sobota, 24 grudnia 2016

Zostań ze mną trochę dłużej [SHOT] Cz.1

Hoł, hoł, hoł. Przybywam z shotem świątecznym, który miał w ogóle nie powstać! A dlaczego? Bo nie miałam na niego pomysłu! Oczywiście jak to bywa z moim mózgiem… nagle jadąc tramwajem pomyślał sobie, że jednak fajnie byłoby napisać „Zostań ze mną trochę dłużej”. Pomógł mi w tym trochę mój sąsiad grający po trzeciej w nocy na gitarze elektrycznej. Nigdy nie zapomnę jak zaczęłam walić w rury, a sąsiad obok drzeć się do niego: „idź kurw* spać!”. Pomogło. Tak więc… dzięki, sąsiedzie, byłeś moją inspiracją do shota!
Pierwsza część jest mało świąteczna, ale druga (którą wstawię jutro lub pojutrze) będzie aż kipić świętami. Można powiedzieć, że opowiadanie z kategorii New Adult/literatura młodzieżowa. Nie ma w części pierwszej zbyt wielkiego romansu, w drugiej obiecuję się poprawić. Mamy Blane’a – palacza, gitarzystę, gbura i samotnika, który nienawidzi świąt i… w sumie to wszystkiego oraz Aurorę – pełną nadziei na lepszą przyszłość nastolatkę, która jest trochę zamknięta w sobie, oczywiście przeciwieństwo Blane’a – kocha święta.


W życiu szesnastoletniej Aurory Everill wiele się wydarzyło. Postanowiła, że ucieknie do domu zmarłej babci, gdzie skryje się na następne dni, a może już na zawsze. Nie zamierzała się poddawać i chciała spędzić te święta najlepiej, jak potrafiła, nawet, jeżeli miała być sama. Pojawiła się jednak mała przeszkoda: Blane Harford, sąsiad z góry, który urządzał nocami koncerty gitarowe. Jak poradzić sobie z hałaśliwym sąsiadem? Wystarczy zaprosić go na wigilię. 
***

Nareszcie. Własny, cichy i spokojny kąt, który przywoływał same dobre wspomnienia. W domu wciąż pachniało lawendą, czekoladowymi ciastkami i babciną miłością. Szkoda tylko, że brakowało tej poczciwej i przygłuchej staruszki, która odganiała najgorsze wspomnienia miotłą.
Szesnastoletnia Aurora stanęła na środku lichej, małej kuchni i otarła świeże łzy z policzków. Wzięła głęboki wdech i spróbowała się uśmiechnąć. Babcia byłaby smutna, gdyby zobaczyła w jakim stanie jest obecnie jej wnuczka, a przecież od maleńkości uchodziła za dziecko pełne zapału, energii i optymizmu. Wystarczyło, że się zaśmiała i wszystkie ciemne chmury rozchodziły się na boki, ukazując uśmiechnięte słońce. Nie będzie smutna. Nie będzie płakać. Przecież zbliżały się święta! To czas pełen ciepła i radości. To prawda, że wyjątkowo spędzi je w tym roku sama, ale samotność wydawała się być w tej sytuacji lepszą perspektywą niż siedzenie przy stole pełnym obcych ludzi, którzy znienacka wtargnęli w jej życie i rozkazali nazywać siebie rodziną. Aurora nie miała taty, bo przegrał trzy lata temu walkę z rakiem, nie posiadała też rodzeństwa, miała tylko matkę i babcię, która patrzyła na nią z góry i otulała ją do snu anielską modlitwą. Reszta się nie liczyła.
 Dziewczyna rzuciła swoją podręczną torbę na podłogę, dopiero chwilę później zdała sobie sprawę z tego, że miała tam kilka szklanych, świątecznych ozdób jak renifery i porcelanową, srebrną gwiazdę betlejemską, którą zawsze umieszczała na szczycie wysokiej choinki. Na szczęście nie dosłyszała oddźwięku tłuczonego szkła. Optymistycznie uznała, że skoro uratowały się ozdoby, to święta również będą uratowane. Samotność nie była zła, czasem każdy jej potrzebował, prawda?
Z nową energią włączyła stare, dobre babcine radio znajdujące się w rogu kuchni, a potem przeszła wraz ze swoją ciężką torbą do pokoju, który zawsze zajmowała, gdy nocowała u babci. Bała się zaglądać do sypialni staruszki. Nie chciała, żeby przypadkiem nawiedził ją jakiś świąteczny duch. Aurora strasznie bała się duchów i to wcale nie dlatego, że naoglądała się za dużo seriali o demonach!
 Z głośniczków wydobywała się melodia znana chyba każdemu człowiekowi na ziemi. Dziewczynę zawsze zastanawiało, dlaczego „Last Christmas” dostarcza ludziom tyle świątecznej radości, kiedy tak naprawdę ma smutny tekst. To musi być straszne uczucie, kiedy ktoś cię odrzuca w święta!
Kilka przyjemnych dla uszu nut wydobyło się z ust dziewczyny. Talent do śpiewu odziedziczyła po ojcu, matka była beznadziejną śpiewaczką. Kiedy była mała, a kurek rozpoczynał swoją skrzypiącą arię, uwalniając z kranu strumienie ciepłej wody, uciekała z kuchni do pokoju, żeby tylko nie słyszeć mijającego się z linią melodyczną zawodzenia rodzicielki, która oddawała się w pełni myciu naczyń. Nigdy nie powiedziała jej, że nie umie śpiewać. Nie miała do tego serca. Zawsze była miła i posłuszna, poza tym kochała mamę.
Aurora usiadła na puchatym, niebieskim dywanie i zaczęła rozpakowywać swoje chaotycznie ułożone w torbie rzeczy, nie przestawała przy tym radośnie nucić. Pakowała się w biegu, bo chciała jak najszybciej opuścić dom. Na szczęście nie zapomniała o żadnej rzeczy, która była jej niezbędna do życia. Miała szczoteczkę do zębów, szczotkę do włosów, ciuchy, pamiętnik, paczkę żelek, dwie zupki chińskie, kosmetyki, kilka zdjęć rodzinnych, książki, ozdoby świąteczne, pieniądze i… siebie, a to było najważniejsze.
Wiedziała, że kiedyś będzie musiała w końcu wrócić do domu i zmierzyć się z problemami, ale najpierw chciała wszystko przemyśleć. Zdążyła zostawić mamie list. Nie powiedziała jej gdzie poszła, ale obiecała, że wróci. Pewnie szalała teraz z niepokoju, ale nie mogła zapominać o tym, że miała rozsądną i poukładaną córkę, która nigdy nie wplątała się jeszcze w żadne kłopoty, a przynajmniej nie z własnej winy. Poprosiła matkę o to, żeby jej nie szukała i spróbowała zrozumieć. Treść listu na pewno brzmiała, jakby pisała ją typowa nastolatka uciekająca z domu z powodu błahych problemów w szkole, ale Aurora wbrew pozorom wcale nie miała prostego życia. Wiele by dała, aby jej egzystencja ograniczała się jedynie do zwyczajnej szkoły i zwyczajnego domu, ale nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli. Mama nie potrafiła tego zrozumieć i pewne rzeczy do niej nie docierały, dlatego Aurora ograniczyła się do prostych słów zapewniających ją, że nic złego jej nie grozi.
Tak, nie czuła się dobrze z powodu swojej ucieczki. Miała wrażenie, że zostawia swoją rodzicielkę z kryminalistami, ale to przecież bzdura. Poradzi sobie. Na pewno lepiej niż ona.
Kolejne dwie łzy skapnęły na szklane renifery, które dostała w prezencie jako małe dziecko.
No nie! Miała nie płakać! Powinna przestać myśleć o tym, co wydarzyło się w domu i zabrać się za szukanie pracy. Co prawda nie sądziła, aby ktoś przyjął na czarno szesnastolatkę, która potrzebowała pisemnej zgody rodziców, ale… nic się nie stanie, jeśli spróbuje!
Ciuchy wylądowały w komodzie, kosmetyki w łazience pod lustrem, renifery na biurku wraz z kolorowymi lampkami-gwiazdkami, a gwiazda betlejemska zyskała swoje honorowe miejsce na poduszce, którą Aurora umieściła na górnej półce w szafie. Powinna tu poczekać do świąt. Może do tej pory uda jej się zdobyć jakąś niewielką choinkę. Planowała ją ozdobić pierniczkami – babcia zawsze dużo piekła, dlatego musiała mieć w szafkach potrzebne składniki do ich upieczenia – oraz lukrowymi, czerwono-białymi cukierkami, które jako malec zjadała, zanim gdziekolwiek zostały powieszone. Teraz była już duża i potrafiła powstrzymać żądzę słodkości.
Kiedy wszystko było już na swoim miejscu, Aurora zasiadła przy stole w kuchni z różowym pisakiem w dłoni. Zdążyła wziąć z domu gazetę. Może to nie do końca dobre źródło szukania pracy w dzisiejszych czasach, ale tylko na to mogła sobie pozwolić. Laptop i telefon zostały w domu, ukryła je pod łóżkiem. Na szczęście technologia nie była jej niezbędna do życia. Poczuła nawet ulgę, że nie będzie musiała wlepiać bezsensownie oczu w ekran i zabijać tym samym swój cenny czas. W końcu zajmie się czymś pożytecznym. Posprząta w domu, zapisze kilka stron w pamiętniku, żeby zabić kłębiące się w jej głowie myśli, zaopiekuje się kwiatami babci, które usychały i…
Dziewczyna spojrzała na zegar wiszący w kuchni. Dochodziła dwudziesta trzecia. Powinna przyciszyć radio. Blok co prawda miał tylko dwa mieszkania, ale nie wiedziała kto znajduje się u góry. Może to również była jakaś starsza pani, która potrzebowała spokoju?
Kiedy Aurora zaznaczyła już dwie, liche oferty pracy dotyczące kierowaniem ruchu drogowego i chodzeniem do domu starców jako wolontariusz, uznała, że nie ma nic więcej do zrobienia na ten dzień. Powinna odpocząć, przecież jutro wybiera się do szkoły. Może to nie było z jej strony rozsądne, ale mogła się założyć o to, że matka nie powiadomiła organów władzy o jej zniknięciu.
Uśmiechnęła się niemrawo pod nosem. Matka była z rodzaju tych, którzy bardzo przejmują się opinią publiczną, to dlatego wychowała swoją córkę na anioła, któremu nie można niczego zarzucić. Kiedy zgłosiłaby policji jej zaginięcie, dowiedziałyby się o tym wszystkie plotkujące sąsiadki, a potem za ich pośrednictwem całe miasto. Kiedy tata zniknął na trzy noce (dowiedział się wtedy, że jest poważnie chory i nie ma już dla niego ratunku), matka nawet nie pomyślała o tym, żeby zadzwonić na policję. Siedziała całymi dniami w kuchni i czekała, nawet słowem nie wspominając o ojcu. Czy z nią też tak będzie? W to nie wątpiła. To, że Aurora pójdzie jutro do szkoły, będzie cichą umową pomiędzy nią a matką. Aurora wciąż będzie grać swoją anielską rolę, a matka udawać, że wszystko jest w porządku.
Zgodnie ze swoim dziennym harmonogramem, położyła się do łóżka równo o dwudziestej trzeciej. Czuła się zmęczona. Nie była jedną z tych osób, które zamęczały swój umysł problemami i nie mogły w nocy spać. Potrafiła o nich chwilowo zapomnieć na rzecz snu. Już sam widok poduszki sprawił, że poczuła się senna. To był ciężki dzień, dlatego należał jej się odpoczynek. W głowie układa już plany na jutrzejszy dzień.
Zapalona przed snem świeczka migotała przyjemnie na biurku, odganiając złe duchy i nocne mary, zegar tykał równomiernie przerywając ciszę, której Aurora bardzo się bała, w domu panował spokój. Czy czuła się tu dobrze? Tak, zdecyd0wanie. Tęsknota za babcią nie była w tym domu tak silna. Zupełnie, jakby nigdy nie odeszła, jakby wciąż gdzieś tu była i miała nad nią pieczę. Kiedy powoli przysypiała, mogłaby przysiąc, że czuła na czole jej ciepłą dłoń.
To dopiero tydzień odkąd jej nie ma. Aurora wciąż próbowała sobie wmówić, że po prostu wyjechała do sanatorium, jak to niegdyś robiła. Miała głupie, dziecinne wręcz wrażenie, że jutro otworzy oczy, a babcia stanie nad nią i oznajmi, że przygotowała na śniadanie jej ulubionego omleta z dżemem. Powinna już wyrosnąć z tych bajek. Taka samo czekała na ojca trzy lata temu. Do tej pory się nie zjawił. W końcu stało się dla niej jasne, że ją zostawił. Babcia też już nie wróci.
Aurora wzięła kilka głębokich wdechów i wydechów. Bała się, że znowu się rozklei. Mogłaby już przestać jęczeć. Powinna być silna!
Dziewczyna przekręciła się na prawy bok i wtuliła głowę w poduszkę. Skrzywiła się z niezadowolenia i bólu.
Od jakiegoś czasu bolały ją żebra. Miała wrażenie, że to z powodu ostatniej domowej bijatyki. Uderzyła się wtedy w metalowe oparcie łóżka i upadła na podłogę. Pamiętała, że straciła na chwilę dech i zrobiło jej się słabo, ale adrenalina szybko pozwoliła jej wrócić do stanu używalności, dzięki czemu była zdolna do obrony. Minęły już dwa dni od tamtego incydentu, a mimo tego czuła się coraz gorzej. Miała problem z oddychaniem i poruszaniem się, to bardzo denerwujące uczucie, choć za dnia było całkiem znośne. Dopiero w nocy po całodziennym trudzie, żebra – a może coś innego? – dawały o sobie znać.
Kiedy Aurora zaczęła usypiać, nad jej głową rozległy się głośne kroki. Początkowo nie zwracała na nie uwagi, przecież nie mieszkała w tym bloku sama, później z zamkniętymi oczami zaczęła nasłuchiwać wszystkich czynności, których dopuszczał się jej obcy sąsiad. Ściany były bardzo cienkie przez co słyszała nawet wodę lejącą się w umywalce, słyszała też głośne przekleństwa rzucane w pustkę przez młodego mężczyznę. Kiedy już myślała, że ów osobnik położył się spać, nagle rozległo się ciche brzdąkanie na gitarze. To rozbudziło Aurorę. Zawsze chciała nauczyć się grać na jakimś instrumencie, ale nigdy nie miała wystarczająco dużo samozaparcia. Jej spotkanie z gitarą skończyło się na obdartych do krwi opuszkach, które napuchły jej tak, że na cały tydzień straciła w nich czucie. Podziwiała każdą osobę, która była zdolna do gry na gitarze.
Przez chwilę grane przez chłopaka melodie były usypiające i miłe dla ucha, potem było już trochę gorzej. Im dłużej grał, tym agresywniej to robił. W pewnym momencie Aurora usiadła na łóżku. Teraz całkowicie się rozbudziła. Sennym wzrokiem spojrzała na zegar. Dobijała północ. Cisza nocna zaczynała się o dwudziestej drugiej, czy ten mężczyzna zdawał sobie z tego sprawę? A może był przeświadczony o tym, że skoro babcia zginęła to nikt nie zajmował dolnej części piętra?
Kolejny mocny akord zatrząsł całym mieszkaniem. Najwyraźniej sąsiad wziął się teraz za bardziej metalowe kawałki. Czy on naprawdę nie zdawał sobie sprawy z tego, że może to komuś przeszkadzać?
Aurora jęknęła bezradnie. Jeżeli chciała dzisiejszej nocy zasnąć, musiała iść poprosić tego pana o ciszę. Nie lubiła obcych ludzi, czy może inaczej: bała się ich. Skąd miała wiedzieć, czy nie otworzy jej jakiś stary oblech i nie będzie chciał jej zrobić krzywdy? Nie miała telefonu, żeby zadzwonić na policję. Może powinna uzbroić się w jakiś nóż?
Kiedy kolejny mocny akord zatrząsł domem, Aurora nie zastanawiała się dłużej. Wstała, zarzuciła na piżamę niebieską, puchatą bluzę, ubrała babcine kapcie i wyszła z domu. Serce waliło jej niespokojnie w piersi. Mama mówiła, że ma zbyt wybujałą wyobraźnię. Ze zwykłej podróży do sąsiada zrobiła w głowie ciężki i krwawy kryminał. Czasem była już zmęczona swoimi myślami. To przecież tylko nocna podróż do człowieka mieszkającego piętro wyżej, który może nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że ktokolwiek próbował poniżej zasnąć.
Schody nie były długie, a mimo tego przebycie tej drogi zajęło jej sporo czasu. Ból w żebrach wciąż doskwierał, ale strach był silniejszy niż ból – to on ją tak naprawdę spowalniał.
Kiedy Aurora dotarła już na piętro, stanęła z wyciągniętą przed siebie pięścią, którą chciała zapukać do drzwi. Nie mogła się przełamać.
„No, dalej, przecież jesteś samodzielną dziewczyną, nie masz się czego bać” – pocieszała siebie w myślach. Niewiele jej to pomogło, ale nie mogła przecież stać tu całą noc i tak już straciła dużo czasu, który mogła przeznaczyć na sen. Rano będzie nieżywa.
Szesnastolatka przemogła się i zapukała nieśmiało do drzwi. Mogła się spodziewać, że sąsiad nawet nie dosłyszy tej cichej prośby o atencję i spokój. Za drugim razem zapukała już mocniej i pewniej, jednak i to nie przyniosło żadnej reakcji.
Aurora miała wrażenie, że poświęciła dobre piętnaście minut na dobicie się do mieszkania głośnego gitarzysty. Była już mocno zirytowana. Przecież na pewno słyszał, że ktoś puka do mieszkania! Wydawało jej się nawet, że odkąd tu stoi, gra jeszcze głośniej, żeby ją zagłuszyć!
Nie zamierzała otwierać drzwi własnoręcznie, ale złość wygrała. Najpierw weszła do środka z wielkim rozmachem, a potem nagle się uspokoiła i skuliła w sobie. Nigdy chyba nie zrobiła tak głupiej rzeczy. Jak mogła wejść do obcego mieszkania? Już miała się wycofać, kiedy usłyszała:
– Kogo niesie? – Głos był miękki i przyjemny dla ucha, ale miał w sobie nutkę grozy. To nie był żaden stary mężczyzna, to najprawdopodobniej młody chłopak.
– Mnie – odezwała się niepewnie z przedpokoju. Miała ochotę walnąć głową w ścianę. Czasami sama nie wiedziała co mówi. Skąd ten gość miał niby wiedzieć kim jest? – To znaczy… jestem twoją sąsiadką! – zawołała.
– To rusz się i tu przyjdź. Chyba nie masz zamiaru rozmawiać ze mną na odległość? – prychnął chłopak.
Aurora uśmiechnęła się krzywo. Rzeczywiście. To co robiła było co najmniej dziwne.
Nieśmiało przekroczyła próg przedpokoju i spojrzała na oświetlony słabym światłem pokój chłopaka. Pierwsze co rzuciło jej się w oczy to multum porozrzucanych i zgniecionych puszek po piwie, dopiero potem spojrzała na tego, który zakłócał jej ciszę nocną.
Chłopak nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat, ale zapewne nie był jej rówieśnikiem. Przypominał raczej studenta niż licealistę. Był dosyć przystojny, ale jego urodę zdecydowanie niszczyło to, w jakim stanie i środowisku się znajdował. Sąsiad nie miał na sobie żadnej koszulki, a tylko czarne spodnie luźno opadające w dół. Stopy również miał bose. Brązowe włosy były puszyste, ale w ogromnym nieładzie, zupełnie, jakby od kilku dni nie widziały grzebienia. Jego bladą twarz zdobił krzywy uśmieszek, a prawie czarne oczy iskrzyły się nienawiścią. Ciemne brwi były ściągnięte. Usta, które trzymały papierosa czerwone, jakby ktoś pomalował je szminką. Przerażającego efektu dopełniały cienie pod oczami chłopaka. Musiał być bardzo zmęczony i zniechęcony. Sprawiał wrażenie mrocznego. Dziewczynę aż przeszły ciarki. Miała ochotę porównać go do diabła, tylko kim w takim razie była ona? Aniołem?
Aurorę przeraził ten nieporządek, na dodatek nie było tu żadnych świątecznych ozdób. Poczuła się w tym momencie, jakby były wakacje, tylko, że było na to zbyt chłodno. Że też chłopakowi nie przeszkadzało paradowanie bez koszulki i skarpetek.
– Czego? – spytał niemiło sąsiad. Dymek z papierosa wydobył się bokiem jego ust. W jego domu strasznie śmierdziało alkoholem i nikotyną, to była niemiła odmiana dla kogoś, kto całe życie żył w czystości i pachnącym kwiatami domu.
– Bo… – zaczęła szesnastolatka, splatając nerwowo dłonie. Z jakiegoś powodu zrobiło jej się głupio. Może dlatego, że była w samej piżamie, miała roztrzepane włosy i stała przed półnagim chłopakiem, siedzącym na poduszce i tulącym do siebie gitarę? – Chodzi o to, że trochę za głośno grasz.
Gitarzysta zmarszczył czoło. Najwyraźniej nad czymś myślał.
– Zaraz, na dole nie mieszkała stara, przygłucha babcia? – spytał. Niczym prawdziwy buntownik zaczął brzdąkać na gitarze, nagle tracąc całe zainteresowanie obcą dziewczyną. – Chyba nie zażyła eliksiru odmładzającego – dodał pod nosem.
– Zmarła jakiś tydzień temu – odpowiedziała dziewczyna. Kiedy to mówiła, miała dziwnie ściśnięte gardło. O wiele łatwiej było o tym myśleć, niż o tym mówić. – Na razie ja tu mieszkam i… prosiłabym o ciszę, bo jest już późno, a ja muszę jutro iść do szkoły.
– Szkoła – burknął do siebie chłopak i znów zabrzdąkał na gitarze.  
– To… nie będziesz już grał? – spytała nieśmiało Aurora.
– Wypad.
Dziewczyna zamrugała oczami. Czy on naprawdę to powiedział? Może nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, co mówi? Najwyraźniej był pijany, poza tym mógł coś brać.
– Proszę – podjęła jeszcze jedną próbę. Zazwyczaj ludzie stawali się łagodniejsi, kiedy mówiła do nich spokojniej i używała zwrotów grzecznościowych, ale najwyraźniej jej sąsiad nie był jednym z tych ludzi, którzy rozumieli takie słowa. Posłał jej ostre spojrzenie i wskazał palcem na drzwi.
– Spieprzaj stąd – syknął.
– Nie musisz do mnie mówić w taki sposób, nie jestem dla ciebie niemiła – powiedziała Aurora. Zmarszczyła czoło i założyła ręce na piersi. – Czy to takie trudne przestać grać, pić, palić i położyć się do łóżka? Jeśli masz jakiś problem to na pewno ci to nie pomoże.
Chłopak zaśmiał się tak, że papieros wyleciał mu z ust i wylądował na spodniach. Kiedy wypalił mu w nich dziurę, już mniej się cieszył. Strącił go palcem i wykrzywił usta w grymasie.
– Nie będę się powtarzać – burknął niezadowolony. – Tam są drzwi. Odprowadzić cię do nich? – Chłopak uniósł brew.
– Nie wyjdę stąd, dopóki nie przestaniesz grać – powiedziała chłodno dziewczyna. Nawet, kiedy sąsiad do niej przemawiał, nie przestawał brzdąkać w ten irytująco głośny sposób.
– Trzeba było sobie napchać uszy watą czy czymś innym – syknął nieznajomy, podnosząc się z podłogi. Rzucił swoją gitarą na sofę. I pomyśleć, że jeszcze przed chwilą traktował ją jak kochankę. Zaczął grzebać po kieszeniach. Wyjął z jednej jakieś zawiniątko i rzucił je dziewczynie.
– Zatyczki do uszu – mruknął.
Aurora spojrzała w dół, gdzie wylądowało małe, kwadratowe opakowanie.
– Nie, to nie są zatyczki do uszu – powiedziała z westchnięciem. – To prezerwatywy.
– Nimi też możesz sobie zapchać uszy – odpowiedział niezrażony chłopak i wzruszył ramionami. Po jego ustach błąkał się ironiczny uśmieszek.
Tak, musiał być pijany i to całkiem nieźle. Nie dość, że głos miał odrobinę bełkoczący to jeszcze nie potrafił ustać w pionowej pozycji. Aurora nie lubiła pijanych ludzi. Nie rozumiała jak można faszerować się procentami, które odbierały logikę myślenia. Po nich wszyscy zachowywali się jak zwierzęta.
Tym razem dała za wygraną. Nie zamierzała dyskutować z kimś, kto nie był w stanie odpowiadać jak normalny człowiek. Westchnęła cicho i ruszyła w stronę wyjścia. Najwyraźniej dziś się nie wyśpi.
Kiedy już chwyciła za klamkę i otworzyła drzwi, pijany młodzieniec przytrzymał je dłonią. Aurorę przeszyły dreszcze. Czy jej straszne wizje miały się właśnie spełnić? Boże, żeby tylko nie wyciągał skądś noża! Nie chciała ginąć tutaj i teraz!
– Boisz się? – spytał szeptem chłopak, pochylając się nad uchem dziewczyny. – Na twoim miejscu nie przychodziłbym do domu pijanego, samotnego chłopaka. Wiele rzeczy może się tu wydarzyć, a brzydka nie jesteś.
Aurora napięła wszystkie mięśnie i wstrzymała dech. Czy ten przeklęty pech mógłby przestać za nią chodzić? Nie zamierzała znów siłować się z obcym mężczyzną. Może wyglądała na małą i bezbronną dziewczynkę, ale nie była taka i nie pozwoli sobie na zrobienie krzywdy!
– Zostaw mnie – powiedziała odrobinę przerażonym głosem.
Odwróciła się gwałtownie w stronę pijanego chłopaka i odepchnęła go od  siebie. Nawet nie oglądała się w tył, żeby zobaczyć czy coś mu się stało. Po prostu wybiegła z obcego domu i uciekła do mieszkania babci. Gdy już zamknęła za sobą drzwi, przekręciła klucz, zrzuciła kapcie i pobiegła do łóżka. Tam skryła się pod kołdrą, wtuliła w poduszkę i zapłakała.
Tego było już za wiele. Nie mogła oszukać nawet samej siebie. Mimo, że była zawsze pełna energii i optymizmu, teraz znajdowała się na skraju załamania. Wiedziała, że to minie, wiedziała, że jutro będzie lepiej, ale dziś kłębiło się w niej za dużo emocji. Sytuacja z niemiłym sąsiadem tylko pogorszyła jej stan.
„Przepraszam, babciu” – powiedziała w myślach Aurora. – „Nie jestem ideałem”.
Biała, puchata poduszka była cała mokra od łez. Sąsiad nie przestał grać, ale jego piosenki stały się nagle cichymi i spokojnymi balladami. Ostatnią melodią jaką świadomie usłyszała było „Stairway to Heaven”, a towarzyszył jej męski, delikatny głos przepełniony smutkiem. To właśnie przy tej kołysance umilkła i zasnęła.
***
Kiedy Aurora otwierała oczy, pierwszą rzeczą o jakiej pomyślała były święta. Spojrzała szybko na kalendarz wiszący na ścianie i zmrużyła zaspane oczy.
Dwudziesty trzeci grudnia. Już jutro Boże Narodzenie, a co za tym idzie: będzie miała mnóstwo roboty! Oczywiście najpierw musi przeboleć ostatni dzień szkoły przed oficjalnymi feriami świątecznymi, ale spokojnie, to tylko kilka godzin. Potem pójdzie do sklepu, kupi kilka skromnych smakołyków i zabierze się za pieczenie pierników. Planowała również wyciąć jakiegoś małego iglaka, który mógłby robić za jej choinkę i wygrzebać z szafy babci stare lampki świąteczne. Będzie skromnie, ale miło.
Dziewczyna trafiła wreszcie ręką w rozszalały, stary budzik należący do starszej pani i spojrzała w sufit. Była zmęczona. Spała tylko kilka godzin, a to wszystko za sprawą ukochanego sąsiada, który pozostał nieczuły na jej prośby o zachowanie ciszy nocnej. Miała nadzieję, że w najbliższym czasie wybierał się do swojej rodziny na święta, wtedy może się wyśpi.
Dzisiejszy dzień zapowiadał się chłodno. Za oknem jak przez cały grudzień nie prószył śnieg, za to padał deszcz. Ciemne chmury kłębiły się za oknem i wcale nie zachęcały do wstawania z łóżka. No, nic, to tylko jeden dzień, potem zaczynają się ferie świąteczne.
Aurora marzyła o tym, żeby zerwać się energicznie do góry, jednak jej żebra odmówiły radosnej współpracy. Gdy tylko usiadła, musiała wstrzymać dech. Fioletowe iskierki zaczęły jej latać przed oczami. Najchętniej odgoniłaby je miotłą, w końcu nie chciała, żeby jakiś głupi upadek przeszkodził jej w świętowaniu. Chciała czuć się dobrze.
Kiedy fala słabości ją opuściła, mogła nareszcie podnieść się z łóżka.
Przygotowanie się do szkoły zajęło jej dwukrotnie więcej czasu niż zwykle. Przy samym lustrze spędziła kilkanaście minut. Stała przed nim bez celu czesząc swoje włosy. Wyglądała dziś okropnie. Była blada, miała podkrążone oczy, a jej szczery uśmiech nagle stracił całą swoją prawdziwość. Aurora nie była brzydka, mogła uchodzić za ładną, pomimo tego, że nie nakładała na twarz tony makijażu. Miała okrągłą buzię łagodnie zdobioną piegami, duże zielono-brązowe oczy okalane długimi i gęstymi rzęsami oraz brązowe włosy z przebłyskami miedzi sięgające do ramion. Miała bladą cerę i drobne usta, jej nos sprawiał wrażenie za małego jak na resztę twarzy. Nie wyglądała na starszą niż była, ani też na młodszą, była typową, szczupłą szesnastolatką o przeciętnych rozmiarach. Chłopcy nie oglądali się za nią jakoś szczególnie, ale bywało, że ktoś zwracał na nią uwagę. Jeżeli miałaby wybierać, wolałaby być brzydsza, żeby tylko nikt się nią nie zainteresował. Może wtedy uniknęłaby niektórych niemiłych zdarzeń.
Zbliżała się ósma, musiała więc powoli wychodzić. Ściągnęła niesforne kosmyki włosów w kitkę, na której zawiązała granatową kokardę, potem spakowała książki i wyszła z domu. Na korytarzu panowała cisza. Nie było możliwości, aby jej niemiły sąsiad wciąż grał, musiałby mieć stalowe ręce i nadmiar energii. Pewnie usnął w kałuży śmierdzącego piwa i chrapał, próbując odespać nieprzespaną noc.
Kiedy dziewczyna zamknęła już drzwi, usłyszała leniwe kroki na schodach. Zwróciła głowę w stronę, skąd dochodził głuchy oddźwięk i lekko się zdziwiła. Schodził po nich ten pijany gitarzysta z wczoraj. Teraz jednak wydawał się być trzeźwy. Pomimo zmęczonego wyrazu twarzy wyglądał o wiele porządniej niż w nocy. Przede wszystkim miał na sobie komplet ciuchów. Był ubrany na czarno, jakby odbywał żałobę. Brązowe włosy pozostały w nieładzie, a cienie pod oczami jeszcze się pogłębiły, ale teraz przynajmniej nie przypominał młodego alkoholika. W ustach trzymał nieodpalonego papierosa, na plecach miał pokrowiec z gitarą, ręce schował do kieszeni. Chyba był trochę oderwany od rzeczywistości, bo dostrzegł Aurorę dopiero, gdy zszedł na dół. Wyglądał, jakby się zdziwił jej obecnością. Spoglądnął na nią nieufnie.
– Nowa? – spytał ochryple.
– Spotkaliśmy się wczoraj – odpowiedziała niepewnie Aurora. Czyżby zapomniał o jej nocnej wizycie?
Chłopak stanął obok niej i zapalił papierosa. Dziewczyna z trudem powstrzymała się od upomnienia go. Przecież nie można palić na korytarzu, mógł poczekać aż wyjdzie na zewnątrz, drzwi wyjściowe znajdują się całkiem niedaleko od nich.
– Tak? – spytał po chwili namysłu obcy. – Nie pamiętam – zakończył i przeszedł obojętnie obok dziewczyny. Aurora poczuła się lekko zirytowana.
– Byłeś pijany – powiedziała cicho, ledwo słyszalnie, a jednak ją usłyszał, bo wzruszył ramionami. Nawet nie uraczył jej spojrzeniem. Wyszedł na zewnątrz zostawiając za sobą chmurę tytoniowego dymu.
Co za gbur. Dziwiła się, że jej babcia na niego nie narzekała. Musiał tu mieszkać od niedawna, inaczej już by go znała – przynajmniej z opowiadań.
Westchnęła ciężko. Kiedy wychodziła z budynku zerknęła z ciekawości na domofon. Mała szybka zaklejona była ręcznie pisaną karteczką. Blane Harford. Harford? Mama chodziła do lekarza o takim nazwisku, może to był jego syn? Nieważne. Przynajmniej nie pozostawał dla niej anonimowym sąsiadem. Teraz był gburowatym gitarzystą z piętra wyżej, który posiadał jakieś imię.
***
W szkole nie działo się zupełnie nic. Wszyscy byli zaspani i dlatego nie zwracali uwagi na to, że Aurora wygląda dziś inaczej niż zwykle i wcale się nie uśmiecha. Ludzie zazwyczaj zwracali uwagę tylko na siebie, nie przejmowali się nikim w swoim otoczeniu. Wiele by dała, żeby mieć przynajmniej jedną przyjaciółkę, która zatroszczyłaby się o nią i spytała raz na jakiś czas czy wszystko u niej w porządku. Miała tylko koleżanki, z którymi dyskutowała o szkole i przyziemnych sprawach, zazwyczaj po zajęciach nie spotykała się z żadną z nich. Nie miały takich samych zainteresowań. Aurora lubiła uciekać do świata książkowych fantazji, jej koleżanki chodziły wspólnie na zakupy i wymieniały się kosmetykami. To nie była jej bajka. Dlaczego nie trafiła jeszcze na kogoś, kto byłby do niej podobny? Marzyła o tym, żeby podyskutować z kimś o literaturze.
Aurora westchnęła ciężko, rysując na marginesie choinkę. Opierała podbródek na ręce i mrużyła leniwie oczy, jakby za chwilę miała usnąć.
– Hej, Aura, idziesz dzisiaj z nami na jarmark świąteczny? Na jednym ze stoisk robią smakową gorącą czekoladę! – powiedziała w pewnym momencie jedna z koleżanek.
Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie.
– Nie mogę, mam coś do zrobienia, ale dziękuję za zaproszenie – rzuciła.
Na tym dzisiejsza porcja rozmów się skończyła. Przez resztę dnia nie zamieniła z nikim nawet słówka. Z niecierpliwością oczekiwała na koniec zajęć.
To nie tak, że miała coś do zrobienia. Pójście do sklepu to tylko moment, choinkę mogła znaleźć jutro, a za pierniczki i tak weźmie się wieczorem, chodziło o to, że była zmęczona i nie czuła się najlepiej. Ból w żebrach doskwierał jej coraz bardziej. Chwilami miała problemy z oddychaniem – zazwyczaj kuło ją, kiedy brała wdech, miała też problem z mówieniem i poruszaniem się. Jeżeli dalej tak pójdzie, po świętach będzie się w końcu musiała wybrać do lekarza. Nie sądziła, aby to było jakieś poważne uszkodzenie, ale trzeba dmuchać na zimne.
Ferie świąteczne w końcu nadeszły, dzięki temu Aurora zdołała się lekko rozbudzić. Do domu pomimo bólu poleciała jak na skrzydłach. Nie mogła się doczekać aż siądzie w pokoju, zapali lampki, zagłębi się w lekturę i zagotuje sobie domową czekoladę z proszku. To o wiele przyjemniejszy sposób na wypełnienie swojego czasu niż chodzenie po zimnym jarmarku.
Im bliżej jednak była, tym coraz gorzej się czuła. W pewnym momencie musiała przystanąć i oprzeć się o latarnię. Ból stał się palący. To tak, jakby dostała nagle gorączki. Bolały ją już nie tylko żebra, ale całe ciało przez co coraz ciężej jej się oddychało. W duchu powtarzała sobie, że musi po prostu dojść do domu. Wtedy nafaszeruje się tabletkami przeciwbólowymi i położy się do łóżka. Wszystko inne może poczekać, nie jest pilne.
Aurora z trudem dotarła do bloku. Trzymała rękę po prawej stronie żeber i starała się równomiernie oddychać. Przed oczami robiło jej się ciemno. Nawet nie wiedziała, kiedy dotarła do drzwi domu. Próbowała trafić kluczem w dziurkę, ale nie bardzo jej to wychodziło. Zdołała z siebie wydusić bezradnie brzmiące przekleństwo. Jak tak dalej pójdzie to… to co? Nie mogła nawet zadzwonić na karetkę. Po śmierci babci umowa na telefon została zerwana, a ona nie posiadała przy sobie komórki. Co miała zrobić?
Drzwi wejściowe do bloku zaskrzypiały za jej plecami. Miała ochotę jęknąć. Mieszkała tu przecież tylko jedna osoba.
– Brałaś coś? – usłyszała za plecami. Wciąż próbowała trafić kluczem do dziurki, może dlatego zaczęło to zastanawiać nowoprzybyłego Blane’a.
– Nie – odpowiedziała bezradnie dziewczyna. – W porządku jest.
– Właśnie widzę – mruknął chłopak. Aurora miała nadzieję, że sobie poszedł, ale nie słyszała żadnych kroków. Gitarzysta wciąż się jej przyglądał. Spojrzała na niego przez ramię. Jedną rękę trzymał w kieszeni, w drugiej dzierżył kubek kawy ze Starbucksa.
Dziewczyna skuliła się. Objęła mimowolnie swoje żebra i spojrzała z wyrzutem na chłopaka. Czy ona wyglądała jak zwierzę z zoo?
– Zadzwonić po karetkę? – spytał obojętnie chłopak. Wyjął telefon z kieszeni i wystawił go do góry.
– Nie! – wykrzyknęła przestraszona Aurora. Kiedy Blane uniósł pytająco brew, nie miała pojęcia jak wyjaśnić swoją panikę. Gdyby trafiła do szpitala od razu zadzwoniliby do jej matki, a tego nie chciała.
Harford schował telefon do kieszeni.
– Niech zgadnę – zaczął znudzony – Jesteś niepełnoletnia i uciekłaś z domu.
Aurora wstrzymała dech. Jak się tego domyślił?
Już miała otworzyć buzię, żeby spytać go skąd takie podejrzenia, kiedy Blane dodał:
– Skąd wiem? Wszystkie nastolatki, które chcą zwrócić na siebie uwagę tak robią – mruknął. Aurora nawet nie miała sił, żeby się obronić. Zbladła i wsparła się o ścianę. Zrobiło jej się słabo. – Anemia? Anoreksja? Bulimia?– wymieniał chłopak. Wciąż był spokojny, w przeciwieństwie do dziewczyny.
– Nic, naprawdę – odpowiedziała zduszonym głosem Aurora. Tym razem nie powstrzymała się od jęku bólu. Rękę zacisnęła mocniej na żebrach.
– Złamane żebra – osądził Blane. Teraz nie wyglądał już na takiego spokojnego. Kawę odłożył na jeden z wyższych stopni schodów.
– Proszę, daj mi już spokój – jęknęła dziewczyna. Chciała stąd jak najszybciej uciec. Znów podjęła próbę otworzenia drzwi, na szczęście tym razem jej cel był trafny. Kiedy wchodziła do mieszkania zerknęła ukradkiem na Blane’a. Stał z rękoma w kieszeniach i przyglądał się jej ze zmarszczonym czołem. Przez chwilę wydawało jej się, że jest zaniepokojony, ale ostatecznie niczego nie zrobił. Kiedy zamknęła już drzwi i oparła się o ścianę, usłyszała, że Blane poszedł do swojego mieszkania. Wtedy odetchnęła z ulgą.
Cudem udało się jej poczłapać do pokoju. Po drodze zgarnęła z szafki całe pudełko silnych leków przeciwbólowych i wodę. Połknęła je w chodzie, a potem usiadła na łóżku. Ból i zmęczenie powaliły ją na kołdrę. Długo kręciło jej się w głowie, ale ostatecznie tabletki zaczęły działać. Wydawało jej się, że na jakiś czas zapadła nawet w sen, bo gdy w końcu spojrzała w okno okazało się, że jest już całkowicie ciemno. Ile mogła być w stanie letargu? Na pewno kilka godzin. Oczekiwała, że gdy się obudzi będzie czuła się już dobrze, ale wcale nie było lepiej. Strasznie się spociła. Włosy kleiły się jej do czoła, a oddech stał się płytki. Teraz paliło ją całe ciało. Już sama nie wiedziała co ją dokładnie boli, miała wrażenie, że się rozsypuje. Każdy najmniejszy ruch sprawiał jej ogromny ból.
Kto jej teraz pomoże? Odrzuciła przecież Blane’a. Może… może da radę wstać i do niego pójść? Nie chciała tego robić, nie ufała mu, ale był najbliżej. Nawet, jeśli zadzwoni po karetkę – trudno, jakoś sobie z tym poradzi, ale przynajmniej będzie żyła.
Aurora wsparła się o oparcie i podniosła z łóżka. Kręciło jej się w głowie, dlatego przymknęła na chwilę powieki i odczekała. Kiedy ten zabieg nie przyniósł oczekiwanego efektu, stwierdziła, że nie ma sensu dłużej czekać. Albo się ruszy, albo tu… nie, nie chciała mówić, że zginie. Dzień przed świętami? To byłby tragiczny koniec.
Czy to los się na niej mścił? Podpowiadał jej, że ma wrócić do domu? Może nie powinna uciekać? Wtedy byłaby przy niej matka, poradziłaby coś na to, zabrałaby ją do lekarza, albo… Nie. Nie miała po co nad tym myśleć. Przecież była sama. Nie cofnie czasu.
Aurora ruszyła w stronę drzwi. Czuła się, jakby wypiła stanowczo za dużo alkoholu, chociaż nigdy nie wypiła go w takich ilościach, żeby miała być pijana. Stawianie kroków przychodziło jej z wielkim trudem, ale udało jej się wyjść z mieszkania. Nie przejmowała się zamykaniem ich na klucz. O tej godzinie nikt nie kręcił się po okolicy. Godzinie? Aurora nawet nie wiedziała, która właśnie dobiła. Nie podejrzewała, że jest już po północy i przespała większość dnia.
Droga po schodach była ciężka. Co kilka stopni musiała się zatrzymywać, na szczęście pod ręką zawsze miała drewnianą obręcz. Cała podróż zajęła jej z piętnaście minut, ale w końcu dobrnęła na piętro. Tym razem się nie zastanawiała – pukała od razu. Przez myśl jej przeszło, że przecież Blane’a wcale nie musiało być teraz w domu, być może imprezował poza nim, ale już po chwili dosłyszała kroki.
Kiedy młody Harford otworzył drzwi, nie wydawał się być zdziwiony nieoczekiwanymi odwiedzinami nastolatki. Trzymał w buzi nieodłącznego towarzysza swojej codziennej męki – papierosa i patrzył na nią z góry. Był od niej wyższy co najmniej o głowę.
– Pomożesz mi? – spytała cichutko i bezradnie Aurora.
Sąsiad już otwierał buzię, żeby odparować coś niemiłego, kiedy szesnastolatka sama władowała mu się w ramiona.
Do cholery. Najwyraźniej zasłabła.
Początkowo starał się ją przytrzymać w pionie, ale trudno było nakazać stać osobie, której nogi z czasem zrobiły się jak z waty.
Chłopak skrzywił się, zgniótł kapciem papierosa, który wypadł mu wcześniej z ust na podłogę i chwycił dziewczynę w taki sposób, aby podczas przenoszenia nie zyskała dodatkowych urazów mechanicznych. Drzwi zamknął za sobą stopą.
– Nastolatki – westchnął ciężko.
***
Było jej ciepło, miło i przyjemnie. Już dawno nie czuła się tak cudownie otępiała. To dziwne uczucie starało się ją uświadomić, że nie cierpi ani fizycznie, ani psychicznie. Aktualnie nie miała żadnych problemów. Była po prostu szczęśliwa.
To złudne uczucie minęło po jakichś kilkunastu minutach, kiedy zaczęła sobie przypominać wszystko, co miało ostatnio miejsce. Ślub matki i Erica, pustka w domu, która nagle została wypełniona obcymi ludźmi, śmierć babci, agresywny i nachalny Drake, ból w żebrach, niemiły gitarzysta gbur, który nazywał się Blane i ona… ona, która uciekła z domu, żeby zamieszkać w domu babci, ona, która okropnie się czuła i poszła po pomoc. Nie pamiętała co było dalej.
– Obudziłaś się? – usłyszała. Dopiero ten męski głos uświadomił ją, że nie jest sama i na dodatek nie przebywa u babci w domu. W powietrzu unosił się niemiły zapach nikotyny i długo niewietrzonego pokoju. Aurora miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Zamiast tego zakaszlała cicho.
– Obudziłaś – stwierdził raz jeszcze głos. Po nim nastąpiło ciche brzdąknięcie gitary.
Tak, pamiętała już. Przez cały pobyt w tym obcym mieszkaniu słyszała delikatne brzmienie wygrywanej na strunach muzyki. To ją uspokajało, nie denerwowało.
A więc była u Blane’a. Raczej stawiała na to, że gdy się zbudzi, będzie w szpitalu, ale najwyraźniej chłopak zachował zimną krew.
Aurora podparła się łokciami i spróbowała podnieść. Była zmęczona, ale udało jej się usiąść i oprzeć plecy o ścianę. Dopiero teraz spostrzegła, że w pokoju Harforda nie znajdowało się żadne łóżko. Leżała na materacu, przykryta kołdrą.
– Chodziłaś ze złamanymi żebrami kilka dni, gratuluję – odezwał się znowu chłopak. Tym razem zaprzestał grać i spojrzał w twarz dziewczyny z ironicznym uśmieszkiem. – Wiesz, że takie urazy mogą doprowadzić do zespołu Perthesa? – Blane uniósł brew do góry, jakby oczekiwał odpowiedzi. Aurora tylko zamrugała oczami, nie rozumiejąc o co mu chodzi. – Uwierz mi, krwiste wyborczyny na skórze nie wyglądają ładnie – prychnął. – Mogłaś uszkodzić centralne narządy układu krążenia i układu oddechowego, istnieją jeszcze przypadki uszkodzeń wątroby, przepony, śledziony i innych narządów – opowiadał, krzywiąc się. Aurora robiła coraz bardziej zdziwioną minę. – Powiesz mi chociaż skąd ten uraz? – Dziewczyna zakaszlała. – Nie wymiguj się od odpowiedzi kaszlem. Wiem, że w rzadkich przypadkach można złamać żebra poprzez samo głupie kichnięcie czy mocne kaszlnięcie, ale nie przesadzajmy.
– Ja… – zaczęła zdezorientowana dziewczyna. – Ja nawet nie wiem co ci odpowiedzieć, zaskoczyłeś mnie.
Blane milczał przez chwilę. Wpatrywał się w twarz Aurory z miną bez wyrazu. Dopiero, gdy odłożył gitarę na stół, postanowił się do niej odezwać:
– Kiedy ostatnim razem coś jadłaś?
Szesnastolatka poczuła, jak z głowy odpływa jej cała krew. Rzeczywiście. Niczego dzisiaj nie jadła. To przez ten okropny ból zapomniała o podstawowych czynnościach pozwalających jej na przeżycie!
– Tak myślałem – burknął niezadowolony chłopak.
Aurora dopiero teraz wyczuła, że pod bluzką ma bandaż. Nie, to nie był tylko bandaż. To coś ją mocno uciskało. Nie wiedziała jak to się dokładnie nazywało, ale powiedzmy, że elastyczny bandaż.
– Opaska uciskowa – powiedział Harford, jakby czytał jej w myślach. – Tak, widziałem cię w bieliźnie, wcale nie jest mi przykro z tego powodu. Pomogłem ci, więc obserwowanie twojego nierozwiniętego bladego ciała jest w tym przypadku uzasadnione. Pamiętaj, że mogłem cię rozebrać całkowicie i powinienem to zrobić, aby opaska dobrze sprawowała swoją funkcje, ale… nie zrobiłem tego.
Dziewczyna nawet nie wiedziała co może powiedzieć. Po pierwsze zszokowało ją zachowanie Blane’a, po drugie jego wiedza, po trzecie to, że nie zadzwonił po karetkę, tylko sam jej pomógł.
– I… już po wszystkim? – spytała niepewnie. Nie była obeznana z medycyną, a co dopiero ze złamaniami żeber. Nigdy się z tym nie spotkała. Żadna jej kość nie doznała do tej pory urazu (pomijając te żebrowe).
– Nie. Znam się trochę na medycynie i zrobiłem trzy czwarte z tego, co mógłby uczynić lekarz, ale to wciąż nie wszystko. Nie mogłem cię prześwietlić, bo nie mam odpowiedniego sprzętu. Mogę tylko powiedzieć, że na twoje szczęście nie doszło do krwotoku wewnętrznego. – Chłopak podniósł się z podłogi – wcześniej siedział po turecku – i podszedł do komody. Wyjął z niej jedno opakowanie tabletek i rzucił dziewczynie na przykryte kołdrą kolana. – Ibuprofen. Do czterech razy na dobę. Dostałaś znieczulenie miejscowe – lidokaina, jakby ktoś pytał, więc kilka godzin nie będziesz czuć bólu, potem może być trochę gorzej. Nie nadwyrężaj się, unikaj wysiłku fizycznego, najlepiej, żebyś jutro poszła do lekarza. Przydałby ci się fizjoterapeuta, który nauczy cię jak oddychać, bo robisz to nieprawidłowo i dlatego doskwierał ci silny ból.
– Skąd… skąd to wszystko wiesz? – spytała zszokowana Aurora. Nie tylko to ją ciekawiło. Czy zastrzyki ze znieczuleniem miejscowym były ogólno dostępne? Myślała, że używa się ich tylko w szpitalu, ewentualnie na receptę.
– Powiedzmy, że to moja pasja – odpowiedział niezadowolony Blane. Skrzywił się, jakby coś mu się nie spodobało. Być może naruszyła jakąś cienką strunę jego wspomnień?
– Jesteś… niesamowity – przyznała z podziwem dziewczyna, pragnąc uciec od tego najwyraźniej drażliwego dla sąsiada tematu. – I… ja nawet nie wiem jak ci mogę dziękować. To… to niewypłacalne.
– Pomagam bezinteresownie – burknął sąsiad. Czy jej się zdawało, czy w jego głosie rozbrzmiały wątpliwości? To bardzo dziwne, że ktoś taki lubił pomagać ludziom, przecież… przecież wczoraj zachowywał się naprawdę strasznie. Czy to wina tylko i wyłącznie alkoholu?
– Pójdę zrobić coś do zjedzenia, bo umieram z głodu, nie ruszaj się stąd – mruknął na boku Blane i z nachmurzonym wyrazem twarzy uciekł do kuchni. Aurora spojrzała za nim. Czyżby chciał uciec od jakiegoś niebezpiecznego tematu? Może tak samo jak ona starał się wszystko dusić w sobie? A może nie miał komu o tym wszystkim powiedzieć? To bardzo dziwne zachowanie.
Wciąż nie mogła pojąć co tak naprawdę miało miejsce i co się dzieje. Była u całkowicie obcego chłopaka, który musiał ją rozebrać po to, żeby jej pomóc. Chłopaka, który wczoraj zachowywał się jak pijany gwałciciel, którego naprawdę mocno się przestraszyła. Zachowywał się, jakby nie był tą samą osobą. Może miał jakiegoś złego brata bliźniaka? Nie, to wciąż był ten sam Blane Harford. Ten również się krzywił i nie był skory do dialogu. W jego głosie wyczuwała groźbę, która mogła się przypadkiem uwolnić. Nie chciała znowu usłyszeć „wypad”, tym bardziej, że nie czuła się jeszcze na siłach. Było jej głupio z powodu swojej niedyspozycji, nie chciała nadużywać gościnności.
Blane wrócił z talerzem pełnym kanapek. Postawił go na niskim stoliku obok dziewczyny i przysiadł na jego drugim krańcu.
– Częstuj się – mruknął i sam chwycił za jedną z nich.
– Smacznego – powiedziała cicho Aurora. Nie zamierzała niczego jeść. Nie miała ochoty.
– Mam ci je wepchać do gardła? – spytał z uniesioną brwią Blane. – Gdybyś coś zjadła, prawdopodobnie nie zemdlałabyś w moich ramionach jak jakaś pieprzona księżniczka.
Dziewczyna zarumieniła się i podrapała w policzek.
– Przepraszam – mruknęła. Dla świętego spokoju chwyciła najmniejszą kanapkę z serem i ogórkiem. – I dziękuję.
– Wystarczy, że powiesz to raz, nie powtarzaj się.
Aurora spojrzała ostrożnie na swojego sąsiada. Nawet nie uraczył ją swoim spojrzeniem. Siedział po turecku i zajadał się kanapkami, jakby to on nie jadł niczego od dwóch dni. Dlaczego ciągle był taki niemiły? Przecież jej pomógł, otoczył ją troską, a teraz… teraz cokolwiek powie jest obracane przeciwko niej. O co temu chłopakowi chodziło?
– Co? – spytał Blane, kiedy zobaczył, że zielno-brązowe oczy wywiercają w nim dziurę. Nienawidził, gdy ktoś tak intensywnie się w niego wgapiał. Inny był jakiś czy co?
– Nic, naprawdę. – Aurora pochyliła głowę i zaczęła wpatrywać się w stół. Małymi kęsami pochłaniała drobną kanapkę. Dopiero teraz poczuła, że naprawdę musiała być głodna. To niemiłe ssanie w żołądku, które sprawiało, że robiło jej się niedobrze było spowodowane głodem. Na razie bycie odpowiedzialną jej nie wychodziło, najwyraźniej wciąż jest za młoda na radzenie sobie samej.
– A więc jesteś wnuczką tej przygłuchej babci z dołu? – spytał niechętnie Harford. Wyglądał, jakby w ogóle nie chciał zaczynać rozmowy, ale najwyraźniej irytowała go cisza.
Aurora kiwnęła głową.
– Dlaczego uciekłaś z domu? – Chłopak był bezpośredni. Nie zważał na to, że może zranić dziewczynę swoją dociekliwością. Wciąż uważał, że to jakaś głupia nastolatka, której zachciało się ucieczek z jakiegoś błahego powodu. Miał młodszą siostrę, wiedział jak zachowują się dzieciaki w jej wieku. Są okropne. Na szczęście on był już po okresie młodzieńczego buntu. Dwadzieścia jeden lat do czegoś zobowiązuje. Teraz buntował się jako dorosły człowiek.
– To… – zaczęła Aurora. Otwarła buzię i przez długi czas nie potrafiła niczego wymówić. Wciąż wgapiała się w stół, jakby wpadła w sidła wspomnień. Blane miał ochotę nią potrząsnąć. Dlaczego ta dziewczyna tak cholernie go irytowała? – To nie tak jak myślisz – zaczęła na nowo, dosyć ostrożnie. Spojrzała na swojego towarzysza spode łba, nieufnie. Wątpił, że cokolwiek o sobie opowie. Zdawała się być zamkniętą w sobie osobą. Może jednak źle ją ocenił? – Nie chcę zwrócić na siebie uwagi. Z nikim się nawet nie pokłóciłam, po prostu… – przerwała i zacisnęła ręce na kołdrze.
– Po prostu co?
Aurora milczała.
– Patologia w rodzinie? Ojciec cię pobił? Matka?
Dziewczyna zacisnęła usta i potrząsnęła głową.
– To nie jest moja rodzina. Nie prawdziwa.
– Więc kto ci zrobił krzywdę? – Blane nigdy się nie poddawał. Rzadko zważał na czyjekolwiek uczucia. Na niego też nikt nigdy nie patrzył, więc czemu miałby być pobłażliwy? Życie to suka, przetrwają tylko najtwardsi.
Aurora otworzyła buzię, żeby coś z siebie wydusić, ale ostatecznie niczego nie powiedziała. Jej oczy zrobiły się szklane. Jeszcze tego brakowało, żeby jakaś nastolatka zaczęła mu tutaj beczeć! Powoli zaczynało go to irytować. Może niesłusznie jej pomógł? Powinien zadzwonić po tę cholerną karetkę!
– Kobieta? Mężczyzna? – pytał powoli. Dopiero drugie słowo przyniosło ze sobą jakąś reakcję ze strony dziewczyny. – Ktoś kto mieszka w twoim domu próbował cię zgwałcić? – spytał z nutą ironii w głosie. Na chwilę obecną zdawało mu się to nieprawdopodobne, ale reakcja Aurory była jednoznaczna z tym, że jakiś facet naprawdę chciał się do niej dobrać. Nachmurzył się widząc, że łzy zaczynają ściekać po jej policzkach. Żeby je ukryć, zakryła dłońmi twarz.
Chyba przesadził. Zawsze to robił. Przesadzał ze wszystkim. Z alkoholem, z papierosami, z imprezami, z graniem na gitarze, z ranieniem innych, wrzeszczeniem, byciem wrednym i… pomaganiem. Zupełnie, jakby ktoś mu życie spieprzył, a to przecież on nie potrafił sobie z niczym poradzić. Gdyby był trochę silniejszy…
Znów skupiał się na sobie. Nie znosił tego.
– Przepraszam – burknął od niechcenia. – Nie musisz o tym opowiadać, jeśli nie chcesz – powiedział, ale nie uzyskał żadnej odpowiedzi. Dziewczyna nawet nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Płakała bezgłośnie. – Połóż się. Możesz tu zostać na noc, jeśli się nie boisz. Nie zrobię ci krzywdy – westchnął.
Aurora położyła się co prawda z powrotem, ale od tej pory się nie odzywała. Zakryła twarz poduszką i zastygła w bezruchu, jakby była martwa. Blane’owi wcale się to nie podobało. Nie czuł współczucia, za to gniew. Urwałby z chęcią temu przebrzydłemu gościowi co trzeba. Nie dziwił się teraz, że dziewczyna uciekła. Mieszkać z kimś takim w jednym domu nie jest łatwo. Pewnie to jakiś stary kretyn, któremu podobają się dzieci.
– Nie chcę cię załamywać, ale wiesz, że nie będziesz mogła tu przebywać całe życie? – spytał w końcu Blane. Dziewczyna pokiwała głową, dając znać o tym, że żyje i nie udusiła się poduszką. – Prędzej czy później cię znajdą. Jesteś niepełnoletnia.
– Ucieknę gdziekolwiek, jeśli będę musiała – odezwała się cichym, dziecinnym i zrozpaczonym głosem szesnastolatka. – Wiem, że muszę w końcu wrócić, ale bardzo tego nie chcę, Blane. – Chłopak się wzdrygnął. Znała jego imię i nawet się nim posługiwała. No, pięknie, a myślał, że to on był do przodu. Zdążył zajrzeć do mieszkania dziewczyny i pogrzebał trochę w jej rzeczach. Nazywała się Aurora Everill, miała szesnaście lat. – Nie chcę znosić codziennie ich widoku. – Chłopak wsparł się dłońmi o podłogę i spojrzał na roztrzepaną czuprynę swojej pacjentki.
Ich? To było tych gości więcej? Orgie odprawiali, czy jak?
– Miałyśmy być z mamą szczęśliwe – zachlipała.
Blane zerknął w stronę okna. Jego wyraz twarzy nie uległ zmianie. Zawsze starał się zachowywać zimną krew, nawet wtedy, kiedy widział kogoś umierającego. Tego nauczyli go rodzice. Bycia chłodnym i obojętnym skurwysynem, który będzie myślał trzeźwo w każdej sytuacji życiowej. Był nieczuły. Jeżeli Aurora oczekiwała od niego, że ją przytuliły czy pocieszy to się myliła. Umiał tylko zaleczyć ból fizyczny, nie psychiczny, inaczej już dawno sam by sobie pomógł.
Ze szczątkowych opowieści szesnastolatki Blane zdołał wywnioskować, że do niedawna żyła sama z matką, później jej rodzicielka musiała kogoś sobie znaleźć. Może ten facet wcale nie był winny? Aurora wspominała o kilku ludziach. Jego synowie?
To głupie. Dlaczego w ogóle próbował to odgadnąć? Powinien ją zadręczyć pytaniami, tak jak zawsze to robił. Lekarze tylko to potrafili.
– Nie jęcz już – westchnął chłopak. – Życie takie jest. Do dupy. Nic z tym nie zrobisz, musisz sobie jakoś radzić.
Wielkie, zapłakane i czerwone oczy wynurzyły się na chwilę zza poduszki.
– A ty sobie radzisz? – spytała.
Blane się skrzywił. Nie, nie radził sobie. Tydzień temu rzucił studia, tym samym zawalając semestr. Nie dobrnął nawet do połowy drogi, jaką musiał przebyć na medycynie. Poddał się. Po prostu.
Nie odpowiedział na to pytanie. Skwitował je westchnięciem. Potem sięgnął ręką po swoją gitarę i przyciągnął ją do siebie. Muzyka była jego drugą pasją zaraz po medycynie, która stała się dla niego przekleństwem.  
Oparł się o ścianę i zaczął cicho pogrywać. Aurora nie zamierzała go więcej o nic pytać, sama odpowiedziała na własne pytanie. Nie było na świecie osoby, która ze wszystkim by sobie radziła, zawsze istniała jakaś przeszkoda, której samemu nie można przeskoczyć.
– Moi starzy są lekarzami – odezwał się znienacka Blane. Dziewczyna spojrzała na niego lekko zdezorientowana. – Niezłe z nich gnojki, wiesz? – prychnął i skrzywił się z obrzydzeniem. – Zdradzają siebie na prawo i lewo, a w domu udają szczęśliwą rodzinkę. Nienawidzę ich.
– Zrobili ci… coś? – zapytała niepewnie Aurora. Niczym ciekawskie zwierzę wynurzyła się spod kołdry i usiadła. Poduszkę przytuliła do swojej piersi.
– Czy zrobili? – zastanowił się chłopak. Wciąż pogrywał na gitarze i patrzył się tępo przed siebie. – Całe życie mnie okłamywali. – Wzruszył ramionami. – Kiedy byłem mały powtarzałem im, że chcę być taki sam jak oni. Lubiłem się upewniać czy pomaganie ludziom jest fajne i czy będę się lepiej czuł, kiedy to będę robił. Ilekroć pytałem tych starych idiotów czy kochają swoją pracę, zawsze kiwali głowami i uśmiechali się jak kretyni. Tak naprawdę woleli forsę i przyjemności. – Przerwał i monolog i granie. Z kieszeni spodni wyjął papierosa. Nie pytał dziewczyny czy dym będzie jej przeszkadzał, był u siebie, w jedynym miejscu na świecie, w którym mógł robić co chciał i nikt go nie oceniał przez pryzmat rodziców. – Nigdy nie narzekałem na to, że jestem sam. Rodzice mimo swojego zawodu poświęcali mi dużo czasu i dawali wszystko co tylko chciałem. Kiedy nie mogli się mną zająć posyłali mnie do wujka, ale to były rzadkie przypadki. Byłem z nich dumny i co roku, gdy zdmuchiwałem świeczki z tortu wypowiadałem życzenie, które brzmiało: „chcę być lekarzem jak rodzice, żeby pomagać innym”, głupie co? – prychnął i spojrzał na Aurorę ukradkiem.
– To… to słodkie – powiedziała ze śmieszną powagą, która mało nie wywołała u Blane’a ataku śmiechu. Może dziewczyna miała szesnaście lat, ale chwilami przypominała małe dziecko. Tak łatwo było sprawić, żeby przestała płakać. Wystarczyło ją zainteresować własną historią. To był dobry plan.
– Od małego pochłaniałem dużo medycznych książek. Szczególnie ciekawiła mnie kardiologia – kontynuował. – Rodzice dawali mi na święta wszystkie książki jakie chciałem. Robili to tylko po to, żebym nie miał im za złe, że spędzają wszystkie święta w lekarskim gronie. Zawsze mnie ze sobą zabierali na tą wielką wigilię świrów, a ja zaszywałem się w kącie i czytałem. Czasem też przysłuchiwałem się rozmowom, ale mało miały wspólnego z medycyną, zupełnie, jakbym patrzył na normalnych, szarych ludzi. Nie wiedziałem jak wygląda prawdziwa wigilia, bo nigdy jej nie przeżyłem, wiesz? – prychnął. – Wszystko się zmieniło, kiedy skończyłem osiem lat. Rodzice musieli pilnie wyjechać i zostawili mnie z wujkiem i ciocią. Początkowo byłem zły i czułem się nieswojo wśród tych wszystkich ludzi, ale ostatecznie to były najpiękniejsze święta w całym moim życiu – westchnął i przymknął oczy, jakby starał sobie przypomnieć, co wtedy przeżył. – Za rok spróbowałem namówić rodziców, żeby sobie odpuścili to lekarskie, wigilijne spotkanie. Odmówili i tym razem wcale nie bawiłem się dobrze. Nawet nie potrafiłem czytać tak, jak zawsze to robiłem. To wtedy zacząłem wątpić w to, czym byłem karmiony od dziecka. Bo cóż, zobaczyć własną matkę pieprzącą się z ordynatorem szpitala na biurku to nie coś, co chciałoby się oglądać na co dzień jako dziecko – zaśmiał się kwaśno.
Aurora spojrzała na niego zdziwiona, ale nie przerywała opowieści. Blane potrafił zainteresować.
– Oczywiście matka o niczym nie wiedziała. Odgłosy z tamtej nocy śniły mi się po nocach – burknął niezadowolony. – Spróbowałem o tym powiedzieć ojcu. Uznał, że jestem, cytując: „głupiutki” i matka nigdy by go nie zdradziła. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że ojciec robi to samo i doskonale wie o kochanku swojej żony.
Mój ojciec był ginekologiem. Zastanawiało mnie czemu nim został. Kiedy o to pytałem odpowiadał, że chce pomagać kobietom, które są kruche i słabe, jak moja matka. Szkoda, że robił to na swój męski sposób – syknął. – Kiedy się napił śmiał się do kumpli, że wykonuje swój zawód po to, żeby podrywać młode laski. Najśmieszniejsze jest to, że nie kłamał. Jego też przyłapałem na zdradzie. Miałem wtedy jakieś czternaście lat, przyszedłem do jego biura z ważnymi papierami, bo wiedziałem, że przebywa tam po godzinach. Dowiedziałem się już dlaczego. Jego pacjentka była zdegustowana tym, że przerywam im nagie „badanie”. Zrobiłem ojcu niezłą aferę – uśmiechnął się krzywo. – Pamiętam, że dostałem wtedy po mordzie i zagroził mi, że wyrzuci mnie z domu jak powiem o tym matce. Musiałem więc milczeć. – Blane wzruszył ramionami. – Jakiś czas potem dowiedziałem się, że moja własna rodzicielka przyjmuje łapówki od pacjentów. Co jest najśmieszniejsze – pomaga tym, którzy więcej jej płacą, nie pomaga wcale tym, którzy są biedni. Oczywiście w domu nie mówiła o takich sprawach. Wszystko co czarne było u nas w mieszkaniu niemile widziane. Uśmiechaliśmy się więc do siebie i odgrywaliśmy rolę perfekcyjnej, pieprzonej rodzinki z wyższych sfer.
Aurora zakaszlała. Nie była przyzwyczajona do dymu z tytoniu. Tym razem Blane również się nad nią zlitował. Zanim wypalił papierosa do końca, ugasił go w popielniczce. Zrobił to odruchowo, ale dziewczyna zdała sobie sprawę z tego, że uczynił to dla niej. Nawet, jeśli udawał niemiłego to przecież wciąż pomagał ludziom i się o nich troszczył. To było już częścią jego. Nie myślał, po prostu czynił.
– Zacząłem unikać rodziców. Uciekałem do tego domu, w którym teraz jesteśmy, totalnie mając w dupie tę ciepłą i przeklętą willę, na którą zarobili oszustwem moi starzy. Lubię tu przebywać, bo czuję się tu zwyczajny, taki jak inni ludzie.
– I dlatego palisz i pijesz?
Blane spojrzał z ukosa na Aurorę. Nie wyglądał na zadowolonego.
– Palę, bo to moja forma buntu za czasów bycia nastolatkiem, uzależniłem się, więc mi tak zostało, a piję, żeby nie myśleć o sprawach, o których nie chcę pamiętać – odpowiedział gładko.
Aurora podziwiała go nie za to, że pali i pije, a za to z jaką łatwością odpowiadał na jej pytania. Opowiadał jej o swojej historii ze szczegółami, których ona bałaby się użyć.
– Starzy zapomnieli o mnie, ja zapomniałem o nich. Powstała pomiędzy nami niespisana, milcząca umowa. Każdy robił co chciał i było nam wspaniale – zironizował. – Byłem w twoim wieku, kiedy postanowiłem wziąć się w garść. Chciałem udowodnić tym skretyniałym pseudo lekarzom, że jestem inny. Wszystkie egzaminy końcowe pozdawałem z najwyższymi ocenami, dlatego nie miałem problemu z dostaniem się na medycynę. Byłem pełen nadziei i zapału. Do czasu.
Szesnastolatka przybliżyła się do stołu, który ich dzielił. Oczy świeciły jej z ciekawości. Chciała wiedzieć co poszło nie tak, chciała wiedzieć, dlaczego Blane tak dziwnie się zachowuje.
– Szybko się okazało, że to moi starzy maczali palce w rekrutacji. Matka była wysoko cenioną profesorką na moim uniwersytecie i postarała się o to, żebym dostał się na medycynę, nawet, jeśli miałbym złe oceny. Do tej pory sam nie wiem czy to była moja zasługa, czy jej – westchnął i wzruszył obojętnie ramionami. –  Na swoim roku chciałem być zwyczajnym, pilnym chłopakiem, ale niestety wszyscy znali tych sławnych Harfordów, którzy tyle zrobili dla ludzkości – zironizował. – Nawet, jeśli nie chciałem, byłem faworyzowany i inni profesorowie wcale się z tym nie kryli. Kiedy tylko słyszeli moje nazwisko, uśmiechali się szeroko, kiwali do siebie głowami i chwalili moich rodziców. Z każdego kolokwium uzyskiwałem piątki. Początkowo bardzo się starałem, więc uznałem, że moja nauka przynosi skutki, ale pewnego dnia poszedłem na imprezę, jak to studenci i kompletnie zapomniałem o jednym ze sprawdzianów. Przyszedłem na niego totalnie nieprzygotowany, odpowiedziałem zaledwie na jedno pytanie, a mimo tego dostałem piątkę. Byłem lekko zdezorientowany. Poszedłem podyskutować ze swoim profesorem od anatomii. Wiesz co mi powiedział? Że bardzo lubi moich rodziców, dlatego dał mi tę ocenę. Moi koledzy to wiedzieli. Kolokwium nie było łatwe i tylko ja uzyskałem z niego fałszywą piątkę. Wtedy wszyscy zaczęli się ode mnie odsuwać, wyzywać mnie, spoglądać z ukosa, obgadywać i inne takie. Miałem ich gdzieś. Wciąż się starałem i uczyłem się coraz więcej, żebym tylko został dostrzeżony i pochwalony za to, co ja robię, a nie co robią moi rodzice. Wszystko poszło na marne. Z czasem przestałem się uczyć, a jednak wciąż dostawałem najwyższe oceny. Profesorowie brali mnie na rozmowy i mówili, że przecież tak dobrze się sprawowałem, mam się poprawić, inaczej będą zmuszeni obniżyć mi oceny. Niedoczekanie. Pierwszy i drugi rok skończyłem z najwyższą średnią, praktycznie nic nie robiąc. Wtedy też zacząłem pić, palić i walać się po imprezach. Tak było do teraz. W końcu dałem sobie spokój i uznałem, że w tym świecie nie ma miejsca na dobro, a lekarze są tylko po to, żeby brać pieniądze, a nie pomagać ludziom. Nie chcę kimś takim być. – Blane walnął pięścią w stół. Był wściekły. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że pierwszy raz opowiedział o swojej historii jakiemuś człowiekowi. I to na dodatek nastolatce, której praktycznie nie znał. Nie poczuł ulgi, wręcz przeciwnie, czuł się jeszcze gorzej.
– Ja… ja nawet nie wiem co powiedzieć – odezwała się po długiej ciszy Aurora. Potrząsała głową z niedowierzaniem i próbowała się nie popłakać. Ogromne łzy cisnęły się jej do oczu. Miała w sobie zbyt wiele współczucia dla innych ludzi. – Jest mi naprawdę przykro i… może chcesz, żebym cię przytuliła?
Harford spojrzał na dziewczynę i wybuchnął niespodziewanym śmiechem. Ta wesołość trochę zdezorientowała Aurorę. Czy powiedziała coś zabawnego?
– Serio? Naprawdę? – pytał rozbawiony chłopak. – Jesteś taka głupia i równocześnie urocza, że chyba skisnę ze śmiechu!
– E-ej, ale to było szczere!
– Dlatego tak mnie to śmieszy!
– Hej, przestań! – Aurora rzuciła chłopaka poduszką i założyła ręce na piersi. Poczuła się lekko urażona. Przecież naprawdę była skłonna go przytulić. Może to z jej strony zbyt wielkie spoufalanie się, ale z drugiej strony wierzyła w to, że każdy potrzebuje czułości, żeby poczuć się lepiej. Blane całe życie był sam i żył w zakłamanym środowisku. Jej problem był nic niewarty w porównaniu do jego! Ona prawie całe życie była szczęśliwa, po prostu ostatnio nie było tak, jak powinno być.
Kiedy Blane przestał się już śmiać, jego twarz wciąż była rozświetlona radością. Wyglądał zupełnie inaczej niż pięć minut temu, kiedy krzywił się, chmurzył i pokazywał swoją nienawiść do świata. To tak, jakby coś złego z niego uleciało.
– Już ci lepiej? – spytała niepewnie Aurora.
Blane wzruszył ramionami, ale uśmiechnął się.
– Wciąż uważam, że życie jest do dupy, ale muszę ci przyznać, że dawno się tak nie uśmiałem.
– To teraz chcesz, żebym cię przytuliła?
Chłopak zacisnął usta i stłumił w sobie śmiech.
– Widzę, że chcesz się zaśmiać! – oburzyła się nastolatka.
– Jestem cholernie niewinny. – Blane wystawił przed siebie ręce w obronnym geście. Teraz miał zadziorną, nieco łobuzerską minę. Aurora na początku uważała, że jej sąsiad jest typowym złym chłopcem, ale tak naprawdę był kimś dobrym, kogo świat nie jest w stanie zrozumieć. Takich ludzi jest przerażająco mało. Cieszyła się, że akurat ona go spotkała. Teraz dzięki Blane’owi miała odrobinę lepszy humor i zdołała na chwilę zapomnieć o tym, co złe.
– Widzę, że nastrój ci wrócił, co? – spytał z podejrzliwym uśmieszkiem chłopak.
– Tak, to wszystko dzięki tobie. – Aurora obdarzyła chłopaka szczerym uśmiechem. Mógłby przysiąc, że oczy świecą jej się teraz jak lampki na choince. W jakiś sposób go to cieszyło. Od czasu do czasu mógł komuś pomóc i samemu poczuć się przez to lepiej. Ostatnio pomógł pani, która zemdlała w autobusie, dzisiaj pomógł Aurorze.
– Blane, lubisz święta? – spytała całkiem znienacka szesnastolatka.
– Nienawidzę. Myślałem, że można to było wywnioskować z mojej opowieści – odpowiedział chłopak.
– Tylko się upewniałam, bo wiesz… – Dziewczyna przerwała i spojrzała niewinnie na swojego nowego kolegę. – Może spędzilibyśmy je razem?
Harford uniósł brwi do góry. Był lekko zdziwiony tą odważną propozycją. Dziewczyna była tak głupiutka i łatwowierna, że wcale nie był zdziwiony, iż ktoś chciał się do niej dobrać.
– Po pierwsze nie obchodzę świąt, po drugie jesteśmy dla siebie obcy, dlaczego mielibyśmy spędzić je razem? – spytał, marszcząc czoło.
Aurora wydawała się być trochę smutna, ale nie poddawała się.
– Mówiłeś komuś o swojej sytuacji w rodzinie? – spytała.
Blane nie wiedział co to ma do rzeczy, ale odpowiedział zgodnie z prawdą:
– Nie.
– Widzisz? To, że wiemy o sobie więcej niż inni, oznacza, że znamy siebie lepiej niż ktokolwiek na świecie i nie jesteśmy sobie obcy – uśmiechnęła się Aurora.
Rzeczywiście, coś w tym było. Niby znali się dwa dni, a jednak rozmowa szła im tak swobodnie, jakby znali się całe życie. Takie sytuacje nie mają miejsca zbyt często. To jak przeznaczenie.
– Aura – zaczął z westchnięciem Blane. Popatrzył jej zmęczony w oczy. Nie spał z dwa dni, to dziwne, że jeszcze mógł się w ogóle ruszać czy rozmawiać. – Naprawdę nie lubię świąt.
– Jeśli święta, które ze mną spędzisz nie będą ci się podobać, wtedy będziesz mógł to powiedzieć.
Młody Harford patrzył przez chwilę na uśmiechniętą nastolatkę, poczym stwierdził, że nie ma żadnego dobrego kontrargumentu. Nie podobała mu się wizja świętowania narodzin Chrystusa, w którego nie wierzył, ale jutro i tak nie miał niczego konkretnego do roboty, może to dobry pomysł, żeby spędzić z kimś czas, a nie siedzieć w swojej samotni i zapijać się do nieprzytomności?
Chłopak westchnął ciężko i rzucił się na poduszkę, którą wcześniej podłożył sobie pod głowę. Na chwilę zamknął oczy i przytulił do siebie swoją gitarę.
– Niech będzie – odpowiedział.
Aurora zaklaskała wesoło w dłonie. Miała już plan co do jutrzejszego dnia. Zamierzała zrobić wszystko, żeby przywrócić Blane’owi wiarę w ludzkość i w święta! Przecież nie wszyscy byli tacy jak jego rodzice, na świecie musiał istnieć ktoś, kto był dobrym lekarzem albo przynajmniej dobrym człowiekiem. Ona sama nie była chyba najgorsza. Na pewno miło spędzą czas!
Młody gitarzysta nie popierał świątecznego entuzjazmu dziewczyny, ale uznał, że skoro myśl o Bożym Narodzeniu, które spędzi właśnie z nim sprawia jej radość, nie będzie tego psuł.
Kilka minut później Aurora poprosiła go o kartkę i długopis. Bez narzekań wręczył jej swój stary zeszyt ze studiów. Kiedy ona zajmowała się układaniem planu na jutrzejszy dzień, on postanowił oddać się swojemu nocnemu rytuałowi grania. Tym razem robił to na leżąco.
Do głowy przyszła mu jedna ze smętnych piosenek, za którą na ogół nie przepadał, jednak chcąc nie chcąc, musiał przyznać, że tekst był jak najbardziej prawdziwy. Nieczęsto śpiewał przy innych, ale słowa w pewnym momencie same popłynęły mu z ust. Czym miał się przejmować? Na pewno nie Aurorą, która przerwała pisanie i popatrzyła na niego z fascynacją.

Cause they don't even know you
All they see is scars
They don't see the angel
Living in your heart

Let them find the real you
Buried deep within
Let them know with all you've got
That you are not your skin

Głos Blane’a był lekko leniwy. Ktoś słuchający go z boku mógłby pomyśleć, że śpiewa od niechcenia. Aurora nie wiedziała czy sobie to wmawia, ale oprócz lenistwa słyszała też smutek i ciche błaganie o pomoc. Od dziecka była uczuciowa i wrażliwa, dlatego z trudem powstrzymała się od płaczu.
Dla niej ktoś taki jak Blane naprawdę był aniołem, nie diabłem, jak wcześniej go oceniła. Chciała, żeby inni również to dostrzegli i nie oceniali go przez pryzmat sławnych rodziców.
Kiedy emocje sięgały już zenitu, Aurora podniosła się z podłogi i podeszła do Blane’a. Chłopak otworzył oczy i spojrzał na nią podejrzliwie. Nie spodziewał się, że chwilę potem zostanie przygnieciony ciężarem nastolatki, która zechce go przytulić. Jego gitara, która pomiędzy nimi była zabrzęczała fałszywie, przerywając piosenkę. To na pewno nie pomoże Aurorze wyzdrowieć. Żebra nastolatek raczej nie lubują się w strunach gitar. 
– Uznałam, że jednak tego potrzebujesz – szepnęła dziewczyna. Jej ręce oplotły się wokół szyi chłopaka. Mały nos dotykał jego skóry i łaskotał go w przyjemny sposób. Już dawno zapomniał jak to jest, kiedy ktoś cię tuli – o tym samym pomyślała również Aurora.
– Nastolatki – westchnął ostentacyjnie Blane.  Uśmiechnął się pod nosem i ponownie przymknął oczy. Ukradkiem otarł łzę z policzka dziewczyny.
Może te święta nie będą takie złe?

1 komentarz:

  1. Zakochałam się w tym tekście <3 Stworzyłaś nowe postacie o już pewnych charakterach, doświadczeniach. Opisy do mnie trafiają, historia Blane'a mnie zasmuciła, końcowy entuzjazm Aurory rozbawił. Poczułam już magię. Dziękuję za to! :*

    OdpowiedzUsuń