wtorek, 25 września 2018

[CYTATY] Moje życie to żart! [Cz. 1]


Kilka dni temu dowiedziałam się, że Moje życie to żart! wygrało w konkursie Splątane Nici w kategorii Splątany one-shot. Tak, byłam w szoku, ponieważ jest to moje pierwsze krótkie opowiadanie, jakie napisałam 3 lata temu do antologii u Aktiny. Do 2015 roku pisałam wyłącznie całe książki (których w większości nie kończyłam, ha). Shot miał dotyczyć starego wroga i prima aprilis, tak więc... BUM! Narodziło się Moje życie to żart!, a odrobinkę później druga część: Moje życie to porażka! W ciągu tych zwycięskich dni dostałam wiele pozytywnych komentarzy dotyczących tej opowieści. Chociażbym chciała, nie potrafię się w niej dopatrzeć takiego cudu, jaki widzą w nim inni ludzie, ale jednak te opinie bardzo mi schlebiają. Dzięki temu konkursowi wyszukałam nawet plagiat MŻTŻ i to taki... perfidny, z  moją własną okładką, oryginalną treścią (do której dorobione zostały błędy lol) i po prostu z nowym opisem oraz z podziałem na rozdziały. Tu radość z wygranej, tu gniew z powodu perfidnego plagiatu. Na szczęście wczoraj dostałam wiadomość od Wattpada, że plagiat został usunięty.  Także nie pozostaje mi nic innego, jak wrzucenie kilku cytatów z historii. Może ktoś złapie zajawkę, a wtedy... wtedy droga do shota jest prosta. Albo:


Aczkolwiek wersja aktualna, poprawiona znajduje się na Wattcie. 
***

– Ciekawe, co pomyślą w szkole, gdy już z oddali poczują odór podrzędnego żula – odezwał się powolnym, irytującym i równocześnie seksownym głosem chłopak.
         Miałam ochotę go czymś rzucić. Z trudem powstrzymałam się od chwycenia jednego z kamieni otaczających pobliskie drzewo brzoskwiniowe.
– Na pewno nie pomyślą o tym, że oblał mnie jakiś kretyn wiszący na balkonie – skomentowałam, uśmiechając się krzywo. – Czyżbyś pił już od rana, mój drogi przyjacielu? – spytałam, spoglądając na butelkę whisky stojącą na stoliku.
          Brązowooki uśmiechnął się ironicznie, unosząc butelkę w górę.
– Za twoje przeklęte zdrowie – powiedział złośliwie.
– Cóż, za twoje pewnie musiałabym wypić benzynę – warknęłam.
Blondyn wsparł się na dłoni i przekręcił głowę w bok. Przyznaję, wyglądał w tym momencie niezwykle uroczo, co nie zmieniało faktu, że i tak był kretynem.
– Odezwij się, gdy już odwiedzisz bak samochodowy rodziców, chętnie uraczę cię kilkoma płonącymi zapałkami – odpowiedział mrocznie.


– A więc urodziłaś się pierwszego kwietnia, w dniu głupich żartów – kontynuował żul, wyrzucając butelkę gdzieś za siebie.
– Dokładnie – burknęłam, pochylając się i poprawiając buta. – Dlatego wszyscy robią sobie ze mnie jaja – prychnęłam.
– Wiesz – zaczął po krótkiej chwili namysłu pijaczyna, pociągając w przerwie łyka wina. – Mam dla ciebie radę.
Spojrzałam na niego z uniesioną brwią. Podejrzewałam, że będzie to jakaś bezsensowna myśl. W końcu co mógł mi przekazać napity żul siedzący cały poranek pod płotem?
– Kiedy ludzie robią sobie z ciebie jaja – zaczął głębokim, wręcz filozoficznym głosem – zrób z nich jajecznicę – zakończył, puszczając mi oczko.


– Jezusie! – usłyszałam głośny pisk mojej rozemocjonowanej przyjaciółki.
Spojrzałam na nią z uniesioną brwią, zastanawiając się, czym się znowu podnieciła.
– O najświętsze ciacha w niebie! – pisnęła trochę ciszej, a jej zielone oczy zabłyszczały w słońcu. – Tego to bym brała, nawet gdyby upadł i leżał na podłodze dłużej niż pięć sekund!


– Praca w takim stanie nie jest zbyt owocna. Sztuczność i ból śmierdzą od ciebie na kilometr – burknął chłopak.
– Czyżbyś się o mnie martwił? – zaśmiałam się.
– Nie, życzę ci śmierci w męczarniach, to chyba oczywiste – syknął Dashiell.


– Czyżbyś bała się mojej bliskości? – spytał głosem pełnym wyższości, powracając do swojej kpiącej postawy.
– Oczywiście – odpowiedziałam oburzona. – Zawsze patrzysz na mnie w taki sposób, jakbyś chciał powiedzieć: twoja twarz jest tak okropna, że mam ochotę przywalić ci w nią łopatą, a potem zakopać żywcem sto metrów pod ziemią, żebyś umierała w męczarniach – dodałam, uśmiechając się ironicznie na boku.
– Sto metrów? – spytał zdziwiony Dashiell. – Co najmniej kilometr.


Jak to powiadała moja świętej pamięci babcia: „Gdy drą ci się gacie, pokaż tyłek, niech wszyscy widzą i zazdroszczą". Do tej pory nie potrafiłam zinterpretować tej myśli, ale wnioskowałam, że chodziło o radzenie sobie w trudnych sytuacjach.


– Poezja, moja droga – odpowiedział. – A raczej temat do poezji! – wykrzyknął w euforii. – Motyw żartu danego dziewczynie przez los, jej narodziny jako jeden wielki żart, próba walki z losem, stary wróg, ukryta miłość.
– Pan coś brał? – spytałam niepewnie.
– Poezję ćpałem! – zaśmiał się szaleńczo mężczyzna.