April, Thomas i Dean poznali się na studiach filmowych - April i Tom mieli zostać aktorami, Dean montażystą. Trójka przyjaciół ze studiów obiecała sobie, że ich znajomość będzie trwała nawet po zakończeniu uniwersyteckich zmagań. April wiedziała, że w życiu może polegać tylko na swoich przyjaciołach, ale czy we wspólnie wynajmowanym mieszkaniu zaakceptują jeszcze jedną, małą istotę, która się w niej rozwijała? I co ma zrobić z miłością, którą darzy Thomasa?
Świat, w którym bliźniaki nie mają prawa bytu nie jest światem, o którym nastoletnia Laurelai marzyła. Żyjąc w strachu, że prawda o jej anomaliach moralności wyjdzie na jaw, znienawidziła cały rząd Anthei z całego serca. Jej siostra Linyive, która była zabitą przez rodziców złą bliźniaczką, nigdy tak naprawdę nie zniknęła i starała się uprzykrzać jej życie na każdym kroku. To właśnie przez nią Laurelai trafiła do obozu resocjalizującego dla młodych buntowników, który w rzeczywistością okazał się więzieniem dla prawdziwych kryminalistów. Laurelai nie czuje się tam dobrze, na dodatek popełnia największy błąd swojego życia... Odzywa się do Averaya Lavely'ego - psychopatycznego dzieciaka, polującego każdej nocy na wymarzone ofiary. Czy ich znajomość może zakończyć się dobrze?
Co zrobić, kiedy jesteś sam w domu i czai się na ciebie krwawy demon? Na dodatek nie zostawia na twoim lustrze makabrycznych wiadomości jak inne potwory jego pokroju, a wczuwa się w rolę twojej własnej matki, przypominając ci o podstawowych rzeczach, jak robienie prania. Czy jest możliwość, aby się z nim dogadać? Czy może... to już czas na mnie?
[4] Przeklęty mag
Byłem magiem, królem prostych ludzi, cudotwórcą i Bogiem. Kiedy ktoś desperacko pragnął spełnić swoje życzenie, przychodził właśnie do mnie. Do tej pory nikt nie przetrwał trzech dni w opuszczonej i groźnej Lavii. Do czasu, kiedy nie pojawiła się dziesięcioletnia dziewczynka, pragnąca ocalić matkę od śmierci...
Nie żyłem. Do cholery, ja naprawdę nie żyłem i nigdy nie sądziłem, że trafię akurat do piekła! Cholernego, psiego piekła, gdzie będę maltretowany! I pomyśleć, że tyle serca włożyłem w wychowywanie Dantego...
[6] Między dobrem a złem: król jest tylko jeden
Mijała właśnie ósma rocznica upadku zamku królewskiego. Dziesięcioletni Ade, przyszły władca Noirceurie z niecierpliwością oczekiwał, aż będzie mógł przejąć władzę i zakończyć odwieczną kłótnię o tron. Wraz ze swoim rodzeństwem, bliźniakami - Anais i Evenem, postanawia wyruszyć do ruin, żeby zbadać pozostałości jego dawnego domu. W całym zamku zachowała się tylko jedna komnata - niedoszłego króla Ithiela. Co się w niej kryło?
[Historia pisana z Królikiem, nawiązuje do serii:
"Między dobrem a złem"]
[7] Koszmarne opowieści
[9] Bez przeszłości
[12] Nie będę milczeć
Takich snów jak ja to nikt nigdy nie miał! Tak naprawdę to nie potrafię już śnić normalnie... Koszmary uczepiły się mnie jak rzep. Z tej okazji wybrałam się do przerażającej pani psycholog, w końcu musiałam się komuś wygadać. Tylko... czy za tańczącego w spódniczce hula Matta Damona nie zamkną mnie w psychiatryku?
Jestem szefem cukierkowego kartelu i jestem w trakcie planowania... słodkiej rewolucji. Na przekór władzy, na przekór państwu! Odzyskajmy naszą wolność!
[9] Bez przeszłości
Zioła zbierałam zawsze o poranku. Okryte rosą
rośliny zmrożone przez zimne wieczory były świeższe i zdrowsze niż te spalające
się w słońcu w godzinach południowych. Maści, które z nich sporządzałam, były
dzięki temu skuteczniejsze. Nauczył mnie tego ktoś, o kim już dawno nie
pamiętałam.
Byłam
okropnym cukiernikiem. Jeszcze kilka miesięcy temu pracowałam u wuja, który
przyjął mnie pod swoje skrzydła z litości, więcej miał jednak z tego powodu
szkód niż korzyści. Może opanowałam już sztukę pieczenia puszystych biszkoptów,
nie przypalając ich z wierzchu (nauka tego zajęła mi kilka miesięcy), może
potrafiłam ubić najprostszy krem ze śmietany i dodatku kakao czy wiórków
kokosowych, jednak do innych czynności mnie nie dopuszczano, a już szczególnie
nie do dekorowania tortów.
W końcu
ją dopadłam. Po latach uciążliwych poszukiwań, udało mi się przycupić dziwkę
obok płonącego Notre-Dame – patrzyła na ten smutny krajobraz, szeroko się
uśmiechając, zupełnie jakby bawił ją widok niszczejącej w płomieniach budowli. Na
całe jej cholerne szczęście, udało mi się zobaczyć Notre-Dame, zanim jego dach
posypał się jak popielny wiór, zdobiąc podłogę w gustowną szachownicę.
To ona ponosiła winę za to zdarzenie. Tak
naprawdę ponosiła winę za każde złe zdarzenie, jakie aktualnie miało miejsce w
obrębie Ziemi, ale nie każdy o tym wiedział.
Nie tylko ja ją ścigałam. Ale tylko ja ją
znalazłam.
[12] Nie będę milczeć
Moja
matka miała w zwyczaju powiadać, że dziecko jest największym darem, jaki może
podarować kobiecie los. Rodząc, słyszałam z tyłu głowy jej moralizujący ton
głosu, nakazujący mi się zamknąć. Ból powinnam przyjąć milcząco i z dumą, w
końcu miliony kobiet na tym świecie właśnie w tym momencie znosiło katusze, aby
powołać na świat swojego potomka. Cóż, aktualnie miałam to głęboko w dupie.
Lustro.
Falująca tafla stopionego oblicza. Szkło pękające w szyderczym uśmiechu.
Pozłacana rama, która przepychem odwraca uwagę od brzydoty patrzącej na ciebie
każdego dnia. Wiesz już, że jego tworzywo jest nietrwałe. Niedługo pęknie.
Posypie się w kryształowe drobinki przypominające diamentowe łzy. I tyle będzie
w tym piękna, ile brzydoty.
Życie
było szare pod warunkiem, że akceptowałeś taki stan rzeczy. Nikt nie zamierzał
polewać go bezinteresownie farbami we wszystkich kolorach tęczy. Ty sam
musiałeś to zrobić, jeżeli chciałeś przetrwać pod bezbarwnym parasolem
codzienności.
Zmieniła się – to była moja pierwsza myśl,
kiedy zobaczyłem ją przechodzącą obok piekarni.
W zamyśleniu mógłbym jej nie poznać, miałem jednak wystarczająco dobry węch, aby
wyczuć zapach kwiatowych perfum, jakie zawsze używała. Jak w spowolnionym
trybie filmu, obróciłem się i dostrzegłem falujące na wietrze brązowe włosy,
których boczne kosmyki zostały ściągnięte gumką i umoszczone z tyłu głowy. Ich
końcówki pozostały rude.
Na
kolejnym zakręcie, gdzieś obok kuchni, Rianne minęła dziewczynę, na którą nie
zwróciła najmniejszej uwagi. Dopiero gdy ta chwyciła ją za dłoń, zorientowała
się, że to osoba, którą znała. Los najwyraźniej miał nad nią opatrzność...
Oriana
doskonale wiedziała, w jakie miejsca zapuszcza się księżniczka. Jako dwórka
nauczyła się już podążać za Rianne niczym jej drugi cień, by w razie czego
służyć pomocą. Najczęściej przebywały w pobliżu sypialni księżniczki. Nie dość,
że dzięki temu wiedziała, że w razie komplikacji zdoła ją szybko
przetransportować w bezpieczne miejsce, to na dodatek tylko tam były w stanie
ukryć się przed wścibskimi spojrzeniami dworskich plotkar, a Rianne nigdy nie
schodziła z ich języków. To dlatego obecność przyjaciółki na najniższych
kondygnacjach zamku, na dodatek w skrzydle kuchennym, wyraźnie ją zaskoczył.
Czuła, że coś jest nie tak.
Pociągnęła
Rianne bliżej ściany, stając za marmurową kolumną. Z troską przyjrzała się księżniczce.
Nie wyglądała za dobrze. Położyła dłoń na jej ramieniu.
–
Zgubiłaś się, księżniczko?
– Nie, jestem pewna, że najlepsza droga ucieczki jest w tamtą stronę, ale dziękuję za troskę.
– Nie, jestem pewna, że najlepsza droga ucieczki jest w tamtą stronę, ale dziękuję za troskę.
Obok mnie stoi kubek wypełniony po brzegi
herbatą. Nazywam to skażoną wodą. Ona już nigdy nie będzie tak czysta jak ja.
Na dodatek wypełnia jakiś frajerski różowy kubek z wielką głową białego kota z
czerwoną kokardą na głowie. Poniżej coś pisze, ale nie umiem czytać, w końcu
nie narodziłam się po to, żeby być wykształconą. Ja miałam po prostu płynąć.
Wydawało się, że Świat
Rzeczy Martwych upatrzył sobie mnie jako kogoś, kto nie miał prawa istnieć. A
jednak wciąż istniałam. Może to sprawka Losu, który przewidział dla mojej osoby
zupełnie inny koniec? Może przeznaczone było mi zostać bohaterem własnego domu,
kiedy ten doszczętnie spłonie, zostawiając mnie na samym środku zgliszczy z
lekko przypaloną grzywką i paczką pieczonych orzeszków w dłoni? Taki scenariusz
również przewidywałam, bowiem nie istniały dla mnie rzeczy niemożliwe.
Kim tak naprawdę jestem? Czuję się jak wirujące
w przestrzeni, niezintegrowane
cząstki chaosu Wszechświata. Ktoś dodał do mego stworzenia zbyt dużo swawolnych
elementów, zbyt dużo szczypt wszystkiego, by utworzyć konkretny obraz określany
jako „Ja”. Nie jestem spójnością wrażeń i zmysłów, tylko barwną plamą okazyjnie
przeplatającą się z czernią i bielą. Czuję się, jakbym bezustannie biegła po krętej, wyboistej ścieżce, w
której sceneria zmienia się z prędkością wyznaczaną przez mrugnięcie oka.
–
Nie mam czasu, bo idę spotkać się z kimś innym. Muszę odwołać nasze wyjście.
–
Dobrze, rozumiem to.
Znów to robisz.
Zmieniasz ludzi jak rękawiczki. Czuję, że cały świat kręci się wokół ciebie, a
ja jestem tylko jego małą cząstką. Użyteczną, kiedy mnie potrzebujesz.
Niepotrzebną, gdy są obok ciebie inni ludzie. Gdy mnie nie zauważasz, świat
jakby się kończy. Zostaję w nim sama, słaba i zależna od losu.
Czasami lubię być
wulgarna. Bo mogę.
Czasami lubię napierdalać
uderzać kijem baseballowym w blaszane rzeczy, które ktoś porzucił na wysypisku
śmieci jak nakurwiające zdechłym mięsem trupy. Bo mogę.
Czasami marzę o tym,
żeby cały świat wypierdolił wystrzelił w kosmos razem ze mną i
wszystkimi tymi liżącymi sobie dupę typkami, których nie stać na choćby
odrobinę szczerości. Bo za marzenia nikt jeszcze nie kara, więc tak, wciąż
mogę.
Wszyscy jesteśmy
bułkami. Różnią nas kształty, różni nas poziom wypieczenia, różni nas
struktura. Niektórzy z nas są twardzi na zewnątrz, a miękcy w środku, niektórzy
zaczęli już nawet pleśnieć, czy to od środka, czy jakiejkolwiek innej, mniej
widocznej strony. Nie można wrzucić pieczywa do jednego wora, a więc nie można
potraktować nas jednorako, bo ile bułek,
tyle ludzi. Można by powiedzieć, że każdy został wypieczony z innych
składników, i z tym też się można zgodzić, ale czy wszyscy mamy inne nadzienie?
Rzekłabym, że oprócz bycia bułką, łączy nas dżemowe wnętrze. Żywo czerwone,
nieporządnie przemielone, z kawałkami dużych owoców bądź truskawkowych błonek i
nasionek. Nasze nadzienie nie jest jednolite i nie jest gładkie, różnimy się za
to między sobą smakiem.
Przysiadam do laptopa wciąż ubrana w
piżamę. Dół pasiasty, szaro-biały, z różową wstążeczką i obrazkiem
disnejowskiego Dzwoneczka, który paraduje w tej swojej krótkiej sukieneczce i
udaje, że tańczy, co oddaje nieco parodyjny wydźwięk wymuszonego pozowania. Góra
czerwona, jak dorodny pomidor, na koszulce uśmiechnięty kot (jakby koty
potrafiły się uśmiechać), a na dole napis „Sleep well”. Nie, nie spałam dobrze.
Ponoć żyję w stanie ciągłego zagrożenia. Nie żebym sądziła, że lada moment
spadnie mi na głowę latający spodek, ale coś z tym niepokojem jest na rzeczy,
zupełnie jakbym była gotowa, że lada moment wydarzy się coś złego, a ja wtedy
będę mogła powiedzieć: ha, nie zaskoczyłeś mnie, losie, bo wiem, że bywasz
gnojkiem!
– Detektyw Jack Daniels
i detektyw Glen Morgain.
Spojrzałem ukradkiem na
kumpla, który właśnie pokazał starszemu patologowi sfałszowaną odznakę.
Powtórzyłem jego gest, ale miałem przy tym o wiele bardziej kamienną twarz.
Naprawdę nie mógł wymyślić ambitniejszych imion? Właśnie przyznał się do tego,
że jego ulubionym trunkiem było whisky. Widząc minę patologa, odniosłem
wrażenie, że nasza misja właśnie zyskała status nieudanej, ale najwyraźniej los
nam sprzyjał, bo mężczyzna wyłącznie skinął głową i machnął ręką, jakby nie
obchodziła go obecność jakichś tam podrzędnych detektywów.
Znalazłam szkło, a nawet tonę szkła. Otaczało
mnie zewsząd, zalewając otoczenie rozmnożonym odbiciem w karykaturalnych
odsłonach. Nawet to stojące bezpośrednio przede mną nie było prawdziwe. A może
jednak? Ja się nie uśmiechałam, ale ono szczerzyło krzywe zęby, łypiąc
malutkimi, zmrużonymi oczkami, którym wystarczyłaby kropla czerwonego barwnika,
aby nabrały demonicznego wyrazu. Kiedy uniosłam chudą, bladą dłoń, wiedziałam,
że powinna być prosta, a jednak w lustrzanej krzywiźnie sprawiała wrażenie
połamanej gałęzi. Wystawiony ku górze palec wskazujący zamienił się w ostrze
noża – odbijał się od niego blask słońca wdzierającego się przez niewielką
szparę w drzwiach donikąd. Porażona światłem zacisnęłam powieki. Odbicie to
wykorzystało. Wbiło narzędzie zbrodni prosto w moje ludzkie serce. Zabolało.
Zabolało, zmusiło do wyciśnięcia kilku łez, ale ostatecznie doprowadziło do
satysfakcji. Cierpienie było wyzwalające.
– Zabrakło masła.
Wszyscy w domu
wstrzymali oddech. Ojciec przecierał dłonią spocone czoło, matka stała w kuchni
z załamanymi rękami, gotowa zsunąć się na podłogę, babka mało nie spadła z fotela,
a młodsza siostra rozdarła japę. Rysiek stał zaś pod oknem, czując nadchodzące
mdłości. Czy to już objawy choroby? Dzisiaj spędził aż minutę przy otwartym
oknie… A może to tylko panika?
– Jak to zabrakło
masła?! – spytał gniewnie ojciec. Ze złości cały poczerwieniał na twarzy. – W
zeszłym tygodniu kupiliśmy cały karton masła, do cholery! – Uderzył pięścią w
stół, przez co łyżeczka w cukierniczce podskoczyła, rozsypując wkoło białe
drobinki.
– Nie wiem! – pisnęła matka,
która była już blisko paniki. Spocone dłonie wytarła nerwowo w czysty,
wykrochmalony fartuch. Kiedy zauważyła, że nie myła rąk przez ostatnie dwie
minuty, szybko pobiegła do kuchni, naciskając na dozownik zamontowany w ścianie.
Teraz dozowniki wisiały w każdym pomieszczeniu i były na bieżąco uzupełniane.
W końcu znalazłem
właściwe mieszkanie – niewielką kawalerkę w samym centrum miasta, gdzie
zamieszkałem z psem. Żyło nam się tutaj dobrze, choć miejski szum za oknem nie
sprzyjał właściwemu odpoczywaniu, podobnie jak sąsiedzi tłukący się za ścianą.
W swoim małym pokoju słyszałem prowadzone przez nich rozmowy. Dzięki temu
wiedziałem wszystko o ich życiu – znałem nawet najmroczniejsze sekrety, które
nie powinny wychodzić poza prywatną sferę człowieczej egzystencji. Była w tym
pewna wyższość. Zazwyczaj siedziałem w pokoju cicho – tak samo mój pies nie
uchodził za zbyt głośnego, nikt więc nie zdołał się zorientować, że ściany są
tak cienkie, że pojęcie intymności traci tutaj swoje znaczenie. Czułem się pod
tym względem lepszy, ale tylko pod tym. Tak na ogół marzyłem, żeby moje
istnienie pochłonęło piekło.
Nie
mam pomysłu.
Siedzę przed laptopem
od kilku godzin (a może nawet dni), próbując tchnąć w moje zimne, blade palce
trochę ożywczej mocy nazywanej przez innych weną.
Gdyby powstała
jednoosobowa Kamasutra związana
wyłącznie z pozycjami na kanapie, zapewne byłabym jej autorką, szczególnie
jeżeli dołożyć do tego takie elementy jak laptop, kot, poduszka, pluszaki,
telefon… Nie żebym uskuteczniała samozadowalanie się kotem. To byłoby
zdecydowanie zbyt chore, nawet jak na mnie. Chodzi raczej o leniwe ćwiczenia ze
zmianą pozycji w miejscu, w którym przebywam cały dzień. Jednymi słowy:
udawanie produktywności w sposób nieproduktywny. W tym byłam akurat dobra.
Życie to seria zadań,
zarówno ważnych, jak i przyziemnych. Ostatnio nie potrafię wykonywać żadnych
zadań, a co dopiero tych najważniejszych, które już z oddali krzyczą do mnie
czerwonymi wykrzyknikami, oznaczającymi koniec terminów. Liczę na ludzką
wyrozumiałość, bo wciąż jeszcze wierzę, że nie jesteśmy na tym świecie sami ze
swoimi problemami. Liczę na czas, choć wiem, że niemiłosiernie pędzi, nie
patrząc nigdy wstecz.
Zaczynam od
przyziemności. Powoli podnoszę się z klęczek i zrzucam ciężar z ramion. Ten ból
w sercu jeszcze zostawiam, bo jest cenną pamiątką. Kiedy już zniknie, zostanie
po nim blizna wspomnień, tych smutnych i wesołych. Wtedy będę musiała pójść
dalej, bo życie wciąż się toczy.
Nie rozumiem ludzi, bo cóż to za dziwne,
dwunożne, szalbiercze istoty,
zadzierające nosy wysoko ku niebu? Myślą, że bez problemu sięgną szczytu,
uciekając od syzyfowych prac, a tak naprawdę wciągają przez bezdenne jaskinie
nozdrzy smogi stęchłych miast, zabijających powolnie ich wnętrza toksynami
rzeczywistego trwania. Sam próbuję czasem sięgnąć ciemnego firmamentu, lecz
migoczące wskazówki pozostają miliony lat świetlnych poza zasięgiem mojej
świadomości. Bratem mi tylko wyobraźnia i mój własny niestrudzony egocentryzm.
Czerwień. Stop.
Zatrzymaj się. To jest właśnie ten moment. Na przemyślenia. Rozejrzyj się
wkoło. Stań ponad głowami bujającymi w chmurach. Spojrzyj ukradkiem na ludzi
oczami samozwańczego antropologa. Pomyśl, nie oceniaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz