Alianci Nocy


– Kurwa.
Uniosłam powieki i spojrzałam zaspanym wzrokiem w sufit. Jak zawsze reagowałam na każdy najmniejszy dźwięk żywym pobudzeniem. Byłam czujna jak mysz, która starała się wsłuchać w ciche syczenie węża chcącego ją pożreć na śniadanie. Maru była właśnie jak taki wąż. I lubiła mnie budzić o najmniej dogodnych porach.
– Czego znów przeklinasz? – spytałam ochrypłym głosem, przecierając zamglone sennością oczy. Sięgnęłam dłonią za siebie, gdzie na białym stoliczku leżał telefon ubrany w chujowo zadrukowany (ale wciąż tani) pokrowiec, którego jedyną zaletą było trio uroczych Pusheenów sadowiących się pod tęczą. Była ósma rano, i tak, dla człowieka, który spał do jedenastej, to poważne wykroczenie poza zasady klubu naczelnych śpiochów.

– Czy wy też tak macie, że kiedy ktoś za wami idzie, wyobrażacie sobie, że chce was zajebać łopatą?
– Nie – padła zgodna odpowiedź.
– Bo wiecie, można by sobie wizualizować, że ktoś wbija wam nóż pod żebra, ale ja tam zawsze widzę oczami wyobraźni człowieka z łopatą.


[3] We all must be dreaming this life away

Tej nocy nie mogła zasnąć. Przewracała się z boku na bok, przeklinając w duchu zbyt miękką poduszkę, szorstką kołdrę i księżycową poświatę, która przebijała się przez cienkie zasłony. Była wykończona, a mimo tego organizm nie pozwalał jej na sen.
             Wciąż nie czuła się dobrze wśród obcych ścian. Przez ostatnie lata podróżowała w samotności po całej Astrantii, próbując stąd uciec, aż w końcu została złapana. Teraz siedziała tutaj, w Berthaire, znowu pełniąc rolę niewolnicy Havela Danneville’a. Tym razem jednak przypieczętował tę więź magią, której nie mogła tak po prostu złamać. Dopóki nie umrze, będzie zmuszona podążać za nim nawet do piekielnych otchłani, gdzie w końcu wtrącą go wrogowie. 

Byłbym głupcem, gdybym poddał się stwierdzeniu, że czekałem na ten moment przez całe swoje życie. Tak naprawdę czekałem na niego od kiedy ukończyłem dwanaście wiosen. Wtedy przysiągłem sobie, że choćbym sam miał odejść raz na zawsze z tego marnego padołu, zemszczę się na rodzie, który zabrał mi wszystko, co posiadałem.

– Zgubiłaś się, księżniczko? – spytałem milutkim głosem, uśmiechając się tak słodko, jakby ktoś polał mnie miodem.
Zdziwiona Nadia d’Ambray spojrzała na mnie przez ramię, zaciskając usta w dzióbek i marszcząc czoło. Nie podobało jej się to, że przerywałem tę zaiste przednią zabawę.

– Nie, jestem pewna, że najlepsza droga ucieczki jest w tamtą stronę, ale dziękuję za troskę. – Kiedy szarpnęła ręką, ja wciąż trzymałem ją w mocnym uścisku. Spojrzała na mnie z wyrzutem, ale szybko się poddała. Wiedziała, że byłem od niej silniejszy. – Nie umiesz się bawić, Nate – powiedziała obrażonym głosem.


Nie wiedziałam dokładnie, w którym momencie wybiła północ. Może wtedy, kiedy pod prysznicem śpiewałam Jingle bells, wyrażając tym samym skrytą nienawiść do jesiennego czasu, który nastał w najmniej oczekiwanej, październikowej chwili. Może było to wtedy, kiedy myłam zęby i w myślach narzekałam, że moje dziąsła są tak słabe, że jakby ktoś mi przypierdolił, to krew polałaby się strumieniami. A może wtedy, kiedy ścieliłam łóżko i przyglądałam się z charakterystycznym dla mnie mordem w oczach dziurom w nowiusieńkiej, niebieskiej pościeli. Czynność nie była ważna. Po prostu w pewnym momencie zorientowałam się, że jest już kilkanaście minut po północy, a ja leżę do góry brzuchem i wpatruję się tępym wzrokiem w sufit, zastanawiając się, czy to będzie dzień, w którym poczuję, że się starzeję. 



– Zjesz to wszystko sama?
Nathaniel uniósł wysoko brew. Przyjrzał się podejrzliwie wszystkim dziesięciu opakowaniom, które ścieliły i tak już zaśmiecone biurko, nie pozostawiając na nim nawet wolnego skrawka przestrzeni. Dietę cholera strzeliła, chociaż może powinnam powiedzieć: koronawirus, wtedy wyszłabym na większego śmieszka. Wiecie, epidemia cholery, pandemia koronawirusa… Taki wewnętrzny żart.
– Nie – mruknęłam raz jeszcze, skupiając się na czymś innym.
Właśnie przewijałam zabytkowe strony w Wordzie zapisane czcionką Comic Sans MS w rozmiarze dziesięć, bez akapitów, bez normalnej interlinii i generalnie bez niczego. Liczyłam na to, że po tym wszystkim nie będę musiała złożyć szybkiej wizyty o okulisty, a potem zahaczyć przy okazji o psychiatrę. Niektórych typografia naprawdę bolała… Zaraz. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, czym jest typografia.
– Czy mogę...
– Nie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz