The Strange Academy


[1] Upadek

Kiedy tylko otworzyłam oczy, wiedziałam, że moje życie jest skończone. Miałam tylko trzy szanse. I zmarnowałam je w przeciągu miesiąca. To nie była do końca moja wina. Czasem wystarczyło po prostu kilka słów, żeby wszystko nagle wziął szlag. Tym razem szlag wziął szkołę. Gdyby jej fundamenty tak po prostu pękły, a całość runęłaby jak World Trade Center w 2001 roku, byłabym tak samo zadowolona z tego faktu, jak dziewięćdziesiąt dziewięć procent uczniów – może poszłabym nawet na upamiętniającą tę chwilę imprezę nad rzeką, gdzie lałyby się litry piwa. Ale nie mogłam się cieszyć, skoro to ja byłam sprawczynią tego chaosu. To niemal cud, że nikogo nie zabiłam. Za to posłałam mnóstwo osób w stanie krytycznym do szpitala. Jestem jeszcze za młoda na więzienie, ale do poprawczaka o zaostrzonym rygorze na pewno mnie zamkną. Cóż rzec, synonim mojego imienia to: młodociana kryminalistka niepotrafiąca zapanować nad emocjami. I pomyśleć, że na co dzień byłam bardziej chłodna niż wybuchowa…  

[2] Superbohater

W przeciągu kilku sekund pogodziłam się z nadchodzącą karą, która mogła pozbawić mnie życia, jednak kiedy poczułam, że moje nogi dotykają posadzki z niemałą pomocą obcych dłoni, zrozumiałam, że przesadziłam z dramatyzmem. Nieznajomy stojący na dole złapał mnie pod pachami i przytrzymał w tej niewygodnej pozycji, pozwalając mi na złapanie równowagi. Zaskoczona spojrzałam w górę, wyginając szyję pod niewygodnym kątem.
– Cześć. Może to niespodziewane powitanie, ale musisz przyznać, że godne prawdziwego superbohatera ratującego damy z opałów – powiedział rozbawiony chłopak.

[3] Siódemka niezwykłych


– Zamknięta w sobie na cztery spusty, niby całkiem zwyczajna, a jednak posiadająca nieco wybuchową naturę – powiedziała kojąco niskim, kobiecym głosem, niepasującym do nastolatki. Czy była jakimś pieprzonym jasnowidzem? – Pasujecie do siebie z Vreiem. – Nie powstrzymałam się i wydałam z siebie ciche parsknięcie, zwieńczone ironicznym uśmieszkiem. Czarne brwi Isy zwęziły się do środka, ukazując niezadowolenie. Wyprostowała się powoli, patrząc na mnie z pewną wyższością. Uśmiech od razu zszedł mi z twarzy, co najwyraźniej jej się spodobało. – Masz szczęście, że Vrei to mój przydupas. Niechętnie go oddam, chyba że za wysoką cenę. Na przykład za… – Udała, że się zamyśla, przykładając zgrabnie palec wskazujący do ust – za cenę duszy. Uwielbiam targować się o dusze. – Zaśmiała się dźwięcznym, wysokim głosem.


Czy potrzebowałam zostawać sama na sam ze swoimi myślami? Niekoniecznie, ponieważ nie wiedziałam, co mam myśleć o nowej sytuacji. Czułam się jak w jakimś dziwnym śnie, który nie był ani trochę realny. Jak życie jednej osoby mogło zmienić się tak gwałtownie jednego dnia? Najpierw wysadziłam szkołę, a potem wylądowałam na posterunku, gdzie groził mi wyrok w postaci zamknięcia w jakimś szpitalu dla dziwnie uzdolnionych dzieciaków, które były niebezpieczne dla otoczenia. Nagle pojawił się jakiś dziwny pan William, który zapłacił za mnie jak za niewolnika i zabrał ze sobą do swojej dziwnej akademii, gdzie znajdowały się osoby o niewyjaśnionych zdolnościach. Moje nudne dotąd życie właśnie teraz stało się dobrym materiałem na sztampowy komediodramat. Szkoda tylko, że główna bohaterka nie była godną uwagi osobą.

[5] Nazywam się Channey

Spodziewałam się, że kiedy już przekroczę próg pogrążonego w chaosie pomieszczenia, wszyscy umilkną i spojrzą na mnie z takim samym niepokojem, z jakim robiły to dzieciaki w sierocińcu, ale zamiast tego zostałam przywitana jeszcze głośniejszymi okrzykami osób, które kompletnie nie zwracały na mnie uwagi. To było zupełnie nowe doświadczenie. Szybko zdałam sobie jednak sprawę z tego, że mieszkańcy tej dziwnej akademii mogli nawet nie wiedzieć, jak bardzo niebezpieczne bywały moje ukryte moce. Niech tylko wybuchnę, a sam pan William będzie chciał mnie stąd wyrzucić. A wtedy nie gwarantuję mu, że ktokolwiek przyjmie taką niebezpieczną nastolatkę jak ja z powrotem do sierocińca. Prędzej wyląduję na ulicy, a stamtąd droga prosta do grobu.


Moja historia zaczęła się w momencie, w którym zostałem wyjęty z pogrążonego w ciemnościach pudła. Zmrużyłem wówczas oczy, próbując rozeznać się w sytuacji. Oto co widziałem: trzymające mnie dziecko płci żeńskiej o jasnych blond włosach i piekielnie zielonych oczach, które z powodzeniem mogły udawać kocie. Nie spodziewałem się ujrzeć dziecka, raczej hordy rozszalałych Indian z dzidami. Wydawało mi się, że to ich ostatni raz widziałem, ale najwyraźniej kiedy wkładali mnie do kotła, to musiało oznaczać, że moje życie dobiegło końca. Teraz przeżywałem swój kolejny żywot. I znowu byłem wątłym, małym kotem, którego los zależał od ludzi. Jakież to uwłaczające.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz