Szepty kwiatów


Na zmęczonej twarzy dziewczynki pojawił się delikatny uśmiech. Blade dłonie wystawiła powolnie w stronę słońca, jakby chciała pokazać mu swoją gotowość do odejścia z świata żywych. Słońce nie chciało jej jednak zabrać ze sobą, bo gdy małe ręce opadły bezwładnie na mech, a oczy zostały przesłonione sinymi powiekami, uśmiech nie zniknął jej z twarzy, tak samo jak oddech nie opuścił jej płuc. Wciąż żyła.

[2] Z rozkazu księcia



Soleil nigdy nie była dobra w pracach gospodarczych. Już jako mała dziewczynka przesiadywała całe dnie na łące, gdzie zbierała kwiaty i układała z nich wiązanki. Ludzie w wiosce uznawali ją za dziwne dziecko, ponieważ rozmawiała w nikomu nieznanym języku, gładząc kwieciste pąki i liście, jakby to rośliny były jej bliższe niż ludzie. Co zadziwiające, łąka nie była tak piękna, dopóki mała Soleil nie zjawiła się w Laverne; zimą zaś nie istniało urodziwsze miejsce, niż szklarnia na tyłach jej domu. Choć mieszkańcy wioski kochali dziewczynkę uratowaną z lasu, doskonale wiedzieli, że jeżeli nie znajdzie się dla niej zajęcie, które poświadczy o jej przydatności w osadzie, zastępcza rodzina będzie zmuszona wysłać ją do innego miejsca, a tego ani Eleonore, ani Gerard nie chcieli.


W wozie, oprócz niej, podróżowało kilku innych rzemieślników. Wszyscy zdawali się być miłymi i skromnymi ludźmi. Kucharka o imieniu Grace wyraźnie wzięła sobie do serca to, że Soleil była najmłodszą wśród nich podróżniczką. Co rusz sprawdzała jej temperaturę i okrywała grubym kocem, aby za bardzo nie zmarzła. Zmusiła ją nawet, aby ta położyła głowę na poczciwych, grubiutkich kolanach i pogrążyła się we śnie. To rzeczywiście pomogło, bo kiedy się już obudziła, czuła się nieco lepiej. Kiedy podniosła zaspane oczy ku górze, przywitały ją liczne uśmiechy. 

Kiedy słońce zaczęło zachodzić, w szklarni zjawił się ogrodnik, który zamierzał oznajmić naiwnej dziewczynie, że powinna udać się na spoczynek. Nie oczekiwał cudów, bo w nie nie wierzył, jednak kiedy tylko stanął nad kwiaciarką i otworzył usta, wydał z siebie okrzyk zaskoczenia.
– Jak to zrobiłaś? – spytał zdziwiony, ponieważ w jego ogrodniczej karierze nigdy nie udało się nikomu wskrzesić roślin w ciągu kilku godzin. To nie było możliwe.
– Och, po prostu z nimi porozmawiałam i dałam im to, czego najbardziej potrzebowały, czyli świeżej ziemi. Pożyczyłam trochę z części znajdującej się pod murami zamku. Mam nadzieję, że to nie problem. Jaskiery najwyraźniej nie lubią nawozu. Wolą rosnąć dzikie i wolne. – Soleil posłała szczery uśmiech w stronę ogrodnika, który przybrał głupią minę. 

Soleil wygładziła czystą jasno niebieską sukienkę, której przód zdobiony był przez krzyżujące się atłasowe wstążki. Dwa blond kosmyki, które ocierały się o jej policzki, zostały zgarnięte w tył i przyszpilone kokardą w tym samym kolorze, co sukienka. Patrząc w swoje odbicie, czuła się jak prawdziwa dama. Nie potrafiła się tym jednak cieszyć. 
Lada moment miała odbyć spotkanie z księciem Villane’em. Nie rozumiała, dlaczego to dla niego musiała wyglądać ładnie. Próbowała przemówić do rozsądku swojej opiekunce, jednak ta nie chciała jej słuchać – zagłuszała ją swoim trajkotaniem o księciu, któremu musiała się spodobać. Soleil w to nie wierzyła.


Soleil słyszała już o młodszym bracie Villane’a. Zamek aż huczał z radości, że po długiej nieobecności wraca do swoich włości. Ponoć bardzo często opuszczał Chavelln. Ojciec uczynił z niego dyplomatę – wykorzystywał jego zdolności do negocjacji z innymi państwami. Ponoć wychodziło mu to zdecydowanie lepiej niż bratu, który nie był cierpliwy, a tym bardziej ugodowy.
– Musi być dobrym człowiekiem, skoro wszyscy cieszą się na jego przyjazd. – Soleil spojrzała z uśmiechem na ogrodnika.
– O tak. Książę Blaise jest naprawdę dobrym człowiekiem, w przeciwieństwie do… – Pan Willy znacząco chrząknął, nie dokańczając zdania. Najwyraźniej przez chwilę się zapomniał. – Nie jest to członek rodziny królewskiej w pełnym wydaniu. Wszystkim na zamku, nawet służącym, każe mówić sobie po imieniu, co oczywiście nie podoba się jego ojcu oraz bratu. Zna również wszystkie imiona pracowników zamku. Jeżeli komuś z nas coś dolega, za chwilę przychodzi z pomocą. – Willy pochylił się konspiracyjnie ku dziewczynie. – Wszyscy powiadają, że byłby dobrym władcą, ale niestety urodził się siedem lat później niż jego brat. Poza tym sam twierdzi, że nie chciałby nim być, ponieważ to zbyt ogromna odpowiedzialność. Uważa, że książę Villane jest do tego bardziej… odpowiedni. 


– Ach. Czasami zapominam o manierach, musisz mi to wybaczyć. Nie zdążyłem ci się nawet przedstawić. Nazywam się Blaise. – Jeden z najmłodszych potomków Cardarielle’ów podał jej dłoń. Może wcześniej przyjęła jego pomoc przy podniesieniu się z ziemi, ale ta sytuacja była zupełnie inna. – Coś nie tak z moją dłonią? – spytał książę, marszcząc czoło, jakby rzeczywiście się nad tym zastanawiał.
– Jesteś… księciem – powiedziała najciszej jak mogła, patrząc na niego nieśmiało spode łba. W duchu skarciła siebie za tak głupie stwierdzenie. Przecież to było oczywiste, nie musiała mu o tym przypominać!
– To, że urodziłem się w rodzinie królewskiej, nie znaczy, że czyni to ze mnie kogoś lepszego. – Blaise wzruszył obojętnie ramionami, posyłając jej uśmiech. Wciąż nie opuszczał dłoni, to dlatego w końcu nieśmiało za nią chwyciła. 

Sporządzanie leku z płatków kwiatów nie zajmowało z reguły zbyt dużo czasu. Łatwo było go przygotować nawet w warunkach polowych, a co dopiero w dobrze wyposażonej kuchni znajdującej się w królewskim zamku. Wystarczył moździerz, kilka kropel wody, garnuszek, w którym można było zagotować kwiatowy roztwór oraz zwykłą bawełnianą pieluchę, przez którą sączyło się płyn. Blaise był zdziwiony, jak sprawnie i szybko sporządzili miksturę. Czy to aby na pewno pomoże jego ojcu? Nawet nadworni zielarze nie byli w stanie wyleczyć go skomplikowanymi mieszankami ziół. Dlaczego miałoby się to udać kwiaciarce, która nie była żadnym doktorem i działała wyłącznie pod wpływem intuicji?

– Właśnie w tej sprawie do ciebie przychodzę – odpowiedział książę.
Kiedy Soleil otworzyła oczy, spojrzała niepewnie na mężczyznę, który stał przed nią dumny i pewny siebie. Cały czas trzymał jednak dłoń na rękojeści miecza przylegającego do jego boku, jakby był gotowy na sprzeciw dziewczyny. Kwiaciarka nie mogła opanować drżenia rąk, także oddychanie przychodziło jej z trudem.
– Skoro potrafisz tworzyć lekarstwa – zaczął powolnym głosem Villane Cardarielle – zapewne potrafisz również tworzyć trucizny, czyż nie? – Czarna brew uniosła się znacząco, oczekując na szybką odpowiedź, wilczy uśmiech rozszerzył zaś wygłodniałe usta okrutnego księcia, który zdawał się czerpać satysfakcję z bycia dominującym rozmówcą. Problem pojawił się, kiedy Soleil nie potrafiła wykrztusić z siebie choćby jednego słowa. 

Soleil już dawno skończyła pracę przy układaniu wiązanek kwiatowych, nie potrafiła jednak usiedzieć w miejscu, zupełnie nic nie robiąc. Po raz pierwszy czerpała radość z tego, że mogła spędzać czas w sali, która wręcz huczała od głosów, stukotów i pośpiechu. W tym wielkim i obcym świecie miała przynajmniej możliwość zająć się czymś pożytecznym, a nie tylko siedzeniem, oczekując na nadejście balu, który przybliżał ją do spotkania z księciem Villane’em. Gdyby mogła, zajęłaby się wyłącznie przystrajaniem sali, polegającym na wplataniu białych kwiatów w błękitne, satynowe zasłony i obicia krzeseł. Gdy reszta ludzi zebrałaby się tutaj późnym wieczorem, ona schowałaby się w swojej komnacie, udając, że nie istnieje. Tak jednak nie mogła zrobić. Jeśli nie zjawiłaby się na balu, bardzo prawdopodobne, a raczej pewne byłoby to, że Villane Cardarielle sam złożyłby jej wizytę, a z dwojga złego wolała spotkać się z nim wśród setki innych ludzi, gdzie nie mógł wyrządzić jej krzywdy, niż w miejscu, w którym mógł zrobić z nią to, co mu się podobało.

– Pamiętasz naszą ostatnią rozmowę, droga Soleil? – spytał szeptem książę.
Dziewczyna bała się choćby spojrzeć mu w twarz. Wolała tępo wgapiać się w jego pierś. Nie odpowiedziała mu również na pytanie, po prostu pokiwała ulegle głową.
– Sprawa okazała się nagląca. Potrzebuję specyfiku już na jutro.
– Ja… – Kwiaciarka niemal zaniemówiła. Nie miała przygotowanej żadnej odpowiedzi. – Ja… naprawdę nie wiem, czy mi się uda, panie.
– Chyba nie chciałabyś, żeby twojej rodzinie stała się krzywda? – Stalowy, powolny głos przedarł się przez szumy, uderzając swoją brutalnością prosto w duszę Soleil. Zesztywniała, jeszcze raz następując na stopę księcia, za co nawet nie była w stanie przeprosić. – Kara za niewykonanie tego zadania może być sroga, więc lepiej, abyś zastosowała się do mojej prośby.

– Już wiem, jaki przypisałabym ci kwiat – odezwała się cicho, wciąż spoglądając w okno. – Califia jest kwiatem, który wzrasta na łące, zwracając uwagę przechodniów barwnymi, żółtymi płatkami. Nieważne w jak dużym natłoku towarzyszy się znajdzie, zawsze świeci najjaśniej. To kwiat, który jest najbardziej rozpoznawalny w Chavelln, ale tylko za dnia. Kiedy zbliża się noc, jego blask całkowicie gaśnie. Kielich califii zamyka się, uciekając w błękit nocy, jakby chciał skryć się wśród uśpionego pola. Pochyla swoją głowę ku ziemi, co przywołuje na myśl smutnego człowieka przytłoczonego codziennością.
Blaise’owi z trudem przychodziło ukrycie zawstydzenia. Starał się je skryć za delikatnym uśmiechem. Całe szczęście w pomieszczeniu panował mrok.
– Sądzisz, że ukrywam za dnia to, kim naprawdę jestem? – spytał szeptem.


– Soleil, wszystko z tobą w porządku? Wyglądasz, jakbyś źle się czuła.
Kwiaciarka jęknęła cicho i zasłoniła twarz poduszką. Od godziny leżała w łóżku, wspominając moment, w którym dosłownie wybiegła z zamku, lawirując pomiędzy spłoszonymi końmi tylko po to, aby dostać się do księcia Blaise’a. Zdyszana stanęła przy jego koniu, z którego z gracją się zsunął, i podała mu flakonik z płynem o lawendowej barwie. Książę był zdziwiony, ponieważ nie sądził, że jego przyjaciółka przybiegnie tutaj tuż przed jego odjazdem, i to z prezentem. Wydawało mu się, że wczorajszy wieczór był ich ostatnim pożegnaniem, co nie zmienia faktu, że wciąż był zadowolony z tego powodu, że mógł ją zobaczyć przed podróżą.

[14] Cierpienie

To już trzeci dzień, kiedy Soleil leżała w łóżku. Nie mogła wykonywać swojej pracy w ogrodzie, dlatego poprosiła pana Williama, aby przyniósł tutaj kwiaty do układania wiązanek, w końcu obiecała mieszkańcom zamku, że wypełni dane obietnice. Alienore ciągle karciła ją za to, że za dużo na siebie bierze, szczególnie w momencie, kiedy powinna wypoczywać, Soleil nie potrafiła jednak bezczynnie leżeć. Miała już dosyć czytania książek, które przynosiła jej kobieta, poza tym wyspała się za wszystkie czasy. Pragnęła w końcu wyjść na światło dziennie. Szkoda tylko, że kiedy próbowała podnieść się z łóżka, czuła się naprawdę bardzo słabo. W normalnym przypadku już dawno uciekłaby z zasięgu wzroku opiekunki, siadając na jakiejś cichej, osłonecznionej polanie, ale w obecnej sytuacji bała się, że mogłaby tam nawet nie dotrzeć. Doskwierały jej ciągłe zawroty głowy, wysoka gorączka i kaszel – wczoraj nawet dostrzegła, że gdy kasła w dłoń, zostają na niej ślady krwi. Była głupia, skoro twierdziła, że zaczyna jej się poprawiać. Może nie chorowała przez dłuższą chwilę, ale gdy w końcu do tego doszło, okazało się, że jest gorzej niż zwykle. Nadworny lekarz starał się coś na to poradzić, ale póki co niewiele wskórał. Soleil chciała sama sporządzić dla siebie lek, ale jak miała to zrobić, kiedy była niemal przygwożdżona do łóżka? 



– Soleil czuje się już lepiej. Nic jej nie grozi. Po prostu potrzebuje jeszcze trochę czasu, aby do siebie dojść. – Opiekunka wymusiła uśmiech, który nie uspokoił jednak dziewczyny. – Musicie być tacy niecierpliwi?
– To po prostu bardzo dziwna sytuacja. – Devyn oparł się o blat kuchenny, założył ręce na piersi i głośno westchnął. – Na pewno wszystko z nią w porządku? Chyba do tej pory nie chorowała tak długo. Minął już tydzień. Poza tym od Grace słyszałem, że niewiele je. Prawie całe jedzenie, jakie jej przyrządza, wraca do kuchni.
– Soleil przechodzi teraz ciężki czas. Porozmawiacie z nią, kiedy będzie się czuła lepiej. Na razie czuwam nad nią ja. Chyba ufacie mi na tyle, że nie zrobicie niczego głupiego? – Alienore uniosła powolnie brew, przyglądając się dwójce przyjaciół.
– My na pewno nie – powiedział z uśmieszkiem Devyn, spoglądając za plecy opiekunki. – Ale nie ręczę za inne osoby. 



Soleil nie pamiętała, żeby spała tak dobrze, odkąd zjawiła się na zamku królewskim w Chavelln. Początkowo nie wiedziała nawet, czego to zasługa. Przynajmniej dopóki do drzwi jej komnaty nie zapukała opiekunka, a ona nie otworzyła oczu. Chciała odpowiedzieć ciche „proszę”, jak miała to w swoim zwyczaju, ale widok przyjaciela, który najwyraźniej został z nią na noc w pokoju, zadziałał na nią ogłupiająco. Spoglądając w zielone oczy równie zaskoczonego Blaise’a, próbowała sobie rozpaczliwie przypomnieć, co wydarzyło się poprzedniego wieczora. Pamiętała, że była niesamowicie szczęśliwa z tego powodu, że młody książę wrócił do stolicy. Poza tym czuła się zmęczona wszystkimi nieprzespanymi nocami, podczas których wyczekiwała, czy przypadkiem ktoś niechciany nie dostanie się do jej komnaty. Widocznie obecność Blaise’a sprawiła, że oddała się w ramiona błogiego snu. Przy nim w końcu czuła się bezpieczna. Pozostawało pytanie: dlaczego on obejmował jej ramiona, a ona wtulała głowę w jego pierś?



– Sol – odezwał się dobrze jej znany głos, który teraz przepełniony był smutkiem.
– Blaise – powiedziała łamiącym się głosem kwiaciarka, obserwując przyjaciela siedzącego na parapecie. Przez cały ten czas musiał wpatrywać się w dal i myśleć nad tym, co się wydarzyło. Jak Soleil miała do niego nie podejść? To oczywiste, że to zrobiła, nawet jeżeli czuła się jak największa zdrajczyni pod słońcem.
– Słyszałaś już zapewne wieści – powiedział chłopak, posyłając jej niemrawy uśmiech.
W oczach kwiaciarki pojawiły się łzy. Zacisnęła dłonie na bokach sukni, próbując powstrzymać drżenie.
– Tak mi przykro, Blaise… – szepnęła, potrząsając głową. Zacisnęła powieki i usta, aby w jakiś sposób powstrzymać nadchodzącą rozpacz.



Nie było dobrze. Obecny król Isielle, Villane Cardarielle, poprosił ją o kolejną dawkę trucizny szybciej, niż sądziła. Bała się, że z czasem przyjdzie jej produkować je w masowych ilościach, a tego kruche sumienie kwiaciarki mogło nie znieść... Już teraz była na skraju wytrzymałości. Dodatkowo kiedy po zamku rozdmuchała się plotka, że ktoś otruł króla, zaczęto na nią krzywo patrzeć, w końcu to ona przychodziła zawsze do kuchni i gotowała tajemnicze mikstury o niewiadomych właściwościach. Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że ci ludzie wcale się co do niej nie mylili. Ale cóż miała zrobić? Już i tak żyła w ciągłym strachu o swoją rodzinę. Sprzeciwienie się królowi byłoby jednoznaczne ze zdradą stanu, za którą groziła śmierć. Nie ochroniłaby wówczas ani ich, ani siebie.


[19] Nie próbuj


Dlaczego akurat teraz? – pytała siebie Soleil, kiedy kolejny dzień z rzędu przemierzała lasy i łąki, gruźliczo kaszląc. Myślała, że jej zdrowie chociaż raz będzie żyło z nią w zgodzie. Przecież już tyle czasu nie chorowała! Dlaczego to musiało się stać akurat teraz? Może nie powinna się kąpać wieczorem w zimnym potoku? Albo zamiast spać pod gołym niebem wśród kwiatów, powinna znaleźć jakąś porządną karczmę? Powód w zasadzie nie był ważny, teraz powinna się raczej skupić na tym, aby dotrzeć bezpiecznie do Laverne. Była dopiero w połowie drogi. Czekały ją jeszcze dwa dni przeprawy. Zanim nadejdzie noc, po prostu schowa się w jakiejś przydrożnej gospodzie. Istniało naprawdę małe prawdopodobieństwo, że ktoś ją tutaj znajdzie. Nadrobiła drogi. Miała kilka godzin w zanadrzu. Ciepła strawa, kołdra i sen powinny jej pomóc.



Soleil nie wiedziała, co się dzieje. Od kilku dni siedziała zamknięta w komnacie i tylko raz dziennie wpuszczano do niej opiekunkę. Alienore mogła z nią rozmawiać wyłącznie szeptem. Dodatkowo czas na spotkanie był ograniczony do dziesięciu minut. Chociaż kwiaciarka chciała się dowiedzieć, jaki czeka ją los, Alienore nie mogła jej niczego powiedzieć, ponieważ sama tego nie wiedziała. Raczej skupiała się na tym, jak przetransportować swojej podopiecznej leki, ponieważ ostatnimi czasy była w naprawdę kiepskim stanie. Nie miała nawet możliwości zmienić ciuchów czy wykąpać się jak normalna osoba. Mogła wyłącznie cierpliwie czekać, przewracając się z boku na bok i mając nadzieję, że gorączka jej nie wykończy. Przez cały ten czas, kiedy siedziała zamknięta w pokoju, myślała o swoim przyjacielu, Blasie. Wiedziała, że nic mu nie grozi, w końcu brat nie mógł wyrządzić mu krzywdy, ale z pewnością miał zakaz zbliżania się do jej komnaty. Soleil nie mogła z tym nic zrobić, pozostało jej czekać.



Będę cię torturował, póki nie umrzesz – właśnie te słowa kołatały się po głowie zmęczonej kwiaciarki, która już od dłuższego czasu siedziała w mrocznych i zimnych lochach. Nie wiedziała, ile upłynęło czasu, odkąd ją tutaj zamknięto, ale odnosiła wrażenie, że mogło to być nawet kilka miesięcy. 




Myślała, że to już koniec. Że wreszcie będzie mogła odetchnąć i nareszcie zerwać grubą linę łączącą ją z ziemskimi troskami. A jednak wciąż czuła niewyobrażalnie wielki ból, który władał nad każdym najmniejszym skrawkiem jej skóry. Może zamiast nieba doczekała się piekła? Ogień, który trawił ciało niemal spalał ją od środka. Błagała w duchu o choć odrobinę wody… Próbowała coś powiedzieć, ale żadne słowo nie wydostawało się z jej ust. W tle słyszała tylko głośny płacz i radosne okrzyki, zupełnie jakby ktoś cieszył się z powodu cierpienia, jakie przeżywała. 


Czasami kwiaciarka zastanawiała się, jakie ciężkie grzechy musiała popełnić w poprzednim życiu. Przecież ludzi nie karano z byle powodu. Czy los lub inny bóg miał powód, aby się nad nią znęcać? Przed śmiercią chciałaby zaznać choć odrobinę spokoju. O szczęściu już nie marzyła – póki miała przy sobie Blaise’a, czuła się wspaniale. Przy nim tylko czasem słońce zachodziło ciemnymi chmurami myśli. Szybko wracała jednak do tych błogich chwil, kiedy świat zatrzymywał się wyłącznie na nich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz