piątek, 22 czerwca 2018

Twórcze dzieje [Cz.1] Era zeszytów (faza III)

Kolejna faza wyjęta z Ery zeszytów. Ta nie jest jeszcze tak ciekawa, jak mogłaby być. Trochę bardziej ambitnie będzie w kolejnej części, czyli elektronicznej. Tu mamy już zaczątek własnej twórczości. Zaczęła się faza na tworzenie konkretnych uniwersów, które oczywiście na początku nie były zbyt skomplikowane. Większość z tych opowiadań przypada na czasy końca gimnazjum i początku technikum. Najczęściej były to historie w klimatach japońskich, ponieważ wciąż oglądałam dużo anime i jarałam się Japonią. Moi bohaterowie mieli dosyć specyficzne imiona. 


HANAMI – WOJOWNICZA KSIĘŻNICZKA



Hanami powstała dlatego, że w gimnazjum trwał konkurs na fantastyczne opowiadanie, gdzie musiał pojawić się… smok. To była chyba 2 klasa. Opowiadanie zostało napisane w wersji elektronicznej i tak też zostało wysłane do biblioteki szkolnej. Dzięki niemu zajęłam 2 miejsce. Pamiętam jak bibliotekarki ze zdziwieniem pytały, dlaczego akurat Japonia. Wersja elektroniczna została potem przerobiona na papierową, a więc trochę ją rozwinęłam.

– W imieniu Hanami-chan i Ikuto-san, przepraszam was. Ćwiczyli przed przedstawieniem.
Klasa zdziwiona umilkła.
– I w nim niby skaczą z czwartego piętra? –spytał jakiś chłopak.


Opowiadanie opatrzone było nielicznymi rysunkami, które często przedstawiały jakieś komiksowe zdarzenia opisywane w historii. Tutaj np. Hanami wchodzi  ciasteczkami do pokoju,
a jej bielizna lata po całym pokoju, co sprawia, że traci przytomność (?!), a talerz z ciasteczkami łapie Honey, bo co ma się zmarnować. 

Hanami nie była skomplikowaną historią. Trochę inspirowana anime o nazwie Shugo Chara, trochę Czarodziejką z Księżyca. Główna bohaterka była ciapowatą, mało inteligentną i dużo śpiącą nastolatką, której główną zaletą był optymizm, radość i otwartość (prawie jak Usagi z Sailor Moon!). Pewnego dnia, wracając ze szkoły, napotkała elfa imieniem Honey (jego słodycz była tak przerażająca, że aż mroczna), jego przyboczną wróżkę Amy oraz Ikuto, który był wrogiem z mrocznej planety, i który oczywiście chciał ją porwać. Jak się potem okazuje, Hanami to księżniczka planety Ether i ze względu na niebezpieczeństwo została zesłana na Ziemię – miała wtedy 6 lat i celowo usunięto jej pamięć. Zasunę wręcz spoilerem – Ikuto, w którym się zakochuje, to jej brat. I to był pierwszy i jedyny wątek kazirodczy, jaki stworzyłam.

Naito, czyli mały przydupas Ikuto, w przerwie na reklamę.

– Ikuto? – spytałam cicho.
– Widzę, że już zdążyli ci objaśnić, kim jestem – mruknął chłopak.
Milczałam. Powoli z przerażoną miną zaczęłam się cofać. Ikuto zaś się przybliżał. Nie przestawał mi przy tym patrzeć w oczy. Dlaczego? Skąd miałam wiedzieć?! Jego twarz była taka… bez wyrazu! Jak więc miałam z niej coś wyczytać?!


Kiedy w środku walki jeden z przeciwników stwierdza, że zamiast się bić, napiją się herbaty i podyskutują w kulturalny sposób o swoich celach. 

Opowiadanie niby nieskomplikowane, ale chwilami się uśmiechałam, jak je czytałam. Na dodatek miałam całkiem ciekawy zamysł na jego kontynuację. A co jest najlepsze… Ostatnio, kiedy robiłam z niego powtórkę, zakochałam się w gimnazjalnie stworzonym bohaterze! Ikuto był cudownie mroczny. To już był ten poziom kreacji postaci, który sprawiał, że lubiło się własnych bohaterów!


Od lewej: Echiko ze złej paki, Madelaine (ach, jak ja lubiłam to imię), która
jest jedną z głównych złych, i... mała Hanami. 

– Ale… niesiesz mnie na rękach!
– Co to ma do rzeczy?
– Swoich wrogów zazwyczaj ciągnie się po ziemi!
Spoważniałam.
– Chcesz? – spytał i spojrzał na mnie mrocznie.

SAILOR SZP.

Skrót jest celowy, albowiem nie chcę zdradzać nazwy swojego rodzinnego miasta, żeby przypadkiem ktoś tutaj nie trafił! Dobrze, może inspiracją była znowu Czarodziejka z Księżyca, ale jednak uniwersum nie do końca takie samo, bo nie było żadnych cudownych przemian, po prostu istniały określone… moce.

– A jak pijesz herbatę, to się nie moczysz?
– A czy ja wyglądam jak dziecko?!
– N-nie, nie o to mi chodziło. Bo… widzisz, misie mają w brzuchu watę i… zastanawiam się, czy ci ta wata nie przesiąknie i nie będę miała mokrego łóżka.
– NIE JESTEM ZWYKŁYM PLUSZAKIEM! Poza tym nie mam waty, tylko plusz! A herbata dobrze działa na mój pluszowy żołądeczek.


Luźny rysunek, który znalazłam z tyłu pierwszego tomu.
Przedstawia główne bohaterki i... Japońca.

Historię pisałam z koleżanką, z którą w gimnazjum miałyśmy fazę na dwóch chłopaków. Ona swojego zwała Panem N., ja swojego Japońcem (bo miał wygląd Japończyka, jak Boga kocham). Oczywiście w naszej historii było dużo absurdu, miłości, dramatów, a nasi „ukochani” musieli być oczywiście źli, w przeciwieństwie do nas. Jakoś miłość do wroga zawsze do mnie przemawiała!

– Chciałabym wrzeszczeć na cały zamek, że cię kocham, ale nie mogę! Chciałabym móc cię pocałować przy ludziach, a nie tylko tam, gdzie nikogo nie ma! Idioto! Nawet nie wiesz, jak cię kocham!

OPOWIADANIE BEZ TYTUŁU

            Historia, z którą wiązało się mnóstwo różnych odpałów. Tworzyłam ją z Shizu. Te postacie, a nawet sama opowieść, wciąż gdzieś za mną chodzą i sprawiają, że na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Nasz stary zeszyt miał niewiele wypełnionych stron, jednak lubiłyśmy pisać OBT internetowo. Szkoda, że żadne fragmenty się nie zachowały! Za to zachowały się NAGRANIA. Ooo, tak! To była historia, której prolog nagrałyśmy i opowiedziałyśmy z podziałem na role! Stworzyłyśmy również piosenkę o złej organizacji Lacrimosa pod samą piosenkę Lacrimosa od Kalafiny. Sami posłuchajcie… <<KLIK>> (Tak, tak, zdaję sobie sprawę z błędu w tytule. W roli głównej: SW jako Tsune i Mitsu, Shizu jako… Shizu. Trochę celowego fałszu, trochę nie. Tekst pisałam w całości ja i... nie wiem, co mną wtedy kierowało. Bynajmniej po latach wciąż ją uwielbiam!).


Powiedzmy, że to taki art większości członków Antycrimossy, z czego
w jej centrum znajduje się Mitsunida. Shizu na opasce, Natsune na ręce.

Lacrimosa… organizacja ścigająca spuściznę trzech wielkich rodów; Nishomoto, Tsunaru i Shiori. By odebrać im moce, nie cofną się przed niczym.

     Można powiedzieć, że powyższy fragment w skrócie opisuje, czego dotyczy to opowiadanie. Głównymi bohaterami są: Natsune Shiori, Shizumiya Nishimoto i Mitsunida Tsunaru, czyli uzdolnione magiczne dzieci, których Antycrimossa (przeciwność Lacrimosy, oryginalnie), czyli spuścizna trzech rodów, postanawia rozesłać po świecie. Natsune ląduje we Francji, Mitsunida w Holandii, a Shizumiya w Anglii. Oczywiście zanim to robią, dzieciaki się poznają – widzą siebie tylko raz, ale oczywiście jest to taki raz, że nie sposób o nim zapomnieć… Później spotykają się, gdy mają po 16 lat i zostają porwani przez złą organizację. Oczywiście wcześniej umierają członkowie ich rodziny (w większości, bo niektórzy przeżyli i zostali włączeni do Antycrimossy). No i tak zaczyna się przyjaźń trójki odmiennych bohaterów. Natsune, czyli przystojnego podrywacza i zboczeńca, dziwnej, krzykliwej i chłodnej Shizumiyi oraz niewinnej, dziecinnej i uroczej Mitsunidy. Fajne jest to, że Natsune i Shizumiya nie bardzo za sobą przepadają i zawsze się ze sobą kłócą, szczególnie gdy sprawa toczy się wokół niczego nieświadomej Mitsu. W tym wszystkim jest mnóstwo innych bohaterów, szczególnie tych z rodziny! 
            Co fajnego było jeszcze w OBT? To, że często podczas nocek i spotkań rozmawiałyśmy z Shizu własnie jako nasze postacie z opowiadań. Pewnie inni musieli mieć nas za idiotki, ale to nic. Wciąż uważam to za cudowne wspomnienie <3


A to urodzinowy rysunek od Shizu. Mitsu i Tsune w wannie. 
I tak najlepszy jest dialog pomiędzy Shizu i Melo po prawej.

–Co zrobimy w związku z tym? – zapytała czarnowłosa kobieta.
– Myślę, że rozwiązanie jest tylko jedno… Trzeba ich rozdzielić.
– Co masz na myśli, mówiąc „rozdzielić”?
– Rozesłać po świecie.

        Mniej więcej w tym momencie zakończyła się moja przygoda z opowiadaniami w zeszytach, ponieważ OBT było tą przełomową historię pomiędzy 3 gimnazjum a 1 klasą technikum. Przyznaję, że z tego okresu jest to jedno z moich najbardziej sentymentalnych opowiadań. Zapoczątkowało bowiem nie tylko nowy etap w moim szkolnym życiu, ale również nowy etap twórczości. I tak właśnie zaczęła się Era elektroniczna, o której opowiem w kolejnej części Twórczych dziejów!

czwartek, 14 czerwca 2018

[Esej] Era społecznego ogłupienia, czyli jak dobrowolnie zostać idiotą

            Esej napisany na zaliczenie zajęć na studiach. Zanim ostatecznie wpadłam na ten temat, mało się nie zapłakałam na śmierć, w końcu jednak pomyślałam, że wyżyję się na ludzkości za całą głupotę, jaką rozsiewa po naszej planecie, bo to, co dobrze robię, to narzekanie.To drugi tego typu tekst, jaki napisałam w swoim krótkim życiu, z czego poprzedni stworzyłam semestr temu. Jak się okazuje, sarkazm i humor to moje mocne strony, bo i jeden, i drugi esej zostały docenione przez prowadzących zajęcia właśnie za to. Przy drugim podejściu usłyszałam coś, co wydaje mi się być stwierdzeniem tak odległym i z kosmosu, że spłonęłam jak burak, siedząc na krześle sam na sam z panią doktor, która wystawiała mi ocenę końcową. "Powinna pani pisać eseje zawodowo", co chyba zapamiętam do końca swoich dni. Stwierdziłam, że skoro prowadzącej ten twór się spodobał, to może warto podzielić się nim również z resztą świata. Być może komuś poprawię tym humor!


Era społecznego ogłupienia, czyli jak dobrowolnie zostać idiotą

Jeszcze do niedawna twierdzono, że wraz z rozwojem cywilizacji wzrasta iloraz inteligencji ludzi. Do XX wieku wydawało się to prawdą. Efekt Flynna, poparty psychologicznymi badaniami na IQ, dowodził coroczny przyrost inteligencji wśród mieszkańców całego globu aż o 0,3 punktu rocznie. Można to zrzucić na karb rozwoju technologicznego, w końcu wiedza stała się ogólnodostępna. W tym miejscu należałoby jednak zadać pytanie: czy ludzie właściwie korzystają z nowych zasobów informacyjnych, którymi obdarza ich świat? A może następuje powolne zniekształcanie wiedzy i rozleniwienie komórek mózgowych?
Obecnie Efektu Flynna nie da się potwierdzić, a im dalej w nowoczesność, tym więcej obserwacji przekonuje nas o tym, że głupota zaczęła dominować nad społeczeństwem. Oto technologia staje się krzyżem na grobie naszej niknącej inteligencji. Dowody? Nawet kilka. A teraz zanurzmy się w głębokim, mętnym oceanie społecznego zaciemnienia umysłów.

Stań się idiotą challenge – czyli o tym, jak zrobić sobie kuku na wizji

Wszyscy znamy challenge, które oznaczyły ścieżkę sławy na światowej scenie YouTube’a już kilka lat temu. W większości są to nieszkodliwe dla przeciętnych „użytkowników życia” wyzwania, które polegają na zrobieniu czegoś nieco szalonego, może niecodziennego, ale zdecydowanie o znikomym poziomie niebezpieczeństwa. Zdarzają się jednak liczne wyjątki od reguły. Bo jak najłatwiej zostać sławnym? Robiąc z siebie idiotę (a w niektórych przypadkach: kalekę). Ostatnio bardzo popularnym wyzwaniem sieciowym stało się… Deodorant Spray Challenge. Zabawa polega na rozpylaniu dezodorantu na skórę drugiego człowieka tak długo, jak to tylko możliwe. Efekt? Odmrożenia, oparzenia, martwica skóry, a przy tym i zwiększenie światowego wskaźnika głupoty. Inne przykłady to chociażby sławny Corn Drill Challenge polegający na nałożeniu kukurydzy na wiertarkę i zjedzeniu jej (niepolecane dla osób o słabych zębach), czy chociażby Bleach challenge, który polega na wypiciu chemicznego środka, jakim jest wybielacz (niepolecane dla osób o słabym żołądku).
Selekcja naturalna działa? Oczywiście.  

Samodiagnozowanie – wujek Google rusza na pomoc!

Czy dostrzegłeś u siebie niczym niewytłumaczalne wahania nastrojów? Za często się denerwujesz, płaczesz i boisz się nawet własnego cienia? Męczysz się przy wchodzeniu po schodach, masz ciągłe rozwolnienie i nikt cię nie kocha? O nie, czy leżysz w takiej samej pozycji na łóżku, jak ta dziewczyna na zdjęciu z artykułu? Nie ma wątpliwości – to depresja! Ewentualnie rak, ponieważ złote przysłowie Internetu mówi: „Jeżeli istnieje choroba, której nie możesz samoczynnie zdiagnozować, to na pewno jest rak”. Co zamierzasz z tym zrobić? Bo na pewno nie pójść do lekarza. Tylko pamiętaj, że trumny są drogie, a rak postępuje z ludźmi szybko!

Uwolnić gluten! On też ma uczucia!

Nie od dzisiaj wiadomo, że niektóre organizmy robią psikusy i stwierdzają, że wyprą dany składnik z ludzkiej diety. Tak samo bywa z glutenem. Ale czym się przejmować? Teraz jest wielkie bum na dietę bezglutenową. Internet aż huczy od artykułów, które przekonują ludzi do tego, że jest cichym zabójcą, skrywającym się potajemnie w produktach zbożowych. Ludzie chorzy na celiakię nie mają się o co martwić! Co napędziło rynek do tworzenia pudełek z przekreślonym na zielono kłosem? – Moda na bycie zdrowym. Padło hasło: „Gluten szkodliwy!”, „Gluten wywołuje depresje!”, „Gluten wywołuje nowotwory!”, „Gluten wywołuje wszystko, co złe!”, „Gluten sprawi, że staniesz się grubasem!”, dlatego z przerażeniem oglądajmy wszystkie sklepowe pudełka, a potem narzekajmy kasjerce, że bezglutenowych produktów to tutaj jak leku na raka.
A teraz wszyscy wychodzimy na ulicę i krzyczymy: uwolnić gluten!

Główna przyczyna ubożenia inteligencji? Szczepionki!
           
Bo chodzi o to, że za granicą to jest tak, że moja znajoma miała dziecko, które wcześniej gaworzyło, a po szczepionce przestało. A inna znajoma to miała tak, że jej dziecko zachorowało na autyzm po szczepieniu! I to dwa dni później! Na pewno chodzi o szczepionkę, bo lekarze temu zaprzeczali, a jak lekarze czemuś zaprzeczają, to na pewno mają coś do ukrycia. Na przykład jakieś tajne stowarzyszenie Szczepionkowego Zarażania Dzieci Autyzmem, na którego czele stoi Adolf Hitler ukryty na księżycu. To spisek przeciwko światu! Nie dajmy się! Bądźmy wierni naszym POTWIERDZONYM NAUKOWO przekonaniom! A tak w ogóle to my jesteśmy tutaj tylko po to, żeby trochę powalczyć, wkręcając ludziom, że chcemy wyłącznie jasno określonych zasad szczepienia, a na koniec zapłacić 10 tyś. grzywny, bo w sumie mamy trochę pieniędzy na zbyciu. Hej, a może chcesz darmowy szczep odry?

Poszukiwany: niebezpieczny gang warzyw i owoców robiący sieczkę z mózgu

Kto z nas nie słyszał o akcji związanej z Biedronkowymi Świeżakami? Te małe, niczym niewyróżniające się od reszty pluszaków, warzywa i owoce, opanowały całą Polskę. Rodzice wręcz zabijali się o to, żeby zdobyć limitowaną, jedyną w swoim rodzaju Borówkę Basię (pierwsze miejsce w internetowym rankingu popularności wśród klientów) czy Bakłażana Błażejka. Akcja w początkowym założeniu miała na celu promowanie zdrowego jedzenia owoców i warzyw wśród dzieci (w zamyśle: zrobienie sieczki z mózgu potencjalnym klientom Biedronek, którzy wydadzą 600 zł w markecie tylko po to, aby ich dzieci były zadowolone). Świeżaki przeniosły się również na internetową arenę, gdzie utworzył się prawdziwy czarny rynek. Jak się okazuje, jeszcze niedawno Świeżaka można było uczciwie wymienić na seks, a kiedy jakiś cwany rodzic poruszył serca posiadaczy tych maleńkich, całkowicie niejadalnych warzyw i owoców, mógł dostać Świeżaka na „horom curke”. To był również dobry czas dla potencjalnych oszustów, którzy zamiast sławnych maskotek wysyłali kupującym świeże (lub mniej świeże, w zależności od tego, jak w danym okresie sprawowała się Poczta Polska) warzywa i owoce. Od czego zależał fenomen Świeżaków? Być może dowiemy się tego w trzeciej części sławnego komediodramatu zatytułowanego: „Gang Świeżaków 3”.

Przeczytaj ten esej i roześlij go do 5 osób, inaczej umrzesz w ciągu 24 godzin
           
Wydawałoby się, że popularne łańcuszki rozsyłane drogą internetową przez wyjątkowo znudzonych użytkowników Gadu-Gadu czy innej Naszej Klasy, to już przeszłość, kto tak jednak myśli, widocznie ma całkiem cywilizowanych znajomych, a jego życie w sieci jest przez to wyjątkowo nudne. Musimy pamiętać, że pewne zjawiska sieciowe są jak ludzie – choć się starzeją, nie znaczy, że od razu umierają. Łańcuszki opanowały teraz Facebooka. Bardzo popularnymi i równie głupimi są te, które nawiązują do śmierci – musisz się ich strzec, ponieważ jeżeli skończysz czytać makabryczną opowieść o Eustachym i Grażynie, małżeństwie przywołującym duchy, gdzie zjawiła się blada dziewczynka, która ich zabiła, będziesz musiał przesłać tę wiadomość do wszystkich swoich znajomych, żeby uniknąć klątwy ciążącej odtąd nad twoją skalaną duszą. Chcesz to zlekceważyć? O, masz tutaj listę osób, które już zignorowały ten łańcuszek! Umarli – i to na śmierć!
Łagodniejsza wersja popularnych łańcuszków? Łańcuszki szczęścia. Jeżeli chcesz mieć dobry dzień, prześlij tę wiadomość do 10 osób! Jeżeli prześlesz do 9, to pamiętaj, zupełnie nic się nie stanie, a chyba chcesz być jeszcze kiedyś szczęśliwy?
Skąd się biorą łańcuszki i dlaczego ludzie wciąż je sobie przesyłają? Nie wiadomo, a jeżeli nie wiadomo o co chodzi, to zapewne chodzi o… głupienie społeczeństwa. Ewentualnie o niebezpieczne klątwy ciążące nad ludzkim życiem i Krwawą Mary, która przyjdzie do ciebie jutro w nocy o tej samej godzinie, jeżeli nie prześlesz tego eseju dalej. Na co czekasz?

Poradnik dobrego wychowywania dzieci – punkt 1: zajmij się sobą, dziecku daj tablet

Internet od dłuższego czasu trąbi, że relacje międzyludzkie upadają na rzecz wirtualnej rzeczywistości. Teraz ludzie wolą zakopać się pod kołdrą i scrollować Facebooka, niż wyjść do realnych znajomych i wejść z nimi w refleksyjną pogawędkę. O ile dla starszego pokolenia nie stanowi to wielkiego zagrożenia, tak dopiero rozwijające się organizmy, mogą surowo za to zapłacić, a wszystko dzięki mądrym „madkom i ojcą”. Naukowcy udowodnili, że zbyt częste korzystanie z urządzeń elektronicznych typu smartfon czy tablet, do których użytkowania potrzebny jest dotyk, sprawia, że dzieci po pierwsze się uzależniają, a po drugie: gorzej funkcjonują, jeżeli chodzi o motorykę ciała – ekrany dotykowe nie są bowiem w stanie wykształcić u dzieci mięśni koniecznych do rysowania czy pisania. Na co wówczas zrzucą winę troskliwi rodzice? Na wszystko, tylko nie na siebie – dobrze sprawdzi się tutaj globalne ocieplenie czy powstawanie dziury ozonowej, ponieważ mądrze to brzmi. A teraz uśmiechnij się, przekaż Brajankowi tablet i idź napić się zimnego piwa.  
***

To tylko kilka z licznych przypadków chorób społecznych, na które cierpi teraz świat. Możemy domniemywać, czego przyczyną jest powolne, umysłowe zubożenie, choć większość winy i tak możemy zrzucić na technologię oraz jej rozwijające się w złą stronę komponenty. Niestety, technologia nie jest człowiekiem, aby móc ją ukrzyżować albo spalić na stosie jak średniowieczną wiedźmę.
W dobie dzisiejszych czasów, ochrzczonych erą głupienia, powinniśmy przystanąć w miejscu i choć na moment zastanowić się, czy wśród głoszonych internetowo poglądów nie znajduje się coś, co mogłoby się okazać niezgodne z prawdą. Nie podążajmy ślepo za tłumem – myślmy, sięgajmy do właściwych źródeł, dyskutujmy, nie dajmy się omamić mediom. Wykonujmy wymyślne, ale bezpieczne wyzwania, jedzmy gluten, jeżeli nam wolno, diagnozę powierzajmy prawdziwemu lekarzowi z krwi i kości, a także chrońmy własne dzieci, nim zatroszczy się o nie odra lub krztusiec. Niech płynna nowoczesność zmierza nurtem naszych własnych decyzji, a nie decyzji szeroko rozumianego marketingu na głupotę.
Albert Einstein powiedział kiedyś: „Tylko dwie rzeczy są nieskończone: wszechświat oraz ludzka głupota, choć nie jestem pewien, co do tej pierwszej”. I tym pozytywnym, choć gorzkim akcentem, zakończmy rozważania na temat ery rozwijającej się zubożałości rozumu. Pozostaje nam liczyć na to, aby nie pochłonęła nas wszystkich bez reszty.