie. Nikt
się nie skapnie, że chodzi o ciebie! Każdy będzie myślał o tym, że to do
jakiegoś durnego czasopisma dla kobiet, w końcu nasz ubiór wskazuje na to, że
jesteśmy poważnymi ankieterami, prawda? – spytał z entuzjazmem. Spoglądałem na
niego nie dowierzając temu, że tak szybko pozbierał się po wczorajszej
historii. Wydawało mi się, czy właśnie w taki sposób próbował zapomnieć o tym,
że zostanie ojcem? Pomagając mi. Inaczej nie zrobiłby tego z własnej woli. To
typ osoby, która nie potrafiła siedzieć w miejscu z założonymi rękami i
potrzebowała zająć myśli czymś innym niż tragicznymi wydarzeniami. To samo
zrobił Sebastian, kiedy nasza matka zmarła. Całymi dniami nie było go w domu,
bo starał się znaleźć inne zajęcie, niż przesiadywanie ze swoim bratem, który
wylewał w samotności łzy. Nie był i nigdy nie będzie typem osoby, która wykaże
się empatią. To egoista z krwi i kości. Genów nie dało się niestety zmienić.
Patrzyłem chwilę na Sebastiana,
aż w końcu odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w stronę domu. Nie minęło
dziesięć sekund, a mój chód już został wstrzymany przez silną rękę brata, który
pociągnął mnie w tył, mało nie powalając
na ziemię. Gdybym tylko miał siłę i zaparcie w trenowaniu własnych mięśni,
pewnie wyglądałbym dziś jak on.
– Dobra, dobra, będziemy razem
przeprowadzać te ankiety, nie musisz się stresować.
– Nie stresuj…
– O, widzisz? Kolejne klientki!
Chodź, zapoznamy się z nimi.
Przekląłem w duchu, kiedy mój
braciszek po raz kolejny pchnął mnie brutalnie w stronę dorosłych kobiet,
wracających ze swoimi pociechami do domu. Obydwie spojrzały na nas zdziwione.
Tym razem nie wyraziły zachwytu z powodu Sebastiana. Nic dziwnego, miały swój
rozum, rodziny oraz mężów. Przeczuwałem, że nas wyminą i po prostu odejdą.
Myliłem się.
– Dzień dobry, miłe panie –
przywitał się kretyn. Tym razem zmienił swoją kreację na przystojnego, ale
dorosłego amanta. Słowo daję, był lepszym aktorem niż niejedna gwiazda Hollywoodu.
Może jednak powinien zmienić swoje upodobania w karierze zawodowej? –
Chcielibyśmy zabrać paniom minutę z życia, przeprowadzając ważną ankietę,
której wyniki znajdą się na łamach magazynu „Women’s day”. – Matki zadziwiająco
grzecznych i zajętych spożywaniem lizaków chłopców, pokiwały głowami na zgodę.
Zapewne czytały magazyn, o którym wspominał Sebastian. To kolejna jego zaleta,
która przydałaby się w zawodzie społecznego pracownika, mydlącego ludziom oczy:
znał się na ludziach i wiedział, co ich interesuje. To zapewne kwestia tego, że
codziennie imprezował i spotykał mnóstwo różnych osób.
– Ankieta oczywiście jest
całkowicie anonimowa – kontynuował Sebastian. – Czy zgadzają się panie na
wzięcie udziału?
Kobiety wymieniły znaczące
spojrzenia.
– Dlaczego nie – powiedziała
jedna z nich, wzruszając ramionami.
– Dobrze, w takim razie… – Mój
brat wystawił palec wskazujący w górę i ściągnął brwi niczym profesjonalista,
który potrzebuje chwili na zapoznanie się z ważnymi umowami, zawierającymi
informacje, które mogą zbawić świat. – Pierwsze pytanie. W jakim miejscu
chciałyby się panie znaleźć, gdybyście były nieśmiałymi dziewczętami?
Uwzględnijcie przy tym proszę niski budżet chłopaka, który miałby ją w te
miejsce zabrać. – Sebastian uśmiechnął się półgębkiem, zupełnie jakby chciał
powstrzymać się od ironii.
Kobiety spojrzały na siebie
zdziwione, a potem jak gdyby nigdy nic zaczęły się śmiać. Czyżby wyczuły nasz
podstęp? Pewnie, przecież żaden kretyn nie zdaje takich pytań w ankiecie, który
dotyczy magazynu dla dojrzałych czytelniczek.
– Na pewno byłoby to spokojne
miejsce – odezwała się pierwsza z nich. Miała farbowane na blond włosy, dlatego
nie znając jej imienia, będę nazywał ją blondynką. Oczywiście bez urazy. – Może
jakiś urokliwy park, most, jakieś ładne i spokojne miejsce, którego nikt nie
zna, a zachwyca swoim urokiem.
Druga kobieta będąca brunetką
pokiwała znacząco głową.
– Jeżeli chodzi o młodą parę,
nieźle brzmiałby domek na drzewie. – Ta sama pani spojrzała na mnie znacząco z
uśmiechem. Poczułem, że na moje policzki wschodzą rumieńce, bo czy przypadkiem
nie zasugerowała tym spojrzeniem, że wie, iż chodzi o mnie? Niech to szlag!
Dlaczego kobiety bywały takie domyślne?!
– Znakomicie! – niemalże wykrzyknął
Sebastian, zamaszystym ruchem zapisując na kartce propozycje. W nawiasie obok właściwych
odpowiedzi dostrzegłem dopiski: „ciche, spokojne miejsce, za które nie trzeba
płacić. Bez adrenaliny i policji. Można się pomiziać”. Mało nie uderzyłem
siebie w czoło, choć przyznaję, najchętniej sprzedałbym taki cios bratu, a nie
sobie, może wtedy by zmądrzał i zrozumiał, że nie wszystkim chłopakom zależało
tylko na „mizianiu”.
No dobrze. Na tym trochę też.
Ale tylko trochę!
– W takim razie kolejne pytanie. – Sebastian ostentacyjnie
chrząknął. Jego aktorstwo zaczynało być przesadnie widoczne, przez co nie
powstrzymałem się od przewrócenia oczami. – Co w takim razie z urodzinowym
prezentem dla tej dziewczyny? Oczywiście dalej uwzględniamy niski budżet.
Tym razem rozbawione kobiety
powstrzymały się od chichotu.
– Na pewno byłoby to coś
oryginalnego i własnoręcznie zrobionego. Nieważne w jakim wieku jest dana
dziewczyna, wszystko, co chłopak robi od serca i to własnymi rękami, jest dla
niej bardzo ważne. – Blondynka uśmiechnęła się szeroko, zaś brunetka
potwierdziła jej odpowiedź skinięciem głowy.
– Raczej niski budżet nie
spełniałby oczekiwań żadnej kobiety, jeżeli prezent miałby być kupiony. –
Zachichotała. – Albo coś zrobionego od serca, albo coś kupionego, ale drogiego.
– Ta pani również puściła mi oczko. Udałem, że tego nie widzę i spojrzałem
gdzieś na budynek wznoszący się ponad naszymi głowami. Powiedzmy, że
zaintrygował mnie styl w jakim został wykonany. Był taki… nowoczesny.
– Dobrze. – Sebastian znów
nabazgrolił coś w zeszycie. – W takim razie ostatnie pytanie. – Spojrzałem na
niego niepewnie. Przecież nie było żadnego trzeciego pytania, co on znowu
kombinował? – Jak nieśmiały gnoj… mało odważny chłopak mógłby wyznać miłość
nieśmiałej dziewczynie? – spytał tak wesoło, jakby właśnie wyszedł prosto z
libacji alkoholowej, gdzie nie wydał ani grosza z własnej kieszeni.
– To nic trudnego. Wystarczy to
z siebie po prostu wyrzucić. – Brunetka wzruszyła ramionami. – Zazwyczaj
wystarcza ku temu odpowiednia atmosfera, świece, bliskość i dwa znaczące słowa.
– Coś w stylu: „lubię placki”? Na pewno zawładnąłbym w ten sposób sercem Brisy,
która uwielbia gotować.
– Dobrze. W takim razie to już
koniec naszego wywiadu. – Sebastian wyszczerzył zęby. – Czy mają panie jakieś
pytania do nas?
– Tak, ja mam jedno. –
Blondynka założyła ręce na piersi i spojrzała na mojego brata z podejrzliwym
uśmiechem. Miała minę i postawę zawodowego detektywa, który właśnie miał zamiar
rozwikłać jakąś błahostkę uniżającą jej umiejętnościom. – Jaką nazwę będzie nosił
ten artykuł?
Spojrzeliśmy po sobie z
Sebastianem. Pragnąłem mu przekazać, że nigdy w życiu nie czytałem kobiecych
czasopism, wobec czego nie mam pojęcia o czym miałby być ten cholerny artykuł.
O miłości? Nieśmiałych kobietach? Mało odważnych chłopakach? Globalnym
ociepleniu? Wyginięciu dinozaurów?!
– Cóż – zaczął powoli
Sebastian, marszcząc w zamyśleniu czoło. – Artykuł nie ma jeszcze
zatwierdzonego tytułu, ale ten roboczy nosi nazwę: „poradnik dla biednych i
nieśmiałych”.
– Poradnik dla faceta w damskim
magazynie? – Brunetka uśmiechnęła się pobłażliwie na boku.
Trafiony, zatopiony – w moim
przypadku jeszcze poniżony i zawstydzony.
– Przecież faceci nieraz
zaglądają do damskich magazynów, zdziwiłyby się panie! – powiedział z udawanym
oburzeniem Sebastian, chwilowo wychodząc ze swojej roli szarmanckiego
ankietera, próbującego olśnić swoim sztucznym blaskiem nawet pobliski śmietnik.
– Moja żona to robi!
– Żona?
– Dobrze, narzeczona. –
Przewrócił oczami.
– Stąd ta niewyprasowana
koszula i poplamiony krawat? – Blondynka zachichotała. Mógłbym przysiąc, że
złośliwie.
Sebastian już miał otworzyć
usta, ale szybko je zamknął i ściągnął brwi. Próbował właśnie zmusić ostatki
swojego mózgu do wyduszenia z siebie jakiejś odpowiedzi, ale kobiety
najwyraźniej go zagięły. Kiedy nie usłyszały satysfakcjonującej odpowiedzi, po
prostu wybuchły śmiechem, pociągnęły za sobą swoje dzieci i pomachały do nas
ręką na do widzenia.
– Powodzenia! – wykrzyknęła
jedna z nich. Do mnie.
Zamrugałem kilka razy oczami.
– Kobiety to jednak domyślne są
– odezwał się Sebastian. Chyba wciąż nie mógł się otrząsnąć z tego, że ktoś
rozłożył na części pierwsze jego nieudaną intrygę. Może wcale nie był tak
dobrym aktorem, jak początkowo sądziłem? Pokładałem w nim zbyt wielką wiarę.
Przy kilku kolejnych
ankietowanych nikt się nie zorientował, że chodzi o mnie. Starałem się nie pokazywać po sobie – nawet
wtedy, kiedy ludzie podejrzliwie na mnie patrzyli – że mam związek z tą
nieudaną maskaradą. Udawałem zmęczonego życiem i pracą gościa, którego na siłę
ubrali w garnitur i postawili przed gronem obcych ludzi. Nie musiałem być
entuzjastyczny, całą energię i zapał przejął Sebastian i to on najwięcej się
napracował. Ja tylko stałem z boku i przysłuchiwałem się tym samym pytaniom,
które zadawał testowanym ludziom. Próbowałem wyciągnąć z ich odpowiedzi jakieś
konkretne wnioski, obmyślić konkretny plan działania, ale nikt mi w tym nie
pomógł. Jedyne, co mogłem powiedzieć o kobietach to to, że większość z nich
była po prostu płytka i mało kreatywna. Wszystkie ich odpowiedzi były zbliżone
do dwóch pierwszych ankietowanych pań z dziećmi, które również nie bardzo mi
pomogły. Po pierwsze nie potrafiłem wytworzyć niczego własnymi dłońmi, a
bynajmniej na pewno nie czegoś, co byłoby choć w małym stopniu ładne. Brakowało
mi zdolności manualnych, a przede wszystkim materiałów. Nigdy nie zastanawiałem
się nad tym, czy mam jakiś talent. Żyłem w ubóstwie, a tymczasem większość
hobby wymagała choć minimalnego wkładu pieniężnego w celu dalszego rozwoju.
Moje zainteresowania kończyły się na czytaniu komiksów wypożyczonych z
pobliskiej biblioteki i unikaniu ludzi. Lubiłem również spędzać czas z Brisą,
ale czy można to było określić jako hobby?
Po drugie, nie znałem miejsca,
które byłoby ciche i spokojne, a na dodatek ładne i czarujące, ponieważ
większość życia spędziłem we własnym domu, gdzie nie musiałem przejmować się
tym, że ktoś będzie mnie obserwował bądź zmuszał do konwersacji. Z tego można
było wysunąć tylko jeden wniosek: byłem do bólu nudny i wciąż nie mogłem
nadziwić się temu, że ktoś taki jak Brisa się mną zainteresował. Co takiego w
sobie miałem? Nawet nie byłem dla niej miły.
Akurat w momencie, kiedy
Sebastian przepytywał (podrywał) kolejną długonogą nastolatkę, dostałem SMS-a.
Nie musiałem się zastanawiać nad tym, kto do mnie pisze. Miałem tylko kilka
kontaktów w swoich telefonie, jeden z nich należał właśnie do Brisy, która
chyba jako jedyna osoba na całym świecie wysyłała do mnie wiadomości.
Wyłączyłem się na chwilę i
spojrzałem w telefon.
„Wszystko w porządku? Długo was
nie ma, a już przyrządziłam obiad”.
Uśmiechnąłem się pod nosem.
Wcale nie musiała tego robić, ale to w końcu Brisa. Odpisałem krótkim „niedługo
wrócimy” i schowałem urządzenie do kieszeni – jakaś starsza pani, którą
przelotem złapał Sebastian, spoglądała na mnie złowrogo, zupełnie jakby chciała
powiedzieć, że dzisiejsza młodzież to nic innego nie robi, tylko w tych
smartfonach siedzi. Chyba po raz pierwszy byłem taki posłuszny.
Gdy starsza pani odeszła,
wymachując swoją czerwoną torebką tak, że o mało nie dostałem w nos, pokazałem
telefon Sebastianowi. Ten zmarszczył czoło i wytężył wzrok, jakby zapomniał
dzisiaj wziąć z domu okularów.
– Dobra, skoro obiad na nas
czeka – a myślałem, że Brisa z obiadem – załatwimy ostatnią osobę i wracamy! –
Mój brat wykrzyknął to z tak wielkim entuzjazmem, że mało nie ogłuchłem od jego
wrzasku. Kiedy chodziło o jedzenie, byłby nawet zdolny zabić, na szczęście
jeszcze nie pozbawił nikogo życia, raz tylko staranował pięciolatka, kiedy
biegł do lodziarni po darmowe lody.
Nie zdołałem wyrzucić z siebie
nawet słowa, a mój debilny brat już podszedł do jakiejś losowej dziewczyny
będącej w otoczeniu wianuszka rozchichotanych koleżaneczek. Na widok takich
plotkarskich zgromadzeń przechodziły mnie ciarki.
Stanąłem za plecami Sebastiana
i zerknąłem mu przez ramię.
Cóż, musiałem przyznać, że
przez cały dzień nie przyszło mi do głowy, że w końcu mogę trafić na kogoś,
kogo znam. Z góry założyłem, że szanse są znikome, ponieważ byłem
aspołeczniakiem, który znał tylko kilka nielicznych osób, zawierających się
głównie w środowisku szkolnym. Ze skrzywioną miną mogłem potwierdzić, że
trafiłem na najgorsze z możliwych zgromadzeń.
– Dzień dobry, przeprowadzamy ankietę
dotyczącą… – zaczął żwawo Sebastian. Chwyciłem go za ramię i pociągnąłem mocno
w tył. Wyszedłem naprzeciw potworom płci żeńskiej, wzbudzając tym samym ich wielkie
zdziwienie. Oczywiście, w końcu to takie dziwne, że wyszedłem z domu i nie
piwniczyłem w swojej ciemnicy.
Postanowiłem, że będę
improwizował.
– …Ankieta dotyczy wymierających
w naturalnym środowisku nosorożców – zakończyłem za brata. Kilka z dziewcząt
wyglądało na mocno zdezorientowanych, sama przewodnicząca spojrzała na mnie z
uniesioną do góry brwią, jakby nie dowierzała temu, że w ogóle istnieję,
zupełnie jakbym to ja był zagrożonym wyginięciem gatunkiem człowieka.
– W takim razie chyba nie
pomożemy – odezwała się z uśmieszkiem przewodnicząca. Widziałem, że te jej przeklęte
oczy błyszczą w słońcu, napawając się moim „robieniem z siebie debila”. Nie na
darmo została kimś, kto przewodzi klasą. Miała wszystkie cechy przywódcze,
które zostały wzbogacone o znakomitą umiejętność manipulacji i zarozumiałości.
Była jedyną osobą, która się mnie nie bała. Moje zachowanie sumowała krzywym
uśmieszkiem albo przewróceniem oczu. Teraz wyglądała nieco inaczej niż w
szkole. Patrzyła na mnie z dziwnym triumfem, zupełnie jakby chciała powiedzieć:
no proszę, aspołeczniak, który pełni rolę ankietera. Niczym doktor Jekyll i pan
Hyde. Społeczny w swojej aspołeczności.
– Tak mi przykro – odezwałem
się z całą ironią, jaką miałem w głosie, posyłając jej ten sam uśmieszek,
którym ona mnie obdarzyła. – Chodź, nic tu po nas – mruknąłem do brata. Już
chciałem się oddalać, kiedy ten kretyn chwycił mnie za ramię. Najpierw spojrzał
na mnie, potem na przewodniczącą, aż wreszcie odkrył pewną dziwną zależność.
– Jesteście znajomymi.
– Skąd, ja nie mam znajomych –
odpowiedziałem i pociągnąłem go za ramię jeszcze raz. Niestety stał sztywno jak
kij od miotły, który wbito w metrową dziurę i zalano betonem. Tak, wciąż
żałowałem, że mój brat jest ode mnie silniejszy. Chyba też powinienem zacząć
pakować na budowie.
– Potwierdzam, Chris nie ma
znajomych – dodała przewodnicząca, śmiejąc się dźwięcznie. Koleżanki zawtórowały
jej irytującymi chichotami. Ciekawy byłem, jakie miały korzyści z udawania
wytresowanych piesków. Przygotowywały się do przyszłej roli? No tak,
zapomniałem o tym, że w dzisiejszych czasach trzeba było ślizgać się na
wazelinie, żeby komuś wejść tam, gdzie światło dzienne nie dochodzi.
– W takim razie czego tak
naprawdę dotyczy wasza ankieta? – spytała przewodnicząca, posyłając uśmiech
Sebastianowi. Albo była dobra w byciu naturalną, albo idealnie umiała odgrywać
kogoś, kto jest naturalny. – Z chęcią pomożemy.
Już chwytałem za ankietę, którą
trzymał w rękach Sebastian – chciałem mu ją wyrwać i stworzyć z niej idealnie
okrągłą kulkę, którą będę mógł kogoś strzelić w łeb – ale niestety mój brat był
szybszy. Gdzie ta sprawiedliwość? Przecież ten idiota nie mógł być i silny i
szybki!
– Proszę. – Kochany braciszek przekazał
przewodniczącej kartkę ze słodkim uśmiechem. Przez moment spoglądali sobie w
oczy, a ja dostrzegłem między nimi dziwną nić porozumienia. No tak, byli takimi
samymi intrygantami, tacy wyczuwali siebie na kilometr.
Westchnąłem cicho i położyłem
dłoń na czole. Przecież wszystkie się zorientują, że chodzi o mnie i Brisę.
Znały nas, praktycznie codziennie widywały w szkole. Byliśmy największymi
dziwakami tej społeczności – dziewczyna, która wiecznie przed wszystkimi i
wszystkim uciekała oraz chłopak, który angażował się w tylko jedną przyjaźń, gardząc
innymi ludźmi. Ja i Brisa byliśmy najczęstszym tematem plotek, po prostu odkąd
nasza klasa wywołała u Brisy atak paniki, przestali się do nas zwracać
bezpośrednio, zamieniając to na bezpieczne obgadywanie za plecami.
Patrzyłem z założonymi rękami i
wrogim nastawieniem na przewodniczącą, której usta nie drgnęły nawet przez
moment, kiedy czytała ankietę. Jej przyjaciółki odznaczały się większymi
emocjami niż ona sama – jedne się dziwiły, inne głupkowato uśmiechały.
Sebastian szturchnął mnie w
ramię i pochylił się tuż nad moim uchem. Gdyby nie to, że nie chciałem teraz
robić z siebie jeszcze większego nieudacznika niż byłem, zapewne przywaliłbym
mu w łeb za to, co zrobił. Chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, że razem z
przewodniczącą byliśmy w chłodnych stosunkach.
– Daj spokój, knypku. Skoro cię
znają, to pewnie znają i Brisę – szepnął do mnie.
– No właśnie – syknąłem przez
zaciśnięte zęby. – To będzie dla nich powód, żeby się z nas wyśmiewać,
kretynie. Właśnie zrobiłeś ze mnie kogoś, kto jest mocny w gębie, a nie potrafi
wyznać swoich uczuć jednej dziewczynie. – Prychnąłem cicho, patrząc na brata
znad przymrużonych złością oczu.
– Czekaj, czekaj. – Sebastian
odchylił się ode mnie, położył palec na ustach i udał zamyślenie. Jego następną
reakcją było uniesienie tego palca w górę i zrobienie miny w stylu: „o, nagle
coś zrozumiałem!”. – Przecież właśnie taka jest prawda. – Zachichotał wrednie,
a ja zacisnąłem w nerwach pięści. Przysięgam, jeszcze chwila i naprawdę mu
przywalę, wytrzymałem z nim wystarczająco dużo czasu tego dnia. Ostatni raz
spędzaliśmy tak czas, gdy byliśmy małymi gnojkami goniącymi się po markecie i
sypiącymi sobie w twarz płatkami śniadaniowymi, udając, że to kosmiczne kule
mocy.
Kartka z ankietą zaszeleściła
znacząco. Obydwoje spojrzeliśmy w kierunku przewodniczącej. Uśmiechała się i to
jedyne, co mogłem u niej zaobserwować. Żadnych innych oznak.
– Farris – zaczęła.
– Ja czy ten drugi? – zapytał
wesoło Sebastian. Chyba nie był zadowolony, kiedy został obdarzony zaledwie
jednym spojrzeniem i to przepełnionym rozbawieniem. Przewodnicząca postanowiła,
że tego nie skomentuje. To dziwne, że nie była nawet zdziwiona naszymi
rodzinnymi relacjami. Wszyscy nam powtarzali, że nie wyglądamy jak bracia. Nie
było w nas ani krztyny podobieństwa.
– Gdybym była nieśmiałą
dziewczyną, chciałabym uciec jak najdalej stąd – kontynuowała. Przez chwilę
patrzyłem na nią podejrzliwie, zastanawiając się, czy aby przypadkiem nie kpi z
uciekinierskiej przypadłości Brisy, wyglądała jednak całkiem zwyczajnie. – Oczywiście
nie całkowicie sama. Ktoś musiałby mi pokazać, że nawet kiedy będę chciała
uciec, on zrobi to ze mną. – Tu spojrzała na mnie znacząco.
– A prezent? – spytał Sebastian
z uniesioną brwią. Przewodnicząca nawet na niego nie zerknęła. Cały czas
patrzyła się prosto w moją twarz. Mój braciszek chyba był zawiedziony tym, że
pierwszy raz jakaś dziewczyna zwróciła uwagę na mnie, a nie na niego.
– Oboje doskonale zdajemy sobie
sprawę z tego, że to osoba, która nie jest materialistką. Chociaż zerwałbyś jej
różę z krzewu sąsiada, będzie się cieszyć. Liczą się czyny, Farris, nie
prezenty. – Przewodnicząca oddała kartkę Sebastianowi, a potem ciężko
westchnęła. – Jednak tylko udajesz takiego groźnego, co? – spytała, pochylając
się na tyle blisko mnie, żebym był jedynym odbiorcą tej wiadomości. Skrzywiłem
się i wyprostowałem z rumieńcami na policzkach. Zawsze mogłem zrzucić winę na
słońce, które zdrowo mnie przypiekło.
Przewodnicząca zarzuciła swoimi
włosami i kiwnęła głową w stronę swoich przyjaciółeczek. Wydawało mi się, że
odejdzie bez żadnego słowa, zakańczającego naszą niemiłą pogadankę, ale chyba
zapomniałem o tym, że lubiła dużo mówić – zanim odeszła, zerknęła na mnie przez
ramię i rzuciła:
– Nie zepsuj tego.
Czy mi się zdawało, czy
zacisnęła ukradkiem kciuki, jakby chciała mi pokazać, że jest ze mną?
O Chryste. Zaraz zwymiotuję.
Skrzywiłem się i potarłem z
zażenowaniem policzki. Nie spuszczałem wzroku z rozchichotanej grupki dziewcząt,
dopóki ta nie zniknęła gdzieś w tłumie ludzi.
– Pomogło ci to? – spytał z
prychnięciem Sebastian. Najwyraźniej te podpowiedzi wcale do niego nie
przemawiały.
– To się okaże – mruknąłem od
niechcenia i ruszyłem w stronę mieszkania. W końcu nasza misja doczekała się
zakończenia. W drodze powrotnej przeglądaliśmy odpowiedzi ankietowanych w
ciszy. Najdłużej spoglądałem w pustą kartkę, którą oddała nam przewodnicząca.
Nie potrzebowałem jej słów na papierze, doskonale je pamiętałem.
„Gdybym była nieśmiałą dziewczyną,
chciałabym uciec jak najdalej stąd” oraz: „ktoś musiałby mi pokazać, że nawet
kiedy będę chciała uciec, on zrobi to ze mną”. Czy Brisa naprawdę by się
cieszyła, gdybym jej pokazał, że nie musi uciekać sama? Że jeżeli poczuje się
zagrożona, bez chwili wahania zrobię to razem z nią? Przysięgam, logika
dziewcząt była dla mnie jak jakiś pierwotny język, który wymarł razem z jaskiniowcami.
Z westchnięciem spojrzałem w
bok. Na pierwszy rzut oka w okolicy nie działo się nic podejrzanego, a
przynajmniej do czasu, kiedy nie zdałem sobie sprawy z tego, że wgapiam się
znudzony w czarną limuzynę obleganą przez facetów ubranych w gangsterskie
garnitury. Na ich widok zaparło mi dech w piersi. Kojarzyłem jednego z tych
gości. Kiedy przelotnie na mnie spojrzał, natychmiastowo odwróciłem wzrok i pociągnąłem
Sebastiana za łokieć. Moje rozkołatane serce modliło się o to, aby członkowie
mafii dręczącej Heartwindów nie zaczęli za nami podążać. Starałem się wyglądać
na jak najmniej zestresowanego, ale czy mi to wyszło? Nie wiedziałem.
Dopiero za zakrętem
postanowiłem spojrzeć w tył. Na szczęście nikt za nami nie podążał. Może miałem
jakieś omamy, bo za bardzo bałem się konsekwencji, które mogły wyniknąć z
mojego ostatniego występku?
Sebastian spojrzał na mnie
zdziwiony, ale o dziwo niczego nie skomentował. Wyrwał tylko swój łokieć z
mojego uścisku i ruszył w stronę mieszkania. Przez chwilę mój paranoiczny umysł
podpowiadał mi, aby obrać dłuższą drogę, a najlepiej okrążyć dom i udać, że wchodzimy do zupełnie innego
mieszkania, ale mój brat podjął już za mnie decyzję.
Stopniowo zacząłem się
uspokajać. Co rusz powtarzałem sobie w duchu, że to niemożliwe, aby mafia
podążała naszymi śladami. Kiedy weszliśmy już do domu, prawie całkowicie o tym
zapomniałem. Moją głowę zajął zapach ciepłego obiadu. Żołądek zareagował na to
samoczynnie – natychmiastowo zaczęło mi burczeć w brzuchu. Sebastian spojrzał
na mnie z wrednym uśmieszkiem.
– Może zatrudnimy Brisę jako…
– Nie – odpowiedziałem od razu
i uderzyłem go w pierś papierami, które nosiły w sobie zapiski ankieterów.
Chyba po raz pierwszy spojrzałem mu w oczy z wyrazem, który był pozbawiony
gniewu czy złości. – Dzięki za pomoc, kretynie. – Zanim cokolwiek powiedział,
ruszyłem do kuchni. Nie chciałem usłyszeć jakiegoś przytyku w stylu „ty geju,
za długo patrzyłeś mi w oczy” albo „mój braciszek jest taki uroczy, kiedy mi
dziękuje”. Za dobrze go znałem i doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że
miał już przygotowaną piękną przemowę na temat mojego jestestwa. Naprawdę
wolałem tego uniknąć. Ważniejsze było dla mnie teraz, co słychać u Brisy. Bądź
co bądź, zostawiliśmy ją tutaj na cały dzień i to bez ostrzeżenia. Było mi z
tego powodu odrobinę głupio.
Wszedłem do kuchni i już miałem
otwierać buzię, kiedy poczułem, że ktoś mnie ściska. Zdziwiłem się. Rozumiałem,
że Brisa była niska, ale nie sądziłem, że będę tak zamyślony, że jej nie
dostrzegę. Na ogół była głośną osobą – jej kroki było słychać w całym domu, tym
razem mnie zaskoczyła.
– Wróciłeś! – ucieszyła się.
Spojrzałem jej w oczy i dostrzegłem, że błyszczą się w taki sposób, jakby przed
chwilą płakała. Tyle że jej zachowanie na to nie wskazywało. Może po prostu…
Zmarszczyłem czoło i
przyłożyłem dłoń do dziewczęcego czoła. Brisie najwyraźniej się to nie
spodobało. Cicho westchnęła i zdjęła z głowy moją rękę. Zrobiła to jednak za
późno. Zdążyłem się zorientować, że ma gorączkę. I doskonale o tym wiedziała.
– Jesteś chora – mruknąłem,
mrużąc groźnie oczy. – Myślałaś, że tego nie dostrzegę?
Dziewczyna jęknęła bezradnie. Starała się uciec od tematu, ale nie była mistrzynią odwodzenia.
Dziewczyna jęknęła bezradnie. Starała się uciec od tematu, ale nie była mistrzynią odwodzenia.
– Zrobiłam obiad i…
– Brisa. – Spojrzałem na nią z
góry znacząco.
– Chris – jęknęła niczym małe
dziecko. Wystarczyło, że zastąpimy moje imię słowem „tato” i efekt mamy
dosłownie taki sam. Naprawdę czasem czułem się jak jej rodzic. Może gdyby to
nie była ona, wcale bym się nie przejął jej chorobą, ale odporność Brisy
postępowała z nią bezlitośnie. Jej matka opowiadała mi kiedyś, że w
dzieciństwie często lądowała przez to w szpitalu. To również był jeden z
powodów, dla którego niezbyt dobrze dogadywała się z ludźmi. Częściej bywała w
domu przez swoją słabą odporność i nie mogła się z nikim na stałe zaprzyjaźnić.
Aż w końcu trafiła na mnie.
Uśmiechnąłem się do swoich
myśli i chwyciłem ją za rękę.
– Po obiedzie pójdziesz do
łóżka.
– Dobrze, mamo. – Brisa była
załamana, ale spoglądała na mnie z niewinnym uśmiechem, jakby oczekiwała, że
zrozumiem jej żart. Zrozumiałem i odwzajemniłem uśmiech. To choć na chwilę
poprawiło jej nastrój, a mnie pozwoliło zapomnieć o niedawnym zdarzeniu, od
którego chciałem uciec. W podskokach, jak zadowolona z życia mężatka, panna
Heartwind ruszyła w stronę garów. Zgrabnym ruchem zaczęła nakładać każdemu z
nas odpowiednią porcję jedzenia. Najwięcej należało się Sebastianowi – jadł jak
krowa. Przynajmniej miał to szczęście, że kalorie przerabiały się u niego na
mięśnie.
– Co dzisiaj robiliście? –
spytała wesoło Brisa. Naprawdę jej nastroje zmieniały się w mgnieniu oka.
– Pomagałem bratu w pracy –
mruknąłem od niechcenia.
– I jak było?
– Ciężko. Spotkałem
przewodniczącą naszej klasy. – Skrzywiłem się. – Powiedziała mi coś głupi… –
Przerwałem i wyprostowałem się jak napięta struna od gitary, która lada moment
mogła pęknąć.
W życiu bywa tak, że
najbardziej nieoczekiwane pomysły przychodzą nam do głowy wtedy, kiedy
kompletnie się tego nie spodziewamy lub jesteśmy już zmęczeni uporczywymi
poszukiwaniami rozwiązania. Do tej pory nie sądziłem, że słowa przewodniczącej
mogą mi pomóc w jakikolwiek sposób, ale w pewnych sytuacjach czasem nawet durne
odpowiedzi były wystarczająco dobrym kołem ratunkowym.
Już wiedziałem, jaki prezent
dostanie ode mnie Brisa.
– Chris? Wszystko w porządku?
– Zaraz wracam.
Ruszyłem w stronę pokoju, nie
dając pannie Heartwind możliwości, aby zadała kolejne pytanie. Bo każdy dobry
plan wymagał zorganizowania i dozy pośpiechu. W końcu pamięć lubiła płatać
ludziom figle.
Wszedłem do pokoju, chwyciłem
za pierwszy lepszy zeszyt, wyrwałem z niego kartkę i chwytając za długopis
zabrałem się do działania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz