sobota, 31 grudnia 2016

Jesteśmy tylko przyjaciółmi [SHOT] Cz.1

Tą opowieść wymyśliłyśmy z Cleo już kilka miesięcy temu (jak nie cały rok!). Dopiero niedawno udało nam się skończyć rozpiskę i jak się szybko okazało... shot nie będzie krótki. Uznałyśmy, że dobrze będzie go podzielić na kilka części. Specjalnie na Nowy Rok napisałyśmy pierwszą, dosyć krótką część. Nie bije na głowę treścią i stylem, ponieważ w czasie pisania miałyśmy dużo na głowie, ale przynajmniej opisuje jak to się wszystko w relacji Eliana i Deliah zaczęło. Jeżeli chodzi o poszczególne partie tekstu... Cleo odpowiada za Eliana, ja za Deliah, ale początkowe opisy podzieliłyśmy pomiędzy siebie. Rozmowa dwójki nastolatków na plaży jest zwyczajna, miła i przyziemna, ale... cofnijmy się wstecz w naszym życiu: czy ktoś rzucał się sobie od razu w ramiona? (Tylko SadisticWriter). Lubię tą naszą dwójkę bohaterów i nie mogę się doczekać pisania innych części, kiedy będą już starsi!
SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!
PS. Pojedziemy kiedyś razem do Calelli! Już zbieram hajsy.

***

Lipiec 2008 r.

Letnie wieczory mają to do siebie, że przynoszą ze sobą nie tylko piękne zachody słońca i bryzę znad morza, ale także gwieździste niebo, pod którym tak chętnie się spaceruje.
Elian wychodził z Monetem na spacer zawsze o tej samej godzinie. Szedł tą samą trasę, bo tylko idąc nią, mógł pozwolić sobie na spuszczenie swojego przyjaciela ze smyczy – w innych okolicznościach Monet zawsze wbiegał w kałuże, na trawniki lub gonił Bogu winnych rowerzystów. Jedynie ścieżka przy plaży pozwalała mu na wyszalenie się bez narażenia jego pana na nieprzyjemne spojrzenia i kąśliwe uwagi. Oczywiście nie była to całkowicie bezludna trasa, ale raczej nikt nie zapuszczał się w te rejony o tak późnych godzinach. Kołyszące się na morskim wietrze palmy zagęszczały tę część plaży w większym stopniu niż inne piaszczyste tereny Calelli, dlatego ludzie bali się tędy chodzić. W ciągu kilkunastu lat swojego życia Elian nasłuchał się historii o duchach nawiedzających Playa de Garbi, na szczęście w żadne nie wierzył. Gdyby nawet natknął się na jakiegoś ducha, nie przestraszyłby się go, a jedynie zapragnął namalować. To było jego konikiem, małą obsesją, z której chciał uczynić za kilka lat swój sposób na zarabianie przyzwoitych pieniędzy. Malował wszystko, co tylko wzbudziło w nim fascynację, co przyciągało go grą światła lub najzwyklejszym pięknem, dlatego podczas spacerów zabierał ze sobą szkicownik, by nie pozwolić żadnym, przychodzącym nagle do głowy obrazom uciec, zanim zdąży je na dobre złapać. Bywały dni, kiedy spędzał poza domem kilka godzin, żeby tylko zapełnić kolejne strony szkicownika, bywały jednak dni, kiedy nic w otoczeniu go nie interesowało i szybko wracał do mieszkania. Najczęściej upamiętniał przyrodę, monumenty, symbole, krajobrazy, najrzadziej malował ludzi, ale chciał to zmienić. Tyle, że nie łatwo było znaleźć modela, który będzie chciał mu pozować. Owszem, mógł powołać się tylko i wyłącznie na swoją wyobraźnię, ale był perfekcjonistą. Marzył o jakiejś niebrzydkiej dziewczynie, która byłaby jego malowniczym obiektem do upamiętniania na płótnie. Nie spodziewał się, by szybko ją spotkał. Miał siedemnaście lat i szczerze mówiąc, do tej pory nie poznał jeszcze dziewczyny, która zaintrygowałaby i zainspirowała swoim wyglądem, jak i charakterem. Owszem, miał wiele koleżanek ze szkoły i z podwórka – mieszkanie w bloku dawało możliwość poznania wielu rówieśników obu płci – ale żadna z nich nie przykuła jego uwagi. Nie sądził, by miał znaleźć swoją muzę podczas zwykłego spaceru.
Elian zapomniał, że los rządzi się swoimi prawami i bywa przewrotny. Taki niewidzialny skurczybyk, który zawsze czyni na przekór nam. Dla niego również miał już plan na życie.
Kiedy chłopak przechadzał się pomiędzy drzewami, usłyszał cieniutki, delikatny głos. Należał do kobiety, a może nawet do nastolatki. Śpiewała jakąś spokojną piosenkę w języku angielskim. Miała typowo brytyjski akcent. Elian mógł się założyć, że nie pochodziła z Hiszpanii. Trwały wakacje, więc Calella przyjmowała w swoje progi wielu turystów, widok jednego z nich nie byłby dla niego czymś nadzwyczajnym, raczej nadzwyczajne było to, że jeden z nich miał odwagę przybyć na Playa de Garbi w nocy. To przypominało scenę z jakiegoś filmu grozy.
Eliana przeszyły dreszcze. Przez chwilę poniosła go wyobraźnia i wyobraził sobie, że to jedna ze zjaw odbywała koncert na plaży. Szybko nakazał sobie jednak spokój. Nie można ulegać podszeptom własnej zdolności imaginacji, kiedy nie wiedziało się, co tak naprawdę się dzieje. A działo się to, że Monet, który jeszcze przed chwilą szedł przy jego nodze, nagle zniknął w ciemności, czego Elian nie dostrzegł, odrobinę przerażony możliwością obcowania z duchem i zasłuchany w dziewczęcy śpiew. Kiedy zdał sobie sprawę z tego, że nigdzie nie ma psa, zaklął soczyście:
– Joder!
Tego brzydkiego słowa nikt nie był w stanie usłyszeć, bo poza śpiewającą postacią i nim samym na plaży nie było nikogo. Światło pobliskiej latarni wyjątkowo raziło go w oczy. Przymknął je, by za chwilę otworzyć. Uderzył się otwartą dłonią w twarz.
– No przecież! – wyszeptał, po czym puścił się biegiem w stronę budowli. Śpiew dziewczyny stał się lepiej słyszalny, towarzyszył mu aż do asfaltowej ścieżki prowadzącej do latarni. Przystanął lekko zdyszany i zadarł głowę. Starał się w półmroku dojrzeć biszkoptowego labradora. Zamiast tego ujrzał dziewczynę – tę, która ze swojego głosu czyniła piękno. Zamarł, rozwarł usta, przybrał głupią minę, a w jego głowie pojawiła się myśl: „znalazłem ją”.
Nieznajoma przerwała swój śpiew, ponieważ Monet rzucił się na nią z łapami i okazał jej swoją psią radość. Początkowo wyglądała na przestraszoną – nic dziwnego, w końcu nie na co dzień ktoś okazuje tyle radości na widok obcej osoby – ale później sama zaczęła się śmiać ze swojego przerażenia. Przecież tak kochany pies nie mógł jej zrobić niczego złego!
– No, już, już – powiedziała łagodnie i podrapała Moneta za uchem. Pies wyglądał, jakby miał za chwilę sprzątnąć cały piach z plaży swoim ogonem. Labradory na ogół były miłe i towarzyskie. – Uciekłeś komuś? – spytała dziewczyna, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że nieopodal niej stoi Elian. Patrzył na nią i czuł się dziwnie, przyglądając się jej długim i lśniącym włosom, zgrabnej kibici (dlaczego pomyślał kibić zamiast talia? Przecież nie żył w dziewiętnastym wieku!), starał się złapać jej wzrok, by dowiedzieć się, jakiego koloru ma oczy. Wiedział już – serce mu to podpowiadało – że oto znalazł tę, którą chce namalować.
Pozwolił sobie zapomnieć o Monecie, za to wyciągnął z dużej kieszeni bojówek szkicownik, z drugiej naostrzony ołówek i poczynił to, co kochał nad życie – zaczął rysować.
– To twój pies? – padało nagle nieśmiałe pytanie. Dopiero teraz dziewczyna zdążyła się zorientować, że nie jest na tej plaży sama. Obok niej stał jakiś nastolatek z dziwnym wyrazem zaciętości na twarzy. Chyba coś rysował, tylko co?
Elian spłoszył się, gdy dosłyszał słowa nieznajomej, zażenowany przeniósł na nią oczy. Patrzyła na niego, a on doszedł do wniosku, że ma bardzo fotogeniczną twarz. Mogłaby nią reklamować różne kosmetyki, gdyby tylko chciała. Choć wydawała mu się na to zbyt nieśmiała.
Odchrząknął i schował ze siebie dłonie ze swoim wyposażeniem. Już szykował się do odpowiedzi, kiedy skonstatował, że dziewczyna odezwała się do niego po angielsku, a on szykował się do odpowiedzi po hiszpańsku. Szybko się zreflektował, dziękując jednocześnie za podwójne pochodzenie.
– Cześć, tak, jest mój. Monet, do nogi!
Labrador zaszczekał radośnie i podbiegł posłusznie do swego pana. Spojrzał na niego w górę i zamachał ogonem, jakby chciał mu powiedzieć, że to spotkanie odbyło się tylko dzięki niemu. Nie powinien go karcić, tylko pogłaskać!
– Jest… przyjazny – odezwała się dziewczyna. Jej zawstydzenie zdradził gest drapania się po policzku. Gdyby na Playa de Garbi było jaśniej, można by było dostrzec dwie rumiane plamy na jej twarzy.
Elian uśmiechnął się. Niewiele osób mówiło mu, że Monet to przyjazny psiak, większość oceniała go jako przerośnięte bydlę, które w każdej chwili może zaatakować. To nie wina Moneta ani rodziny Eliana, że labrador wyrósł na większego, niż zakładają wszelkie książki o psach. Po prostu taki jego urok.
– Tak, masz rację – odpowiedział. – Bardzo lubi ludzi oraz głaskanie, więc kiedy tylko nadarzy się okazja, korzysta z niej, by poznać kogoś nowego. – Przykucnął i rozłożył ręce na bok. – Chodź do mnie, Monet!
Labrador zamachał radośnie ogonem i podbiegł do chłopaka o ciemnych włosach, prawie zwalając go z nóg. Elian zaśmiał się i spojrzał na dziewczynę.
– Jestem Elian, a ten psiak to Monet. Mieszkam tutaj, często przychodzę na tę plażę. A ty skąd pochodzisz? Mówisz po angielsku, ale nie wyglądasz mi na typową Angielkę, nie masz takiego poważnego wyrazu twarzy.
Dziewczyna poczuła się jeszcze bardziej zawstydzona. Chłopak wyglądał jej na towarzyskiego, wręcz zalał ją falą informacji. Próbowała to wszystko poskładać sobie w głowie, trochę zwlekała z odpowiedzią.
– To tylko stereotyp – odpowiedziała z niewinnym uśmiechem i złożyła ręce za plecami. – Nie wszystkie Angielki są poważne – umilkła na chwilę, po czym zdała sobie sprawę z tego, że w przeciwieństwie do chłopaka nie przedstawiła się. – Ach, przepraszam. Jestem Deliah – odezwała się. Wiatr rozwiał jej rude, poskręcane włosy, które sięgały ramion. Musiała założyć ich kosmyk za ucho.
Elian nie wyglądał jej na typowego Hiszpana. Cały czas rozważała, czy przypadkiem nie jest Anglikiem. Bardzo dobrze mówił po angielsku.
– Pochodzisz stąd? – spytała, pragnąc podtrzymać rozmowę. Nie znała tu jeszcze nikogo, może to dobry moment na zawarcie znajomości?
Elian uśmiechnął się. Dziewczyna była sympatyczna, jeszcze nie uciekła, choć pewnie wiele innych juz by uciekło, słysząc początkowo głos z ciemności. A skoro wydała mu się miła to przestał ukrywać notes i ołówek – schował je z powrotem do kieszeni, po czym pogłaskał Moneta za uchem.
– Tak. Urodziłem się w Calelli i szczerze mówiąc, nie chcę się stąd ruszać.
– Nie wyglądasz na Hiszpana – wymsknęło się Deliah. – I… twoje imię jest… – Dziewczyna nie dokończyła. Nie wiedziała jak to powiedzieć, nie chciała przecież obrażać chłopaka twierdząc, że jego imię jest dziwne.
Chłopak zaśmiał się pod nosem, bawiło go to, jak zachowuje się Deliah – z dystansem, a jednocześnie z nieukrywaną ciekawością. Cieszył się, że jednak nie spotkał ducha, a żywego człowieka, z którym można pogawędzić.
– Masz racje, nie do końca jestem Hiszpanem, w połowie jestem Anglikiem, to zasługa matki. A imię to połączenie imion Elijah i Julian. Rodzice nie potrafili dojść do porozumienia, żadne nie chciało odpuścić, więc poszli na kompromis. Ty masz za to ładne imię, jak kwiat – skomplementował ją, na co właścicielka rudych włosów zarumieniła się lekko.
– Mój tato jest ogrodnikiem – odpowiedziała z niewinnym uśmiechem. – Domyślasz się więc pewnie skąd to imię, a co do twojego… nie miałam nic złego na myśli – dodała szybko, wystawiając przed siebie ręce w obronnym geście. – Jest… ciekawe. – Deliah miała ochotę dodać: jak ty.
Elian nadal się uśmiechał. Czuł, że w tej dziewczynie jest cos fascynującego. Miała piękny glos – jako brat wykształconej chórzystki umiał poznać, kto otrzymał talent do śpiewu – ale sama też była bardzo ładna.
Czekaj – upomniał się – przecież to wciąż nieznajoma, nie twórz dla was malowniczej przyszłości.
Ponownie pogłaskał Moneta. Dopiero teraz dotarło do niego, że właściwie są jedynymi ludzi na całej plaży. Co Deliah robiła tu o tej porze? Zapytał ją o to, po czym szybko dodał:
– Jest późno, jeśli chcesz to cię odprowadzę, tylko mi powiedz, gdzie mieszkasz.
– To miłe, dziękuję – powiedziała dziewczyna z uśmiechem. – Nie wiem jaka to ulica, bo jestem tu dopiero od wczoraj, ale mieszkam mniej więcej tam. – Deliah wskazała palcem gdzieś za palmy. – Na wzgórzu. Przyjechałam tu do siostry.
Elian spojrzał tam, gdzie pokazywał palec. Pokiwał głową. W pobliżu było wiele hoteli, ale mieszkańcy zdołali upchać swoje casas pomiędzy nimi. Był pewien, że w świetle latarni, Deliah będzie umiała mu wskazać, gdzie mieszka ta jej siostra.
Uśmiechnął się do nowej koleżanki i zapytał:
– Chcesz wracać już teraz? Niedługo zrobi się bardzo chłodno przez tę bryzę.
– Tak, chyba chcę wracać. Już teraz jest trochę zimno – odpowiedziała Deliah, masując zmarznięte ramiona. Miała na sobie tylko cienką sukienkę w niebieskie kwiaty i klapki. – Myślałam, że wieczorami jest w Calelli trochę goręcej, ale widocznie wiele muszę się jeszcze o Hiszpanii dowiedzieć – zaśmiała się.
Miała przyjemny dla ucha śmiech. Brzmiał tak, jakby był łagodną muzyką.
Elian przykucnął, przypiął smycz do obroży Moneta i spojrzał na towarzyszkę.
– W takim razie chodźmy, po drodze pokażę ci kilka dobrych punktów w tym mieście.
Deliah kiwnęła entuzjastyczne głową.
Przez pierwsze minuty ich rozmowa była lekko sztywna i bardzo grzecznościowa, dopiero po dłuższej chwili ich dialog rozkwitł. Obydwoje znaleźli wspólny język, kiedy zaczęli rozmawiać o tworzeniu. Elian malował, Deliah śpiewała. Pomimo tego, że robili tak odmienne rzeczy, potrafili się dogadać. W końcu chodziło o własną inwencję twórczą.
– Planujesz jakoś kształcić się wokalnie? – zapytał Elian szczerze zainteresowany pasją nowej koleżanki. – Śpiewasz gdzieś poza szkolnym chórem?
Rodzice wpoili mu, że jeśli ma się talent i chce się zrobić z niego plan na życie, jednocześnie nikogo przy tym nie krzywdząc, należy działać i stać się w dorosłym życiu szczęśliwym, wykonując pracę, która wcale nie nuży, ale daje radość. U Deliah było odwrotnie. Rodzice twierdzili, że powinna obrać zupełnie inny kierunek zawodowy. Śpiew nie da jej pieniędzy ani możliwości. Wiedziała, że będzie miała ogromny problem z mamą i tatą, jeśli im powie, że chce studiować muzykologię. Na szczęście zostały jeszcze dwa lata na zastanowienie się co ze sobą zrobić.
– Na razie śpiewam dla siebie – powiedziała nieśmiało dziewczyna, wgapiając się w ziemię. – Ale w przyszłym roku zamierzam dołączyć do jakiegoś zespołu, oczywiście jeżeli ktoś mnie będzie w nim chciał – dodała z niemrawym uśmiechem.
– Z pewnością – odparł zdecydowanie Elian. – Masz ciekawa barwę, delikatną, ale stanowczą. Powinnaś jakoś to wykorzystywać. – Pociągnął mocniej za smycz, by nie pozwolić Monetowi wejść do jednego z lokali, który wabił psiaka otwartymi drzwiami i zapachem chorizo.
– El paz, mi amigo! – zaśmiał się. – Nie dzisiaj – powiedział, po czym zwrócił się do dziewczyny. – Tutaj, Deliah, robią świetną quesadillę, tosty mają najlepsze w okolicy. Jeśli będziesz chciała, możemy tu kiedyś wpaść na śniadanie. Na jak długo przyleciałaś do Hiszpanii?
– Na miesiąc. Pomagam siostrze w przeprowadzce. Dwa tygodnie temu wyszła za Alejandro i uznali, że razem zamieszkają w jego rodzinnej Calelli – uśmiechnęła się. – Co jest najzabawniejsze… ani ja, ani moja siostra nie znamy kompletnie hiszpańskiego.
Elian roześmiał się.
– To trochę niefortunne, my, Hiszpanie, choć znamy języki, nie pokazujemy tego. Jesteśmy pyszni i chcemy, by to turyści mówili przynajmniej po kastylijsku. Osobiście preferuję kataloński, w końcu tutaj jesteśmy, ale… nie będę ci tłumaczył różnic między tymi dwiema odmianami, nie chcę cię zrazić do tego pięknego języka. A jeśli ten cały Alejandro zna angielski lub w inny sposób się z nim dogadujesz, powinnaś dać sobie tutaj radę. Tylko uważaj na typków, którzy będą cię namawiali do zakupów przy straganach, możesz przypadkowo stracić niezłą sumkę. I nie mówię tu o naciąganiu na zawyżoną zapłatę, a na kieszonkowców, trochę się tutaj kręci.
Nie wiedział, dlaczego powiedział jej aż tyle, zazwyczaj tak się nie rozgadywał. Przy Deliah mógł swobodnie mówić o tym, co mu się podobało lub nie w jednej z jego dwóch ojczyzn. Dziewczynie również się to podobało. Do tej pory czuła się w Hiszpanii jak niechciany intruz – obco i nieswojo, teraz przynajmniej miała kogoś, kto chciał ją trochę oswoić z nowym środowiskiem. Alejandro był miły, ale spędzał całe dnie w pracy, nie mogła więc oczekiwać od niego zbyt wiele. Tylko raz wspomniał, że warto odwiedzić Playa de Garbi, bo choć jest to najmniejsza plaża w Calelli to jednak najbardziej urodziwa.
– Dziękuję, Elian. Teraz czuję się tu trochę lepiej, a to dlatego, że w końcu kogoś poznałam – powiedziała Deliah. Sama zdziwiła się swoją odwagą. Zazwyczaj nie mówiła takich rzeczy chłopakom, którym poznała godzinę temu.
– De nada – odrzekł siedemnastolatek z uśmiechem. Jemu również było miło, że ją poznał, czuł, że to spotkanie pod latarnią, ten spacer może być początkiem czegoś dobrego i trwającego dłużej, o ile oboje zechcą się przyjaźnić.
Szli dalej, a gwiazdy nad ich głowami świeciły jasnym blaskiem. Takie spokojne wieczory miały dużo uroku, były wręcz idealną scenografią dla nowych znajomości. Lekki wiatr wywoływał gęsią skórkę na rękach turystów, jednak nie wyganiał ich do casas, świeże powietrze nasycone solą nie drażniło nosa. Było idealnie niczym z filmu.
– To tutaj – odezwała się nagle Deliah, spoglądając smutno w stronę domu siostry. Z jakiegoś powodu nie chciała się żegnać z Elianem. Dlaczego to było tak blisko?
Chłopak przyjrzał się domowi, który idealnie pasował mu do krajobrazu hiszpańskiego miasta. Piętrowy, z dużymi oknami i gankiem. Bardzo ładny, można by go namalować, choć nie budziłby wielkiego zachwytu, ale tylko lekkie uśmiechy uznania.
– Przyjemna okolica – orzekł cicho i spojrzał na dziewczynę. Uśmiechnął się łagodnie, widząc jej smutną minę. – Dziękuję ci bardzo za spacer, miło było cię poznać. – Nagle wpadł mu do głowy pomysł. Szybko wyciągnął z kieszeni notes i ołówek, na pierwszej karcie (tej samej, na której rozpoczął rysunek) napisał ciąg liczb, oderwał papier i podał go Deliah. – Gdybyś zdecydowała się na wspólne śniadanie, daj mi znać. Uwierzysz w moc tych tostów, kiedy ich spróbujesz.
Dziewczyna uśmiechnęła się z radością, kiedy przyjęła kartkę. Nie zauważyła, że znajduje się na niej jakiś rysunek. Była za bardzo zachwycona tym, że dostała numer od chłopaka. No, dobrze, to brzmiało, jakby była typową nastolatką, ale to przecież nie o zrobienie wrażenia chodziło. Elian zapowiadał się na dobrego przyjaciela i nie chciała przerywać tego kontaktu.
– To… to może od razu umówimy się na jutro rano? – spytała odważnie. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że brzmi jak desperatka. Zarumieniła się soczyście i przygryzła dolną wargę. Miała ochotę przeprosić Eliana, ale czy te przeprosiny nie brzmiałyby w tej chwili dziwnie?
Elian przyglądał się koleżance, która w tym momencie jego zdaniem wyglądała niezwykle uroczo. Znowu sie uśmiechnął. W jej towarzystwie – choć nie znali się za długo – czuł się wyjątkowo dobrze i swobodnie.
– Jasne, wpadnę po ciebie koło dziewiątej. Odpowiada ci to?
Deliah kiwnęła energicznie głową. Jej szaro-zielone oczy błyszczały radośnie w świetle lamp. Zza firanki zaglądała już za nią zmartwiona siostra. Zdziwiła się, że nie jest sama. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że Elian stanie się jej najlepszym przyjacielem i będzie gościła ją w swoim domu co roku aż na dwa miesiące.
– W takim razie będę jutro o dziewiątej. – Wyciągnął dłoń w jej stronę. – Miło mi cię poznać, mam nadzieję, że się zaprzyjaźnimy.
Deliah chwyciła za ciepłą dłoń chłopaka i uścisnęła ją. Po raz pierwszy spojrzała mu prosto w oczy. Były piękne.
– Wcale w to nie wątpię – powiedziała jak zaczarowana. Miała wrażenie, że jej uśmiech był teraz przesadnie szeroki.
Elian odwzajemnił ten uśmiech, nie odejmując dłoni. Uścisk trwał trochę długo, ale czas przestaje mieć znaczenie, kiedy spotyka się dwoje ludzi, a ich życie ma się odmienić.
 Kiedy doszedł do wniosku, że patrzy na Deliah zdecydowanie za długo, otrząsnął się. Na jego twarzy pojawił się rumieniec – zrobił dwa kroki w tył i pociągnął lekko smycz. Monet, który do tej pory siedział przy nogach Hiszpana, szczeknął radośnie, obwąchał nogi dziewczyny i podniósł łapę. Deliah, która nie zauważyła niczego podejrzanego w zachowaniu Eliana, zaśmiała się radośnie i podrapała labradora za uchem. Pewnie staliby tak w nieskończoność, gdyby nie siostra dziewczyny, która paliła papierosa przy otwartym oknie i przyglądała się od jakiegoś czasu dwójce nowych znajomych.
– Przecież umówiliście się już na śniadanie – zaśmiała się. – Nie stójcie na zimnie.
Deliah aż podskoczyła do góry. Cała jej twarz zrobiła się czerwona. Jak wiele widziała Anne?                Miała nadzieję, że nie będzie jej potem dokuczać z powodu „nowego kochanka”.
– To… to jest właśnie moja siostra, Anne i… chyba muszę iść – powiedziała szesnastolatka, śmiejąc się niemrawo. Otworzyła drzwi i ostatni raz spojrzała na swojego kolegę. Anne pomachała mu radośnie i puściła oczko. Zrobiła taką minę, jakby chciała przekazać Elianowi, że wie o czym myśli.
Chłopak zaśmiał się pod nosem, kiwnął głową Anne, co miało znaczyć: „spokojnie, nie skrzywdzę jej, chyba”, pomachał Deliah i ruszył w stronę swojego casas. Nawet się nie zorientował, kiedy zaczął radośnie gwizdać pod nosem. Zapomniał się na chwilę i odwrócił, by sprawdzić, czy Deliah na pewno weszła do domu. Nie zobaczył jej, ale to nie popsuło jego dobrego humoru. Czuł, że teraz nastąpi zmiana w jego życiu.
Gdyby tylko wiedział, że oto poznał najlepszą przyjaciółkę w swoim życiu, chybaby w to nie uwierzył. Ale właśnie tak to się  wszystko zaczęło. Deliah i Elian mieli stać się najlepszymi przyjaciółmi widującymi się co roku w wakacje. Ich relacja miała wkrótce wejść na inne tory. Nikt ich nie uprzedził, że tak się stanie, ale to dobrze – kolejna historia tej dwójki będzie mogła zostać opisana juz niebawem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz