Devil's Whisper


Ludzie powiadają, że miasto z perspektywy osoby stojącej na wysokim budynku wygląda majestatycznie. Nie zgadzałem się z tym. Zbyt często patrzyłem w dół, gdy pogrążone było w mroku, aby cieszyć się momentem, w którym tonęło w nietrwałym świetle sztucznych lamp. Wiedziałem, że zostały jeszcze dwie minuty, nim wszystko zgaśnie. Tutejszy zarząd nazywał to oszczędzaniem energii, ja nazywałem to kolejnym ekologicznym wymysłem mydlącym ludziom oczy. Świat i tak nieubłaganie szybko zbliżał się do momentu, w którym przestanie istnieć. Nikt nie był w stanie zatrzymać jego autodestrukcji. Nie byliśmy superbohaterami w ludzkiej skórze. Może co jedynie złoczyńcami.

[2] Nowy rok nie nadszedł


– Vane Everly – usłyszał chwilę później głęboki, kobiecy i obcy dla niego głos. Na jego dźwięk obrócił się gwałtownie w tył i zamachnął nożem. Przed oczami mignęły mu fioletowe kosmyki włosów, szybko jednak zniknęły, zupełnie jakby były wyłącznie wytworem ludzkiej wyobraźni. Vane jednak wiedział, że to nie tylko zwidy. Został znaleziony.
– Trochę ostatnio mieszasz, nie uważasz?
Głos zaśmiał się w hipnotycznie dźwięczny sposób. To sprawiło, że Ven stracił na chwilę kontrolę nad własnym umysłem. Szybko się jednak otrząsnął, kiedy tuż przed nim pojawiła się lewitująca swobodnie kobieta, szczerząca do niego zaostrzone na końcówkach zęby. Chciał ją chwycić za gardło, ale zanim to zrobił, ta pstryknęła palcami, zatrzymując jego ruchy, tak jak to zrobiła z resztą otoczenia. Mężczyzna przeklął w duchu swoją nieuwagę. Jednak czy mógł uciec z tej sytuacji? W przeciwieństwie do kobiety nie posiadał żadnej przydatnej mocy.



Burza roztrzepanych, jasnobrązowych włosów wynurzyła się spod kołdry zdobionej uroczymi postaciami Pokemonów. Ich właścicielka nie chciała stamtąd wychodzić, ale uznała, że to będzie najlepsze rozwiązanie, ponieważ musiała się upewnić, czy świat mimo wszystko nie stanął w miejscu, zapętlając się w tym jednym noworocznym dniu. Takie historie miały przecież miejsce. Co prawda w filmach pokroju Dnia świstaka czy Loppera, ale kto jak nie ona wierzył w magię i nieznane siły natury wprowadzające nieład w działanie rzeczywistości?! Wszystko było możliwe! WSZYSTKO!



Ile już tutaj siedział? Za oknem było słychać cieniutki śpiew zimowych ptaków. Na dworze powoli świtało. Krew na jego dłoniach dawno zaschła. Obok wciąż spoczywały martwe ciała, pod którymi rozlewały się kałuże krwi. W kuchni zaczynało się robić duszno. Zapach też pozostawiał wiele do życzenia. Czy to nie znak, aby zostawić za sobą przeszłość i wyjść z domu, który tyle dla niego znaczył?



Silny ból głowy, czerwony płaszcz, białe włosy, ostrze skierowane w jej stronę i… nagły, zbyt gwałtowny powrót do rzeczywistości.
Meave miała problem z ucieczką do świata, który nie był realny. Niekiedy widziała rzeczy albo symbole, które wydawały się być jej bliskie, ale czy naprawdę były? Mężczyzna w czerwonym płaszczu na stałe zadomowił się w wyobrażalnym światku. Czasami czuła do niego zaufanie. Czasami czuła wobec niego niepokój. Nie wiedziała, skąd go w ogóle znała i czy istniał w rzeczywistym świecie. Po prostu pojawiał się przed jej oczami w najmniej oczekiwanej chwili, zupełnie tak jak teraz, kiedy zamyślona stała przed oburzoną pielęgniarką.



Znajdź mnie, zanim one mnie odnajdą…
Wren przystanął w miejscu, mrugając gwałtownie oczami. Przez ułamek sekundy widział dobrze mu znane blond włosy przecinające błękit nieba. Ich widok szybko został jednak przesłoniony przez osobę, która podawała się za jego wybawicielkę.
– Wszystko w porządku? – spytała podejrzliwie. – Jeżeli gorzej się czujesz…
Blada dłoń powędrowała w kierunku jego czoła. Automatycznie ją odtrącił.
– Daj mi spokój – syknął złośliwie, a potem przyspieszył krok. Spocone, drżące dłonie włożył do kieszeni bluzy.
To nie Meave go zdenerwowała, chociaż niewątpliwie nadawała się na zajęcie pierwszego miejsca w konkursie na najbardziej upierdliwą osobę, jaką kiedykolwiek poznał. Do tej pory Anaya ukazywała się wyłącznie w jego snach, jednak coś się zmieniło. Jej głos działał mu już na nerwy. Słyszał go dosłownie na każdym kroku. Dlaczego miał ufać komuś, kogo w ogóle nie pamiętał? I to ze świadomością, że przecież kobiety, które ich tropiły, potrafiły mamić ludzi głosem. Może Anaya była jedną z nich?


– Znaleźliśmy ich.
Błysk zielonych oczu, fioletowe kosmyki włosów spływające falami po ramionach, leniwy uśmiech pozbawiony ludzkiego wyrazu i śnieżna kula trzymana w dłoni, a wszystko to w mglistej, sennej oprawie.
– Tak jak mówiłaś, królowo, przeznaczenie nie zna litości, szczególnie kiedy mu pomagamy.
Kula prześlizgnęła się przez palce zakończone długimi i ostrymi paznokciami, w spowolnieniu kierując się w stronę popękanej posadzki. Roztrzaskała się na szachownicy, wypełniając głośnym trzaskiem uśpiony umysł.
Meave zerwała się, siadając gwałtownie na podłodze, na której leżał stary, podziurawiony materac. Zamiast krzyku zduszone gardło przyjęło wyłącznie świszczący oddech. Zimny pot spłynął wzdłuż jej pleców, a panika ogarnęła całe ciało, spinając je do granicy bólu.
– Co się stało? – spytał zaspany głos. Wren, który jej towarzyszył, usiadł tuż obok, przecierając oczy. Posłał swojej towarzyszce niepewne spojrzenie.
– Nic – odpowiedziała w końcu ogarnięta paniką dziewczyna, przełykając głośno ślinę. – To tylko koszmar.


– Okej, a teraz powiedz mi: jak to zrobiłeś?
Ansel schował ręce do kieszeni, przyglądając się dziewczynie, którą poszukiwali od kilku dni. Jego kumpel zdążył przywiązać ją do krzesła i skutecznie uciszyć – sądząc po bełkotliwie wypowiadanych słowach, które natrafiały na barierę w postaci szmatki wsadzonej w usta i obwiązanej wokół jej głowy, miała naprawdę dużo do powiedzenia, i to niezbyt miłych słów. Błękitne oczy gromiły ich złym spojrzeniem, które nie robiło jednak na nich szczególnie dużego wrażenia. W końcu mieli przed sobą tylko i wyłącznie nastolatkę. Co mogła zrobić im nastolatka? Wyłącznie nagadać, a obecnie nie miała nawet takiej możliwości.
Ven wypuścił dym z papierosa w przestrzeń pokoju, dopiero po tym odpowiadając:
– Czysty przypadek.


– Co to do cholery było? – spytał Ansel, zaraz po tym jak przestał się dusić.
Jeszcze przed chwilą myślał, że umrze, ponieważ zaczęło mu brakować powietrza, na dodatek Ven nie mógł mu w żaden sposób pomóc, bo tkwił nieruchomo w jednym miejscu, jakby ktoś przykuł jego buty do posadzki. Dziwna magia jednak w końcu odpuściła. Próbował wyrównać oddech jeszcze przez kilka minut. Wciąż klęczał na podłodze, wspierając się o fotel, ale ostatecznie czuł się lepiej. Oczywiście nie można było tego powiedzieć patrząc na jego wygląd, ponieważ zdążył wyraźnie zblednąć, ale powoli zbierał się do kupy.
– Być może właśnie dlatego jest poszukiwana – odezwał się Ven.
Moc, która przytrzymywała go w miejscu, również zdołała zakończyć swoje działanie, choć zajęło jej to nieco dłużej niż w przypadku Ansela.
– Musimy ją odnaleźć, Ans.


– Meave, nie masz na to siły – szepnął Wren, spoglądając ukradkowo na swoją koleżankę.
Ten pomysł wcale nie był dobry, raczej szalony i nieprzemyślany, może nawet rozpaczliwy, w końcu musieli przekonać wrogów, aby zostawili ich w spokoju.
– Dam radę, najwyżej potem utnę sobie dłuższą drzemkę – szepnęła Meave, uśmiechając się niewinnie do mężczyzn, którzy przyglądali się im z podejrzliwością, w końcu pochylali się nad sobą i mówili przyciszonymi głosami.
Nie czekając na niczyją odpowiedź, zaczęła układać stare poduszki na podłodze w taki sposób, aby zapewnić całej czwórce przynajmniej częściową wygodę. Po tym szybkim zabiegu usiadła po turecku na jednej z nich i rozłożyła zapraszająco ręce.
– Usiądźcie.


Znowu widziała we śnie mężczyznę o białych włosach, który był ubrany w czerwony płaszcz. Stał naprzeciw niej z rękami w kieszeniach i bezwyrazową miną. Wyglądał dokładnie jak Ven. Teraz już przynajmniej miała potwierdzenie tego, że istniał w świecie rzeczywistym. Pytanie tylko: skąd go znała? Czy to część jej zapomnianej przeszłości? A może nadchodząca przyszłość?
Oprócz niego pojawił się w tych niewyraźnych wizjach ktoś nowy. Człowiek o stalowych oczach. Domyślała się, że nie jest do niej pozytywnie nastawiony. Kiedy niespodziewanie uderzył ją w twarz, otworzyła gwałtownie oczy. Chwilę zajęło, zanim zorientowała się, że leży w łóżku przykryta miękkim kocem i to w zupełnie obcym miejscu. Ból policzka był najprawdopodobniej spowodowany zbyt długim wciskaniem go w niewygodną twardą poduszkę.
Meave poczuła się dziwnie zaniepokojona. Dokładnie pamiętała, na czym skończyły się negocjacje. Pytanie tylko, czy mogła zaufać dwójce ludzi, którzy zabijali dla pieniędzy. Co, jeśli podczas jej nieobecności wykorzystali sytuację, aby zabić Wrena, a ją porwać?


Jako pierwszy spróbował gulaszu Ansel. Szybko się jednak wycofał, wrzucając łyżkę z powrotem do miski. Usta zasłonił dłonią.
Wren miał podobną reakcję, chociaż jego mina wskazywała raczej na kamienną.
– Cholera – powiedział wykrzywiony Ans, spoglądając z niezadowoleniem na kucharkę, która właśnie w tym momencie również kosztowała swojego dania.
Zmarszczyła czoło, ale niczego nie powiedziała.
– Ta potrawka raczej sprawia, że ludzie umierają, a nie się łączą.
– Hej – odezwała się Meave – a może właśnie o to chodziło? – Wzniosła dziękczynnie łyżkę, patrząc na nią jakby była jakimś magicznym artefaktem. – Jedząc ją, łączymy się ze światem zmarłych – powiedziała śmiesznym, grobowym głosem, za chwilę szaleńczo się chichocząc.
– Skąd ty ją wytrzasnąłeś? – spytał półszeptem Ansel, spoglądając na milczącego dotąd Wrena.
Nastolatek uniósł brew, a potem odpowiedział:
– Sama się przypałętała. 


To znowu się działo. Obce wspomnienia przeplatały się ze sobą, tworząc feerię psychodelicznych barw. Spośród nich wyróżnić można było wyłącznie jasnofioletowe włosy jednej z miejskich syren, która odcisnęła już piętno w sennych wizjach, basen wypełniony krwią i utaplane w nim blond włosy, bolesny chwyt męskiej dłoni za nadgarstek, a także rzewny płacz małej dziewczynki i czerwony płaszcz. Przez mieszaninę słów zaczął przebijać się ten jeden, dziwnie obcy głos, który z niepokojem oznajmiał: „Nie pozwól, żeby przejęła nad tobą kontrolę”.
Meave widziała twarz dziewczyny o długich blond włosach tylko przez chwilę, potem otworzyła gwałtownie oczy, zdając sobie sprawę z tego, że stoi na barierce balkonu i spogląda w dół. Wstrzymała dech. Gdyby ktoś nie chwycił jej w ostatniej chwili w pasie, zapewne mogłaby skończyć jako mokra plama na asfalcie. Tymczasem wylądowała na zimnych kafelkach w objęciach przerażonego chłopaka, który niespokojnie dysząc, spoglądał w jej oczy z niedowierzaniem. Meave pierwszy raz widziała tyle emocji na twarzy Wrena.


– Oficjalnie otwieram nasze wielkie, elitarne posiedzenie!
Meave wyrzuciła ręce w górę, zaś reszta spojrzała na nią znudzonym wzrokiem, zastanawiając się, co tym razem wymyśliła. Zwołała ich wszystkich na spotkaniu w jadalni jeszcze zanim zjedli śniadanie. Wren zaczynał żałować, że wczoraj ją pocieszył – przez to miała dzisiaj o wiele więcej energii i entuzjazmu, które niekiedy bardzo go denerwowały. Ledwo zdążył otworzyć oczy, a już nachylała się nad nim z szerokim uśmiechem, ciągnąc go w stronę kuchni. Na tak samo zaspanego i zdezorientowanego wyglądał Ansel. Tylko Ven siedział przy stole ze swoją zwyczajową, obojętną miną, jakby był wypoczęty, co mogło być dosyć dziwne dla człowieka śpiącego dziennie od trzech do czterech godzin.


To znowu ona. Kobieta o długich fioletowych włosach. Już raz pojawiła się w jej śnie. Musiała być jedną z miejskich syren, może nawet ich przywódczynią. Uśmiechała się szyderczo, wyciągając do niej zapraszająco dłoń.
Czekam na ciebie.
Słowa odbijały się echem od ścian umysłu, aż w końcu ucichły, pozostawiając po sobie ciszę i pustkę. Wokół zrobiło się ciemno. Meave doskonale wiedziała, że to tylko sen. Starała się nie ruszać, w końcu już raz znalazła się na krawędzi balkonu. Tym razem nie chciała popełnić tego samego błędu, choć równocześnie miała świadomość tego, iż pewne rzeczy działy się w snach poza jej kontrolą. Być może była lunatykiem?



Jakie dziwne uczucie – powiedziała Meave, jej głos nie wydostał się jednak poza przestrzeń umysłu. Rozbrzmiewał wyłącznie w głowie, podobnie jak wszystkie inne hałasy rozlegające się po korytarzu. Nie przypominała sobie, aby wcześniej znajdowała się w jakiejś odpicowanej, starodawnej budowli wyłożonej kamieniami – właśnie je dotykała, dziwiąc się, że uczucie chłodu jest tak realne. Znajdowała się we śnie, a jednak wszystko zdawało się być dla niej fizycznie odczuwalne. O co tutaj chodziło?


W przyciemnionej piwnicy panował spokój. Tylko od czasu do czasu przez zasłonięte rolety przepływały światła aut, odbijając swój blask na przeciwległej ścianie. Ta nocna rutyna trwałaby pewnie w nieskończoność, gdyby nie nagłe pojawienie się czwórki osób. Jeśli ktoś zamontowałby w oknie kamerę, mogłoby się okazać, że teleportowali się do małego mieszkania tak naprawdę znikąd. Po prostu spadli z sufitu, lądując w różnych pozycjach na podłodze, fotelu czy łóżku. Nie było to na pewno miłe zetknięcie z powierzchnią, szczególnie dla dziewczyny, która zaliczyła twarde zderzenie z posadzką. Ona jako jedyna zamarła w bezruchu, skierowana twarzą do dołu. 


Czas, żebyś się obudziła, Meave.
Delikatny uśmiech, machnięcie dłonią i ciche kroki oddalające się powolnie w nieznaną przestrzeń. Czy Anaya znowu musiała uciekać? Miała tyle pytań, które chciała jej zadać! Robiła to celowo? A może jednak nie chciała się z nią dzielić przeszłością? Meave nie mogła tego zrozumieć. Po co ta cała tajemniczość? Czy nie można było przekazać wszystkiego w kilku zdaniach? A może Anaya miała jakiś większy plan? Tylko na co?


Ansel odnosił wrażenie, że ostatnimi czasy nadużywał alkoholu. Od dziesięciu lat prowadził niebezpieczny tryb życia, który wymagał czasem mocniejszego trunku na wyciszenie nerwów, ale teraz, od kiedy w jego życiu pojawiła się dwójka nastolatków i „miejskie syreny”, miał już wszystkiego dosyć. W przypadku tego zagmatwania wcale nie chodziło o stres, raczej o jego zdrowie mentalne. Czasami już sam nie wiedział, czy to, co widzi, jest prawdziwe. Może po latach prowadzenia niezbyt zdrowego trybu życia oszalał i potrzebował pomocy psychiatrycznej? A może to jego znajomi całkowicie poszaleli? Sam nie poznawał Vena. Mówił coś o jakiejś tajemniczej przeszłości, która niby miała dotyczyć ich obu. O tym, że jego prawdziwym imieniem nie jest Vane, a Vance. I że pochodzą z innego świata. Co za głupoty! Na dodatek wszyscy go w to wplątywali! Może jednak wśród nich wszystkich to on był najbardziej trzeźwo myślącym człowiekiem? Nie miał żadnych tajemniczych wspomnień. Nie zamierzał sobie dać niczego wmówić…


Kiedy zaspany Wren wchodził rano do szpitalnej sali, nie spodziewał się, że już w progu napotka podekscytowaną dziewczynę, która chwyci go za rękaw bluzy i wciągnie do środka, zamykając za nimi szczelnie drzwi. Wiedział, że po Meave może się spodziewać tak naprawdę wszystkiego. Ostatnim razem go pocałowała, także nie zdziwiłby się, gdyby teraz również chciała wykorzystać chwilę, kiedy mogli być w sali sam na sam. Nigdy nie wiadomo, co akurat chodziło jej po głowie…
– Chodź! – krzyknęła podniecona, ciągnąc go w stronę łóżka.
– O co ci chodzi? – spytał z głupią miną Wren.
– Odkryłam coś! 


Wrota do zniszczonej sali rozwarły się z głośnym skrzypnięciem, kiedy do środka weszła kobieta o fioletowo-różowych włosach. W dłoniach trzymała otwartą książkę, której treść najwyraźniej wywoływała na jej twarzy rozbawienie. Stukocząc butami o posadzkę, potrząsała głową i śmiała się do siebie, zwracając uwagę zgromadzonych wkoło kobiet. Żadna z nich się jednak nie odezwała, póki to ona nie zamknęła z trzaskiem lektury i nie zwróciła się w kierunku swojej królowej.
– Tak jak mówiłaś, Oweyn spotkał się z tymi nieudacznikami – zaczęła Vanity, uśmiechając się do siebie ironicznie. – Teraz wszyscy zebrali się na jakimś dziwnym posiedzeniu, na którym ma co nieco opowiedzieć o naszym świecie. Udało mi się w międzyczasie przeszukać mieszkanie jednego z nich i znaleźć to.
Vanity uniosła w górę księgę, na której widniał tytuł: Poza znaną mitologią.


Przez cichnące z każdą minutą dźwięki pogrążonego w nocnym zgiełku miasta przebijał się dźwięk, który wydawały kostki lodu obijające się o szklankę. Ansel uwielbiał takie wrażenia słuchowe. Może wyglądał na osobę, która lubiła ostrą jazdę bez trzymanki i bezlitosne zabijanie zleconych ofiar, ale tak naprawdę miłował sobie spokój – nawet jeżeli za towarzysza miał nieodłącznego kompana niebezpiecznych misji. Cenił w swoim przyjacielu to, że nie zmuszał go do bezsensownej gadki. Można powiedzieć, że gdy spędzali razem czas, częściej milczeli, niż się odzywali. Prawdopodobnie chodziło o to, że słowa woleli zachowywać na cięższe zadania wymagające głośnej współpracy. Odpoczynek musiał mieć w sobie nutę ciszy.
Ansel przechylił szklankę wypełnioną whisky do ust, po czym ciężko westchnął. Nawet jeżeli milczenie było złotem, zdarzało mu się mieć chętkę na niezobowiązującą rozmowę, szczególnie wtedy, kiedy nic się nie układało, a życie robiło sobie z niego jaja.


– Nie jestem w nastroju do rozmów o przeszłości.
Meave skuliła się na ziemi, obejmując dłońmi kolana. Zazwyczaj nie przepadała za egipskimi ciemnościami, ale w świecie, w którym widywała się z Anayą, nie czuła niepokoju. Może to dlatego, że wiedziała, czego się spodziewać?
Jej rozmówczyni usiadła obok, podwijając pod siebie białą sukienkę. Blady policzek położyła na kolanie, zwracając się twarzą w kierunku potencjalnej rozmówczyni. Nie uśmiechała się. W zasadzie to nie miała żadnej konkretnej miny, zupełnie jakby nie obchodziło ją to, że nastolatka nie chce z nią rozmawiać.
– Coś się stało? – spytała.


– Ostatnio często wychodzisz z domu beze mnie.
Ansel przystanął w miejscu, prostując ostrożnie plecy. Powoli obrócił się w kierunku przyjaciela, przybierając na twarz wyraz zdumienia.
Ven stał właśnie oparty o framugę i przyglądał się swojemu współpracownikowi z miną bez wyrazu. Anselowi kojarzył się z matką, która nie chciała wypuszczać z domu nieletniego dziecka. Ile oni mieli do cholery lat, że musiał wychodzić razem z nim na zewnątrz? Oczywiście podświadomie wiedział, że nie o takie wychodzenie chodziło, ale zdecydowanie wolał wybrać ścieżkę oburzenia. Od dłuższego czasu narastał w nim gniew.
– Chodzimy własnymi drogami, szczególnie ostatnio – odpowiedział z prychnięciem. – Nie mogę usiedzieć w miejscu, więc sam wypełniam misje. Czy to takie złe? Chyba nasze dzieci nie potrzebują żadnej niańki – dodał zgryźliwie. – Chociaż już jedną mają.



– Nie ma jej nigdzie – powiedział zdyszany Wren, dobiegając do dwójki mężczyzn stojących po środku parku. – To bezcelowe. Wsiąknęła w ziemię. Jeżeli chciała, żebyśmy jej nie znaleźli, mogła to powiedzieć na głos, a wtedy magia na pewno zrobiła resztę za nią.
Ansel zmarszczył czoło, przykładając palce do podbródka, jakby oddawał się rozmyślaniom.
– A co, jeśli to miejskie syreny?

– Przecież to nie ma sensu – mruknął Wren, wykrzywiając usta w grymasie. – Czy wtedy zostawiałaby nam list?


Długie, barwne suknie, lokowane włosy, dostojne kroki dopasowane do rytmu instrumentów smyczkowych, śmiechy, głośne rozmowy i ona stojąca gdzieś w szarym kącie. Blada, ukrywająca się za sztucznym uśmiechem, z charakterystyczną pustką w oczach. Do tego długie blond włosy, wychudłe ramiona z odstającymi kośćmi i intensywnie różowe usta. Kiedy pierwszy raz na niego spojrzała, wiedział, że będzie jego.
– Ojcze, pytałeś mnie o prezent urodzinowy – odezwał się z nieskrywaną nutą rozbawienia, upijając łyk wina z kielicha. – Niech to będzie ona.



Sprawy przybrały nieoczekiwany obrót – właśnie o tym myślał teraz Wren, który stał naprzeciw przywiązanej do krzesła Meave. Anaya uparcie w niej tkwiła i nie zamierzała się poddać, co początkowo było widoczne w jej gniewnym, wręcz atakującym spojrzeniu – z czasem jednak ta waleczność zelżała, ustępując miejsca zmęczeniu, w końcu pod jej żebrami wciąż tkwiła kula wystrzelona przez Ansela. Królewski mag w ciele kota, Oweyn, zdołał tylko powstrzymać krwawienie, miał za mało mocy, aby bawić się w inne zabiegi medyczne. Nie mógł jej również czerpać od Meave, ponieważ poziom magii w ciele dziewczyny i tak był obecnie bardzo niski.
Na polu bitwy został tylko Ven i Wren, co było dosyć nietypowym duetem, ponieważ z całej drużyny to oni mieli ze sobą najmniejszą styczność. Nastolatek nawet nie wiedział, jak ma rozmawiać z tym burkliwym mężczyzną. Milczeli od ponad trzydziestu minut.

Meave spojrzała prosto w oczy niewzruszonej księżniczki. Dlaczego dopiero teraz dostrzegła w niej obojętność? Przecież była taka już wcześniej. W tych zielonych tęczówkach kryło się coś nieludzkiego, zupełnie jakby Anayadawno wyzbyła się uczuć. Może w większej mierze była elarią niż człowiekiem? Teraz bardziej przypominała Elorę, a nie dziewczynę, która chciała uratować swoich przyjaciół, przenosząc ich do innego świata. A może cała ta historia była jednym wielkim kłamstwem? Może wcale nikt z nich nie pochodził z innego miejsca, a to wszystko zaplanował Oweyn wraz z Anayą? Już sama nie wiedziała, w co ma wierzyć… 


Tupot małych pantofelków niósł się po zamku wraz z echem dziecięcego, radosnego śmiechu. Uciekająca księżniczka próbowała po raz kolejny przechytrzyć swojego strażnika, ale jak dotąd jej to nie wychodziło. Jak on to robił? Przecież nawet nie biegał! Może to dlatego, że był wyższy od niej o kilka głów? A może to jakaś dziwna magia? Dziewczynka tak się zamyśliła, że nie zauważyła, kiedy zza rogu wyskoczył białowłosy chłopak. Odbiła się od jego piersi i poleciała do tyłu, na szczęście ten w porę złapał ją za nadgarstek i przytrzymał w pionie.


Tym razem szukanie księżniczki zajęło mu dłużej niż zwykle. Musiał przyznać, że w miarę, jak dorastała, znajdowała coraz to lepsze kryjówki. Nie przypuszczałby, że spotka ją tym razem na dziedzińcu, ukrytą pod drzewem, gdzie będzie plotła z kwiatów wianek. Gdy spoglądał na nią z oddali, zastanawiał się, kiedy przybyło jej tylu lat. Przecież wciąż powinna być tą samą irytującą, rozpieszczoną dziewczynką, co kilka miesięcy temu. Niewątpliwie to ostatnie wydarzenia zmieniły zachowanie Anayi. 


Od czasu kiedy zmarł król, Anaya była dla niego bardzo zgryźliwa. Może dlatego, że go posłuchał i siłą wyciągnął ją z jego komnaty? Powinna to zrozumieć, w końcu musiał słuchać władcy. Oczywiście nie tyczyło się to Elory, która niedawno została okrzyknięta jedyną władczynią Raillerne. Jej w żaden sposób nie ufał i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jeżeli wydałaby jakikolwiek rozkaz w jego kierunku, na pewno byłby to rozkaz, który zaszkodziłby Anayi, a miał przecież bronić tej nieporadnej, rozchwianej emocjonalnie księżniczki. Przysiągł to na własne życie.


Działo się coś niepokojącego. Nie wiedziała tylko jeszcze co. Czyżby Elora zarządziła, że to właśnie w tym dniu rozpocznie eksperymenty, które miała na myśli, gdy z nią rozmawiała? Nawet nie zdążyła się przygotować. Została zerwana z łóżka z samego rana, akurat wtedy, kiedy nie było przy niej Vance’a. Chociaż szarpała się i krzyczała, obcy strażnik bezlitośnie ciągnął ją za rękę po zamkowych korytarzach. Księżniczka spodziewała się, że nikt jej nie uratuje. Służba tylko wyglądała ukradkiem zza drzwi, ale jakby z zainteresowaniem, a nie chęcią udzielenia pomocy. Nie zadziałały na nich nawet łzy, które spływały ciurkiem po dziecięcych policzkach. Anaya przez cały ten czas zadawała sobie pytanie: gdzie jest Vance? Obiecał, że nie zostawi jej w potrzebie…


Nie pamiętała już, który dzień dryfowała wśród szkarłatnych wód. Leżała tu nieruchoma, niemal martwa. Pojono ją tylko wodą. Nie mogła spać. Szeroko rozwarte oczy wciąż wpatrywały się w ciemny sufit, a usta poruszały się, układając bezgłośne słowa: „Nie patrz w dół”. Pierwsze godziny, a może dnie, spędziła na rzewnym płaczu, krzyczeniu i próbie wydostania się stąd. Jak się jednak okazało, została przywiązana do dna basenu. Tylko przez moment, kiedy omal nie utonęła, dostrzegła, że w rogu piwnicy stoi strażnik, zresztą to, że nie ma przywidzeń zostało potwierdzone jego silnym pociągnięciem za linę, którą przewiązano ją w pasie. To oczywiste, przecież Elora nie mogła pozwolić, aby popełniła samobójstwo czy zrobiła sobie krzywdę. Potrzebowała jej żywej. 


Dziewczyna o długich blond włosach posłusznie wykonała rozkaz, nawet nie obdarzając spojrzeniem swojej opiekunki. Zamiast tego spoglądała pustym wzrokiem przed siebie, uśmiechając się sztucznie do ludzi, którzy się przed nią kłaniali. Miała już dosyć udawania, że świetnie się bawi, a wszyscy przybyli na bal, aby świętować jej szesnaste urodziny. To nie było przedstawienie, które wyreżyserowano specjalnie dla niej. W tym zamku już od wielu lat nic nie należało do niej. Żyła w cieniu swojej macochy. 

Miało być lepiej. Ale nie było. Anaya nie sądziła, że ktoś może okazać się o wiele bardziej bezlitosny od samej królowej, a nawet, że ktokolwiek może jej dorównywać. Pretendentem do nagrody największego nikczemnika mógł jednak zostać książę Evret. Spotykali się ze sobą już od kilku miesięcy. Przebywali głównie na zamku w Raillerne w pokoju przeznaczonym do przyjmowania gości. Zazwyczaj nie mieli sobie zbyt wiele do powiedzenia. Siedzieli przy stole, popijali herbatę i patrzyli sobie prosto w oczy – ona z nienawiścią, on z kpiną. Ta swoista walka na spojrzenia zamieniała się z początku w płomienne bitwy, ponieważ wielokrotnie księżniczka traciła nad sobą kontrolę, nauczyła się już jednak, że nigdy nie wygra z kimś, kto nawet się jej nie bał. Zresztą dlaczego ktoś miał się bać słabowitej szesnastolatki? 

Vance przyglądał się badawczo swojej podopiecznej. Wyglądała, jakby już teraz była duchem, który wydał chwilę temu swoje ostatnie tchnienie. Miała wielkie, przerażone oczy, okropnie bladą twarz i drżała na całym ciele. Palce z krótko przyciętymi paznokciami wbijała we wnętrze dłoni. To wszystko dlatego, że została wezwana do Elory. Bała się konsekwencji, jakie mogły ją czekać w związku z ostatnimi wydarzeniami. To oczywiste, że królowa o wszystkim się dowiedziała, w końcu lekarz musiał jej przekazać, co działo się z księżniczką. Sam fakt, że była nieomal na skraju życia, nie bardzo ją obchodził, sprawą zainteresowała się kilka tygodni później, kiedy zauważyła, że książę Evret przestał przychodzić na spotkania z księżniczką. Elora zapewne myślała, że go odstraszyła. I może było w tym trochę prawdy? 

Czasami, gdy myśli się o tym, że gorzej już być nie może, życie udowadnia nam, że się myliliśmy. Właśnie z taką refleksją każdego dnia budziła się Anaya. Ostatnio widywała swoją macochę częściej niż by tego chciała, a to dlatego, że od miesięcy zmuszała ją do używania nowych mocy. Księżniczka wiedziała już, dlaczego jej matka uciekła z miejsca, gdzie mieszkały wszystkie elarie. Pewnie z tego powodu, że chciano ją wykorzystać zupełnie jak jej córkę. Jeżeli nie była akurat potrzebna królowej, leżała całymi dniami w łóżku, próbując odzyskać utraconą energię. Może i posiadała potężną magię, ale nie mogła ukryć faktu, że w dużej mierze była człowiekiem. Gdyby nie mikstury Oweyna, zapewne spałaby całymi tygodniami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz