Tą opowieść wymyśliłyśmy z Cleo już kilka miesięcy temu (jak nie cały rok!). Dopiero niedawno udało nam się skończyć rozpiskę i jak się szybko okazało... shot nie będzie krótki. Uznałyśmy, że dobrze będzie go podzielić na kilka części. Specjalnie na Nowy Rok napisałyśmy pierwszą, dosyć krótką część. Nie bije na głowę treścią i stylem, ponieważ w czasie pisania miałyśmy dużo na głowie, ale przynajmniej opisuje jak to się wszystko w relacji Eliana i Deliah zaczęło. Jeżeli chodzi o poszczególne partie tekstu... Cleo odpowiada za Eliana, ja za Deliah, ale początkowe opisy podzieliłyśmy pomiędzy siebie. Rozmowa dwójki nastolatków na plaży jest zwyczajna, miła i przyziemna, ale... cofnijmy się wstecz w naszym życiu: czy ktoś rzucał się sobie od razu w ramiona? (Tylko SadisticWriter). Lubię tą naszą dwójkę bohaterów i nie mogę się doczekać pisania innych części, kiedy będą już starsi!
SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!
PS. Pojedziemy kiedyś razem do Calelli! Już zbieram hajsy.
***
Lipiec
2008 r.
Letnie wieczory mają to do siebie, że przynoszą
ze sobą nie tylko piękne zachody słońca i bryzę znad morza, ale także
gwieździste niebo, pod którym tak chętnie się spaceruje.
Elian wychodził z Monetem na spacer zawsze o tej
samej godzinie. Szedł tą samą trasę, bo tylko idąc nią, mógł pozwolić sobie na
spuszczenie swojego przyjaciela ze smyczy – w innych okolicznościach Monet
zawsze wbiegał w kałuże, na trawniki lub gonił Bogu winnych rowerzystów.
Jedynie ścieżka przy plaży pozwalała mu na wyszalenie się bez narażenia jego
pana na nieprzyjemne spojrzenia i kąśliwe uwagi. Oczywiście nie była to
całkowicie bezludna trasa, ale raczej nikt nie zapuszczał się w te rejony o tak
późnych godzinach. Kołyszące się na morskim wietrze palmy zagęszczały tę część
plaży w większym stopniu niż inne piaszczyste tereny Calelli, dlatego ludzie
bali się tędy chodzić. W ciągu kilkunastu lat swojego życia Elian nasłuchał się
historii o duchach nawiedzających Playa de Garbi, na szczęście w żadne nie
wierzył. Gdyby nawet natknął się na jakiegoś ducha, nie przestraszyłby się go,
a jedynie zapragnął namalować. To było jego konikiem, małą obsesją, z której
chciał uczynić za kilka lat swój sposób na zarabianie przyzwoitych pieniędzy.
Malował wszystko, co tylko wzbudziło w nim fascynację, co przyciągało go grą
światła lub najzwyklejszym pięknem, dlatego podczas spacerów zabierał ze sobą
szkicownik, by nie pozwolić żadnym, przychodzącym nagle do głowy obrazom uciec,
zanim zdąży je na dobre złapać. Bywały dni, kiedy spędzał poza domem kilka
godzin, żeby tylko zapełnić kolejne strony szkicownika, bywały jednak dni,
kiedy nic w otoczeniu go nie interesowało i szybko wracał do mieszkania.
Najczęściej upamiętniał przyrodę, monumenty, symbole, krajobrazy, najrzadziej
malował ludzi, ale chciał to zmienić. Tyle, że nie łatwo było znaleźć modela,
który będzie chciał mu pozować. Owszem, mógł powołać się tylko i wyłącznie na
swoją wyobraźnię, ale był perfekcjonistą. Marzył o jakiejś niebrzydkiej
dziewczynie, która byłaby jego malowniczym obiektem do upamiętniania na
płótnie. Nie spodziewał się, by szybko ją spotkał. Miał siedemnaście lat i
szczerze mówiąc, do tej pory nie poznał jeszcze dziewczyny, która
zaintrygowałaby i zainspirowała swoim wyglądem, jak i charakterem. Owszem, miał
wiele koleżanek ze szkoły i z podwórka – mieszkanie w bloku dawało możliwość
poznania wielu rówieśników obu płci – ale żadna z nich nie przykuła jego uwagi.
Nie sądził, by miał znaleźć swoją muzę podczas zwykłego spaceru.
Elian zapomniał, że los rządzi się swoimi
prawami i bywa przewrotny. Taki niewidzialny skurczybyk, który zawsze czyni na
przekór nam. Dla niego również miał już plan na życie.
Kiedy chłopak przechadzał się pomiędzy drzewami,
usłyszał cieniutki, delikatny głos. Należał do kobiety, a może nawet do
nastolatki. Śpiewała jakąś spokojną piosenkę w języku angielskim. Miała typowo
brytyjski akcent. Elian mógł się założyć, że nie pochodziła z Hiszpanii. Trwały
wakacje, więc Calella przyjmowała w swoje progi wielu turystów, widok jednego z
nich nie byłby dla niego czymś nadzwyczajnym, raczej nadzwyczajne było to, że
jeden z nich miał odwagę przybyć na Playa de Garbi w nocy. To przypominało
scenę z jakiegoś filmu grozy.
Eliana przeszyły dreszcze. Przez chwilę poniosła
go wyobraźnia i wyobraził sobie, że to jedna ze zjaw odbywała koncert na plaży.
Szybko nakazał sobie jednak spokój. Nie można ulegać podszeptom własnej
zdolności imaginacji, kiedy nie wiedziało się, co tak naprawdę się dzieje. A
działo się to, że Monet, który jeszcze przed chwilą szedł przy jego nodze,
nagle zniknął w ciemności, czego Elian nie dostrzegł, odrobinę przerażony
możliwością obcowania z duchem i zasłuchany w dziewczęcy śpiew. Kiedy zdał
sobie sprawę z tego, że nigdzie nie ma psa, zaklął soczyście:
– Joder!
Tego brzydkiego słowa nikt nie był w stanie
usłyszeć, bo poza śpiewającą postacią i nim samym na plaży nie było nikogo.
Światło pobliskiej latarni wyjątkowo raziło go w oczy. Przymknął je, by za
chwilę otworzyć. Uderzył się otwartą dłonią w twarz.
– No przecież! – wyszeptał, po czym puścił się
biegiem w stronę budowli. Śpiew dziewczyny stał się lepiej słyszalny,
towarzyszył mu aż do asfaltowej ścieżki prowadzącej do latarni. Przystanął
lekko zdyszany i zadarł głowę. Starał się w półmroku dojrzeć biszkoptowego
labradora. Zamiast tego ujrzał dziewczynę – tę, która ze swojego głosu czyniła
piękno. Zamarł, rozwarł usta, przybrał głupią minę, a w jego głowie pojawiła
się myśl: „znalazłem ją”.
Nieznajoma przerwała swój śpiew, ponieważ Monet
rzucił się na nią z łapami i okazał jej swoją psią radość. Początkowo wyglądała
na przestraszoną – nic dziwnego, w końcu nie na co dzień ktoś okazuje tyle
radości na widok obcej osoby – ale później sama zaczęła się śmiać ze swojego przerażenia.
Przecież tak kochany pies nie mógł jej zrobić niczego złego!
– No, już, już – powiedziała łagodnie i
podrapała Moneta za uchem. Pies wyglądał, jakby miał za chwilę sprzątnąć cały
piach z plaży swoim ogonem. Labradory na ogół były miłe i towarzyskie. –
Uciekłeś komuś? – spytała dziewczyna, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że
nieopodal niej stoi Elian. Patrzył na nią i czuł się dziwnie, przyglądając się
jej długim i lśniącym włosom, zgrabnej kibici (dlaczego pomyślał kibić zamiast
talia? Przecież nie żył w dziewiętnastym wieku!), starał się złapać jej wzrok,
by dowiedzieć się, jakiego koloru ma oczy. Wiedział już – serce mu to
podpowiadało – że oto znalazł tę, którą chce namalować.
Pozwolił sobie zapomnieć o Monecie, za to
wyciągnął z dużej kieszeni bojówek szkicownik, z drugiej naostrzony ołówek i
poczynił to, co kochał nad życie – zaczął rysować.
– To twój pies? – padało nagle nieśmiałe
pytanie. Dopiero teraz dziewczyna zdążyła się zorientować, że nie jest na tej
plaży sama. Obok niej stał jakiś nastolatek z dziwnym wyrazem zaciętości na
twarzy. Chyba coś rysował, tylko co?
Elian spłoszył się, gdy dosłyszał słowa
nieznajomej, zażenowany przeniósł na nią oczy. Patrzyła na niego, a on doszedł
do wniosku, że ma bardzo fotogeniczną twarz. Mogłaby nią reklamować różne
kosmetyki, gdyby tylko chciała. Choć wydawała mu się na to zbyt nieśmiała.
Odchrząknął i schował ze siebie dłonie ze swoim
wyposażeniem. Już szykował się do odpowiedzi, kiedy skonstatował, że dziewczyna
odezwała się do niego po angielsku, a on szykował się do odpowiedzi po
hiszpańsku. Szybko się zreflektował, dziękując jednocześnie za podwójne
pochodzenie.
– Cześć, tak, jest mój. Monet, do nogi!
Labrador zaszczekał radośnie i podbiegł
posłusznie do swego pana. Spojrzał na niego w górę i zamachał ogonem, jakby
chciał mu powiedzieć, że to spotkanie odbyło się tylko dzięki niemu. Nie
powinien go karcić, tylko pogłaskać!
– Jest… przyjazny – odezwała się dziewczyna. Jej
zawstydzenie zdradził gest drapania się po policzku. Gdyby na Playa de Garbi
było jaśniej, można by było dostrzec dwie rumiane plamy na jej twarzy.
Elian uśmiechnął się. Niewiele osób mówiło mu,
że Monet to przyjazny psiak, większość oceniała go jako przerośnięte bydlę,
które w każdej chwili może zaatakować. To nie wina Moneta ani rodziny Eliana,
że labrador wyrósł na większego, niż zakładają wszelkie książki o psach. Po
prostu taki jego urok.
– Tak, masz rację – odpowiedział. – Bardzo lubi ludzi
oraz głaskanie, więc kiedy tylko nadarzy się okazja, korzysta z niej, by poznać
kogoś nowego. – Przykucnął i rozłożył ręce na bok. – Chodź do mnie, Monet!
Labrador zamachał radośnie ogonem i podbiegł do
chłopaka o ciemnych włosach, prawie zwalając go z nóg. Elian zaśmiał się i
spojrzał na dziewczynę.
– Jestem Elian, a ten psiak to Monet. Mieszkam
tutaj, często przychodzę na tę plażę. A ty skąd pochodzisz? Mówisz po
angielsku, ale nie wyglądasz mi na typową Angielkę, nie masz takiego poważnego
wyrazu twarzy.
Dziewczyna poczuła się jeszcze bardziej
zawstydzona. Chłopak wyglądał jej na towarzyskiego, wręcz zalał ją falą
informacji. Próbowała to wszystko poskładać sobie w głowie, trochę zwlekała z
odpowiedzią.
– To tylko stereotyp – odpowiedziała z niewinnym
uśmiechem i złożyła ręce za plecami. – Nie wszystkie Angielki są poważne –
umilkła na chwilę, po czym zdała sobie sprawę z tego, że w przeciwieństwie do
chłopaka nie przedstawiła się. – Ach, przepraszam. Jestem Deliah – odezwała
się. Wiatr rozwiał jej rude, poskręcane włosy, które sięgały ramion. Musiała
założyć ich kosmyk za ucho.
Elian nie wyglądał jej na typowego Hiszpana.
Cały czas rozważała, czy przypadkiem nie jest Anglikiem. Bardzo dobrze mówił po
angielsku.
– Pochodzisz stąd? – spytała, pragnąc podtrzymać
rozmowę. Nie znała tu jeszcze nikogo, może to dobry moment na zawarcie
znajomości?
Elian uśmiechnął się. Dziewczyna była
sympatyczna, jeszcze nie uciekła, choć pewnie wiele innych juz by uciekło,
słysząc początkowo głos z ciemności. A skoro wydała mu się miła to przestał
ukrywać notes i ołówek – schował je z powrotem do kieszeni, po czym pogłaskał
Moneta za uchem.
– Tak. Urodziłem się w Calelli i szczerze mówiąc,
nie chcę się stąd ruszać.
– Nie wyglądasz na Hiszpana – wymsknęło się
Deliah. – I… twoje imię jest… – Dziewczyna nie dokończyła. Nie wiedziała jak to
powiedzieć, nie chciała przecież obrażać chłopaka twierdząc, że jego imię jest
dziwne.
Chłopak zaśmiał się pod nosem, bawiło go to, jak
zachowuje się Deliah – z dystansem, a jednocześnie z nieukrywaną ciekawością.
Cieszył się, że jednak nie spotkał ducha, a żywego człowieka, z którym można
pogawędzić.
– Masz racje, nie do końca jestem Hiszpanem, w
połowie jestem Anglikiem, to zasługa matki. A imię to połączenie imion Elijah i
Julian. Rodzice nie potrafili dojść do porozumienia, żadne nie chciało
odpuścić, więc poszli na kompromis. Ty masz za to ładne imię, jak kwiat – skomplementował
ją, na co właścicielka rudych włosów zarumieniła się lekko.
– Mój tato jest ogrodnikiem – odpowiedziała z
niewinnym uśmiechem. – Domyślasz się więc pewnie skąd to imię, a co do twojego…
nie miałam nic złego na myśli – dodała szybko, wystawiając przed siebie ręce w
obronnym geście. – Jest… ciekawe. – Deliah miała ochotę dodać: jak ty.
Elian nadal się uśmiechał. Czuł, że w tej
dziewczynie jest cos fascynującego. Miała piękny glos – jako brat wykształconej
chórzystki umiał poznać, kto otrzymał talent do śpiewu – ale sama też była
bardzo ładna.
Czekaj – upomniał się – przecież to wciąż
nieznajoma, nie twórz dla was malowniczej przyszłości.
Ponownie pogłaskał Moneta. Dopiero teraz dotarło
do niego, że właściwie są jedynymi ludzi na całej plaży. Co Deliah robiła tu o
tej porze? Zapytał ją o to, po czym szybko dodał:
– Jest późno, jeśli chcesz to cię odprowadzę,
tylko mi powiedz, gdzie mieszkasz.
– To miłe, dziękuję – powiedziała dziewczyna z
uśmiechem. – Nie wiem jaka to ulica, bo jestem tu dopiero od wczoraj, ale
mieszkam mniej więcej tam. – Deliah wskazała palcem gdzieś za palmy. – Na
wzgórzu. Przyjechałam tu do siostry.
Elian spojrzał tam, gdzie pokazywał palec. Pokiwał
głową. W pobliżu było wiele hoteli, ale mieszkańcy zdołali upchać swoje casas
pomiędzy nimi. Był pewien, że w świetle latarni, Deliah będzie umiała mu wskazać,
gdzie mieszka ta jej siostra.
Uśmiechnął się do nowej koleżanki i zapytał:
– Chcesz wracać już teraz? Niedługo zrobi się
bardzo chłodno przez tę bryzę.
– Tak, chyba chcę wracać. Już teraz jest trochę
zimno – odpowiedziała Deliah, masując zmarznięte ramiona. Miała na sobie tylko
cienką sukienkę w niebieskie kwiaty i klapki. – Myślałam, że wieczorami jest w
Calelli trochę goręcej, ale widocznie wiele muszę się jeszcze o Hiszpanii
dowiedzieć – zaśmiała się.
Miała przyjemny dla ucha śmiech. Brzmiał tak,
jakby był łagodną muzyką.
Elian przykucnął, przypiął smycz do obroży
Moneta i spojrzał na towarzyszkę.
– W takim razie chodźmy, po drodze pokażę ci
kilka dobrych punktów w tym mieście.
Deliah kiwnęła entuzjastyczne głową.
Przez pierwsze minuty ich rozmowa była lekko
sztywna i bardzo grzecznościowa, dopiero po dłuższej chwili ich dialog
rozkwitł. Obydwoje znaleźli wspólny język, kiedy zaczęli rozmawiać o tworzeniu.
Elian malował, Deliah śpiewała. Pomimo tego, że robili tak odmienne rzeczy,
potrafili się dogadać. W końcu chodziło o własną inwencję twórczą.
– Planujesz jakoś kształcić się wokalnie? –
zapytał Elian szczerze zainteresowany pasją nowej koleżanki. – Śpiewasz gdzieś
poza szkolnym chórem?
Rodzice wpoili mu, że jeśli ma się talent i chce
się zrobić z niego plan na życie, jednocześnie nikogo przy tym nie krzywdząc,
należy działać i stać się w dorosłym życiu szczęśliwym, wykonując pracę, która
wcale nie nuży, ale daje radość. U Deliah było odwrotnie. Rodzice twierdzili,
że powinna obrać zupełnie inny kierunek zawodowy. Śpiew nie da jej pieniędzy
ani możliwości. Wiedziała, że będzie miała ogromny problem z mamą i tatą, jeśli
im powie, że chce studiować muzykologię. Na szczęście zostały jeszcze dwa lata
na zastanowienie się co ze sobą zrobić.
– Na razie śpiewam dla siebie – powiedziała
nieśmiało dziewczyna, wgapiając się w ziemię. – Ale w przyszłym roku zamierzam
dołączyć do jakiegoś zespołu, oczywiście jeżeli ktoś mnie będzie w nim chciał –
dodała z niemrawym uśmiechem.
– Z pewnością – odparł zdecydowanie Elian. –
Masz ciekawa barwę, delikatną, ale stanowczą. Powinnaś jakoś to wykorzystywać. –
Pociągnął mocniej za smycz, by nie pozwolić Monetowi wejść do jednego z lokali,
który wabił psiaka otwartymi drzwiami i zapachem chorizo.
– El paz, mi amigo! – zaśmiał się. – Nie dzisiaj
– powiedział, po czym zwrócił się do dziewczyny. – Tutaj, Deliah, robią świetną
quesadillę, tosty mają najlepsze w okolicy. Jeśli będziesz chciała, możemy tu
kiedyś wpaść na śniadanie. Na jak długo przyleciałaś do Hiszpanii?
– Na miesiąc. Pomagam siostrze w przeprowadzce.
Dwa tygodnie temu wyszła za Alejandro i uznali, że razem zamieszkają w jego
rodzinnej Calelli – uśmiechnęła się. – Co jest najzabawniejsze… ani ja, ani
moja siostra nie znamy kompletnie hiszpańskiego.
Elian roześmiał się.
– To trochę niefortunne, my, Hiszpanie, choć
znamy języki, nie pokazujemy tego. Jesteśmy pyszni i chcemy, by to turyści
mówili przynajmniej po kastylijsku. Osobiście preferuję kataloński, w końcu
tutaj jesteśmy, ale… nie będę ci tłumaczył różnic między tymi dwiema odmianami,
nie chcę cię zrazić do tego pięknego języka. A jeśli ten cały Alejandro zna
angielski lub w inny sposób się z nim dogadujesz, powinnaś dać sobie tutaj
radę. Tylko uważaj na typków, którzy będą cię namawiali do zakupów przy
straganach, możesz przypadkowo stracić niezłą sumkę. I nie mówię tu o
naciąganiu na zawyżoną zapłatę, a na kieszonkowców, trochę się tutaj kręci.
Nie wiedział, dlaczego powiedział jej aż tyle,
zazwyczaj tak się nie rozgadywał. Przy Deliah mógł swobodnie mówić o tym, co mu
się podobało lub nie w jednej z jego dwóch ojczyzn. Dziewczynie również się to
podobało. Do tej pory czuła się w Hiszpanii jak niechciany intruz – obco i
nieswojo, teraz przynajmniej miała kogoś, kto chciał ją trochę oswoić z nowym
środowiskiem. Alejandro był miły, ale spędzał całe dnie w pracy, nie mogła więc
oczekiwać od niego zbyt wiele. Tylko raz wspomniał, że warto odwiedzić Playa de
Garbi, bo choć jest to najmniejsza plaża w Calelli to jednak najbardziej
urodziwa.
– Dziękuję, Elian. Teraz czuję się tu trochę
lepiej, a to dlatego, że w końcu kogoś poznałam – powiedziała Deliah. Sama
zdziwiła się swoją odwagą. Zazwyczaj nie mówiła takich rzeczy chłopakom, którym
poznała godzinę temu.
– De nada – odrzekł siedemnastolatek z uśmiechem.
Jemu również było miło, że ją poznał, czuł, że to spotkanie pod latarnią, ten
spacer może być początkiem czegoś dobrego i trwającego dłużej, o ile oboje
zechcą się przyjaźnić.
Szli dalej, a gwiazdy nad ich głowami świeciły
jasnym blaskiem. Takie spokojne wieczory miały dużo uroku, były wręcz idealną
scenografią dla nowych znajomości. Lekki wiatr wywoływał gęsią skórkę na rękach
turystów, jednak nie wyganiał ich do casas, świeże powietrze nasycone solą nie
drażniło nosa. Było idealnie niczym z filmu.
– To tutaj – odezwała się nagle Deliah,
spoglądając smutno w stronę domu siostry. Z jakiegoś powodu nie chciała się
żegnać z Elianem. Dlaczego to było tak blisko?
Chłopak przyjrzał się domowi, który idealnie
pasował mu do krajobrazu hiszpańskiego miasta. Piętrowy, z dużymi oknami i
gankiem. Bardzo ładny, można by go namalować, choć nie budziłby wielkiego
zachwytu, ale tylko lekkie uśmiechy uznania.
– Przyjemna okolica – orzekł cicho i spojrzał na
dziewczynę. Uśmiechnął się łagodnie, widząc jej smutną minę. – Dziękuję ci
bardzo za spacer, miło było cię poznać. – Nagle wpadł mu do głowy pomysł.
Szybko wyciągnął z kieszeni notes i ołówek, na pierwszej karcie (tej samej, na
której rozpoczął rysunek) napisał ciąg liczb, oderwał papier i podał go Deliah.
– Gdybyś zdecydowała się na wspólne śniadanie, daj mi znać. Uwierzysz w moc
tych tostów, kiedy ich spróbujesz.
Dziewczyna uśmiechnęła się z radością, kiedy
przyjęła kartkę. Nie zauważyła, że znajduje się na niej jakiś rysunek. Była za
bardzo zachwycona tym, że dostała numer od chłopaka. No, dobrze, to brzmiało,
jakby była typową nastolatką, ale to przecież nie o zrobienie wrażenia
chodziło. Elian zapowiadał się na dobrego przyjaciela i nie chciała przerywać
tego kontaktu.
– To… to może od razu umówimy się na jutro rano?
– spytała odważnie. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że brzmi jak
desperatka. Zarumieniła się soczyście i przygryzła dolną wargę. Miała ochotę
przeprosić Eliana, ale czy te przeprosiny nie brzmiałyby w tej chwili dziwnie?
Elian przyglądał się koleżance, która w tym
momencie jego zdaniem wyglądała niezwykle uroczo. Znowu sie uśmiechnął. W jej
towarzystwie – choć nie znali się za długo – czuł się wyjątkowo dobrze i
swobodnie.
– Jasne, wpadnę po ciebie koło dziewiątej.
Odpowiada ci to?
Deliah kiwnęła energicznie głową. Jej szaro-zielone
oczy błyszczały radośnie w świetle lamp. Zza firanki zaglądała już za nią
zmartwiona siostra. Zdziwiła się, że nie jest sama. Wtedy jeszcze nie
wiedziała, że Elian stanie się jej najlepszym przyjacielem i będzie gościła ją
w swoim domu co roku aż na dwa miesiące.
– W takim razie będę jutro o dziewiątej. –
Wyciągnął dłoń w jej stronę. – Miło mi cię poznać, mam nadzieję, że się
zaprzyjaźnimy.
Deliah chwyciła za ciepłą dłoń chłopaka i
uścisnęła ją. Po raz pierwszy spojrzała mu prosto w oczy. Były piękne.
– Wcale w to nie wątpię – powiedziała jak
zaczarowana. Miała wrażenie, że jej uśmiech był teraz przesadnie szeroki.
Elian odwzajemnił ten uśmiech, nie odejmując
dłoni. Uścisk trwał trochę długo, ale czas przestaje mieć znaczenie, kiedy
spotyka się dwoje ludzi, a ich życie ma się odmienić.
Kiedy
doszedł do wniosku, że patrzy na Deliah zdecydowanie za długo, otrząsnął się. Na
jego twarzy pojawił się rumieniec – zrobił dwa kroki w tył i pociągnął lekko
smycz. Monet, który do tej pory siedział przy nogach Hiszpana, szczeknął
radośnie, obwąchał nogi dziewczyny i podniósł łapę. Deliah, która nie zauważyła
niczego podejrzanego w zachowaniu Eliana, zaśmiała się radośnie i podrapała
labradora za uchem. Pewnie staliby tak w nieskończoność, gdyby nie siostra
dziewczyny, która paliła papierosa przy otwartym oknie i przyglądała się od
jakiegoś czasu dwójce nowych znajomych.
– Przecież umówiliście się już na śniadanie –
zaśmiała się. – Nie stójcie na zimnie.
Deliah aż podskoczyła do góry. Cała jej twarz
zrobiła się czerwona. Jak wiele widziała Anne? Miała
nadzieję, że nie będzie jej potem dokuczać z powodu „nowego kochanka”.
– To… to jest właśnie moja siostra, Anne i…
chyba muszę iść – powiedziała szesnastolatka, śmiejąc się niemrawo. Otworzyła
drzwi i ostatni raz spojrzała na swojego kolegę. Anne pomachała mu radośnie i
puściła oczko. Zrobiła taką minę, jakby chciała przekazać Elianowi, że wie o
czym myśli.
Chłopak zaśmiał się pod nosem, kiwnął głową
Anne, co miało znaczyć: „spokojnie, nie skrzywdzę jej, chyba”, pomachał Deliah
i ruszył w stronę swojego casas. Nawet się nie zorientował, kiedy zaczął
radośnie gwizdać pod nosem. Zapomniał się na chwilę i odwrócił, by sprawdzić,
czy Deliah na pewno weszła do domu. Nie zobaczył jej, ale to nie popsuło jego
dobrego humoru. Czuł, że teraz nastąpi zmiana w jego życiu.
Gdyby tylko wiedział, że oto poznał najlepszą
przyjaciółkę w swoim życiu, chybaby w to nie uwierzył. Ale właśnie tak to się wszystko zaczęło. Deliah i Elian mieli stać
się najlepszymi przyjaciółmi widującymi się co roku w wakacje. Ich relacja
miała wkrótce wejść na inne tory. Nikt ich nie uprzedził, że tak się stanie,
ale to dobrze – kolejna historia tej dwójki będzie mogła zostać opisana juz
niebawem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz