Paranoidalna



Schizofrenia paranoidalna. Choroba, która pozwala ci na widywanie i słyszenie tego, co nie jest częścią świata rzeczywistego – tak przynajmniej twierdzą psychiatrzy. Każdy młody lekarz zajmujący się psychiczną sferą człowieka, kreowany jest na osobę przeczącą istnieniu świata paranormalnego. Jak przeszkolone w umysłowym boju zombie, zamykali chorych w szpitalu psychiatrycznym i faszerowali lekami ściągającymi ich w fałszywą rzeczywistość. A gdyby niewinni nie byli traktowani jak ludzkie gówno, gdyby dano im choć jedną szansę, mogliby przysłużyć się światu w zwalczaniu absurdalnych nieprawdopodobieństw, które na co dzień wyciągały szpony po ludzkość.


Znów leciałem ponad chmurami, rozkładając ręce na bok. Śmiałem się jak dziecko i śpiewałem głośno o tym, że świat należy teraz tylko i wyłącznie do mnie. Byłem kreatorem marzeń na jawie, władcą nieprawdopodobieństw własnego umysłu, ciągłością absurdalnej nieskończoności chaosu, kontaminacją chwili i wielkiego planu na przyszłość. Byłem kim chciałem być – byłem sobą.



To była ciężka noc. Jedna z wielu, podczas której miałem za zadanie dopilnować, aby Wyobrażalny wrócił do naszej siedziby cały i zdrowy. Słowo daję, czasami czułem się, jakbym podążał za dużym dzieckiem, które zrywa się w środku nocy i lunatykuje, buszując w lodówce w poszukiwaniu jakiegoś zimnego kąska. Z tym że Wyobrażalny buszował w poszukiwaniu ofiary, którą z zimną krwią zabijał. Nie była to dla mnie żadna nowość, zdołałem się już do tego przyzwyczaić. 

Canaria Eliana Sølvi Alcantar. Krócej: Nieobliczalna. Jeżeli miałbym ją porównać z jakąś fikcyjną postacią, na pewno byłby to Mario. Teraz was to porównanie bawi, ale zaraz wam udowodnię, jak wiele jest w nim prawdy. Cofnijmy się do roku 1983, kiedy Super Mario Bros po raz pierwszy ujrzał światło dzienne, wynurzając się z odmętów zielonej tuby...


[5] Bezładna

Bezładna nie była osobą, której historii nie dało się poznać. Wręcz przeciwnie. Już pierwszego dnia, kiedy dołączyła do naszego stowarzyszenia, usiadła ze mną w stołówce z kubkiem zielonej herbaty w dłoniach i zaczęła z radością opowiadać o swoim barwnym życiu. Problem pojawił się, kiedy następnego dnia zrobiła to samo, tylko tym razem przyrządziła sobie czarną herbatę (jeszcze dzień wcześniej upierała się, że lubi tylko zieloną) i całą opowieść przepłakała, czyniąc ją jeszcze bardziej dramatyczną, niż wcześniej. Tym razem nie opowiadała mi o swoim ojcu, a o matce. Zupełnie jakby jednocześnie przeżywała dwie te same historie, będąc dwoma różnymi osobami. Trzeba przyznać, że nie byłem tak daleki od prawdy. Bezładna cierpiała bowiem na skrajny przypadek rozdwojenia jaźni, z czego każda z jej stron miała zupełnie inne wspomnienia. 

Nie musiałem się nikomu tłumaczyć. Chciałem zachować to rodzące się w moim lodowym sercu uczucie dla siebie. Dla nikogo innego. Nikt się o tym nie dowie. To będzie moje osobiste światełko w tunelu.  


Jej dźwięczne słowa i gorąco rozpływające się po moim ciele jak najsłodsze wspomnienie, zostały ze mną przez całą kolejną noc, a także poranek. Potem zgasły jak płomień, który uciekł w żarzącą się poświatę, gotowy na nowo zapłonąć, gdy odnajdzie drogę do ognistego spełnienia.
Charmaine. To będzie słowo, które mnie wybawi.


Czasami Wyobrażalny zachowywał się tak, jakby miał okres, a przecież nawet nie był kobietą. Wystarczyło, że rzucę mu zwykłe „dzień dobry” i już uważał, że coś kombinuję. W sumie to musiałem przyznać mu rację. Z reguły coś kombinowałem, ale tym razem nie tylko ja byłem pomysłodawcą tego szaleństwa, które chciałem mu zaproponować. Co jak co, ale na ofertę swojej ukochanej powinien przystać. 


Od dłuższego czasu leżałam plackiem na zimnej, stołówkowej posadzce i przyglądałam się sufitowi. Szeroki uśmiech zdawał się przymarznąć do moich ust, zupełnie jakby widok  maleńkich czarnych dziur, będących pamiątkami po licznych strzelaninach Raidena i Canarii, z jakiegoś powodu mnie bawił. Po głowie krążyła mi jedna myśl: co Niepohamowany dosypał do tych zielonych ciasteczek, które kazał upiec pani Grażynie?


Każda grupa potrzebowała naczelnego pocieszyciela. Z reguły była to osoba o twardym charakterze, która nie przejmowała się żadnymi drobnostkami i miała cały świat głęboko w dupie. Dodatkową mile widzianą cechą była kreatywność, która objawiała się wymyślnymi sposobami na poprawienie nastroju poszkodowanym przez los ludziom. Dziwnym trafem posiadałem wszystkie te zalety (choć nie każdy pocieszyciel był równie przystojny i zabawny jak ja). Kiedy wyczuwałem w powietrzu negatywne emocje, zaraz zjawiałem się w miejscu nadchodzącej katastrofy, wcielając się w najlepszego psychologa, którego charakteryzowały unikalne sposoby podwyższania nastroju (nie wyłączając z tego alkoholu).  

[11] Bezładna miłość

Kiedy Shia Nakamura-Yang przybyła do Amerykańskiego Stowarzyszenia Niezidentyfikowanych, które znajdowało się w Las Vegas, przedstawiała sobą żywy obraz nędzy. Kilka tygodni wcześniej uciekła z instytutu prowadzącego badania na parapsychologicznych przypadkach. Udało jej się to tylko dlatego, że pozwolił na to los. Była pierwszą Niezidentyfikowaną, która uwolniła się z rąk lekarzy pracujących w IBPP. Miała na sobie wówczas luźną białą koszulę sięgającą ud, gołe stopy i obłęd w oczach. Za wszelką cenę chciała znaleźć się w domu. Choć jej jaźnie biły się w głowie o to, która powinna teraz zająć właściwe miejsce, ona parła naprzód do jedynego miejsca na Ziemi, gdzie mogła teraz wrócić. Na przemian śmiała się i płakała, zwracając tym samym uwagę przechodniów, którzy zaczęli się od niej odsuwać, bojąc się, że padną ofiarą tego szaleństwa. Wiedziała już, że ją szukają, ale nie przejmowała się tym. Chciała po prostu jeszcze raz zobaczyć swoją rodzinę.

Nadeszła wiosna, a także nieodłączna jej część, czyli wiosenne porządki. Postanowiłem, że przeprowadzę w pokoju małe przemeblowanie. Łóżko, biurko i krzesło miały pozostać na swoim miejscu, za to poprzenosiłem wielkie pudła z moimi zabawkami, aby mieć do nich lepszy dostęp, a także żeby kupić sobie kilka nowych gadżetów. Od kilku miesięcy starałem się przekonać Nathaniela, aby dał mi klucz do składziku, ale on nawet nie chciał o tym słyszeć. Ciekawe dlaczego? 

 Wzięłam głęboki oddech, a potem do niego dobiegłam.
– Wiem, że jesteś zawstydzony, bo oglądałam cię nagiego, ale to nic złego, wiesz? Starałam się nie patrzeć na twój tyłek, przysięgam. Poza tym jest całkiem zgrabny, więc nie masz się czym przejmować.
Moje odważne słowa najwyraźniej mu się nie spodobały. Czasem zachowywał się jak nastolatek z poważnymi emocjonalnymi problemami. Spojrzał na mnie i wydał z siebie zwierzęce warknięcie, które miało oznaczać, że jeszcze chwila, a naprawdę rzuci się na mnie z zębami.

[14] Soczek babuni


Nie wiedziałem, czy mam się śmiać, czy płakać, chociaż zważając na moją socjopatyczną przypadłość, powinienem uczynić raczej to pierwsze – z drugą opcją okazałbym się niezłym kanciarzem. Płakałem chyba tylko wtedy, gdy byłem dzieckiem, chociaż… kto to wiedział? Może  już wówczas kiedy wydostałem się z dróg rodnych matki, uznano mnie za pozbawionego ludzkich odruchów człowieczka. Wychodziłem z założenia, że życie było zbyt zabawne, aby chociaż sekundę z niego poświęcić na łzy, chociaż, jakby to pewnie powiedziała Bezładna: ktoś, kto nigdy nie płakał, nie mógł tak twierdzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz