piątek, 18 maja 2018

Twórcze dzieje [Cz.1] Era zeszytów (faza I, faza II)


Ostatnio wpadłam na pomysł, że stworzę serię pt. „Twórcze dzieje”, która będzie zawierała w sobie historię tego, jak zaczynałam pisać (głównie opowiadania). Przyznaję, że tworzę to poniekąd dla siebie, żeby uporządkować sobie w głowie, jak to wszystko się zaczęło, a w chwilach zwątpienia zajrzeć na bloga i zaczerpnąć nowej mocy, bo… Tak, opowiadania były dla mnie ważne, odkąd byłam dzieckiem. 
Zaglądając do dwóch dużych pudeł w domu rodzinnym, okazało się, że przez lata podstawówki, gimnazjum i trochę technikum, zgromadziłam ponad 30 zeszytów z historiami zarówno skończonymi, jak i nie. Później, jako siedemnastolatka, poznałam dobrodziejstwa, jakimi obdarza ludzi edytor tekstu. Teraz zeszyty służą mi tylko do zapisywania fragmentów i pomysłów na opowiadania wraz z mini rozpiskami (czasami żeby zapisać coś na studia lol). 
Lubię wracać do swoich pierwotnych opowiadań, niestety większość z nich sprawia, że chwytam się za głowę, ponieważ były przepełnione błahymi błędami i kruchymi opisami. Ale mimo wszystko… Hej, w tych historiach był jakiś zamysł! Zresztą… sami się przekonajcie!  
Oczywiście nie będą tu ukazane wszystkie historie, bo by mi miejsca nie starczyło, poza tym wiele z nich zaginęło bez śladu w mojej pamięci bądź materialnie. Część pierwsza zawiera w sobie 3 fazy, z czego dwie zostaną opisane w tym poście. 

Pudełka ze wszystkimi opowiadaniami, jakie wykopałam z szafy


PSIE KŁOPOTY [2005 rok]

To moje pierwsze opowiadanie, tak. Napisałam je w 3 klasie podstawówki! To dziwne, ale wciąż pamiętam, że do pisania zainspirował mnie mój własny dziecięcy sen o uciekających przez pola pieskach, które próbowałam uratować. To były czasy, kiedy zdarzało mi się pisać „mój” przez „u”. Więcej było w tej historii rysunków niż treści, ale o czym mogło pisać dziecko? Pamiętam tylko tyle, że bohaterami były adoptowane dzieciaki: Konrad i Diana, którzy mieli psa imieniem Donna i, która pewnego dnia, urodziła mnóstwo psów (jak w „101 dalmatyńczyków”, wow). No i zaczęły się przygody dzieci z psami… Ucieczki, źli ludzie, poznawanie nowych przyjaciół... Czyli to, co 10-latki lubią najbardziej

Tak, dobrze widzicie. Rodzicóf (poprawiłam się!), pokuj, lalke. Mistrzem ortografii nie byłam.
Chociaż plus za to, że wiedziałam, iż przed "a" powinien być przecinek!

LEŚNE TAJEMNICE [2006 rok]

                W klasach 4-6 szczególnie szczególnie upodobałam sobie pisanie opowiadań. Miało to związek z tym, że na języku polskim dostawałam zawsze średnie oceny ze wszelakich referatów i rozprawek, a kiedy miałam za zadanie napisać opowiadanie – dostawałam zawsze piątki i pochwały, że moja wyobraźnia nie zna granic (o czym pani od polskiego raczyła powiedzieć nawet mojej mamie, każąc mi się w tym kierunku rozwijać). Leśne tajemnice to historia, którą pisałam zawsze na nudnej matematyce w 4 klasie. Aż pewnego dnia przyłapała mnie na tym matematyczka. Jak bardzo było mi głupio, kiedy przeczytała tę historię i zaniosła ją do mojej polonistki! Na szczęście miałam dobre nauczycielki. 
              O czym mogły opowiadać Leśne Tajemnice? Otóż o maleńkich mieszkańcach lasu, a dokładniej o grupce przyjaciół, która przeżywała… leśne przygody. Pamiętam tyle, że główną bohaterką była wróżka, która nazywała się Karina, oprócz niej występowała jakaś Róża, Wiktoria, Elfi i Dawid (ktoś by się jeszcze znalazł).

Ach, ta cudownie nabazgrana okładka! 
Podróż była miła i nudna, a bohaterka się WYGUPIAŁA. 

                W podstawówce nie pisałam może wiele opowiadań (choć wierszyki już tak), ale wiem, że gdzieś pod koniec 6 klasy założyłam z koleżankami niejakie Wspomnienia z Hogwartu, czyli historię dotyczącą Huncwotów, ale o tym trochę niżej!


WSPOMNIENIA Z HOGWARTU [rok 2008-2011?]
(Harry Potter)

Opowiadanie, do którego mam największy sentyment. Na początku tworzone z koleżankami – każda z nas przybrała oczywiście damskie pseudonimy, podobne do tych huncwockich. Co ciekawe, do tej pory nazywam swoją koleżankę Lunatyczką, a ona czasami mnie Łapą – to miłe wspomnienie! Pamiętam również, jak goniłam po boisku (ze wszystkimi Huncwotkami) za chłopakami, którzy okazyjnie nam to opowiadanie kradli (jednego nawet za to stłukłam, przez co zostałam nazwana wariatką). 
Głównymi bohaterkami historii były oczywiście: Lily Evans (Rogata, ha!), Dorcas Meadowes (Łapowata), Hermiona Flower (bo nie było ambitniejszego imienia, czyli Lunatyczka), Lynn Rose (Glizdogonka). Dziewoje skopiowały Huncwotów i założyły grupę o podobnej nazwie, której kuźwa tutaj nie użyję, bo aż wstyd. Powiem tylko tyle, że łączy się ono ze słowem „sweet” (resztę sami sobie dopowiedzcie...). Pamiętam, że nasze osławione WzH pisałyśmy w damskiej toalecie na przerwach (idealne miejsce) i często odgrywałyśmy na żywo sceny z naszej historii. Po kilku miesiącach WzH stało się tak naprawdę moją historią, a dziewczyny ją tylko czytały. WzH doczekało się również bloga, który do niedawna istniał jeszcze w sieci, ale niestety Onet postanowił skończyć ze wszystkimi blogami i… bum, nie ma. Ale wiecie co? Zachowałam kilka fragmentów w swoich plikach!
MAG, czyli Marauders and Girls było niczym innym, jak przerobioną wersję WzH (które miało 8 tomów zeszytowych). Pisałam je może do 2, 3 klasy gimnazjum. Dzięki temu blogowi poznałam mnóstwo świetnych ludzi, z którymi pisałam mniejsze potterowskie fanfiki. Z jedną poznaną w internetach koleżanką, zaczęłyśmy nawet pisać opowiadanie z postaciami z naszych opowiadań na Gadu-gadu. To był chyba pierwszy raz, kiedy pisałam z kimś historię przez internety! 
Pamiętam, że to był rysunek na nagłówku, który użyłam na blogu

MAG zostało również polecone przez Onet na głównej stronie – radości nie było wtedy końca, szczególnie, że przybyło mnóstwo nowych czytelników i po zawieszeniu MAG wielokrotnie pytano, kiedy historia będzie kontynuowana. Cóż, miała być kontynuowana, ale najwyraźniej Onet usunął e-maila.
Można powiedzieć, że MAG zapoczątkowało moją fazę na pisanie fanfików do wszystkiego, co oglądałam i czytałam. Największą jednak fazę, zaraz po Harrym Potterze, złapałam na… Czarodziejkę z Księżyca.

– Tak!!! Nasz wspaniały szukający James Potter złapał znicza! A to co?! To na pewno dzieło naszych znanych i lubianych Huncwotów! – darł się Shane, wskazując na wieeelki napis szybujący w powietrzu: „Puchar Qudlitcha jest już nasz!”. Uradowani Gryfoni ruszyli w stronę wieży Gryffindoru, by świętować swoje zwycięstwo. No i nie obeszło się oczywiście bez imprezy...

NEW SAILORS [tom 1], CHIBI SERIES [tom 1-3], SAILOR COSMOS [tom 1-2]
(SAILOR MOON)

              (…) Soi tymczasem stała na balkonie oparta o ścianę i wpatrywała się w różne zakątki miasta. Dziwne, lecz wreszcie doceniła to i owo. Na przykład, że w życiu ważniejsza jest przyjaźń, niż obżeranie się.

        A więc… Czarodziejka z Księżyca. Był to przełom podstawówki i gimnazjum. Moje samodzielne opowiadania, w których jednak znowu występowały moje koleżanki. Oczywiście musiałam stworzyć własne bohaterki, a więc – Sunnyanne Miumi (Czarodziejka Słońca, która była… Nie zgadniecie kim!), Leylah Takamoto (Czarodziejka z Syriusza), Soi Toya (Czarodziejka z Xeny). Historia może miała nowe wątki, ale dużo skopiowałam od oryginalnej Sailor Moon. Chociażby przybywanie dzieciaków z przyszłości do teraźniejszości.   

To była jedna z małych bohaterek tej opowieści. Madrid. Wzorowana trochę (bardzo) na 
ChibiUsie z SM. 

– Jak cię Momo zostawi, to wtedy ciocia Leylah da mu w mordę! – odparła Lee. Jednak szybko zatkała usta.
– Leylah! – wrzasnęła oburzona Sun. – I później się dziwić, że same „cholery” latają po domu…
– Co masz na myśli?
– Twoje słownictwo! Wszędzie tylko CHOLERA! Zamknij mordę! I tym podobne!
– No jejciu, daj sobie spokój. 
– Cholela! – krzyknęła mała Madrid, robiąc zdenerwowaną minę.
Dziewczyny zamarły.

Z tą historią również mam dużo miłych wspomnień. Co prawda nie publikowałam jej nigdzie, bo wstydziłam się chwalić swoim zainteresowaniem, ale jednak miałam czytelniczki w postaci koleżanek, które również podzieliły się jakimś swoim fragmentem, zapisanym w zeszycie. Właśnie w tej historii powoli zaczął uwidaczniać się mój… humor. Może nie był jeszcze na wysokim poziomie, ale bywało, że czytając tę opowiastkę, nawet się uśmiechnęłam. Na dodatek powstało mnóstwo rysunków związanych z tą serią, a nawet komiks! Zresztą… Sami zobaczcie!


ERHIO KNIGHTS
(Mahou Shoujo Lyrical Nanoha)

Historia będąca kolejnym fanfikiem. W gimnazjum załapałam fazę na anime, dlatego powstał ogrom animcowych fanfików. Bardzo lubiłam swojego czasu Nanohę (nawet ją dubbingowałam na osławionym NanoKarrin). Tym razem było to opowiadanie, które miało jakiś zamysł fabularny!
Gdzieś daleko poza Ziemią istniała kraina nazwana Erhio, gdzie mieszkały dziewoje-rycerze-czarodziejki. Pewna ich grupa miała za zadanie pilnować małej sześcioletniej dziewczynki imieniem Nihine, która posiadała tajemnicze zdolności, mogące wyrządzić na świecie wiele zła. Pozornie niewinna Nihine zamieniała się czasem w potwora, a wszystko za sprawą niejakiej Naritai, która była duchem, podróżującym za nią krok w krok. Pewnego dnia rycerze Erhio zgubili małą Nihine, transportując ją w inne miejsce i… tak oto dziewczynka trafiła na Ziemię, do bohaterów znanych już z Mahou Shoujou Lyrical Nanoha.

„Widzisz, Nihine na zaginęła”
„Ha, niby jak?”
„Nieważne. Jesteś nam potrzebna. Dobrze wiesz, że Naritai zrobi wszystko…
„Ta, wiem. Zakłóca sygnały, co?”
„Można tak powiedzieć. Znajdziesz ją?”
„I przyprowadzę osobiście”

Frise i Nihine, a w tle ten zły duch, Naritai (tak, tak, cudowne rysunki z gimby)

To pierwsze opowiadanie, które miało w sobie tak wielu interesujących i rozbudowanych bohaterów! Wszystkich nawet narysowałam, dokładnie określając ich zainteresowania, imiona, charaktery itd. Uważam, że  ci bohaterowie zasługują akurat na uwagę. Tak samo fabuła, choć była lekko... naiwna i przesłodzona. 

– Aha – burknęła Gekka. – Żyjesz?
Tym razem popatrzyła się na Ayu.
– U-umarłam.
– A, to dobrze, mniej zmartwień.

To dowodzi temu, jak wielu różnych bohaterów musiałam wtedy stworzyć.
(I ten bardzo poprawny zapis w języku angielskim...)

TEAM ZERO; I LOVE YOU AND I HATE YOUR; KONOHA GIRLS, OPOWIADANIA NA KARTKACH

          Najwcześniejszym anime, na które załapałam fazę, poza Czarodziejką, było Naruto. Ile powstało fanfików z tego uniwersum, to głowa mała. Dużo z nich znajdowało się na kartkach, które leżą luzem w pudle, a które pisałam na lekcjach z koleżanką, stworzyłyśmy sobie wówczas dzieci Naruto i Hinaty, oraz Sasuke i Sakury – wiecie, że w sumie nawet nie bardzo się pomyliłyśmy, jeżeli chodzi o zakończenie prawdziwego Naruto? Nasi bohaterowie byli podobni do tych z Boruto! 
                 Z Naruto powstało również mnóstwo shotów, ale gdzieś poginęły! Pamiętam, że wtedy znalazłam się na forum AS, gdzie z nowo poznanymi osobami (z niektórymi z nich rozmawiam do dziś, a nawet spotkałam się na żywo w swoim dorosłym już życiu <3) tworzyliśmy różne historie. Każdy miał tam swojego ukochanego, miałam i ja – padło na Itachi’ego Uchihę (o zgrozo). Pamiętam, że pisałam różne historie z moją OC (czyli Mitsunidą) w zeszytach, ale wielu z nich nie mogłam znaleźć. 

Postacie z opowiadania Konoha Girls (postaciami były koleżanki z forum)

            W skrócie: Team Zero to historia, w której nie pojawiają się postacie z Naruto. Występuje tu Mitsunida, czyli moja własna bohaterka, która ma potężną moc (jak zawsze) i pewnego dnia przywołuje swojego złego klona, będącego uosobieniem jej mocy – nazywa go: Sarunida. I tak oto dziewoje-ninja sobie podróżują, zbierając swój własny zespół, który nazywają właśnie Team zero. 
             I love you and I hate you to historia o Sasuke i Sakurze. Jednotomowa, skończona. Wciąż czuję wstyd, że w ogóle lubiłam ten paring. Czuję wstyd, że taka historia i to jeszcze o takim tytule powstała.
        Konoha Girls. Historia, gdzie znowu pojawia się Mitsunida, a nowe postacie łączą się z postaciami z Naruto. Są to czasy, kiedy wszyscy bohaterowie są jeszcze kurduplami sprzed prawdziwego Naruto.

INNE: XDESUNOTO, RAINBOW CHARA, BECOME A PATISSIERE…

Od zawsze miałam fazę na robienie rysunkowych okładek do swoich historii


        Czyli historie, które zostały rozpoczęte, ale nie zostały skończone.
      xDesuNoto, czyli parodia Death Note’a, którą pisałam z koleżanką (Shizu). Wszystko było tam na opak. Np. Raito nazywał się Naito i był dziewczyną, a Ryuk nosił różowe sukienki. Pamiętam, że zrobiłyśmy cosplayową sesję zdjęciową do tej historii, podczas której to ja byłam krótkowłosym Naito z różowym notesem, zabijającym śmiechem. Cóż.
        Rainbow Chara. Opowiadanie pisane z koleżanką (Madzią).  Związane z anime Shugo Chara. Już nawet nie pamiętam, o co tam chodziło, ale postacie wyglądały obiecująco!
        Become a patissiere. Historia na podstawie anime Yumeiro Patissiere o szkole, gdzie uczniowie uczą się piec. Główna bohaterka, chyba Madeleine (ta moja faza na to imię) trafiła do szkoły, do której chodzili oryginalni bohaterowie. I tak oto się z nimi poznała, bo oczywiście była koksem wypieków…

Bohaterki opowiadania Rainbow Chara, Nanami i Naoko.

       Wszystko, co powyżej opisałam, pochodzi raczej z okresu podstawówki-gimnazjum. O tym, co działo się w technikum, już w następnej części Ery zeszytów. A później nadejdzie czas na edytory tekstu, gdzie już bardziej będę się chwalić poszczególnymi fragmentami swoich historii. 

2 komentarze:

  1. Hej :)
    Rany Julek, jaką musiałaś mieć wyobraźnię jako dziecko! No, no, tyłu historii się nie spodziewałam. Wiesz, że poczułam się zainteresowana na tyle, by chcieć je poczytać? Co z tego, że kiedyś ortografia była problemem, przecież każdy z nas musiał się nauczyć poprawnej pisowni polskich wyrazów (z czym niektórzy nawet jako dorośli mają problem).
    Widać, że przez większość życia byłaś twórczą osóbką. Oby wena i wyobraźnia nigdy Cię nie zawodziły!
    Czekam na fazę trzecią.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ahhh !!co to za wspaniałe czasy były :D Pamiętam jak złamałaś klapę kibelka hahaxd albo nasze zebrania w łazience... :D Zabawe gumkami i jak chciałam być Hermioną :P A Łapowata zawsze Ci pasuje bo zawsze rękoma wywijasz (uderzenia przypadkowe w ręke )XD
    Pozdrawiam Lunatyczka

    OdpowiedzUsuń