niedziela, 17 maja 2020

Jesteśmy tylko przyjaciółmi [Cz. 3]

Zgodnie z Cleo orzekłyśmy, że nie jest to część najwyższych lotów, ponieważ pisałyśmy ją prawie 3 lata. Jeden fragment raz na kilka miesięcy to za mało, żeby się wczuć. Dużo tu mankamentów, Deliah ciągle się rumieni, Elian ciągle chce ją pocałować, i tak to wygląda. Ale nie jest to część taka znowu zła. Poza tym jesteśmy z siebie dumne, że ją w końcu skończyłyśmy!
***

Doświadczenie zawsze wiązało się z tym, co już przeżyliśmy. Pozwalało nam na to, aby nie popełniać dwa razy tego samego błędu, choć zdarzali się i tacy, którzy czynili to notorycznie, nie przejmując się konsekwencjami. Świat dobrze znał efekty nadmiernego spożywania alkoholu, a Deliah daleko od tego uświadomionego grona nie odchodziła. Kiedy obudziła się z potwornym bólem głowy i mdłościami, zrozumiała, że to nie będzie zbyt udany poranek. Nie powinna się jednak nad sobą użalać, przekręcając się z boku na bok. Zamiast tego mogła zrobić coś pożytecznego, na przykład śniadanie dla jej tymczasowego współlokatora, który leżał obok niej.
Widząc lekko rozchylone usta i delikatnie rumieńce na policzkach Eliana, nie mogła się powstrzymać od uśmiechu. Już wystawiała dłoń, aby pogładzić go po roztrzepanych włosach, ale w ostatniej chwili uznała, że da mu jeszcze pospać. Elian bywał czuły na gesty. Gdyby go dotknęła, zapewne by się obudził.
Ostatni raz spojrzała na swojego przyjaciela, a potem stoczyła się bezgłośnie z łóżka i stanęła bosymi stopami na chłodnych panelach – to w jakiś sposób ją pobudziło. Przeciągnęła się, ziewnęła i potarła ramiona, które zaatakowała gęsia skórka. Od razu rozglądnęła się w poszukiwaniu swoich ciuchów, zamiast nich znalazła jednak bluzę Eliana, która rozłożona na fotelu najwyraźniej na nią czekała. Raczej się nie obrazi, jeżeli zarzuci ją na ramiona, prawda?
Na paluszkach, niczym leśny elf, podeszła do upatrzonej części garderoby, chwyciła ją w dłonie i zgrabnie na siebie zarzuciła. Widząc swoje odbicie w lustrze, omal nie wybuchła śmiechem. Bluza zakrywała jej uda i wyglądała jak ogromny worek na ziemniaki. Musiała przyznać, że Elian wyglądał w niej zdecydowanie lepiej.
Jeszcze raz spojrzała w śpiącą twarz przyjaciela z czułym uśmiechem, a potem ruszyła w stronę kuchni. Kiedy zajrzała do lodówki, z westchnieniem uznała, że jedyne, co może przyrządzić to jajecznica, i to właśnie za nią się wzięła. Trochę skwarków, świeżych pomidorów, rukoli i posiłek jak znalazł. Szkoda tylko, że ból głowy był na tyle rozsadzający, że nic jej nie wychodziło. Zdążyła sobie nawet przeciąć palca, ozdabiając pomidorowy miąższ zdradliwymi plamami krwi, przez co musiała wyrzucić pokrojoną porcję do śmietnika, w końcu jednak udało jej się wyłożyć wszystko na patelnię i wymieszać. Brakowało zaledwie minuty, aby jajka się ścięły. Co mogło tym razem pójść nie tak?  
Elian czuł, że ktoś mu się przypatruje. To dlatego starał się nie poruszać ani nie otwierać oczu. Jeśli pozostanie bez ruchu, może ta osoba sobie pójdzie. W horrorach, które do tej pory widział, czasami się to udawało. Trwał więc tak, dopóki postać nie opuściła łóżka, a potem odetchnął trochę głębiej. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że to nie jakaś zjawa mu się przypatrywała, ale Deliah, bo przecież ją przenocował. Dlaczego o tym zapomniał? Ano tak, wszystko przez tego kaca, który właśnie dawał o sobie znać porządnym łupaniem pod czaszką.  Na szczęście w szufladzie szafki nocnej zawsze miał schowany zapas aspiryny, która odpowiednio radziła sobie z tym nieszczęsnym bólem. Sięgnął więc po nią, po czym podniósł się z wyra i przeciągnął. Nie miał nigdzie w pobliżu butelki z wodą, co było dość niespotykane jak na niego, więc nie mając wyjścia, ruszył ku drzwiom. Za nimi wabiła go nie tylko wizja wody, ale też dobrego śniadania – zapach jajecznicy unosił się w powietrzu i przekonywał, by jak najszybciej usiąść do posiłku.
Nie wszedł jednak do pomieszczenia od razu. Zatrzymał się w progu, skrzyżował ręce na piersi i zapatrzył się w postać, która krzątała się przy kuchence. Ubrana w jego ulubioną bluzę – gdzie ona ją znalazła? – wyglądała prześlicznie. Materiał zakrywał jej połowę ud, a to tylko pobudziło jego wyobraźnię do pracy. Gdyby mógł, zatrzymałby czas i patrzył tak na przyjaciółkę już w nieskończoność. Nie posiadał jednak tej umiejętności, do tego nadal bolała go głowa i potrzebował wody. Lepiej nie przedłużać chwili do czasu, aż ona go nakryje, nie umiałby się przecież wytłumaczyć.
– Cześć – przywitał się, podchodząc do szafki po szklankę i nalewając do niej wodę prosto z kranu. – Ładnie wyglądasz. Dobrze spałaś?
Deliah krzyknęła i podskoczyła. Przypadkowo trącnęła ręką patelnię, która niebezpiecznie się zachwiała, aż w końcu wylądowała na podłodze z głośnym trzaskiem, karmiąc kafelki jajecznicą. Nie minęło nawet pięć sekund, a przybiegł ożywiony Monet, który ucieszył się na widok darmowego śniadania.
Na jej policzkach wykwitły soczyste rumieńce. Dzisiaj naprawdę nic jej nie wychodziło.
– P-przepraszam, nie spodziewałam się ciebie, jeszcze przed chwilą spałeś. – Zaśmiała się niemrawo i przeczesała dłonią włosy. – Jajecznica była już prawie gotowa – dodała, patrząc się z żałością na zadowolonego Moneta, którego nos zdobiło teraz ścięte jajko.
Elian również patrzył na rysujący się przed nim obrazek, ale w przeciwieństwie do przyjaciółki w ogóle nie było mu szkoda śniadania, które lądowało właśnie w żołądku bardzo zadowolonego psiaka. Monet pochłaniał jedzenie zalegające w lodówce, którego sam nie był w stanie zjeść przez dobry miesiąc. Uśmiechnął się więc tylko do przyjaciółki i podszedł bliżej, by zatrzymać się w takim miejscu, gdzie ich ramiona mogłyby się stykać.
– Nie przejmuj się tym, pewnie i tak dałbym to jedzenie Monetowi. Moja mama przesyła mi co tydzień jakieś gotowe obiady i zapasy warzyw, a ja nie jestem w stanie tego zjeść. 
Miał nadzieję, że Deliah zrozumiała, iż nic się nie stało, a on nie jest na nią zły.
– Mimo wszystko nie lubię marnować jedzenia, Elian – jęknęła załamana przyjaciółka.
Monet, który wystarczająco się najadł, spojrzał w górę i zamachał radośnie ogonem. W jego oczach pojawiła się nadzieja. Najwyraźniej czekał na poranny spacer, który z powodu długiego drzemania jego pana nie doszedł do skutku.
Chłopak doskonale znał to spojrzenie. Zaśmiał się pod nosem i zaproponował:
– To jedzenie się nie zmarnowało, to może my nie pozwolimy zmarnować się temu w barze na rogu? Podają tam pyszne, europejskie śniadania, a tak się składa, że na mnie dziwnie patrzą, bo za każdym razem przychodzę tam sam. Może uratujesz reputację swojego przyjaciela i zjesz tam dzisiaj ze mną?
Wiedział, że to niespodziewana propozycja, ale gdyby chciał zjeść w domu, musiałby wyjść na zakupy, wyprowadzając przy okazji Moneta, a to mogłoby zająć naprawdę dużo czasu. Posiłek poza domem nie wydawał mu się takim dziwnym pomysłem, przecież już dawno nie miał tak fantastycznego towarzystwa, aż żal było rezygnować z takiej przyjemności. W dodatku oznaczało to spacer do lokalu w towarzystwie ślicznej Deliah, bycia tuż przy niej i pokazanie innym ludziom, że już jest zajęty. A przy okazji i Monet mógłby załatwić swoje potrzeby.
– Dlaczego nie? – spytała z delikatnym uśmiechem dziewczyna. – Muszę przyznać, że choć uwielbiam tutejsze przysmaki, to jednak czasem tęsknię za angielską kuchnią. Marzą mi się tłuste kiełbaski, jajka sadzone, tosty, biała fasola, pieczarki i pomidory.
Deliah spojrzała rozmarzona w sufit. Pomasowała się po brzuchu, który wydał z siebie ciche burknięcie niezadowolenia.
Istniały osoby, które zjadały obfite i kaloryczne posiłki, a potem ich waga drastycznie wzrastała, Deliah należała do osób, które miały żołądek bez dna, a i tak nie tyły, chociaż bardzo by tego chciały. Stąd jej zamiłowanie do standardowego, angielskiego śniadania.
Elian roześmiał się na sam dźwięk burczącego brzucha przyjaciółki. Znał jej zamiłowanie do kuchni swoich krewnych, wiedział, że dziewczyna jest w stanie zjeść nawet dwie porcje takiego śniadania, a przy tym w ogóle nie pobrudzić się ściekającym z kiełbasek tłuszczem i wyglądać pięknie nawet podczas grzebania w fasolce. Też lubił angielską kuchnię, lecz bardziej przyzwyczajony był do śródziemnomorskiej. Na angielską przyjemność pozwalał sobie wtedy, gdy przyjeżdżała Deliah.
Dobrze, że w tym roku zjawiła się wcześniej, będzie mógł rozsmakować się kiełbaskami szybciej, niż planował. O ile w lokalu, o którym mówił, będą jakieś miejsca, oczywiście. Ta restauracyjka cieszyła się renomą i czasami trudno było o stolik. Miał nadzieję, że dla nich jeszcze się jakiś znajdzie.
– W takim razie ustalone. To za piętnaście minut bądź gotowa do wyjścia, ok? Możesz zająć łazienkę jako pierwsza.
– Dziękuję, Elian – powiedziała uradowana dziewczyna.
Stanęła na palcach i ucałowała przyjaciela w policzek, a potem w podskokach, jak spłoszona sarenka, uciekła do łazienki. Uszykowanie się zajęło jej mniej niż piętnaście minut. Z reguły należała do tych kobiet, które nie potrzebują nacierać się pół godziny kremami i układać włosy następne pół, żeby pięknie wyglądać. Akceptowała siebie taką, jaką była, bez upiększaczy. Czasem tylko użyła pomadki lub tuszu do rzęs, żeby jej spojrzenie nabrało „wyrazistości”, jak to mawiała jej mama. Stwierdziła, że dzisiaj pozwoli sobie na taką dawkę urody, w końcu idzie na śniadanie z Elianem do knajpki. Trudno, żeby pokazała się tam w długiej, męskiej bluzie.
Po dawce dziennego prysznicu otuliła się szczelnie ręcznikiem. Potem zorientowała się, że nie wzięła ze sobą sukienki, która wciąż leżała na fotelu w pokoju przyjaciela.
No, tak. Musiałaby nie być sobą, aby o czymś nie zapomnieć.
Chwilę stała pod drzwiami, aż w końcu nasłuchując kroków, zdecydowała się wyjść z łazienki i umknąć niepostrzeżenie do pokoju, gdzie chwyci za sukienkę i poczyni końcową część maratonu, wbiegając do miejsca docelowego. Kiedy wychyliła głowę, nie widziała Eliana. W tym samym momencie skarciła siebie również za ten wstyd, który poczuła. W końcu nie wybiegnie stąd naga, a w ręczniku, czym miałaby się więc stresować?
Zaciskając usta, wyszła cicho za drzwi i na paluszkach skierowała się do pokoju. Musiała wyglądać jak leśny elf próbujący ukraść cenne zapasy olbrzyma, którego wszyscy się bali.
Widział ją. Ona jego nie, bo monitorowała tylko korytarz. On stał nieopodal wejścia do kuchni, przy małej wnęce, gdzie trzymał kilka swoich rzeczy, dla których nie umiał znaleźć innego miejsca. Był zaskoczony, widząc ją odzianą jedynie w ręcznik, ale nie mógł powiedzieć, że ten widok mu się nie podoba.
Gdyby ktoś w tej chwili przyglądał się Elianowi, stwierdziłby, że zaistniała sytuacja w ogóle mężczyzny nie rusza. Jakże by się pomylił. Może i wyglądał na zewnątrz na niewzruszonego, jednak w jego środku… Serce dudniło mu niczym dzwon, w ustach zaschło, a w głowie pojawiła się myśl, że chętnie zobaczyłby przyjaciółkę również bez ręcznika. Fantazjował o Deliah już od kilku lat, ale nigdy te fantazje nie nasunęły się na myśl po tym, jak zobaczył ją bardziej rozebraną niż ubraną. Nawet kiedy rok temu byli na plaży i dziewczyna miała na sobie bikini w kolorze ciepłej zieleni, ten widok nie podziałał na niego tak, jak teraz ten ręcznik.
Pokręcił głową i westchnął.
– Weź się w garść, człowieku – napomknął samego siebie. – To nie jest twoja liga.
Mógł czuć do Deliah coś więcej niż tylko przyjaźń, mógł również pragnąć jej ciała, ale na tym powinien skończyć. Tym bardziej, że właśnie szykowali się do wyjścia. Nie powinien chcieć zamknąć mieszkania od wewnątrz, pójść za przyjaciółką i pocałować ją tak, by zapomniała o wszystkim poza nim. Nie miał do tego żadnego prawa.
– Palant – wyszeptał i wrócił do szukania starego frisbee, którym chciał zabawić Moneta podczas wyjścia, a które zaczęło jego znajomość z angielską dziewczyną.
Deliah zdążyła wrócić do łazienki i ubrać błękitną sukienkę zdobioną u dołu białymi falbankami. Reszta poranno-łazienkowych rytuałów przebiegła spokojnie, dlatego już po kilku minutach mogła opuścić pomieszczenie. Wyszła z niego dziarskim i energicznym krokiem, przez co wpadła Eliana i odbiła się od jego piersi.
– Och, przepraszam – szepnęła i spojrzała z niewinnym uśmiechem w twarz swojego przyjaciela. Musiała lekko zadrzeć głowę, przez co poczuła się jak dziecko. Opuszkami palców dotykała jego piersi, na co nawet nie zwróciła najmniejszej uwagi.
Za to Elian tak i prawie zaparło mu dech od ciepła, które czuł, gdy tak go dotykała. Obiecał sobie jednak nie tracić zimnej krwi w towarzystwie przyjaciółki, dlatego uśmiechnął się tylko i zagaił:
– Ślicznie wyglądasz. A razem wyglądamy niczym dwa dobrze odżywione Smerfy.
Zaśmiał się, a na pytający wzrok Deliah wskazał dłonią na swój tors.
– Czyżbym się mylił?
O pomyłce nie mogło być mowy, bowiem Elian założył na siebie niebieską koszulę z białymi guzikami i lniane spodnie w kolorze kremowym. Kiedyś usłyszał, że taki strój podkreśla jego urodę i sylwetkę. Do tego dodawał mu pewności siebie, a dzisiaj, kiedy zabierał przyjaciółkę na śniadanie, naprawdę jej potrzebował.
Żart o Smerfach nie należał do grupy najwyższych lotów, ale pomógł chłopakowi odrobinę rozładować napięcie – gdyby nic nie powiedział i dalej pozwalał Deliah na trzymaniu dłoni na jego klatce piersiowej, mógłby nad sobą nie zapanować. A to mogło przynieść za sobą konsekwencje, które go przerażały.
Deliah zaśmiała się dźwięcznie, przyciągając do siebie dłoń. Jeżeli istniał ktoś, kto mógł ją dotknąć, albo ktoś, kogo ona mogła bez problemu dotknąć, to tą osobą na pewno był Elian. Gdyby obudziła się w domu jednego z kolegów zamieszkujących Anglię, zapewne poczułaby się nieswojo – jeszcze bardziej nieswojo poczułaby się, gdyby ten się do niej tulił. Z Elianem było jednak inaczej. Budzenie się u jego boku sprawiało, że na jej twarzy kwitnął szeroki i promienny uśmiech. Gdzieś w głębi serca marzyła o tym, aby każdego dnia otwierać oczy i widzieć przed sobą pogrążonego we śnie przyjaciela. Te myśli były jednak na tyle zawstydzające, że starała się je odganiać za każdym razem w ciemny kąt umysłu.
– Ciekawe, jakimi bylibyśmy Smerfami, gdybyśmy trafili do ich wioski – powiedziała szybko z niewinnym uśmiechem na ustach. Mogły ją zdradzać tylko rumieńce, które na szczęście były jednak nieodłącznym elementem bladych policzków. – Ty na pewno byłbyś Malarzem. Malarz zawsze tworzył piękne krajobrazy. Dobrze, był też stalkerem Smerfetki, bo nagminnie często malował jej portrety, ale możemy mu to wybaczyć.
Elian odwzajemnił uśmiech przyjaciółki.
– Mógłbym być nawet Papą Smerfem, bo wtedy byłbym wodzem całej wioski. – Puścił Deliah oczko i odchrząknął. – Ale z tego, co wiem, żaden Smerf nie miał problemów z higieną osobistą. Nie chcę być od nich gorszy, tak więc… – teatralnie zawiesił głos i spojrzał na dziewczynę – czy mógłbym już skorzystać z łazienki? Inaczej zachowam się jak Monet, kiedy był szczeniakiem.
Po tej wypowiedzi spojrzał na przyjaciółkę w wymowny sposób, z nadzieją, że ta zrozumie, co ten chce jej przekazać.
Zarumieniona Deliah postawiła krok w bok i posłała przyjacielowi przepraszający uśmiech.
Chłopak zaśmiał się na ten widok, choć serducho nieco zadrżało. Gdyby mógł, postałby tak chwilę dłużej, ale cóż – potrzeba wzywała.
Wyminął przyjaciółkę i zabarykadował się w łazience, a myśl, że jest idiotą, nie dawała mu spokoju. Jeśli będzie rzucał podobnymi tekstami i śmiał się w ten kretyński sposób, jego pierwsze śniadanie z Deliah, które miało mieć romantyczny klimat, okaże się jedną wielką klapą. A tego by sobie nie wybaczył do końca życia. Już dość zwlekał z wyznaniem dziewczynie, co tak naprawdę do niej czuje. Dzisiaj rano, kiedy zastał ją w kuchni przygotowującą śniadanie, przyrzekł sobie, że tego lata powie jej o swojej miłości. Nawet jeśli miałaby to być ostatnia rzecz, jaką zrobi, nim zejdzie na zawał serca z powodu zawstydzenia.
Poranna toaleta chłopaka nie trwała zbyt długo, aczkolwiek postarał się wyglądać ciut lepiej niż zazwyczaj. Włosy nie sterczały mu na wszystkie strony, policzki miał gładkie, oddech świeży, a zapach wokół niego nie przywodził na myśl zapachu biednego bezdomnego. Uważał, że jest dobrze, więc po dziesiątym z rzędu spojrzeniu, które posłał w stronę lustra, opuścił łazienkę, pewien, że Deliah zaraz zacznie na niego narzekać za zbyt długie przygotowania.
Dziewczyna, która siedziała na sofie i czytała pierwszą lepszą książkę wyrwaną z półki w pokoju Eliana, odchyliła głowę w tył, aby spojrzeć na swojego przyjaciela, który stał w drzwiach łazienki. Miedziane włosy spłynęły kaskadą wzdłuż oparcia, a usta rozszerzyły się w uroczym uśmiechu małej dziewczynki.
– Nawet do góry nogami widać, że się wystroiłeś, Elian. – Zaśmiała się, próbując ukryć wykwitające na jej policzkach rumieńce. – Czyżbyś szykował się na jakąś specjalną okazję?
Elian spojrzał w dół – naprawdę wydawało mu się, że wygląda dobrze, ale bez zbędnej elegancji. Czyżby Deliah myślała inaczej? Mile go to połechtało, aż przybrał na twarz naprawdę uroczy uśmiech.
– Nie nazwałbym tego szykowaniem się, a wychodzeniem naprzeciw okazji. Kto wie, może w drodze do restauracji spotkam miłość swojego życia? – wypalił, śmiejąc się lekko, choć w jego głowie myśli układały się w całkowicie poważne zdania.
A, nie spotkam, przecież ty nią jesteś – to właśnie myślał, kiedy patrzył teraz na najlepszą przyjaciółkę, kobietę, która trzymała w garści całe jego serce, a jemu było z tym najzwyczajniej w świecie dobrze.
Odchrząknął, coby pozbyć się ziarenek wzruszenia, które chciały przekraść mu się do głosu, i zapytał:
– Jesteś gotowa? Inaczej Monet może zechcieć pobawić się w robienie żółtych kałuży na płytkach, a wierz mi, jest w tej zabawie mistrzem.
Wywołany pies pojawił się właśnie obok chłopaka, siadł przy jego nodze niczym strażnik i z radością – dobrze wiedział, co się szykuje – pokazał swoje uzębienie, jasnym ogonem zamiatając te odrobiny kurzu, które zechciały pojawić się na podłodze.
Elian zaśmiał się na ten widok i pogłaskał przyjaciela. Następnie znalazł smycz i przypiął ją do obroży. Chwilę później labrador już czekał pod drzwiami. To był ostateczny znak.
Hiszpan spojrzał na przyjaciółkę i uśmiechnął się.
– Chodźmy, nie pozwólmy Monetowi i naszym brzuchom czekać dłużej.
Otworzył drzwi i mógł jedynie patrzeć, jak jego pies zbiega schodami, nieomal uderzając ogonem sąsiadkę z mieszkania obok, która właśnie wspinała się schodami do góry.
– Dzień dobry! – przywitał się chłopak. – Proszę poczekać, pomogę pani.
Nie zwlekając, podszedł do niej i odebrał dwie torby zakupów, które kobieta dźwigała.
– Och, Elianku, dzień dobry, jak zawsze skory do pomocy. – Uśmiechnęła się, po czym spojrzała w górę w stronę drzwi do mieszkania młodego malarza. – Czy mnie się wydaje, czy masz dzisiaj gościa?
Brunet podążył za jej spojrzeniem i lekko spąsowiał, widząc Deliah, która stała przed drzwiami i właśnie pozdrawiała jego sąsiadkę.
– Bardzo specjalnego gościa – wyszeptał, na co otrzymał krótkie pogłaskanie po policzku.
– Jest śliczna. – Tak samo cicho odezwała się sąsiadka, kiedy stanęli przed drzwiami do jej domu. – Do tego patrzy na ciebie tak, jakby cię bardzo lubiła.
Mężczyzna zaśmiał się na te słowa, a jego serce zadrżało.
– Chciałbym tego.
Po tym jak kobieta otworzyła drzwi, podał jej torby i lekko się skłonił.
– Proszę. Życzę miłego dnia.
– Wam również, dzieci. Życzę wam bardzo miłego dnia.
Wciąż zarumieniony zawrócił do przyjaciółki i zakluczyl wejście do swojego mieszkania.
– Chodźmy, nie wiadomo, jakie szkody zdołał już wyrządzić ten jasny diabeł.
Kolejny żart wydał mu się być niskich lotów, pewnie przez to przyjaciółka nie zareagowała inaczej niż uśmiechem, po czym zaczęła schodzić na niższe piętro. Kiedy wyminęła Eliana, ten poczuł świeży zapach. Nie wiedział, czy to perfumy, czy feromony, ale uznał, że to najwspanialszy zapach, jaki w życiu czuł, i chciałby się nim upajać przez wieczność.
Deliah zbiegła ze schodów jak mała dziewczynka, która cieszy się ze spaceru. Musiała w głębi duszy przyznać, że rzeczywiście czuła się jak osoba, która powróciła do najpiękniejszych czasów swojego życia. Czasów, gdy smutek był krótkotrwałym uczuciem, a radość wyznaczało słońce, które pozwalało jej na beztroską zabawę na dworze, dopóki nie zaszło.
Jeszcze niedawno nie potrafiła się nawet uśmiechnąć, ponieważ brakowało jej w pochmurnej i deszczowej Anglii dziadka, teraz była jednak w słonecznej Hiszpanii przy boku swojego najlepszego przyjaciela, za którym tak bardzo tęskniła. Elian i jej dziadek mieli wiele wspólnego, dlatego bolało ją to, że nie udało jej się ich ze sobą zapoznać. Oczami wyobraźni widziała całą wesołą trójkę, która siedzi przy gorącej herbacie z pomarańczą i goździkami, żywo debatując o najgłupszych pod słońcem rzeczach.
Zrobiło jej się smutno, ale gdy wyszła na zewnątrz i dostrzegła Moneta wesoło penetrującego grządki sąsiadów, nie mogła powstrzymać się od wybuchnięcia śmiechem. Jeden ze starszych panów próbował odgonić psa swoją laską, wykrzykując do niego niemiłe obelgi, Monetowi to jednak nie przeszkadzało. Z pełną radością podskakiwał i próbował dosięgnąć zębami laski, którą najwyraźniej uznał za kawałek dobrego kijka do zabawy. Pod jego psimi łapami umierały właśnie dorodne tulipany. Deliah zrobiło się poniekąd głupio. Nie powinna śmiać się dlatego, że wesoły psiak Eliana robił takie szkody, nie potrafiła się jednak powstrzymać, ponieważ jego wesołe skoki wśród połamanych kwiatów były niezwykle beztroskie. Skarciła siebie w duchu za taką reakcję. Żałoba straszliwie mieszała jej w głowie.
Najpierw głośno płakała, a potem śmiała się do rozpuku. Niektórzy mogliby pomyśleć, że było z nią coś nie tak.
Deliah podbiegła do Moneta i chwytając go za obrożę, odciągnęła z poletka wypełnionego kwiatami. Grożącemu jej po hiszpańsku sąsiadowi posłała niewinny uśmiech. Po raz kolejny pomyślała, że miło byłoby nauczyć się rodowitego języka jej przyjaciela. Znała tylko poszczególne słowa, niekoniecznie potrafiła posługiwać się całymi zdaniami. Poza tym czasami miała wrażenie, że Elian rozmawiał o niej z innymi ludźmi, wykorzystując to, że rzeczywiście nie znała języka. Chciałaby go pewnego dnia zaskoczyć.
Deliah bąknęła łamanym hiszpańskim słowa przeprosin i odsunęła Moneta od kwiatów. Psiak tak ucieszył się na jej widok, że brudnymi łapami skoczył na błękitną sukienkę i wywrócił ją prosto w tulipany. Deliah najpierw chciała się rozpłakać, ale gdy Monet położył łapy na jej ramionach i polizał ją obficie po twarzy, zapomniała o całym złu, jakie wyrządził. Choć śmiech dziewczyny brzmiał nieco dramatycznie, wewnętrznie nie miała mu tego za złe. W końcu był tylko psem. 
Za to Elian nie mógł tak łatwo pogodzić się z bałaganem, jakiego narobił labrador. Schodząc, rozmyślał o tym, jakie tematy mogłyby pomóc w rozmowie z przyjaciółką, nie spodziewał się zastać na zewnątrz takiego pola bitwy.
– Monet!
Naprawdę był zły, a do tego zawstydzony, że jego pies tak się zachował i do tego pobrudził Deliah. Zwrócił się w stronę sąsiada, który wykrzykiwał coś o wezwaniu ludzi ze stowarzyszenia obrony praw zwierząt.
Perdone, señor! Es solo mi culpa, lo siento! Voy a comprar flores nuevos!
Chyba obietnicą dobrze podziałała, bo staruszek machnął ręką i wrócił do domu, tylko chłopakowi nadal było głupio. Czuł się strasznie z myślą, że tak pięknie zapowiadający się dzień został zniszczony przez rozbrykanego labradora.
Przywołał Moneta do siebie, kucnął przed nim i pogroził mu palcem.
– Nie będziemy się tak bawić, kolego – ostrzegł.
Do psiny chyba dotarło, co powiedział pan, bo nagle jasne uszy oklapły, a w brązowych oczach zwierzęcia pojawiły się iskierki smutku.
– Jeszcze jeden taki wybryk, a nigdzie już z nami nie pójdziesz. Dotarło?
Monet zaszczekał w odpowiedzi i zamachał ogonem, po czym pobiegł przed siebie, doskonale wiedząc, gdzie ma się udać, kiedy reprymenda już padła, a jemu się choć trochę upiekło.
Elian spojrzał za nim i przeciągle westchnął. Jak miłował tego psa, tak czasami nienawidził go za to, że wciąż zachowuje się jak szczeniak, choć od naprawdę dawno już nim nie był. A do tego dzisiaj już dość popsuł to dobre wrażenie, które chłopak chciał sprawić przed przyjaciółką. Jak miał pokazać jej, że jest w niej zakochany i chce dać coś o wiele więcej niż przyjaźń, kiedy jego własny zwierzak wyprawiał takie rzeczy? To było nie do pomyślenia.
– Ten to ma własny świat – mruknął pod nosem, po czym spojrzał na Deliah. – Wybacz. Nadal masz ochotę na wspólne śniadanie w świetnym stylu czy może wolisz skorzystać z oferty McDonald's?
Deliah otrzepała sukienkę i posłała przyjacielowi niewinny uśmiech, który mógł mówić tylko jedno: nic się nie stało, a ja wcale nie jestem potargana, nie mam śladów łap na sukience i nie zostałam obśliniona przez psa. Przez myśl jej przeszło, że gdyby ktoś chciałby ją teraz pocałować, zapewne byłby to mokry pocałunek. Nie wiedząc czemu, zapatrzyła się w usta Eliana. Dostrzegając jego pytające spojrzenie od razu spłonęła rumieńcem i spojrzała naprzód. Mokrą twarz otarła szybko dłonią.
– McDonald’s to nie to samo, co romantyczne śnia… znaczy śniadanie w miłym towarzystwie, które… które…
Próbowała zwalczyć w sobie wstyd, ale szybko z nim przegrała, dlatego wydała z siebie ciche jęknięcie i przyłożyła dłoń do twarzy.
– Przepraszam. Widocznie ta sytuacja mnie trochę… zdezorientowała.
Posłała chłopakowi jeden z najurodziwszych i najniewinniejszych uśmiechów pod słońcem. Za żadne skarby świata nie chciała, aby Elian dowiedział się, że myślała o pocałunku, który mógłby złożyć na jej ustach. Przecież to irracjonalne! Gdyby mu o tym powiedziała, zapewne wybuchłby śmiechem.
Elian uśmiechnął się łagodnie, chcąc ją uspokoić i pokazać, że nie ma się czym denerwować. To jemu było głupio, że cała ta sytuacja miała miejsce. Naprawdę powinien dać Monetowi solidną reprymendę za te zachowanie godne szczeniaka, które nie powinno dotyczyć czteroletniego już psa. Zrobi to wieczorem, tak sobie przyrzekł, teraz musiał zająć się Deliah.
Szybko otaksowal jej ubranie, starając się nie myśleć o tym, że przyjaciółka dość intensywnie mu się przed chwilą przyglądała. Odchrząknął.
– Ok, to jeśli nie masz nic przeciwko, pójdziemy tam, gdzie ci obiecałem. Tylko pytanie, czy nie chcesz się może przebrać? – Jego zdaniem i tak wyglądała bardzo ładnie mimo przykrego spotkania ze śliną i łapami czworonoga. – Nie chciałbym, byś czuła się niekomfortowo podczas tego posiłku.
– Och. – Deliah spojrzała w dół. – Przetrę to tylko. Nie powinniśmy tracić czasu na przebieranki.
Po tych słowach jej żołądek wydał z siebie smutne, udręczone burknięcie, przez które się zarumieniła. Nie wiedziała w tym momencie, gdzie podziać wzrok, dlatego zaśmiała się niemrawo i wyjęła z torebki przewieszonej przez ramię mokre chusteczki, którymi zaczęła wycierać przybrudzoną sukienkę.
Elian nie mógł pozostać na to obojętny, dlatego też zbliżył się o krok, przejął od przyjaciółki rzeczone chusteczki i sam począł wycierać jej odzienie z plam, które pojawiły się na ubraniu z winy jego psa. Czuł się zobowiązany tak zrobić, bo taka ładna sukienka została zniszczona w tak nieczuły sposób. W swoim działaniu nie widział nic zdrożnego, po prostu wycierał te plamy. Z tego, co czyni, zdał sobie dokładnie sprawę w momencie, kiedy z chusteczką dotarł na obszar biustu dziewczyny. O nie, tego jej zrobić nie mógł.
Odskoczył od niej jak oparzony, zarumienił się soczyście niczym pomidor i odwrócił od Deliah wzrok.
– Proszę, resztę wykonaj sama – wypalił szybko, przeklinając siebie w duchu za zachowanie. Teraz to na pewno dziewczyna będzie jego po wsze czasy, jak sobie wymarzył.
Ech, wolne żarty. Był idiotą, a ta świadomość akurat tego dnia nie była dla niego zbyt przyjemna.
Poczuł, iż przyjaciółka zabrała się do oczyszczania, w tym czasie Elian rozejrzał się powoli dookoła, chcąc się rozeznać, jak wielu miał świadków tego zdarzenia. Na swoje szczęście przypatrywać mógł im się właściwie tylko sąsiad, ale ten wolał wrócić do swojej pracy niż jeszcze mieć z nimi do czynienia.
Deliah wyczyściła szybko sukienkę. Przez cały ten czas miała mocno zaciśnięte usta. Nie wiedziała, co mogłaby odpowiedzieć. Czasami najmniejszym gestom nadawano wielkie znaczenie. To było tylko przypadkowe dotknięcie, a serce niemal wyskoczyło jej z piersi.
– Dziękuję – wybąkała.
Udało jej się nawet podnieść wzrok na Eliana. Rzadko się rumienił, a jednak teraz to zrobił. Nie powstrzymała się od drobnego uśmiechu.
– Nie ma sprawy. Chodźmy dalej, może Monet nie poczynił większych szkód.
Wbrew ciemnym myślom, jakie nawiedziły głowę chłopaka, jego pies nie narozrabiał bardziej, a potulnie czekał za rogiem, wypatrując swojego pana z podkulonym ogonem. Chyba wiedział, że źle zrobił, gotowy też był przyjąć każdą karę, jaką właściciel mu zafunduje. O ile później dostanie jakąś kiełbaskę. Miał ochotę na kiełbaskę.
– Byłeś niegrzeczny, kolego – oznajmił Elian, zerkając na psa, który szedł teraz przy jego nodze. – Nie możesz tak robić, bo sprowadzisz na nas kłopoty, a wierz mi, jakoś nie mam ochoty walczyć obecnie z jakimikolwiek problemami.
Reprymenda powinna być o wiele surowsza, ale nie chciał stawiać siebie w złym świetle przy Deliah. Wystarczyło już, że spacer do restauracji to jakaś komedia pozbawiona krzty romantyzmu. Nie tak to sobie planował, był więc uważniejszy, by nie pojawiły się kolejne niespodzianki.
– Mam nadzieję, że jesteś głodna. – Odwrócił się w stronę przyjaciółki, która szła o niecały krok za nim. – To fajna knajpka, która nie tylko serwuje codziennie europejskie śniadania, by zaspokoić każde podniebienie, ale posiada też wydzieloną na plaży strefę, gdzie można usiąść pod parasolem i tam spożywać posiłek. To super przeżycie – z jednej strony masz promenadę i ścieżkę dla biegaczy, rolkarzy i rowerzystów, z drugiej zaś plażę i morze. – Zamyślił się na chwilę. – Może chcesz zjeść właśnie w tej strefie? Czy może sportowcy będą ci przeszkadzać? Czasami mogą być utrapieniem, wiem to z doświadczenia…
Zamilknął. Chciał ją zachęcić, by zjadła z nim na plaży, bo uważał to za lepsze rozwiązanie niż jedzenie tuż przed lokalem, gdzie czasami metr dzielił klienta od przejeżdżającego skutera i bywało wręcz niebezpiecznie.
– Elian – zaczęła łagodnym głosem Deliah – gdziekolwiek pójdziemy, będzie dobrze. Przecież wiesz, że ci ufam.
Dziewczyna chwyciła przyjaciela za dłoń i posłała mu delikatny uśmiech.
Zadrżał pod wpływem tego dotyku, ale wiedział, że to nic złego. Gdyby zechciała, trzymałby ją za dłoń, póki świat nie doczekałby się sądu ostatecznego lub sam siebie nie spali.
Chłopak także się uśmiechnął tym niewymuszonym, szczerym i uroczym uśmiechem, wskazał ręką przed siebie i zakrzyknął:
– W takim razie… Vamos!
Prowadził ją w dół uliczki, cały czas mając baczenie na Moneta. Naprawdę nie potrzebował, by sierściasty przyjaciel zniszczył mu śniadanie i w ogóle całą tę sposobność na pokazanie się w oczach Deliah z najlepszej strony. Choć znali się naprawdę długo, pragnął za każdym razem wywoływać na niej dobre wrażenie, by wreszcie zdołała spojrzeć na niego inaczej. Takie romantyczne śniadanie mogło mu pomóc. O ile tylko tego nie spieprzy ani Monet nie wejdzie mu ponownie w drogę.
Knajpka, do której zmierzali, faktycznie znajdowała się na rogu ulic, tuż przy drodze na plażę, jednak nie zajmowała jedynie lokalu w budynku, dzierżawiła także spory prostokąt plaży, przy której rozstawiono drewnianą budkę z barem, zaś pod parasolami ulokowano kilka stolików. To właśnie tam Elian chciał zabrać przyjaciółkę. Lubił tę restaurację, bo poza niesamowitym jedzeniem z różnych części Europy miał także miejsce, gdzie można było przywiązać czworonoga, by napił się wody i odpoczął, jeśli akurat wraca ze spaceru. Do tej pory labrador nie narzekał, kiedy tu przychodzili, był wręcz nadzwyczaj spokojny.
Malarz spojrzał na przyjaciółkę i uśmiechnął się do niej. Widział po jej twarzy, że dziewczyna jest oczarowana tym skrawkiem lokalu na plaży. Mimo że znali się od lat i dość często gdzieś wychodzili, nigdy tu razem nie jedli. To czyniło owe miejsce wyjątkowym, bo po raz pierwszy wspólnym, a to wywołało u Eliana nieco przyspieszone bicie serca.
– Zapraszam.
Chłopak zajął się przywiązywaniem przyjaciela do płotka w wyznaczonej dla zwierząt miejscu, a przyjaciółka ruszyła, by zająć miejsce. Malarz patrzył za nią, a myśl, że tego dnia wyzna jej swoje uczucia, stawała się coraz wyraźniejsza w jego głowie. Skoro to sobie postanowił, musiał podjąć odpowiednie działania. Za pierwsze z nich uznał odsunięcie krzesła Deliah i przysunięcie do stołu, za co obdarowany został niepewnym uśmiechem i lekkim rumieńcem. Nigdy nikomu tego nie powiedział, ale uwielbiał, kiedy dziewczyna się rumieniła.
– Na co masz ochotę? – zapytał, kiedy zaczęła przeglądać menu, jakie pozostawiono na stoliku. – Jeśli mogę zaproponować coś, co trafi w gust twojego angielskiego podniebienia, to zachęcam cię do spróbowania hash browns. Są genialne, bo mają jakiś odautorski, tajny składnik. Próbowałem podpytać kiedyś kucharza, co to takiego, ale nie zdradził. Powiedział mi, że szybciej umrze, niż zdradzi swój największy sekret. Więc więcej nie dociekałem.
Wiedział, że mógł to powiedzieć krócej, w o wiele prostszych słowach, ale zaczął się denerwować, to zaś często objawiało się właśnie przez słowotok. Deliah pewnie zdołała to już zauważyć, w końcu znali się nie od dzisiaj, nigdy jednak nie dokuczała mu z tego powodu, za co był wdzięczny. Choć i tak czuł się jak głupek, zachowując w ten sposób. Ech, życie nie mogło być sprawiedliwe.
– Zdam się na specjalistę, który bywał tu już niejeden raz – odpowiedziała Deliah.
Nawet nie zerknęła do karty menu. Hiszpańskie słowa i tak niewiele jej mówiły, do czego nie chciała się przed nikim przyznawać.
Elian uśmiechnął się do niej przyjaźnie.
– Tylko żebyś później nie narzekała. – Rozejrzał się, czy za barem zastał kogoś z obsługi, po czym skinął na kelnera, który zajmował tam miejsce. – Disculpe?
Mężczyzna w białej koszuli i ciemnych spodniach zbliżył się do nich z uśmiechem na ustach.
Buenos dias! Co państwu podać?
Buenos dias. Quremos dos desayuno ingles, dos cafes con leche y un jugo de naranja, por favor.
Entiendo. Zaraz wracam.
Odszedł, by przekazać ich zamówienie kuchni, a przyjaciele rozglądali się wokół, chłonąc atmosferę tego miejsca i ciesząc tym spokojnym, pełnym szumu morskich fal porankiem.
W pewnej odległości od ich stolika przechodziły trzy dziewczynki. Nie mogły mieć więcej niż dziesięć lat. Śmiały się z czegoś, jedna z nich trzymała w dłoniach piłkę plażową. Najwidoczniej planowały zagrać, nim dzień stanie się nieprzyjemnie gorący. Jedna z nich rozejrzała się po plaży. Kiedy jej wzrok napotkał Eliana i Deliah, dziewczynka przystanęła w miejscu, uniosła dłoń i zawołała:
Buenos dias, senor Méndez!
Przyjaciele spojrzeli w jej stronę, brunet uśmiechnął się pod nosem i także pomachał.
Buenos dias, chicas! ¿Que pasa?
– Dobrze, idziemy właśnie pograć, dopóki siatka nie jest zajęta – wyjaśniła ta, która zaczepiła swojego nauczyciela.
Jedna z jej koleżanek zebrała się na odwagę, by także się odezwać. Patrzyła przy tym na przyjaciółkę Eliana niczym w obraz.
– To pana nowa dziewczyna? Bardzo ładna.
Malarz spojrzał na Deliah, która właśnie spłonęła uroczym rumieńcem. Pragnienie, by ją pocałować, wzrosło jeszcze bardziej, ale musiał się opanować, w końcu nie chciał robić sceny, wyznając jej swoje uczucia. Wolał jej o nich powiedzieć, kiedy nie będą mieli żadnych świadków. I ogólnie w innym miejscu, plaża to zbyt oklepany temat na podobne wyznania.
Odchrząknął, dziwnie połechtany tym, że ktoś mógł uznać Deliah za jego życiową partnerkę, i przedstawił ją swoim uczennicom.
– To moja przyjaciółka jeszcze z nastoletnich lat, Deliah. Przyleciała z Anglii na wakacje.
Uznał, że tyle wyjaśnień wystarczy, by zaspokoić ciekawość dziewczynek. Te przeniosły wzrok z nauczyciela na jego towarzyszkę i wszystkie trzy skłoniły się z gracją.
– Bardzo nam miło panią poznać. Nie będziemy też przeszkadzać, bo naprawdę zajmą nam siatkę. Do widzenia!
Tak właściwie to dziewczynki miały kolejne pytania, ale naprawdę spieszyły się, by zagrać. Przecież pana Eliana można będzie wypytać o te przyjaciółkę, kiedy spotkają się na lekcjach – w końcu do ich szkolnych wakacji trochę czasu jeszcze pozostało. A dobrze będzie wiedzieć, czy lubiany nauczyciel wciąż jest samotny, czy może znalazł w końcu tą panią, którą im namalował podczas lekcji zapoznawania się z akwarelą.
Elian pomachał im, nim za bardzo się oddaliły.
– Do widzenia! – zawołał w odpowiedzi i uśmiechnął się. Przeczuwał, że uczennice nie dadzą mu spokoju, ale same odwlekły to przesłuchanie w czasie, mógł się więc skupić na przyjaciółce i na tym, by nic już nie szło inaczej, jak tylko po jego myśli.
Zerknął na Deliah, która także się uśmiechała, a robiła to tak szczerze, iż mężczyzna poczuł, że jego serce bije szybciej. I jest to nie bicie, które doprowadzi do zawału, ale informujące, że czuje się bezpiecznie.
Chciał coś powiedzieć. Coś, co zabrzmiałoby błyskotliwie, pokazałoby go jak elokwentnego jegomościa, ale właśnie w tej chwili podszedł kelner z zamówionymi napojami.
Zapach kawy wtargnął do nosów przyjaciół, którzy chłonęli go z największą przyjemnością. Już to zjawisko było oszałamiające. Kiedy zaś po dwóch chwilach przyniesiono talerze pływające w obfitościach, oboje z największych radością przystąpili do wspólnego posiłku. Podczas niego Elian zerkał na przyjaciółkę, która kolejny raz pokazywała mu, że zachowuje się jak dama – gdy on musiał naprawdę mieć się na baczności, by tłuszcz z kiełbaski nie kapał mu na brodę ani nie pobrudzić się sosem, w którym tkwiła przepyszna fasolka, tak Deliah jadła z prawdziwą gracją. Tak miło było na nią patrzeć, że w którymś momencie mężczyzna się zapomniał i zastygł z widelcem uniesionym nad talerzem. Zaniepokojone spojrzenie przyjaciółki go otrzeźwiło. Zarumienił się soczyście i na siłę wepchnął w siebie kawałek pieczywa. Prawie się nim zakrztusił, szybko więc sięgnął po kawę. Poparzył sobie nią język.
No świetnie, gorzej już chyba nie będzie, przemknęło mu przez myśl. Tyle wyszło z bycia dżentelmenem i właściwym towarzyszem śniadania.
– Czyżby ci smakowało? – zapytał z głupia. – Mówiłem, że mają tu niezłą kuchnię, dobrze, że niczego dzisiaj nie popsuli, bo poczułbym się urażony i zły, że mogłem cię okłamać.
Rzekł to, co ślina mu na język przyniosła. W jego mniemaniu pogrążył się jeszcze bardziej.
Chyba jednak to śniadanie nie jest takie idealne, dopadło go takie myślenie, przez co wyraźnie zmarkotniał. Do tego zawiało, a wiatr to nie było coś, czego by sobie teraz życzył.
Deliah już otwierała usta, żeby odpowiedzieć, kiedy nikczemny powiew zdmuchnął z jej głowy słomiany kapelusz. Zdziwiona chwyciła go w ostatniej chwili, uderzając przy okazji kolanem w stolik i mało nie wywracając się z krzesła. Tym razem to ona pomyślała sobie, że już bardziej taktowna nie mogła być… Ludzie, którzy również jedli właśnie śniadanie, spojrzeli na nią uważniej z dziwnymi minami, zastanawiając się, dlaczego zastygła w dziwnej pozycji, trzymając kapelusz w garści. To dlatego zacisnęła usta i spojrzała powolnie na Eliana. Nie wyglądał, jakby się śmiał, a raczej jakby się zaniepokoił, że zaraz stłucze sobie głowę o róg stołu. Tak powinien wyglądać waleczny rycerz gotowy do ratunku damy w opałach. Tym razem dama w opałach mogła się jednak uratować sama. Po prostu przeniosła się ostrożnie do normalnej pozycji i posłała przyjacielowi nieśmiały uśmiech.
– Oczywiście, że smakowało – odezwała się w końcu, uprzednio cicho chrząkając. – Bardzo urokliwe miejsce. Smaczne śniadanie. I ludzie dookoła wydają się być mili. I kelnerzy. I… twoje uczennice. I ty też. Znaczy… ty nie wydajesz się być miły, ty jesteś miły, w końcu cię znam. Nawet długo. Oczywiście to nie jedyne epitety, jakich mogę wobec ciebie użyć, ale… – Wstrzymała dech, zastanawiając się, jak może uciec z tego żenującego monologu. – Lubię cię, Elian – rzuciła bez zastanowienia, wewnątrz krzycząc. – Dziękuję za to wszystko. To… dużo dla mnie znaczy.
Teraz to na niego przyszła kryska. Zastygł niczym posąg, wpatrując się w przyjaciółkę, a serce w jego piersi biło tak szybko i mocno, że nie zdziwiłby się, gdyby sąsiadujący z nimi klienci restauracji zaczęli się za chwilę uskarżać na równy dźwięk dochodzący ze strony malarza i jego przyjaciółki. Mimo że pił kawę podczas tego śniadania, nagle zaschło mu w ustach, a pragnienie, by pocałować Deliah, stało się uciążliwe. Wiedział, że na to jest zdecydowanie za wcześnie, że nie chce robić tego, czując na sobie spojrzenia innych. To dlatego odchrząknął i wrócił do żywszej wersji siebie.
Nie zapomniał jednak przy tym o odpowiedzi. Bo być może to w końcu pomoże mu sięgnąć po swoje największe marzenia.
– Ja też cię lubię, Deliah. Bardzo. – W jego oczach pojawiły się iskry uczucia. – I nie ma za co, od tego są przyjaciele, by sobie pomagać i zawsze być obok.
Jemu też zdarzało się wewnętrznie krzyczeć, jak teraz, kiedy słowo „przyjaciel” stało się tym, którego szczerze nienawidził. Nie chciał go używać względem siebie czy Angielki, chciał, by było ono pierwszym słowem określającym ich relację, ale odchodzącym w cień, ustępującym innemu – „zakochani”. Chciał, by czuła to samo, co on. Dlatego, gdy po jego wypowiedzi zamilkła i wpatrzyła się w talerz, nadal trzymając w dłoni kapelusz, nakazał sobie stworzyć szybszy scenariusz na wyznanie. Wystarczyło rozejrzeć się trochę, by dostrzeć w oddali budynek, do którego mógłby ją zaprowadzić.
– Co powiesz na spacer na latarnię po śniadaniu? – zapytał, wpatrując się w Deliah. – Dawno już tam nie byliśmy.
Chciał jeszcze dodać, że przecież tam się wszystko zaczęło, bo to właśnie pod latarnią się poznali, tam nawiązali znajomość, tam też powinni zmierzyć, by wejść dosłownie na wyższy poziom, ale uznał, że tego mogłoby być za wiele, że mógłby ją wystraszyć. A to ostatnie, czego pragnął – by wystraszyła się, nim on wyzna jej miłość. Nie. Najpierw powie głośno, że jest w niej zakochany, kocha ją od lat, a dopiero później pozwoli jej się przestraszyć tych słów.
– Myślę, że to dobry pomysł – powiedziała z uśmiechem Deliah. – Dobrze będzie powspominać stare czasy. Choć… może nie do końca takie stare?
Zaśmiała się.
Jak najbardziej ją rozumiał. Stare czasy, które wydarzyły się raptem sześć lat temu, nie były aż tak stare. Sam mógłby je raczej określić mianem odległych, różnych od tego, co mieli obecnie. Nie byli bowiem nastolatkami zagubionymi w świecie dorosłych, a właśnie dorosłymi, którzy musieli mierzyć się z prawdziwymi problemami, stawiać czoła nowym wyzwaniom i nie poddawać się za łatwo. Do tego powinni podejmować dojrzałe decyzje, takie, które zwiążą ich z czymś lub z kimś na resztę życia. Sam dobrze wiedział, że nigdy nie porzuci malarstwa ani nauczania w szkole, bo było to dla niego spełnienie marzeń i powołanie, wciąż jednak brakowało ostatniego kroku, by podjął decyzję także w sferze prywatnej. A spacer na latarnię mógłby być odpowiednim dystansem do pokonania, by ze szczytu, patrząc na miasto, wreszcie spojrzeć w oczy prawdzie.
Uśmiechnął się do przyjaciółki ciepło.
– W takim razie postanowione. Jedzmy, póki Monet jeszcze nie daje o sobie znać. Jestem niemalże pewien, że za chwilę zacznie dopominać się o kiełbaski.
Kiedy śniadanie zostało zjedzone, a brzuchy napełnione, dwójka przyjaciół zapłaciła za posiłek, podziękowała kelnerowi i bez słowa ruszyła w kierunku plaży. Deliah widząc morze, poczuła w sercu dziwne ciepło. Niesforny wiatr zerwał się do biegu, podnosząc jej kapelusz, który szybko przytrzymała dłonią, a także sukienkę. Mimo piasku w ustach wciąż się uśmiechała.
– Wiesz, za każdym razem kiedy patrzę na morze, widzę coś pięknego – powiedziała cicho. – Nie jak w Anglii. Tam tylko wyjdziesz na plażę, a prawdopodobnie złapie cię deszcz.
Elian uśmiechnął się ciepło pod nosem. Zerknął w stronę Moneta kroczącego samym brzegiem i próbującego łapać fale. Rozumiał to, co czuje przyjaciółka, bo sam od zawsze był pod wrażeniem tego, jak morze jednocześnie jest tak piękne, jak i zwodnicze. Te dwie twarze bardzo go intrygowały, to dlatego tak często malował pejzaże morskie i zdecydował się na taki temat swojej pracy dyplomowej.
– Ja też lubię ten widok – powiedział, kiedy poczuł, iż powinien się odezwać. – Jako dziecko lubiłem go tak bardzo, że chciałem dotrzeć na koniec horyzontu. Nieważne, że wylądowałbym w Algierii. Któregoś razu zapakowałem się do pontonu i dałem się ponieść falom.
Wspomnienie stanęło mu też przed oczami. Miał wtedy nie więcej niż siedem lat, marzyło mu się odkrywanie nowych krajów i kultur, a ten dostrzegalny na samej linii horyzontu ląd zdawał się być upragnionym celem, który chciał zdobyć i odkryć na własną rękę. Wówczas myślał, iż wystarczy tylko wyruszyć, a cała reszta zadzieje się sama. Życie to jednak zweryfikowało i wskazało, iż podobne podróże muszą być jednak poprzedzone przez solidne przygotowanie.
Przyjaciółka przekręciła lekko głowę, by na niego spojrzeć. Jedną ręką przytrzymała kapelusz, by nigdzie jej nie odleciał.
– Jak to się skończyło? – zapytała zainteresowana, bowiem nigdy dotąd nie słyszała tej historii.
Jedynie wielkie historie nie potrzebują, by z opowiedzeniem ich czekać latami. Ta taką nie była, dlatego mężczyzna zarumienił się lekko, a uśmiech na jego twarzy stał się odrobinę gorzki.
– Mój tata wyłowił mnie trzysta metrów od brzegu, porządnie ochrzanił za takie pomysły i dobre pół godziny tłumaczył mi, dlaczego nie mogę się nigdzie ruszać, jeśli on albo mama nie mają mnie właśnie na oku. Zapytałem wtedy, czy skoro oboje się obudzili, to czy możemy popłynąć razem, to oberwało mi się jeszcze bardziej. Zabrano mi ponton, spuszczono z niego powietrze, a pozostawiono jedynie dmuchane motylki, z którymi na ramionach nie byłem w stanie popłynąć dalej niż dziesięć metrów. Tak tragicznie umarło moje marzenie. – Zaśmiał się. – Cóż, takie jest życie.
– Początek tej historii brzmiał całkiem zabawnie, ale potem pomyślałam, że jest dosyć smutna, szczególnie jeżeli chodzi o niespełnione marzenia. Czasami rodzicom zdarza się zabić w swoich pociechach nadzieję – powiedziała smętnie Deliah, patrząc przed siebie. – Ale wiesz? Teraz jesteśmy już dorośli, więc sami możemy decydować, w jaką podróż się wybierzemy. Moglibyśmy wybrać się kiedyś wspólnie do innego kraju, choćby na weekend. Z dala od Hiszpanii i Anglii.
Dziewczyna chwyciła przyjaciela za dłoń i zamachała nią wesoło, jakby byli tylko dwoma malcami chodzącymi po plaży. Do tego posłała mu jeden ze swoich uroczych uśmiechów.
Mężczyzna też chciał się tak uśmiechać, ale nie potrafił, bo w jego głowie istniała jedynie świadomość tego, że oto właśnie miłość jego życia trzyma swoją dłoń w uścisku jego dłoni i jest to najlepsze, co mu się zdarzyło na tym przerażającym świecie. Pochwycił jedynie cień wypowiedzi, ale zdołał ją przyswoić i szybko uknuć kolejny plan na realizację marzeń, tych wspólnych.
– W takim razie jedźmy. Gdziekolwiek chcesz, kiedykolwiek chcesz. Skoro cały świat stoi przed nami otworem, gotowy pokazać swoje bogactwo i piękno, skorzystajmy z tego. – Uścisnął jej dłoń jeszcze mocniej. – Ty i ja. Razem.
Tak bardzo pragnął widzieć ich jako dwie osoby patrzące i podążające w tym samym kierunku, ramię w ramię, bo właśnie to było dla niego definicją miłości. Tak bowiem zachowywały się według jego wyobrażeń dwie zakochane w sobie na wieki osoby. Chciałby być właśnie kimś takim dla Deliah, bo ona była taka dla niego. Najważniejsza na zawsze.
Jakże miło było tak spacerować wspólnie, w tym małym, ale znaczącym uścisku. Wyobrażał sobie to wcześniej, ale w rzeczywistości było to o wiele przyjemniejsze od oczekiwanego uczucia. Gdyby pozwoliła się trzymać za rękę już zawsze, obszedłby z nią cały glob i to nie jeden raz, a tyle, ile by chciała. Wreszcie czuł, że gdzieś przynależy – jego serce było tuż przy przyjaciółce, tu czuło się najbezpieczniej. W tym poczuciu gotowy był na kolejne kroki, już prawie nakazał sobie zatrzymać się i pochylić, by wreszcie ją pocałować, ale oto dotarli na wzgórze pod schody prowadzące na białą latarnię. Ze względu na porę – dopiero niedawno otwarto jej wrota – nie było jeszcze kolejki chętnych, którzy chcieliby spojrzeć na Calellę z najwyższego jej punktu, toteż nie stali długo, oczekując na zakup biletów. Monet, który chyba zdawał sobie sprawę z tego, że nie jest gwiazdą dzisiejszego dnia, zachowywał się już jak na wychowanego psa przystało i był grzeczny, kiedy Elian przypinał jego smycz do specjalnie wydzielonego dla czworonogów metalowego stojaka. Labrador czekał cierpliwie, aż będzie zabezpieczony, po czym siadł i zapatrzył się na swojego pana, jakby chciał powiedzieć: „idź, przyjacielu, ja sobie tu poradzę”. Elian pogłaskał go i odszedł ku przyjaciółce, by wraz z nią wejść trzynaście metrów w górę i znaleźć się jeszcze bliżej przejrzystego nieba.
Droga może nie była długa, ale dla kogoś takiego jak Deliah, która nie miała zbyt dobrej formy, podróż okazała się niemal wycieńczająca. Kiedy dobrnęła już do szczytu schodów, głęboko odetchnęła. Było jej niemal głupio, że to Elian musiał ją ciągnąć za sobą jak małe dziecko pozbawione sił, nie wyglądał jednak na zdenerwowanego. Cały czas się uśmiechał, co wręcz wzbudzało w Deliath podejrzenia, czy czegoś nie knuł.
– Chyba wchodzenie po schodach nie jest moim ulubionym sportem – powiedziała, jednocześnie śmiejąc się i próbując złapać oddech. Nieświadomie puściła dłoń swojego przyjaciela.
Nie podobało mu się to. Chciał jej dotykać, dlatego teraz to on chwycił ją za rękę, splatając swoje palce z jej, jak to powinno być.
– Moim też nie – odpowiedział, patrząc jej prosto w oczy, jakby chciał zajrzeć w jej duszę. – Ale dla takiego widoku jestem w stanie znosić to nawet codziennie.
Trudno było powiedzieć, czy mówi tak o krajobrazie miasteczka i morza, czy o swojej przyjaciółce, która jawiła mu się w tej chwili niczym najpiękniejsza istota na świecie. Właściwie to kimś takim w jego oczach już była i to od dawna.
Pociągnął ją w stronę barierki, gdzie przystanęli, chłonąc to jeszcze niezbyt gorące powietrze, obserwując palmy i tych malutkich ludzi, którzy zaczęli pojawiać się na plaży.
– Gdybym nie został malarzem – zdobył się na wyznanie – chciałbym być latarnikiem, mieszkać w takim miejscu i wskazywać właściwą drogę innym. Czy to nie jest marzenie nad wyrost? – zapytał, przenosząc wzrok na przyjaciółkę i uśmiechając się delikatnie.
– Naprawdę jesteś niepoprawnym marzycielem – odpowiedziała Deliah, dźwięcznie się śmiejąc. – Takie życie z pewnością byłoby proste, ale przyjemne. Chętnie bym cię tutaj odwiedzała, aby spoglądać na morze. Och, i oczywiście, żeby oglądać ciebie – mówiąc to, puściła przyjacielowi oczko. Dopiero po chwili zorientowała się, że mogło to zabrzmieć jak podryw, to dlatego szybko odwróciła wzrok w kierunku morza, ignorując rumiane plamy na twarzy.
On nie mógł tego jednak zignorować. Za bardzo grała sobie z jego sercem, dość miał domyślania się, czy to faktycznie oznaka zainteresowania, czy może tylko jemu się tak zdaje. To dlatego ustawił się bokiem do przyjaciółki i zapatrzył w profil dziewczyny, byle tylko zwrócić jej uwagę, byle tylko móc jej wreszcie powiedzieć.
– Chętnie bym cię tu gościł. Co więcej, chętnie miałby cię tu na stałe, przez cały rok i o każdej porze dnia, nie tylko podczas wakacji – powiedział szczerze.
Teraz albo nigdy. Wszystko dla tej jednej minuty, dla tego jednego wyznania.
– Deliah, już od dawna chciałem ci powiedzieć, że ja…
Jak to bywa w komediach romantycznych, zbiegi okoliczności spotykają się akurat w takich chwilach, kiedy mało kto sobie tego życzy, i wszystko psują. Zupełnie jak teraz. Kiedy Elian wreszcie chciał otworzyć swoją duszę na oścież i głośno powiedzieć, co czuje, tuż obok nich pojawił się jakiś napakowany gość i wykrzyknął w stronę Deliah:
Hola, chica! Como estas? Eres muy bonita, ¿quieres ir conmigo? – Puścił jej oczko i oparł się o barierkę, odsuwając od siebie zaskoczonego i lekko wkurzonego takim zachowaniem Eliana. – Puedo ser tu novio, solo habla una palabra – dodał i ukazał jej swój biceps.
W malarzu aż się zagotowało. Oczywiście, że Deliah była urocza, ale żeby tak prosto z mostu pytać, czy z nim pójdzie? I co to za przechwałka, że może zostać jej chłopakiem, tylko musi powiedzieć słowo? Nieznajomy nie wyglądał na żadnego dżina spełniającego życzenia, do tego zachowywał się jak buc. Tego Elian nie mógł znieść.
Disculpe – odezwał się i poklepał pakera po ramieniu. – Ella esta conmigo y no quiere ir contigo. Ven en algun lugar, por favor.
Był dla niego uprzejmy, choć może ten na to nie zasługiwał swoją bezczelnością. Pokazywał klasę, bo tak został wychowany. To chyba nie przypadło nieznajomemu do gustu, bo zmarszczył czoło i skierował się bardziej w stronę malarza. Po jego minie widać było, iż nie pasuje mu to, że ktoś niszczy jego podryw.
¿Eres su novio o solo amigo? – zapytał, po czym zaśmiał się. – Spierdalaj – rzucił, przechodząc na angielski, co i tak zabrzmiało u niego niezbyt wyraźnie, jakby było to wyrażenie, którym posługuje się rzadko, wtedy tylko, gdy chce kogoś nastraszyć.
Ale Elian się nie dał. Obszedł jegomościa i chwycił przerażoną Deliah za rękę.
– Chodźmy stąd – rzucił cicho, zły na wszystko, na cały wszechświat, że ten musiał mu popsuć akurat taki moment.
Dziewczyna nie musiała wcale znać hiszpańskiego, aby zrozumieć, o co chodziło. Cała krew odpłynęła jej z głowy, kiedy oglądnęła się przez ramię na obcego mężczyznę. To była tylko chwila. Usłyszała zaledwie brzdęk odblokowywanej broni, a potem strzał. Nie wiedziała nawet, w kogo był celowany pocisk. Poczuła, że Elian odsuwa ją gwałtownie na bok, jakby chciał osłonić przyjaciółkę. 
Bo jeśli kimś miał być, to nie księciem na białym koniu, a rycerzem, który przyjdzie na ratunek i obroni przed niebezpieczeństwem. Nawet jeśli będzie to oznaczało potworny ból powyżej biodra i coraz silniejszy zapach krwi.
Nie wiedział, kiedy znalazł się na posadzce, podejrzewał, że to wynik wystrzału. Wokół siebie usłyszał zamieszanie, kroki i czyjeś krzyki, ale nie starał się niczego wyłapać, o wiele ważniejsze było sprawdzenie, jak się miewa Deliah. Szukał jej wzrokiem, dopóki nie napotkał pełnego strachu wzroku ukochanej, która pochylała się nad nim. Uśmiechnął się, widząc ją całą i zdrową.
– Nic ci nie jest? – zapytał tak cicho, że ledwie sam siebie słyszał. Poruszył ręką, by na nowo pochwycić dłoń przyjaciółki.
Deliah ścisnęła go drżąco. Nawet nie powstrzymywała łez. Leciały ciurkiem wzdłuż policzków, zaznaczając mokre ślady na sukience.
– Nie o mnie powinieneś teraz pytać, Elian – powiedziała, śmiejąc się nerwowo.
Ktoś z boku powiadomił ją, że dzwoni już na pogotowie, dlatego skinęła dziękująco głową. Jeżeli wiedziała coś o ranach postrzałowych, to tyle, że łatwo można było się przez nie wykrwawić, to dlatego bez chwili zastanowienia oderwała kawałek materiału ze swojej sukienki i przyłożyła go do rany, starając się możliwie mocno ją uciskać. Nie przejmowała się przeciekającym materiałem. Po prostu chciała jakkolwiek pomóc swojemu przyjacielowi, jednocześnie starając się zapanować nad własnymi nerwami. Od widoku krwi strasznie kręciło się jej w głowie.
– Tylko nie zamykaj oczu – powiedziała spanikowana.
Zaśmiał się na tę prośbę, choć i to sprawiło mu ból.
– Nie zamknę, jeśli mnie pocałujesz.
Deliah jeszcze raz zaśmiała się niemrawo. Miała wrażenie, że chłopak nie do końca wie, co mówi. Sam wyglądał, jakby był zaskoczony, a może nawet i przerażony takim obrotem sytuacji. Postanowiła jednak, że spełni tę prośbę. Bała się bowiem, że już nigdy nie będzie miała okazji tego zrobić…
Bez głębszych rozmyślań pochyliła się nad Elianem i złożyła na jego ustach delikatny jak muśnięcie motylich skrzydeł pocałunek. Dopiero po chwili zorientowała się, że przecież nie musiało wcale chodzić o usta, a o policzek. Było już jednak za późno.
Uniosła ostrożnie głowę, ale nie spuściła wzroku z Eliana nawet na moment. Z rumieńcami na policzkach, które dodatkowo były mokre od łez, spoglądała prosto w oczy przyjaciela, czekając na jego reakcję.
– Dziękuję. Mogę prosić o więcej?
Nie był pewien, czy to powiedział, nawet nie był pewien, czy Deliah faktycznie go pocałowała, czy może to także mu się przewidziało przez tę utratę krwi, ale i tak był przyjemnie odprężony. W końcu czuł słodki smak na ustach. Uśmiechnął się. I wtedy wokół siebie zaczął widzieć napierającą czerń.
Nie, przemknęło mu przez myśl. Jeszcze nie skończyłem.
Chciał jej powiedzieć, co czuje, teraz, leżąc na szczycie latarni, ale wraz z upływem krwi tracił świadomość tego, co powinien robić. Wciąż z twarzą tak blisko ukochanej kobiety wyszeptał:
– Zaopiekuj się Monetem.
To było wszystko, na co się zdobył, nim opadły mu powieki, a on sam zanurzył się w nieprzeniknionej ciemności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz