Finally! Po ponad ośmiu miesiącach pojawiła się w końcu trzecia część RH! Juhu! Nie jestem typem osoby, która zostawia swoje opowiadania (przynajmniej od kilku lat), ale nigdy nie obiecuję, że kolejne części będą pojawiać się szybko. RH4, czyli ostatnią część, planuję na wakacje. Deadliny to jednak spoko sprawa. Założyłam sobie, że dokończę RH na Walentynki i... proszę! Iście romantycznie. Tym razem część jest trzykrotnie dłuższa niż poprzednie i bardziej odnosi się do Chrisa. Kocham Chrisa. Nawet, jeśli wiem, że to ja go stworzyłam. Inspiracją do tej części była piosenka TDG - Real you.
Od
lat zastanawiało mnie, jak to jest, gdy kobieta przejmuje władzę nad domem.
Jednak w najskrytszym marzeniach nie wyobrażałem sobie Brisy jako osobistej
gospodyni domowej, która będzie ze mną mieszkać. Co prawda to tylko przez jakiś
czas, ale… Czy to nie wystarczy, żeby przybliżyć nas do siebie? Skoro ona kocha
mnie, a ja kocham ją, co stoi na przeszkodzie? Odpowiedź jest prosta: my sami.
***
If
you're the one to run, to run
I'll
be the one, the one you run to
To już godzina. Dokładne i pełne
sześćdziesiąt minut, podczas których przyglądałem się jej śpiącej twarzy. Chyba
nie muszę mówić jak bardzo jestem zachwycony? I nie chodzi tu tylko o to, że
leży w moim łóżku i to na dodatek w moim domu. Swoją drogą – muszę tu w końcu
posprzątać. Chyba powinno być mi głupio, że zaciągnąłem dziewczynę do takiego
burdelu. Chyba, bo jakoś tego nie czuję.
Siedząc na podłodze próbowałem
powstrzymać się od dotknięcia jej brązowych, rozsypanych po poduszce fali.
Spała tak spokojnie, jakby była chora. Rumieńce były widoczne na jej polikach,
czoło lekko się marszczyło, usta wdychały i wydychały w równomiernych odstępach
powietrze. Wszystko było jak należy, jeżeli chodzi o fizjologię jej ciała,
gorzej z psychiką. To nie tak, że miałem ją za wariatkę, wręcz przeciwnie – współczułem
jej i chciałem w jakiś sposób pomóc, ale problem tkwił w tym, że nie byłem
psychologiem i nawet nie wiedziałem jak postępować w chwili, gdy panikuje.
Co będzie, gdy się zbudzi? Znów zacznie
płakać i wydzierać się wniebogłosy? Jeżeli mój brat to usłyszy, to po mnie. Na
moje nieszczęście postanowił zostać dzisiaj w domu z powodu przeziębienia. Gdy
zobaczy w moim łóżku dziewczynę, na pewno zacznie mieć dziwne aluzje. I jak mu
przekażę wiadomość, że od dziś ta samotna sierota będzie z nami mieszkać?
Wróć.
Wiem, to zbyt odważne stwierdzenie.
Przecież nawet nie spytałem jej o zdanie. Jednak czy było jakieś inne
rozwiązanie? Pani Heartwind przebywała w szpitalu, nie miałem zamiaru zostawiać
Brisy samej sobie w miejscu, gdzie w każdej chwili mogą zjawić się jej
dręczyciele.
Mafia. Co za historia. Myślałem, że
takie rzeczy istnieją tylko w filmach, ale zapomniałem, że kryminały mają swoje
korzenie w rzeczywistości. Mafia to nie żart, ani fikcja, skądś musieli się wziąć,
a z bajek przecież nie uciekli.
Brisa zostanie u mnie w domu. Nawet,
jeśli się nie zgodzi, nie puszczę jej. Wiem, nasze warunki mieszkalne nie są
tak dobre jak u niej. Nie jemy wykwintnych obiadów – tak naprawdę nie jemy ich
w ogóle – ale dla niej mogę postarać się coś ugotować. Chciałem o nią dbać,
chciałem, żeby czuła się bezpieczna, żeby wiedziała, że też ją…
Co za głupie słowa. Nigdy ich nie
wypowiem na głos. Ale jak nie ja, to kto? Brisa? Nie zrobi tego. Skoro nie
potrafiła opowiedzieć nikomu swojej historii na głos i pokazała mi pamiętnik,
żeby wyjaśnić dlaczego ucieka, jak mogłaby to zrobić?
Olśniło mnie.
Wiem, dlaczego to zrobiła. Chciała,
żebym to ja przejął inicjatywę. Doskonale wiedziała, że zajrzę na ostatnią
stronę, gdzie wyznaje, że jest we mnie zakochana. Podejrzewała, że jeżeli czuję
to samo, powiem to na głos. Problem tkwił w tym, że nigdy tego nikomu nie
powiedziałem. Nie tylko Brisa jest zamknięta w sobie.
„Kocham cię”. Co za głupie słowa, co za
ckliwe stwierdzenie. Myślałem o tym, jednocześnie czując, że robi mi się na
sercu cieplej. Czy moje poliki wyglądają już jak dwa wielkie pomidory? Miałem
nadzieję, że nie. Nie chciałem zostać przyłapany w takim stanie przez budzącą
się Brisę. I wstyd i miłość były głupimi uczuciami. Wszystko co zawierało choć
dozę czułości było głupie i dziwne. Dlaczego tak sądziłem? Może to wina tego,
że rodzice nigdy się mną nie przejmowali. Że nigdy nie mówili mi, jak bardzo
mnie kochają.
Myśl, która podpowiadała mi, że się
zakochałem z pewnością nie była fałszywa. Naprawdę byłem zakochany. Czułem to
gdzieś w środku. Poza tym nie trzeba było być lekarzem, żeby to zdiagnozować.
Każdy idiota potrafił to zauważyć.
Po długim wstrzymywaniu swoich
niespełnionych, miłosnych żądzy, nareszcie dałem upust emocjom. Pogładziłem
delikatnie Brisę po włosach. Nawet nie drgnęła. Wiedziała kto przy niej jest.
Nie powiem jej tego. Nie powiem jej, że
mi zależy, że darzę ją czymś więcej niż przyjaźnią. Byłem tchórzem. Chciałem
jej jednak w miarę możliwości pokazać, że jest dla mnie cenna.
Od zawsze byłem mocniejszy w czynach
niż słowach. Wolałem milczenie. Wszystko wyrażał mój chłodny wzrok, moje
znudzenie, moje gesty, oddźwięki, które wydaje. Spowiadałem się tylko sobie i
nigdy nie potrzebowałem mówić niczego światu. Tyle się mówi o chorobach
psychicznych, które pojawiają się, gdy ktoś jest zamknięty w sobie, gdy
rozmawia ze samym sobą i ufa tylko sobie, ale dotąd nie poczułem się jak
wariat. Byłem po prostu odrobinę inny. Chłodny obserwator otoczenia. To Brisa
odrobinę mnie rozgrzała, dzięki czemu jestem w stanie ruszyć z miejsca. Co
prawda wciąż nie ze słowami, ale z czynami – o wiele większymi niż do tej pory.
Nie jestem czuły, nie znam się na
współczuciu, wrażliwości we mnie niewiele. Nie mam pojęcia jak zachowują się
pary lub jak wyrazić swoją miłość. Będę się jednak starał, by wszystko szło w
dobrym kierunku.
Uśmiechnąłem się do siebie akurat
wtedy, gdy Brisa jęknęła coś przez sen.
Gdy byliśmy u niej w domu, stwierdziła,
że chce spać ze mną w jednym łóżku. Do tej pory zastanawiałem się, czy
powiedziała to pod wpływem tabletek, które zażyła. Nie chciałem, żeby czuła się
niekomfortowo. Powinienem poczekać aż się przebudzi. Nigdzie mi się nie
spieszy. Fakt, kusiło mnie, aby postąpić zgodnie z jej prośbą już teraz, ale
muszę wytrzymać. Nie chciałem jej przestraszyć, nie chciałem wyglądać jak
zboczeniec, jak ci przeklęci ludzie z mafii, którzy śmiali ją dotknąć.
Małymi krokami do przodu.
– O cholera.
Podskoczyłem na dywanie, na którym
siedziałem. Momentalnie zalała mnie fala gorąca.
Przyłapany na gorącym uczynku.
Westchnąłem, oddalając niewinną dłoń od
włosów Brisy. Przyłożyłem ją do twarzy, próbując ukryć zażenowanie. Czekałem na
dalszy rozwój sytuacji.
– Chyba za dużo wziąłem tych
przeklętych tabletek. Aptekarki wcisnęły mi z pięć opakowań – burknął głos za
moimi plecami.
– To co widzisz to prawda, kretynie.
– Niemożliwe. Mój młodszy braciszek to
gejuch. W szkole tak mówią.
Zwróciłem się ku niemu z nachmurzonym
wyrazem twarzy.
– Nazywają mnie w szkole gejem? –
burknąłem.
– Po prostu chciałem, żebyś na mnie
spojrzał.
Skrzywiłem się.
– Nie jestem gejem, więc nie chcę na
ciebie patrzeć, poza tym jesteśmy braćmi. Mimo wszystko. Nie chciałem tego, ale
tak wyszło – dodałem pod nosem, jakby do siebie.
– Dobra, to co robi tu ta laska? –
spytał brat, opierając się luzacko o framugę drzwi.
– Leży.
I pomyśleć, że tak bardzo się między
sobą różniliśmy. Za równo z wyglądu jak i z charakteru.
Sebastian Farris, dwadzieścia pięć lat.
Wysoki i szczupły blondyn o pochmurnych, granatowych oczach. Karnacje miał
zdecydowanie ciemniejszą niż ja. Nie wyglądał też tak przerażająco. Jego twarz
mimo ostrych rysów była przyjazna. Jeżeli już się uśmiechał, zazwyczaj
pokazywał światu cały garnitur śnieżnobiałych zębów. Był dobrze zbudowany, co
było widoczne pod opinającą jego klatkę piersiową białą bokserką. Nawet, gdy
nosił dresy wyglądał stylowo. Brzydki nie był, dziewczyny wyrywał, chociaż z
żadną nie chciał wiązać się na stałe. Nie był odpowiedzialny, wciąż chciał się
bawić. To prawda, że żyłem dzięki niemu, ale oprócz tego nie zawdzięczam mu niczego.
Większość pieniędzy wydawał na imprezy. To, co mi dawał, żebym sam siebie
utrzymał i nie zdechł to były marne grosze. Tak jak mówiłem – żaden z nas nie
gotował i nie potrafił tego robić. Po śmierci mamy zaczęliśmy zapychać brzuchy
sztucznym jedzeniem. W końcu było tanie i można było się nim najeść.
Nasza lodówka zawsze wyglądała
tragicznie. Można w niej było znaleźć co najwyżej litrową butelkę mleka, suchy
ser i jakiegoś pomidora. Za to w szafce nad zlewem znajdował się co najmniej
kilogram puszek, słoików i torebek z jedzeniem, które trzeba było tylko zalać
gorącą wodą. Nie lubiłem takiego jedzenia, ale zdołałem się przyzwyczaić.
Więzi pomiędzy mną a Sebastianem nie
były zbyt silne. Byliśmy po prostu jak współlokatorzy. Zazwyczaj, gdy
siedzieliśmy rano przy stole nie zamienialiśmy ze sobą zbyt wielu słów. To
wyglądało mniej więcej tak: „zdajesz jakoś?”, „ta”, „rozrabiasz?”, „staram się
nie”, „głodujesz?”, „ta”, „ja też, więc jesteśmy kwita”. Rzadko zdarzało się,
żeby wchodził do mojego pokoju, chyba, że chciał mi ukraść jakąś koszulę albo
ostatki moich pieniędzy (które nauczyłem się skutecznie chować).
Nie, nie przypominaliśmy rodzeństwa.
– Serio pytam – brat przewrócił
teatralnie oczami.
Zacząłem się zastanawiać za co kochają
go wszystkie dziewczyny. Za wygląd? Za to, że był podrywaczem, imprezowiczem,
czy za to, że stawiał im drinki? Charakter miał naprawdę okropny. Nie
polecałbym mu zakładania własnej rodziny.
– To moja przyjaciółka, Brisa –
powiedziałem zgodnie z prawdą. – I będzie tutaj spała. Jej matka jest w
szpitalu, a ona jest chora.
Na tym zaprzestałem. Nie musiał więcej
wiedzieć.
Sebastian zagwizdał głośno.
– Mój braciszek ma dziewczynę.
– Przyjaciółkę.
– Przyjaciółek nie zamyka się w swoim pokoju,
nie maca ich włosów i nie patrzy maślanym wzrokiem na cycki.
Poczułem, że zaczynają mnie palić
poliki. Naprawdę to robiłem? Może dlatego Brisa zasłania się zawsze kocem i
rumieniła soczyście. Bo nawet nie wiedziałem, kiedy podziwiam jej klatkę piersiową.
– Bingo! – Wykrzyknął triumfalnie,
niczym dziecko, wznosząc pięść do góry. – Jednak mój brat jest normalny!
Przynajmniej pozornie.
– Patrzenie a dotykanie to dwie różne
rzeczy. Za patrzenie się nie kara – burknąłem.
– A mój słodki braciszek jak zwykle się
rumieni.
Nie minęła nawet sekunda, a Sebastian
rozciągał moje poliki i był odganiany jak natrętna mucha pięściami. Nie
chciałem obudzić Brisy, ale ten gość niewiarygodnie mnie wkurzał. Kiedy nie
chciałem, musiał udawać kochanego braciszka. Na dodatek ze wszystkich dni,
kiedy tu nie przychodził, musiał nawiedzić mnie akurat teraz. Do cholery! Moje
szczęście ma to do siebie, że nie istnieje. Chyba, że chodziło o Brisę. W
pewnym sensie była moim szczęściem.
– Puszczaj, gnojku! – Warknąłem,
szarpiąc się z bratem. Sebastian jednak nie miał zamiaru odpuścić.
– Przyznaj się, że jesteś zakochany! –
Wykrzyknął mi do ucha.
– Nie jestem – syknąłem, za co moje
włosy zostały rozczochrane pięścią brata.
– Powiedz to, smrodzie!
– Jedyną osobą, która śmierdzi, jesteś
ty, kretynie! Zabierz ode mnie tę pachę!
– Wąchaj ją aż zdechniesz i nie
przyznasz, że jesteś zakochany!
– Nie będę się powtarzać!
– To powiedz wreszcie prawdę!
– Prawdę? Nienawidzę cię, to jest
prawda!
– Chris, gnojku!
– Sebastian, pedale.
Tym razem się zirytowałem. Nasze
potyczki przybrały teraz formę bitwy, która niejednego sąsiada mogłaby teraz
obudzić. Rzucaliśmy się po podłodze jak dzieci. Na szczęście to nie była walka
jak za czasów dzieciństwa, kiedy przegrywałem każdą rundę. Co prawda brat wciąż
był ode mnie silniejszy, ale nie sprytniejszy.
Okładając go pięściami, poczułem się
jak pięciolatek walczący o kawałek pizzy. Chociaż nie. Wciąż walczyliśmy o ostatni
kawałek chleba z serem, a to prawie to samo.
– Kochasz czy nie?!
– Nie kocham!
Na sam dźwięk słowa „kocham” zrobiło mi
się gorąco, choć równie dobrze mogła to być kwestia zaciętej walki na pięści. Już
drugi raz dostałem nią w twarz. Nie był to cios zbyt silny, bo gdzieś na
pograniczu zabawy, ale kryła się w nim odrobina groźnej powagi. Myślał, że
osiągnie swój cel? Grubo się mylił.
Ciosy stały się o wiele bardziej
agresywne. Obydwoje byliśmy zniecierpliwieni takim stanem rzeczy, pochłonęła
nas prawdziwa walka bez użycia słów. Jak to jednak zazwyczaj bywało w
dzieciństwie – przegrywałem.
Zostałem skutecznie przygnieciony do
podłogi. Mój brzuch wraz z podwiniętą do góry koszulką przytulił się do dywanu,
a nogi z pomocą zdradliwych dłoni brata zostały zgięte w stronę pleców.
Syknąłem z bólu. Nie byłem aż tak
rozciągnięty, żeby znieść ten atak.
Sebastian pochylił się nade mną z
triumfem malującym się na twarzy.
– To jaka jest twoja odpowiedź? –
spytał wesoło.
– Udław się.
Moje nogi zostały mocniej wygięte w
stronę pleców. Z trudem powstrzymywałem się od wydawania bolesnych oddźwięków.
Nie miałem wyboru jak dać mu upragnioną odpowiedź. Nawet, jeżeli miałaby to nie
być prawda, powiem to, co chce usłyszeć. Tak, czułem się jak przegraniec mimo
tego, że nie kłamałem.
– Kocham ją! – Syknąłem przez zęby.
– Kochasz kogo? – zaśmiał się
Sebastian, nadstawiając ucho.
– Brisę! – Jej imię wykrzyczałem z
pełną nienawiścią w jego stronę. Nie oznaczało to oczywiście, że przez ten
moment naprawdę jej znienawidziłem. To raczej kwestia obecności i czynów brata.
– Znakomicie.
Uścisk zelżał, ale nie zostałem
uwolniony. Miałem ochotę cisnąć w stronę brata kilka nietaktownych obelg.
– A więc masz na imię Brisa –
powiedział wesoło chłopak.
Początkowo nie wiedziałem, dlaczego
zwraca się bezpośrednio do śpiącej osoby, w końcu jednak zrozumiałem co jest
grane.
Spojrzałem w stronę własnego łóżka,
gdzie panna Heartwind już nie leżała a siedziała. Poliki zapłonęły mi jak dwa
pomidory, a serce zaczęło tłuc się o moje żebra, jakby miało za chwilę
wyskoczyć.
Niech to szlag! Wyznałem miłość Brisie!
I to z myślą, że spała! Przecież musiała to słyszeć.
Już chciałem otworzyć usta, żeby
zaprzeczyć, ale… co mógłbym powiedzieć? „Nie kocham cię, to żart”, „Nawet sobie
tego nie wyobrażaj”? Zraniłoby ją to, a ja oczywiście bym skłamał. Po co cofać
to, co zostało wypowiedziane na głos?
Nie spuszczałem wzroku ze swojej
błękitnookiej przyjaciółki, która o dziwo nie wyglądała na zawstydzoną. Z
zaspaną miną i lekko przymrużonymi oczami, przyglądała się mojej czerwonej,
rozpalonej twarzy. Wyglądała trochę jak zombie. Roztrzepane, brązowe włosy, opadające
z ramienia ramiączko bluzki, cienie pod oczami, rumieńce na polikach i lekko
rozwarte usta. Jak u wyjątkowo ładnego trolla, który niczego nie rozumie.
– Ja? – spytała ochrypłym głosem,
przenosząc nieobecne spojrzenie na Sebastiana. – Tak. Jestem Brisa – przyznała
ospale.
– I nie uciekasz? – jęknąłem. –
Powinnaś, to mój brat.
I na dodatek gapił się w jej cycki.
Może to jednak cecha rodziny Farrisów? Z drugiej strony wątpię, aby nasza matka
wpatrywała się we wszystkie kobiece piersi, które spotkała na swojej drodze.
– Brat?
Panna Heartwind przekręciła głowę w
bok. Większość rzeczy wciąż do niej nie docierało. Przyznałem to z ulgą.
Najwyraźniej nie zrozumiała co krzyczałem i dlaczego to robiłem. Świetnie.
– Sebastian – przedstawił się chłopak i
puścił mojej przyjaciółce uwodzicielskie oczko. Dopiero teraz zacząłem
dostrzegać budzącą się w dziewczynie świadomość. Mrugała oczami, nawołując je
do współpracy. Nie patrzyła się już tępo przed siebie. Miała przerażoną minę.
Spodziewałem się, że zacznie krzyczeć lub uciekać i rzeczywiście, wybrała
pierwszą opcję. Druga nie wyszła jej ze względu na to, że zaplątała się w
kołdrę i padła na podłogę jak długa. Dopiero wówczas Sebastian postanowił mnie uwolnić.
– Spokojnie, to tylko ja, Chris –
burknąłem, pochylając się nad nią i odwijając ją z kołdry. – A to mój brat, jak
już wspominałem. Nie zwracaj na niego uwagi.
Lepiej, żeby tego nie robiła. Jeszcze
jej powie, że ma fajne cycki.
– Masz fajne cycki.
Klepnąłem się dłonią w czoło.
– Nie słuchaj go, naprawdę, to zakała
mojej rodziny, nie powinien dla ciebie istnieć.
Gdy nareszcie odplątałem z kołdry pannę
Heartwind, miała wielkie, rumiane plamy na policzkach i usta ułożone w podkowę.
Dłońmi zasłaniała molestowany wzrokiem obiekt swojego ciała. Czy to moja wina,
że miała… ładne ciało?
– Wszystko dobrze – powiedziałem
uspokajająco. I pewnie bym kontynuował, gdyby Sebastian nie gwizdnął mi nad
uchem. Najwyraźniej starał się przekazać swoje zdziwienie odnoszące się do tonu
głosu, jaki przyjąłem. Wiem, przy Brisie byłem zupełnie innym człowiekiem, ale
nic mu do tego.
– Jesteś u mnie w domu. – Zignorowałem
ślęczącego nad nami brata i podniosłem dziewczynę za ręce do góry.
Lekko zdezorientowana Brisa zaczęła
rozglądać się po pokoju. Czuła się tu źle, widziałem to. Nieczęsto bywała w
innych domach. Najbezpieczniej musiała czuć się u siebie. Z drugiej strony… jak
można było czuć się bezpiecznie w domu, w którym na każdym kroku czyhała na
ciebie mafia?
– Wiem, trochę brudno – przyznałem
lekko zażenowany, drapiąc się w tył głowy. Dopiero teraz zacząłem się
przejmować tym, jaki miałem tu nieporządek. Przecież Brisa była moim
przeciwieństwem. Lubiła, gdy wkoło niej było czysto.
Jej czyste niebieskie oczy skierowały
się w moją stronę i przeszyły mnie jak strzała. Serce mocniej mi zabiło.
Dlaczego patrzyła na mnie w taki sposób, jakby się miała zaraz rozpłakać?
Podkowa z ust skierowana ku dołowi nie wróżyła niczego dobrego. No, przecież
jej nie przytulę przy Sebastianie! Prędzej bym umarł!
Spojrzałem karcąco na brata, który stał
za naszymi plecami z głupim uśmiechem i oczekiwał na scenę wyrwaną z romansu.
Pięknie, brakowało mu jeszcze popcornu w jednej dłoni i kamery w drugiej.
Niezła scena.
Po policzkach Brisy zaczęły ściekać
łzy, a ja wciąż stałem jak kołek i zdołałem ją tylko chwycić za ramiona. Nie
zamierzałem nawet drgnąć. Ja i Brisa to osobny świat, inna rzeczywistość, nikt
nie będzie się w nią wtrącał.
Westchnąłem. Rękawem przydługiej bluzy
otarłem wąski potok łez, płynący po prawym licu dziewczyny. Spoglądała na mnie
z miną zbitego psa, ale widziałem, że kąciki ust drgają jej w taki sposób,
jakby chciała się do mnie uśmiechnąć. Ta wąska, krzywa kreska przypominała mi
jednak scenę z wystawianego na deskach teatru dramatu.
– Głowa do góry – mruknąłem obojętnym
głosem, którego używałem, gdy w naszym otoczeniu znajdowała się nieproszona
osoba. – Może jesteś głodna? Mamy kilka puszek konserwowych. Wiesz, z tą taką
breją przypominającą zmielony papier toaletowy. No i kilka zupek chińskich.
Chyba zostało spaghetti w puszce.
Panna Heartwind wyraźnie się uspokoiła.
Zamrugała kilka razy mokrymi powiekami i zaczęła wpatrywać się we mnie jak w
kosmitę.
– Co? – burknąłem. – Nigdy nie jadłaś
nic z tego, co wymieniałem? Ale chyba wiesz, co to jest?
Kiwnęła głową. Minę miała jednak
wyjątkowo zmartwioną. Tak, czytałem z jej twarzy jak z otwartej księgi, ale
czasem nie wiedziałem, co się dzieje w środku i trudno było mi zinterpretować
jej gesty.
– Mogę… coś ugotować? – spytała
nieśmiałym, ochrypłym głosem. Zaskoczyło to zarówno mnie jak i brata. Obydwoje
musieliśmy wyglądać, jakbyśmy nie mieli pojęcia co oznacza słowo „gotować”.
Nie, nikt nie powinien nam się dziwić. Normalne obiady spożywałem tylko u
Brisy, nigdy żadnego nie potrafiłem przyrządzić, to samo było z moim bratem.
Nieraz wodziliśmy nosami za pachnącymi potrawami, które kusiły nas z okien
sąsiadów lub restauracji, ale nie mogliśmy pozwolić sobie na takie luksusy ze
względu na tryb życia mojego brata. Nie mogłem się wręcz doczekać, kiedy
skończę tę przeklętą szkołę i będę się mógł stąd wyprowadzić. Wtedy będzie mi
starczało pieniędzy na wszystko.
Odchrząknąłem znacząco i wystawiłem
rękę w stronę Sebastiana.
– Wyskakuj z kasy – powiedziałem
wyzywająco. Brat już miał odpowiedzieć przecząco, gdy w słowo wtrąciła się mu
Brisa.
– Wziąłeś mój plecak, prawda? –
spytała. Chwyciła mnie za wyciągniętą rękę i opuściła ją w dół. – Mam tam
portfel, pójdę na zakupy – stwierdziła z powagą.
Brisa nie przestawała mnie zadziwiać.
Szczęka mało nie wypadła mi na podłogę, powstrzymałem się jednak od pokazania
jakichkolwiek uczuć. W jednej chwili była bliska płaczu i chciała uciec, a
potem stawała się całkiem normalną dziewczyną, która chciała ugotować obiad dla
dwójki biednych chłopców, niepotrafiących radzić sobie w życiu. Na dodatek
składniki chciała kupić za własne pieniądze. Wiem, należała do tej
zamożniejszej części społeczeństwa, ale ugodziłoby to moją dumę. Mówi się, że
to mężczyzna powinien przyjmować na siebie wydatki. Nieważne, że jestem
biedakiem.
– Na zakupy pójdziemy razem –
odpowiedziałem w końcu i wyrwałem się delikatnie z jej onieśmielającego
uścisku. – To ja za nie zapłacę.
Sebastian zaśmiał się kpiąco. I z czego
on rżał? Z tego, że mam więcej pieniędzy niż on, nawet, jeżeli nie pracuję? Potrafię
oszczędzać, kiedy muszę, bo nigdy niewiadomo kiedy trafi się taka okazja jak
zakupy z Brisą.
Załamałem się, choć nie było tego po
mnie widać. Brat z chichotem wyszedł z pokoju i zniknął gdzieś w kuchni, a ja
wyjąłem z szuflady resztki swoich oszczędności. Nie było tego dużo, zapewne nie
zostanie mi wiele oszczędności do końca miesiąca, ale męska duma nie pozwoli
mi, żeby to dziewczyna płaciła za mnie. Nigdy nie lubiłem być od kogoś zależny.
Wystarczył mi fakt, że byłem pod władzą finansową brata. Może powinienem
pomyśleć o jakiejś tymczasowej robocie po szkole? Tyle, że wtedy nie mógłbym
się widywać z Brisą, a nie można jej przecież zostawiać na długi czas samej.
– Czujesz się już dobrze? – spytałem,
unosząc brew do góry.
Dziewczyna kiwnęła lekko głową.
Dopiero teraz zorientowałem się, że nie
spakowałem jej żadnej bluzy. Gdy niosłem ją do domu założyłem na nią własną.
– Mam nadzieję, że nie będzie ci
przeszkadzać moja bluza – burknąłem od niechcenia i podałem jej czarny,
bawełniany materiał. – Nie spakowałem ci żadnego okrycia.
Brisa przyjęła okrycie z wdzięcznością.
Ubrała je tak ostrożnie, jakby się bała, że w trakcie popełni błąd i bluza otworzy
swoje ohydne zębiska, żeby pożreć ją w całości. Miałem ochotę się zaśmiać, ale
milczałem ze swoją stałą, kamienną miną. Gdy miała ją już na sobie, przyłożyla
rękaw do nosa. Czułem się trochę zażenowany tym, że nie jest to świeżo wyprane
odzienie. A jeśli śmierdzi? Nie chciałem ją odstraszyć swoim zapachem. Każdy
facet się poci.
– Pachnie tobą – stwierdziła z lekkim
uśmiechem.
Westchnąłem i przeczesałem dłonią
włosy.
– To znaczy, że wali spoconym skunksem
czy kwiatkami z łąki?
– Głupi jesteś, Chris – odpowiedziała.
Cóż, nie powiedziała czegoś, co mnie
zaskoczyło. Raczej dziwi mnie to, że od początku nie boi się używać w moim
towarzystwie takich słów. Gdy po raz pierwszy do niej przyszedłem tez nazwała
mnie głupim.
– Jest różnica między słowem pachnieć a
śmierdzieć. Powiedziałam, że pachniesz – dodała.
– W takim razie czym? – Oparłem się o
biurko dłońmi i uniosłem do góry brew.
Dziewczyna wydawała się być lekko
zażenowana, ale odpowiedziała na to pytanie:
– Jak jabłko.
Tym razem się nie powstrzymałem i
wybuchnąłem śmiechem. Nigdy nie sądziłem, że ktoś porówna mój zapach do
soczystego owocu. To naprawdę był przyjemny zapach? Nie mogłem sobie
przypomnieć jak pachnie jabłko, może dlatego, że dawno ich nie jadłem.
Cóż, jak szaleć to szaleć, kupię
składniki na obiad i kilogram jabłek – pomyślałem ironicznie. Zbiednieję, ale
przynajmniej raz będę mieć pełen brzuch. Optymistyczne zakończenie dnia. Przez
resztę miesiąca mogę zdychać z głodu.
Westchnąłem głośno, ale poklepałem
Brisę po głowie. Czasami traktowałem ją jak dziecko, ale chyba nie miała mi
tego za złe. Spojrzała na mnie spode łba, ale uśmiechnęła się lekko.
Zanim wybraliśmy się na drogie zakupy,
musiałem odprowadzić dziewczynę do łazienki. Miałem wiele wolnego czasu na
przemyślenia. Leżałem więc na łóżku i przyglądałem się sufitowi.
Brisa należała do tej kategorii
dziewcząt, które mogły przesiadywać w łazience godzinami. Miałem nadzieję, że
nie wpadł jej do głowy żaden głupi pomysł na zabawy żyletkami – oddźwięk
płynącej wody rozlegał się naprawdę rzadko. Trochę się martwiłem, dlatego
nasłuchiwałem najcichszych dźwięków dochodzących z łazienki. Wychodziło na to,
że nie robi niczego głupiego. Upewnił mnie o tym cieniutki głosik wołający moje
imię. Jak dla mnie mogłaby wymawiać je co chwilę. Miała dźwięczny i miły dla
ucha głos, poruszała nim najchłodniejsze serca, w tym i moje własne.
Podszedłem pod drzwi łazienki. Gdy w
nie zapukałem, prawie natychmiastowo w szparze między nimi pojawiła się mokra
głowa dziewczyny. Nie patrzyła mi w oczy, patrzyła w podłogę, najwyraźniej coś
ją zawstydziło. Miałem nadzieję, że nie znalazła gumek brata. Kretyn miał
tendencje do zostawiania zużytych nie w tym miejscach, co powinien.
– Coś się dzieje? – spytałem, udając
obojętnego. Wcale nie starałem się zerknąć w głąb pomieszczenia. Przecież byłem
grzeczny i nie podglądałem koleżanek podczas mycia.
– Bo… – zaczęła niewinnie. Widziałem
jak jej palce zaciskają się na drzwiach od zewnętrznej strony. Chciała żebym
umył jej plecy, czy jak? Oczywiście, że bym to zrobił! Podaj mi tylko gąbkę, a
sprawię, że twoje plecy będą jęczeć z zachwytu – pomyślałem z ironią.
Uśmiechnąłem się do siebie mimowolnie.
Miałem nadzieję, że nie wyglądałem przy tym jak gwałciciel małych króliczków.
– Zapomniałam czegoś – wydusiła z
siebie dziewczyna. Mówiła tak cicho, że ledwo ją usłyszałem. Bosą stopą
szorowała kafelki – wyglądała, jakby coś zbroiła. No, chyba nie muszę jej
przynosić podpasek?!
– Mów – pogoniłem ją.
– Bielizna – odpowiedziała cicho i
zamknęła za sobą drzwi z zażenowaną miną.
Nie miałem pojęcia dlaczego zacząłem
uśmiechać się jak ostatni kretyn na Ziemi. Początkowo chciałem powiedzieć jej,
że może przecież chodzić bez, uznałem jednak, że to odrobinę za odważne, poza
tym Sebastian mógłby się niepotrzebnie napalić na moją przyjaciółkę. Drugie co
chciałem powiedzieć to, że pożyczę jej własną – szybko się jednak
zorientowałem, że nie posiadam staników, ponieważ jestem całkowicie płaski, a
moje bokserki byłyby w pewnych miejscach zbyt rozciągnięte. Brisa najwyraźniej
chciała, żebym przyniósł bieliznę, która należała do niej, po prostu nie
potrafiła wyrazić tego słowami.
Wstydziła się? Przecież wielokrotnie
widywałem jej majtki, dziś je nawet spakowałem do torby. Nie robiły na mnie
żadnego wrażenia.
– Zaraz ci przyniosę – burknąłem przez
drzwi i ruszyłem w drogę powrotną do pokoju.
Padło na urocze majtki w małe, różowe
kwiatuszki z kokardką na przedzie. Chyba bym się zdziwił, gdybym natrafił na
jakieś koronkowe, podczas grzebania w jej szufladach. Brisa nie była ani trochę
seksowna. To mała ciamajda o umyśle dziecka, na moje nieszczęście tym dzieckiem
jednak nie była. Miała trochę więcej w klatce piersiowej niż przedszkolak.
Z rozmachem chwyciłem za pierwszy
lepszy stanik w kolorze bieli. Miałem na niego nie patrzeć, ale skusił mnie
jego rozmiar. Spojrzałem na niego podejrzliwie. Zapewne gdybym założył go na
głowię, miałbym elegancką czapkę. Totalnie nie znałem się na rozmiarach, ale
zdążyłem się domyślić, że C75 to coś większego niż przeciętny format
dziewczęcych biustów. Sebastian zapewne by się ucieszył, dla mnie nie miało to
znaczenia.
Wziąłem wszystkie rzeczy ze sobą i
zaniosłem je Brisie. Przyjęła je z cichym dziękuję i nerwowym zamknięciem
drzwi. Miałem ochotę się śmiać. Nie wyobrażałem sobie jej małżeństwa. Zanim
ktokolwiek namówiłby ją do nocy poślubnej, minęłyby chyba lata. Była strasznie
dziecinna i zamknięta w sobie. Może to przeżyta w dzieciństwie trauma sprawiła,
że nigdy nie dorosła i wciąż przypominała małą dziewczynkę zamkniętą w ciele
kobiety? Nie miałem pojęcia. Płeć żeńska była dla mnie trudna do
rozszyfrowania, że już nie wspomnę o Brisie, która była jeszcze bardziej
skomplikowana.
Wzruszyłem ramionami, pozostawiając
kobiece rozważania na inny dzień. Postanowiłem poczekać na swoją przyjaciółkę
pod drzwiami. Stąd będzie już niedaleka droga do sklepu.
Już po kilku minutach z łazienki
wynurzyła się zarumieniona twarz dziewczyny. Nie patrzyła mi w oczy, stanęła
obok mnie bez słowa i szczelnie zamknęła drzwi. Niebieskie oczy utkwiła w
podłodze. Co starała się tam dostrzec? Drobinki kurzu?
Westchnąłem i zwróciłem ją twarzą ku
sobie. Spojrzała na mnie lekko zaskoczona, szybko zmieniając wyraz twarzy na
podejrzliwy i niepewny. Bała się, że ją pocałuję? Niedoczekanie.
– Nieraz grzebałem w twojej bieliźnie,
więc nie masz się czego wstydzić – mruknąłem od niechcenia. Nie czekałem na
reakcję. Chwyciłem ją za dłoń i ruszyłem w stronę drzwi wyjściowych. Sebastian
od dłuższego czasu przyglądał mi się zza rogu kuchni. Myślał, że zrobię coś
nieprzyzwoitego? Rozumiem, Chris i jakakolwiek dziewczyna przy jego boku to
dosyć śmieszna i nieprawdopodobna wizja, ale cuda się zdarzają. Moim cudem była
właśnie Brisa.
Posłałem bratu złowrogie spojrzenie i
prychnąłem cicho. Zazdrosny? Trudno, nie oddam jej. Niech leci do tych swoich
klubowych dziewczynek z wielkimi balonami, które lecą na jego biedną kieszeń.
– Chodźmy – burknąłem na odchodnym. W
odpowiedzi usłyszałem tylko ciche mruknięcie, które najprawdopodobniej
oznaczało zgodę.
Odkąd pamiętam nie znosiłem chodzić na
zakupy. Gdy ja i mój brat byliśmy mali, szliśmy na nie wspólnie z matką jak na
skazanie. Często dawała nam wolną rękę i pozwalała chodzić po całym sklepie.
Korzystaliśmy z tego jak mogliśmy. Czasem robiliśmy konkursy na to, kto
najwięcej schowa batonów do kieszeni, niestety zabawa skończyła się za naszym
drugim wyjściem do sklepu, gdzie Sebastian został przyłapany na kradzieży.
Oczywiście potraktował mnie bardzo solidarnie, bo skoro on został ukarany to
dlaczego ja bym nie miał być?
Matka była wtedy zła, jak nigdy
wcześniej, jednak wciąż pozwalała nam na swobodne przechadzki. Co tydzień
sprawdzaliśmy nowości na regałach z zabawkami i staraliśmy się przekonać naszą
rodzicielkę do kupna jednej z nich. Zazwyczaj nam się to nie udawało. Nie
byliśmy wtedy bogaci, podobnie jak dziś, jednak gdybym miał wybrać lepsze
czasy, uwzględniając przy tym kryterium komfortu życia – wtedy na pewno
cofnąłbym się aż do dzieciństwa. Teraz nie mogliśmy sobie pozwolić na żadną
zachciankę – kiedyś dostawaliśmy w nagrodę za dobre sprawowanie przynajmniej
batona. Życie było łatwiejsze, kiedy było się małym chłopcem, który nie
przejmował się niczym, co się wkoło niego dzieje – celem wyższym było wtedy
zdobycie słodyczy lub ogranie brata w piłkę. Wadą dzieciństwa jest niestety to,
że prędzej czy później się kończy.
Market nie znajdował się daleko od
mojego domu. W drodze do niego Brisa wyjaśniła mi nieśmiało, co chciałaby
przyrządzić. Miałem wrażenie, że skromność posiłku obiadowego wynikała z jej
troski o moje fundusze. Gdy oglądała mięso w lodówkach, robiła to z takim
skupieniem, jakby właśnie pisała egzamin szkolny. I pomyśleć, że starała się po
prostu znaleźć jak najtańszą porcję drobiu. Z warzywami było podobnie – jej ręce
były w stanie wyszukać lekko obtłuczone brokuły, które były w przystępnej
cenie. Przebywanie w sklepie wyjątkowo mnie nie nudziło. Z uśmiechem patrzyłem
na poważną Brisę stojącą przed wielkim wyborem. Czy wszystkie kobiety lubił
zakupy? Gdy patrzyłem wkoło, wszystkie wyglądały podobnie. Zatrzymywały się
przy regałach i sprawdzały ze skupieniem ceny produktów, jakby od tego miało
zależeć ich życie, czy może raczej życie ich portfeli. Świat bez istot płci
żeńskiej byłby zdecydowanie zbyt nudny.
Pomysł Brisy na obiad nie był
skomplikowany. Chciała zrobić gotowanego kurczaka z warzywami i sosem
czosnkowym. Brzmiało nieźle, aczkolwiek osobiście wolałbym mięso smażone. Nie
mogłem jednak narzekać. Powinienem się cieszyć, że cokolwiek będzie dane mi
zjeść.
Po kilkudziesięciu minutowej podróży po
markecie, nareszcie mogłem odsapnąć. Dwie siatki wylądowały w moich dłoniach,
bo przecież nie rozkażę dziewczynie, żeby je dźwigała. Brisa upierała się, że
jest wystarczająco silna, ale nie reagowałem na jej argumenty. Po krótkim
westchnięciu stwierdziła, że mimo chłodnego nastawienia zachowuję się jak
dżentelmen. Nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu. W jakiś sposób mnie to
rozbawiło. Mała, ślepa Brisa. Przecież nikogo poza nią nie traktowałem z taką
troską. Nie otwierałem żadnej dziewczynie ani kobiecie drzwi, nie ustępowałem
miejsca w autobusie starszym paniom, nie pytałem czy trzeba komuś pomóc, bo
zwyczajnie nie interesowałem się otoczeniem. Ludzie powinni być samodzielni i
nie oczekiwać od nikogo pomocy. Zależność od kogoś nie jest dobrym sposobem na
życie.
Zdążyło się już ściemnić. Żałowałem, że
nie założyłem na siebie czegoś cieplejszego, na szczęście nie miałem tendencji
do nagłych zachorowań. W przeciwieństwie do Brisy posiadałem końskie zdrowie i
zła pogoda rzadko na mnie oddziaływała.
Idąc, cały czas patrzyłem przed siebie.
Wiedziałem, że moja przyjaciółka spogląda na mnie od czasu do czasu, jakby
chciała coś powiedzieć. Domyślałem się o co chodzi – o pamiętnik. Nie
zdążyliśmy o nim jeszcze porozmawiać. Przez mafijne dzieje stał się tematem
pobocznym. Sądziłem, że Brisa szybko się podda w próbach zagadania o niego, nie
należała w końcu do odważnych osób. Bardzo się zdziwiłem, gdy usłyszałem jej
pytanie:
– Przyniosłeś go tu?
Udałem, że nie wiem o co chodzi.
Spojrzałem na nią ukradkiem i uniosłem brew do góry. Dziewczyna natychmiastowo
odwróciła wzrok.
– Pamiętnik – dodała ledwo słyszalnie.
– Tak.
Tylko to jedno proste stwierdzenie
padło z moich ust. Zachowałem się jak umysłowy sadysta, ponieważ chciałem, żeby
to ona przejęła inicjatywę. Nie może wiecznie siedzieć w cieniu i liczyć, że pomogę
jej w rozmowie. Musi się trochę usamodzielnić. Przecież nie zawsze przy niej
będę.
Zapadła długa cisza. Znów patrzyłem
przed siebie, a ona starała się wynaleźć w głowie kolejne pytanie, które byłoby
odpowiednie. Poddanie się byłoby w jej stylu, dlatego byłem z niej dumny, że
próbowała. Jesteśmy przyjaciółmi już jakiś czas. Mogłaby być odrobinę bardziej
otwarta. Przecież wie, że celowo jej nie zranię.
Pytanie nareszcie padło:
– Uważasz mnie za wariatkę? – spytała
głosem zbitego dziecka.
Przewróciłem oczami.
– Wariatów zamyka się w psychiatryku –
westchnąłem. – Nikt nie stwierdził, że powinnaś tam być, a już na pewno nie ja.
– Spojrzałem ukradkiem w jej zasmucone i niepewne oczy. – Doceniam to, że
chciałaś się ze mną podzielić swoją historią. Oczywiście wolałbym, żebyś mi o
tym opowiedziała, ale rozumiem, że nie jesteś w stanie.
Brisa kiwnęła tylko głową. Wydaje mi
się, czy poczuła się w jakiś sposób zawiedziona? Chodziło o wyznanie miłości?
Chciała, żebym na nie odpowiedział? Nie, nie byłbym w stanie. Nie teraz.
Zarówno ja, jak i ona musieliśmy uporządkować swoje śmieci w głowie. Myślę, że
mieszkanie razem przez kilka dni będzie dobrą okazją do tego.
Zaraz. Brisa nawet nie wiedziała o moim
pomyśle.
– Uważam, że powinnaś u nas zostać
przynajmniej na kilka dni – burknąłem. Tym razem nie spoglądałem na dziewczynę.
Zmarszczyłem czoło i utkwiłem wzrok w drzewach, które kołysały się pod wpływem
chłodnego wiatru. – Przynajmniej do czasu, kiedy twoja matka nie wyjdzie ze
szpitala – dodałem.
Z trudem powstrzymywałem się od tego,
żeby na nią nie spoglądać. Czy ta prośba była aż tak zawstydzająca? Przecież to
tylko dom – mój dom, ja i brat. Nie stanie jej się tu krzywda. Na pewno nie
taka jak u niej w mieszkaniu, gdzie czyha mafia. Odpowiedz w końcu, dziewczyno!
Odpowiedzi jednak nie usłyszałem.
Zamiast tego poczułem, jak blada dłoń oplata się wokół mojej ręki. Zrobiło mi
się gorąco, nie spodziewałem się takiej odwagi ze strony Brisy. Teraz tym bardziej
bałem się spojrzeć jej w twarz. Z zaciśniętymi ustami szedłem do przodu. Miałem
nadzieję, że nie zwiększyłem tempa chodu. Mogłoby to być podejrzane.
– Gdzie będę spała? – spytała cicho
dziewczyna.
– W moim łóżku. – Umilkłem. – To znaczy
ja mogę przespać się na podłodze, udostępnię ci swoje łóżko. A jeżeli będziesz
chciała spać ze mną… – przerwałem i nachmurzyłem się. Musiałem wyglądać jak
karp z otwartymi ustami. Dlaczego nie potrafiłem powiedzieć tak prostej rzeczy?
Przecież nie było nic strasznego w spaniu razem. To tylko przyjacielskie
leżenie w łóżku, gdzie mógłbym ją przytulić, jeśliby się bała. Nie wyobrażałem
sobie niczego więcej.
– No, wiesz – burknąłem.
– Ch-chyba wiem – odpowiedziała
piskliwie Brisa.
Miałem ochotę walnąć się dłonią w
czoło. Teraz już nie mogłem na nią nie patrzeć. Spojrzałem w bok na jej
czerwoną z zawstydzenia twarz.
– Nie wiesz – westchnąłem. – Nie miałem
nic złego na myśli. Chodziło mi o to, że jakbyś się bała to możesz do mnie
przyjść. Albo ja przyjdę do ciebie, bo moje łóżko będzie raczej wygodniejsze.
Blada ręka zacisnęła się na mojej
dłoni. To co powiedziała dziewczyna było chyba szczytem jej odwagi:
– Chcę spać z tobą cały czas.
Znów zalała mnie fala gorąca. Po raz
pierwszy uciszyła mnie dziewczyna. Nie byłem w stanie wydusić z siebie chociaż
jednego słowa. Odpowiedź ugrzęzła gdzieś w moim gardle. Kiwnąłem tylko głową,
mając nadzieję, że dojrzała ten słaby gest potwierdzenia.
Poniekąd byłem z niej dumny. Nareszcie
zaczynała się otwierać. Wyrażała to o czym myślała, a przede wszystkim nie
kazała mi się domyślać czego w danej chwili jej brakuje.
Resztę drogi przebyliśmy w całkowitej
ciszy. Pozwoliłem się prowadzić za rękę, choć było mi głupio, że ze stresu
strasznie się pocę. Brisie najwyraźniej to nie przeszkadzało. Z każdym
przebytym metrem zdawała się do mnie przybliżać. W końcu byłem zmuszony
przełożyć jedną z siatek do lewej dłoni. Zapewne z perspektywy ludzi
przechodzących obok wyglądaliśmy jak zakochana para. Nikt by nie skłamał, gdyby
stwierdził, że się kochamy. Tak było. Wystarczyło tylko kilka znaczących słów,
abyśmy przestali być przyjaciółmi a stali się parą. Oczywiście z moim poziomem
wyrażania emocji i zamkniętością Brisy nie było to chwilowo możliwe, ale nikt
nie powiedział, że będzie już tak do końca naszych dni. W końcu nasze relacje
muszą się zmienić. Pytanie czy na lepsze, czy gorsze.
Po powrocie do domu, panna Heartwind
natychmiastowo wzięła się do roboty. Założyła stary fartuch w kwiaty, który
należał do mojej mamy. Wspominała mi kiedyś, że bez stroju roboczego nie
porusza się po kuchni. No, tak, Brisa była naprawdę wielkim czyściochem. I
pomyśleć, że równocześnie tyle nas łączyło i dzieliło.
Gdy moja przyjaciółka zajmowała się
gotowaniem, ja byłem zmuszony przeczytać książkę na język francuski. Nigdy nie
lubiłem się uczyć i zazwyczaj tego nie robiłem, chyba, że już musiałem, jednak
wiedziałem jakie nastawienie do nauki miała Brisa. To ona mnie zagoniła do
książek. Stwierdziła, że mam kiepskie oceny ze sprawdzianów i powinienem się
poduczyć. Nie znosiłem francuskiego, dlatego tylko udawałem, że czytam.
Kiedy panna Heartwind stała do mnie
tyłem, mogłem ją uważnie obserwować. Po kuchni poruszała się z wdziękiem,
wyglądała, jakby była w swoim królestwie. Równocześnie mieszała coś w garnku i
nuciła pod nosem. Rzadko widywałem ją w tak dobrym nastroju. Może powinna się
do mnie przeprowadzić na stałe?
Uśmiechnąłem się pod nosem. To nie
byłby dobry pomysł. Brisa miała przecież matkę i własny dom. Nie była moją
własnością. Wciąż byliśmy nastolatkami, za których odpowiadali dorośli. Gdyby
życie było takie proste…
Zawiesiłem wzrok na falującym w
powietrzu fartuchu. Przez moment wydawało mi się, że to moja matka stoi przy
kuchence i gotuje. Ona też lubiła nucić gdy coś przyrządzała, a kuchnia była
jej ostoją.
Czy była dobrą matką? Myślę, że tak,
chociaż nie była najdroższą memu sercu osobą. Bardzo często nie było jej w
domu, dużo pracowała, dzieciństwo spędziłem więc na samotnej zabawie lub biciu
się z własnym, skretyniałym bratem. Może to dlatego trudno mi utrzymać więzi z
kimkolwiek? Brisa była pierwszą osobą, która mnie do siebie przekonała.
Pogrążony w zamyśleniu, nawet nie
spostrzegłem, kiedy Sebastian wkroczył do kuchni. Niby go widziałem, a jednak
jego obecność nie zrobiła na mnie wrażenia. Dopiero po chwili uświadomiłem
sobie, że zbliżył się do Brisy. Już miałem wstać i coś krzyknąć, aby
powstrzymać ją od ucieczki, kiedy spostrzegłem, że bije go łyżką po ręce.
Zatkało mnie. Pierwszy raz w życiu widziałem tak reagującą na obce istnienie
obok pannę uciekające serce. Jeszcze niedawno postawiłbym swoje życie za
stwierdzenie, że ucieknie, teraz… chyba muszę zmienić swoje zdanie.
Poczułem w sobie nagłą radość.
Całkowicie bez przyczyny zacząłem się śmiać. Zarówno mój brat jak i Brisa
spojrzeli na mnie zdziwieni. Wiem, śmiejący się Chris to bardzo niecodzienny
widok, ale nie musieli patrzeć na mnie jak na psychopatę.
Sebastian udał, że unosi do ucha
telefon –ułożył palce w taki sposób jak robią to dzieci, gdy się bawią bez
rekwizytów.
– Halo? Szpital psychiatryczny? –
spytał udawanym, przejętym głosem. – Mój brat ze ześwirował, przyjeżdżajcie
najszybciej jak się da.
Umilkłem, a uśmiech natychmiastowo
zszedł z mojej twarzy. Brisa wydawała się być zasmucona tym faktem. Spojrzała
karcąco na mojego brata i znów trzepnęła go drewnianą łyżką w dłoń. Teraz nie
pozwoliłem sobie na falę śmiechu, ale nie mogłem uciec od szczerego,
delikatnego uśmiechu.
– Ta twoja laska to się na mnie rzuca,
braciszku – prychnął brat, masując prawą dłoń. – A ja przecież tylko podjadam.
– Właśnie – odpowiedziała nieśmiało
panna Heartwind. – Nie można podjadać, dopóki jedzenie nie będzie gotowe.
– Nie przejmuj się, mój brat to kretyn
i matka nie wychowała go we właściwy sposób – westchnąłem teatralnie i udałem,
że powracam do czytania książki, która przecież w żaden sposób mnie nie
interesowała. Po prostu chciałem zrobić dobre wrażenie na dziewczynie.
Zaraz.
Nachmurzyłem się. Czy ona przypadkiem
nie zachowuje się jak prawdziwa matka? Poustawiała nas obu – mnie i mojego
brata – jak dzieci.
Sebastian odszedł ze skwaszoną miną masując
dłoń, a ja patrzyłem się w książkę jak dobry i przykładny synek. A może
wszystkie kobiety tak miały, że lubiły ustawiać mężczyzn? Nawet pozornie
delikatna i niewinna Brisa.
Z rozbawieniem spojrzałem na
dziewczynę. Nie, nie była jedną z tych, które ustawiały wszystkich po kątach.
Nie próbowała też mną zawładnąć. To raczej ja podejmowałem wszystkie ważne
decyzje, jeżeli chodziło o nas, a ona słuchała mnie z uwagą i potakiwała głową.
A może to kwestia tego, że znajduje się w swoim królestwie? Brisa lubiła
gotować, może to właśnie tutaj czuła się pewnie? Gdy skończy szkołę, powinna
zatrudnić się jako kucharka. Może w jakimś przedszkolu? Lubiła dzieci. Nie
mówiła o tym na głos, ale na pewno sama chciałaby mieć kiedyś swoje.
Nieświadomie zarysowałem uśmiechniętą
buźkę ołówkiem na książce.
– Jesteś szczęśliwy, Chris? – spytała
mnie znienacka. Patrzyła na mnie ukradkiem, trochę niepewnie, ale z nadzieją. –
Uśmiechasz się cały czas.
Podparłem się na dłoni i spojrzałem na
nią.
– Chyba jestem – odpowiedziałem. – A
ty? – spytałem i uniosłem do góry brew. – Wyglądasz jakbyś była w swoim
królestwie.
Panna Heartwind uśmiechnęła się
niewinnie i chwyciła za rogi fartucha jak wstydzące się czegoś dziecko. Nie
spoglądała na mnie, swój wzrok niby przypadkowo utkwiła w gotującej się
zawartości garnka.
– Z jednej strony jest mi smutno, bo
moja mama wylądowała w szpitalu, z drugiej strony nareszcie dowiedziałam się
trochę o tobie. – W tym momencie niebieskie oko skierowało się na moją twarz. –
Teraz już wiem jak mieszkasz, wiem, że masz brata i że jesteście tacy różni. Wiem,
że żyjecie sami, nie odżywiacie się zbyt dobrze, wiem jak wygląda twój pokój i
że nie utrzymujesz porządku. – W tym momencie się skrzywiłem. Aż tak to było
widać? Wydawało mi się, że dobrze ukryłem stos brudnych skarpetek pod łóżkiem.
– Chris, nigdy mi o sobie nie mówisz.
– Nigdy nie pytałaś – burknąłem i
nachmurzyłem się.
Brisa miała poniekąd racje. Cała uwaga
w naszych relacjach skupiała się na jej osobie. Wcale mi to nie przeszkadzało.
Nie lubiłem opowiadać o sobie, z niechęcią chwaliłem się bratem czy nędzą
mieszkaniową. Nigdy nikomu nie powiedziałem, że jestem sierotą. To nie miało
najmniejszego znaczenia. Radziłem sobie. Po śmierci matki musiałem stać się
samodzielny.
– Więc jak będę ci zadawać pytania,
będziesz na nie odpowiadać? – Nieśmiały głos przerwał moje rozmyślenia.
Brisa zwróciła się w moim kierunku.
Przez moment się zawahałem, ale nie miałem wyboru. Przecież musimy być wobec
siebie sprawiedliwi. Skoro ona zaczyna się otwierać na mnie, ja również
powinienem to zrobić.
Kiwnąłem głową.
– W takim razie ja również będę
odpowiadać na twoje pytania. – Zdanie to wypowiedziała tak szybko, że ledwo
zrozumiałem jego sens. Po nich odwróciła się do mnie plecami, wprawiając w ruch
kwiecisty fartuch. Znowu zaczęła mieszać łyżką w garnku. Tym razem robiła to
jednak szybciej i bardziej nerwowo.
Uznałem, że to całkiem dobry układ.
Ważne dla mnie było to, że podjęła walkę z własną osobą. Chciała się na mnie
otworzyć. Widocznie bardzo wzięła sobie do serca moje ostatnie słowa –
obwiniałem ją przecież o milczenie.
Miałem ciężki charakter, dotąd nie
byłem wrażliwy na ludzkie cierpienie. Nie miałem pojęcia jak czuła się Brisa,
bo nie przeszedłem takiej drogi jak ona. Ciężko było mi ją zrozumieć, kiedy
ciągle milczała, ale nie powinienem ją o to obwiniać.
Zamknąłem książkę, podparłem się na
dłoni i spojrzałem w wyprostowane i spięte plecy dziewczyny. Chwilę patrzyłem
na nią w milczeniu. Kiedy się do niej odezwałem, drgnęła niespokojnie.
– Masz do mnie jakieś pytanie?
Milczała. Odezwała się dopiero wtedy,
kiedy zacząłem już tracić nadzieję na to, że w ogóle mnie usłyszała czy
zrozumiała.
– Nie mówiłeś mi nigdy o swojej mamie i
tacie – szepnęła dziewczyna. Ani razu na mnie nie spojrzała. Wciąż udawała, że
sztuka mieszania jest wysoce zajmująca.
– Cóż, ojca prawie nie pamiętam a matka
zmarła, gdy miałem jakieś dziesięć lat w katastrofie lotniczej. Była wiecznie
zapracowana, rzadko ją widywałem, więc po jej śmierci moje życie za bardzo się
nie zmieniło. – Mój ton głosu był za bardzo swobodny. Chciałem koniecznie
pokazać, że cała ta historia mnie obeszła. Prawda była jednak taka, że czasem,
gdzieś głęboko w podświadomości, tęskniłem za blond kucykiem podrygującym przy
odkurzaniu starego, bordowego dywanu w salonie, cichym i dźwięcznym nuceniu mi
do snu, zmęczonymi, brązowymi oczami i wiecznie zamyślonym wyrazem twarzy, któremu
urody dodawał tajemniczy uśmieszek. Musiałem jednak o tym wszystkim zapomnieć,
żeby móc dalej żyć. Nie mieliśmy pieniędzy na żadnych psychologów, chociaż
wielu „dobrych” ludzi dawało nam małe karteczki z numerami telefonów do
najlepszych lekarzy pod słońcem. Sebastian kazał mi się nie poddawać i nie
robić niczego głupiego, więc go posłuchałem. Najlepszym sposobem było zamknięcie
się w sobie i ukrycie bólu.
– Przykro mi – szepnęła cicho
dziewczyna.
Przez cały ten czas wgapiałem się tępo
w stół. Nie zauważyłem, że Brisa przygląda mi się od dłuższego czasu.
– Nie chciałam…
– Wiem, że nie chciałaś. Nieważne.
Naprawdę sobie radzę – powiedziałem to trochę zbyt ostro, jednak szybko
złagodniałem. – Wierzysz mi?
– Nie.
Uniosłem zdziwiony brwi. Przez chwilę
miałem wrażenie, że mi się przesłyszało, ponieważ to jedno, przeczące słowo
zostało wymówione szeptem, ale potem usłyszałem je dwukrotnie głośniej, z pewną
siłą.
– Nie, Chris.
– Dlaczego? – prychnąłem.
Zanim dostałem odpowiedź, dziewczyna
podbiegła do mnie i przytuliła moją głowę do swojej piersi. W normalnym
przypadku zapewne spłonąłbym z wrażenia, ale zamiast tego poczułem dziwnie
znajome ciepło w sercu. Matka tuliła mnie w ten sam, cholerny sposób. Jej serce
zawsze biło tak szybko jak Brisie. Jego bicie towarzyszyło wspomnieniom
kołatającym się w moim umyśle. I znów czułem zapach skórki pomarańczy i czułem
ciepłe dłonie na policzkach. Słyszałem delikatny śmiech i moje imię
wypowiedziane z łagodnością.
– Chris – usłyszałem nad uchem. To
jednak nie była moja matka, tylko Brisa.
Przekląłem w duchu. Miałem omamy tylko
dlatego, że w mojej kuchni od lat nie postawiła nogi żadna kobieta. Zapewne
ktokolwiek by to nie był, kojarzyłby mi się z moją zmarłą rodzicielką. – Chris
– usłyszałem raz jeszcze. – Ja… wiem jaki jesteś. Nawet, jeśli nie chcesz,
żebym widziała prawdziwego ciebie, to… widzę. Nie musisz udawać.
Poczułem, że robi mi się gorąco, zupełnie tak,
jakby jakaś część mojej duszy została przypalona prawdą, której nie chciałem.
Wszyscy uznawali mnie za groźnego, nieobliczalnego i egoistycznego chłopaka, bo
sam tego chciałem, Brisa widziała tą część mnie, której nigdy nie chciałem
pokazywać światu. Nie wiem czy bardziej mnie to bolało, czy radowało.
Chłodna dłoń dziewczyny pogładziła mnie
niezgrabnie po włosach. Czułem się jak dziecko. Było mi wstyd. Cholernie wstyd.
Nie chciałem, żeby ktoś okazywał mi troskę. Przez chwilę miałem ochotę
odepchnąć dziewczynę, ale zamiast tego objąłem ją mocno w pasie i przytuliłem.
Chociażby nie wiem co, nie wypuszczę
jej z objęć. Nikt mnie do tego nie zmusi. Stawię czoła nawet tym ludziom,
którzy będą ją nachodzić, byle, żeby być przy niej i żyć. Po prostu żyć.
Zapewne ta romantyczna chwila trwałaby
w nieskończoność, gdyby nie zapach przypalającego się mięsa. Panna Heartwind
jak na zawołanie oderwała się ode mnie i z czerwonymi plamami na twarzy
podbiegła do garnka. Jęknęła donośnie, starając się uratować potrawę. Na widok
biegającej po całej kuchni, spanikowanej dziewczyny zaśmiałem się. Postanowiłem
jej pomóc, bo jeżeli byłem w czymś dobry to na pewno w ratowaniu spalonych
potraw.
Danie obiadowe w ostateczności nie
okazało się najgorsze. Dla osób takich jak ja czy mój brat, każdy ciepły
posiłek, składający się z jakichkolwiek wartości odżywczych był wspaniały.
Kiedy siedzieliśmy już przy stole, ścigaliśmy się na miski. Ja zjadłem dwie,
Sebastian trzy. Widziałem jego triumfalnie uniesiony podbródek i dumę na
twarzy. Pozostało mi tylko przewrócić oczami. Załamana Brisa, której nie
podobała się spalona potrawa, zjadła zaledwie pół miski. Ciągle nas
przepraszała za przypalenie mięsa. Sebastian stwierdził, że ma się zamknąć,
rzucić mnie i wyjść za niego. Nie odezwałem się, ale kiedy usłyszałem to ciche
i nieśmiałe: „wolę Chrisa”, nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu. Mój brat
stwierdził, że nie wie co traci, a Brisa zakończyła cały dialog powiedzeniem,
że będzie tu przecież czasem przychodzić i gotować.
Oficjalnie obiad, który stał się naszą
kolacją, zakończył się całkiem przyjemnie. Przez moment znów czułem się, jakby
moja rodzina była kompletna i szczęśliwa. Nie przeszkadzał mi nawet brat, który
był przygłupem, musiałem go znosić tylko przy stole, potem stwierdził, że czuje
się już lepiej i idzie pozarażać swoim katarem kilka panienek na imprezie u
kumpla. Kiedy odchodził puścił mi oczko i szepnął: „powodzenia”. Miałem ochotę
trzasnąć go wtedy drzwiami. Czy on naprawdę wszelakie związki z kobietami
musiał kojarzyć z seksem? Gdybym tknął Brisę już nigdy nie zaufałaby żadnemu
mężczyźnie.
Sebastian musiał zauważyć moją
skwaszoną minę. Zanim zamknął drzwi wychylił głowę i dodał:
– Jeśli wierzysz w to, że przyjaźń
pomiędzy chłopakiem a dziewczyną istnieje, to się mylisz. Już teraz jesteś w
niej zabujany, tak samo jak ona w tobie, tylko żadne z was nie chce się do tego
przyznać otwarcie i udajecie obrzydliwie słodką przyjaźń. Lepiej się bierz do
roboty, zanim coś się spieprzy. – Kiedy drzwi się zanim zamknęły, stwierdziłem,
że zabrzmiał dosyć poważnie i w końcu jak ktoś, kto pełni rolę brata. Właśnie
dał mi radę.
Ten dzień był naprawdę dziwny. Moja
stała, dobra rutyna pomachała mi ręką na pożegnanie. Stwierdziłem, że nie będę
za nią tęsknił.
Kiedy przyszedłem do pokoju,
oczekiwałem, że Brisa będzie siedzieć na łóżku i tulić do siebie swoją
maskotkę, a tymczasem zastałem ją śpiącą pod samą ścianą. Westchnąłem na ten
widok, ale nie mogłem powstrzymać się od lekkiego uśmiechu. Dziewczyna
zostawiła dla mnie miejsce. Oczekiwała, że położę się obok niej, kiedy już
wrócę z łazienki. Miałem tylko nadzieję, że jeśli przebudzi się w środku nocy,
nie zacznie drzeć się wniebogłosy na mój widok. W końcu sama powiedziała, że
chce ze mną spać.
Usnęliśmy razem już kilka razy, ale
dotąd tylko w domu Brisy, przy otwartych drzwiach od pokoju, żeby matka
dziewczyny nie pomyślała przypadkiem, że robimy coś nieprzyzwoitego. Pani
Heartwind nie miała jednak takich obaw. Zawsze dawała nam tyle prywatności, ile
chcieliśmy. Rzadko zjawiała się na piętrze, a jeśli już to głośno pukała i
starała się mówić przez drzwi tym swoim zabawnym, entuzjastycznym głosem.
Nie powinienem się stresować, ale nie
mogłem ukryć, że ta sytuacja trochę różniła się od poprzednich, kiedy
usypialiśmy na kołdrze przytuleni do siebie. Nie mieliśmy na sobie wtedy piżam,
nigdy nie przykrywaliśmy się kołdrą i… nigdy dotąd nie byliśmy w jednym domu
zupełnie sami. Ledwo żarzące się światło dodawało klimatu tej niezwykłej,
nocnej scenerii. Oczywiście gdyby nie dziewczyna leżąca w rogu mojego łóżka,
zapewne gardziłbym tym twardym i skrzypiącym posłaniem jak co dzień. Brisa
czyniła wszystko co mnie otaczało przyjemniejszym.
Zgasiłem światło i położyłem się obok
dziewczyny. Początkowo wahałem się czy ją dotknąć, żeby przypadkiem się nie
przestraszyła, ale w końcu sama – podświadomie lub świadomie, nie wiem –
przybliżyła się do mnie i ułożyła głowę z burzą roztrzepanych włosów na mojej
piersi. Cieszyłem się, że śpi i nie słyszy mojego przyspieszonego bicia serca,
przy okazji modliłem się o to, aby moja typowo męska strona siedziała tej nocy
cicho.
Długo nie mogłem zasnąć, ale kiedy sen
mnie już zmógł, żałowałem, że trwało to tylko tyle czasu. Gdybym nie usnął
jeszcze przez kilka minut, może dowiedziałbym się, czy muśnięcie delikatnych
ust na policzku to tylko sen, czy zaskakująca rzeczywistość. Wyobraźnia płatała
nam nieraz figle, ale za taki figiel wcale bym się nie obraził.
Spodziewałem się, że Brisa obudzi się
jako pierwsza, ale najwyraźniej się myliłem. Musiała być bardzo zmęczona albo
po prostu pierwszy raz czuła się tak bezpieczna, że była w stanie spać, nie martwiąc się o to, że
stanie się jej krzywda.
Kiedy otworzyłem oczy, słońce wisiało
już wysoko na niebie – jego promienie były na szczęście hamowane przez szeroką,
bordową firankę, która czyniła mój pokój ciemnicą. Kiedy chwyciłem za budzik,
zdziwiłem się, że nie zadzwonił. Była już godzina jedenasta. Spóźniliśmy się do
szkoły. Pewnie kiedy Brisa się o tym dowie, będzie niezadowolona. Opuściła już
wystarczająco dużo zajęć. Nie miałem jednak zamiaru jej budzić. Czekałem w
bezruchu aż sama drgnie.
Moje prawa strona ciała powoli
drętwiała. Przez pół godziny opierałem się pokusie wzięcia ramienia, z której
odpłynęła już chyba cała krew. Miałem dziwnie pesymistyczne myśli o amputacji
ręki, na szczęście ciche i słodkie ziewnięcie odcięło je od mojej głowy. Z
trudem powstrzymałem się, żeby nie rzucić ironicznego: „dłużej nie można
było?”, ale w przypadku Brisy wolałem uważać na takie słowa. Była krucha jak
porcelana.
Brązowa głowa podniosła się do góry,
mało nie odrywając mi nosa od twarzy. Miałem coś powiedzieć, chociaż krótkie
dzień dobry, ale dziewczyna była teraz tak blisko mnie, że zaniemówiłem. Chyba
jeszcze nie do końca rozumiała co się dzieje. Patrzyła mi w oczy zmrużonym
błękitem tęczówek, stykając się ze mną nosem, jakby za chwilę miała mnie
pocałować. To nie była dobra pora na bliskość. Jeszcze chwila i poziom
porannego testosteronu wzrośnie tak bardzo, że…
Zanim
Brisa się rozbudziła, odepchnąłem ją delikatnie od siebie i ściągnąłem z niej
całą kołdrę. Niech to szlag! Nie ukryję tego, że jestem facetem!
Dziewczyna zamrugała kilka razy oczami.
Ramiączko bluzki opadało w dół, a spodenki odsłaniały większą część jej prawego
uda. Gdybym to nie był ja a Sebastian, źle by się to skończyło dla Brisy. Jej
kobiecy wygląd był zarówno jej zaletą, jak i wadą. Nie potrafiła się bronić, a
więc stanowiła łatwą ofiarę dla gorejących pożądaniem mężczyzn.
Przetarłem ręką moje dawno nieobcinane
włosy i wziąłem głęboki wdech. Starałem się zrobić dobrą minę do złej gry, ale
mój uśmiech chyba nie był tak przekonujący, jak tego chciałem.
– Coś się stało, Chris? – spytała
zmęczonym głosem Brisa. Widziałem jak pociera ramiona, które zaatakowała gęsia
skórka. Czułem się jak gbur, który celowo zabrał jej kołdrę, ale nie mogłem jej
zwrócić mojej osłony. Nie teraz, kiedy byłem w cholerę, w cholerę pobudzony.
– Rano – powiedziałem zgodnie z prawdą,
ale nie zdefiniowałem co miałem na myśli. Żeby odwrócić uwagę Brisy od swojego
dziwnego zachowania, wskazałem palcem na budzik. – Jest już wpół do dwunastej.
To pomogło. Dziewczyna zerwała się do
góry z piskiem i od razu wyskoczyła z łóżka. Nerwowo zaczęła rozglądać się za
ciuchami. Biegała od krzesła do fotela, jakby panikowała. Na szczęście zdążyłem
się już do tego przyzwyczaić.
– Brisa, daj spokój. – Znów
przeczesałem ręką włosy. – To tylko jeden dzień, jutro obiecuję nastawić budzik
we właściwy sposób i pójdziemy razem do szkoły, okej?
– A-ale nie mogę opuszczać więcej dni w
szkole! – Piszczała.
Chwyciła za swoją bluzkę i wciągnęła ją
przez głowę. Chyba zdążyła zapomnieć o tym, że ma na sobie piżamę. No,
chyba, że zrobiła to celowo, w końcu nie
mogła się przy mnie rozebrać.
– Brisa – syknąłem zniecierpliwiony. –
To tylko jeden dodatkowy dzień, nie przesądzi o tym, że cię wyrzucą ze szkoły.
Możemy porobić dzisiaj coś innego, coś… fajniejszego. – Tymi słowami podsyciłem
dodatkowo moje poranne, typowo męskie dolegliwości. Zakryłem się jeszcze
dokładniej kołdrą. Zdziwiło mnie, że w pewnym momencie spanikowana Brisa
podbiegła do mnie, chwyciła za nią i zaczęła ciągnąć ją w swoją stronę.
– Ej! Co ty wyprawiasz?! – Krzyknąłem
przestraszony. Gdybym zobaczył siebie w lustrze, zapewne byłbym teraz bledszy
niż ściany w naszej kuchni.
– Pod kołdrą musi być mój plecak! – Pisnęła.
– Pamiętam, że gdzieś tutaj był!
– Nie spaliśmy z plecakiem! – Wydarłem
się zniecierpliwiony. Twardo trzymałem za kołdrę i nie zamierzałem jej puścić,
Brisa jednak nie dawała za wygraną. Zapierała się bosymi stopami o dywan i
ciągnęła ją najmocniej jak mogła do siebie. W jakiś sposób poczułem się
zirytowany jej niecnymi próbami. To tak, jakby miała pokazać światu mój
wstydliwy sekret.
– Chris, puść ją!
– Nie puszczę, do cholery, więc nie
siłuj się ze mną!
– O co ci chodzi? – jęknęła dziewczyna,
patrząc mi w oczy.
– O cholernie wstydliwe sprawy!
– Wstydzisz się swojej kołdry i dlatego
nie chcesz jej puścić? – spytała zdziwiona Brisa. – Przecież pod nią spałam,
głuptasie. – I znów za nią pociągnęła, prawie wyrywając ją z moich objęć.
– Nie, wstydzę się tego co jest pod
kołdrą!
– Nie musisz się mnie wstydzić!
– Muszę! – Tym razem to ja pociągnąłem
do siebie materiał. Zrobiłem to jednak za mocno. Brisa straciła równowagę i
została pociągnięta razem z nią prosto na mnie. Zanim zdążyłem cokolwiek
zrobić, leżała na mojej klatce piersiowej razem z kołdrą. Nasze głowy przeżyły
bolesne starcie. Jęknęliśmy boleśnie w tym samym momencie.
– No i widzisz? – syknąłem, chwytając
ją za ramiona i patrząc jej prosto w oczy.
Zawstydzona dziewczyna odwróciła ode
mnie wzrok.
– N-nie, ale czuję.
Zamarłem.
– Co czujesz? – spytałem jednym tchem.
– Wiedziałam, że chowasz pod kołdrą mój
plecak! Masz go o tutaj! – oburzyła się i dotknęła palcem miejsca na kołdrze,
którego nie powinna nigdy dotykać. Jęknąłem bezradnie i zrzuciłem ją z siebie
tak, że przetoczyła się z piskiem po łóżku i upadła na podłogę. Zanim cokolwiek
zdążyła zrobić, czy powiedzieć rzuciłem na nią kołdrę i wyszedłem z pokoju.
– Plecak, do cholery – syknąłem pod
nosem. – Cholerny, twardy plecak. – Mówiąc to, podciągnąłem spodenki piżamy do
góry i wszedłem do łazienki. W lustrze przywitała mnie rumiana twarz, blada
pierś i błyszczące oczy. To już chyba rutyna, że widzę w swoim odbiciu wiecznie
wykrzywione w grymasie usta. Może częściej powinienem się uśmiechać?
Po porannym, wyjątkowo długim obrzędzie
mycia, czesania i ubierania, nareszcie opuściłem łazienkę. Byłem tak zajęty
własnymi myślami, że nawet nie słyszałem żadnej krzątaniny w kuchni obok.
Raczej nie spodziewałem się ujrzeć ubranej w fartuszek i uśmiechniętej Brisy,
która będzie robić na śniadanie jajecznicę. Miło mnie zaskoczyła, choć
początkowo czułem się odrobinę niezręcznie. Mokry ręcznik przerzuciłem przez
ramię, żeby choć w niewielkim stopniu przykrył moją gołą, ociekającą wodą
pierś. Brisie mój obecny stan najwyraźniej nie przeszkadzał, spojrzała na mnie
kątem oka i uśmiechnęła się do mnie nerwowo. Zdziwiło mnie, że nawet się nie
zarumieniła. Czyżby moja naga klatka piersiowa była aż tak nędzna, że nie
wywołała u niej zawstydzenia? Muszę poćwiczyć formę.
– Chyba jednak miałeś rację – odezwała
się. – Jest już za późno, żeby pójść do szkoły, została nam tylko jedna godzina
lekcyjna.
– Cieszę się, że mnie posłuchałaś –
burknąłem. Szybko wróciłem się do pokoju, wyjąłem z szafki pierwszą lepszą,
wymiętoloną koszulkę i zarzuciłem ją na siebie. Nie minęła nawet minuta, a na
powrót zjawiłem się w kuchni. Brisa właśnie nakładała jajecznicę na talerze.
Miała dziś wysoko upięty, koński ogon, wyglądała w nim zupełnie inaczej niż na
co dzień. Zazwyczaj jej brązowe, lekko pofalowane włosy otaczały policzki gęstą
siecią, teraz jej wolna od kosmyków twarz nabrała ostrzejszego wyrazu. Nie miała
już tak słodko okrągłej buzi i w końcu wyglądała jak kobieta. Magii dodawał jej
ten drobny uśmiech, który towarzyszył jej, kiedy robiła coś, co lubiła. Nawet
przez moment nie zwątpiłem w to, że kuchnia była jednym z ulubionych miejsc.
Zasiedliśmy do stołu i zaczęliśmy
spożywać nasz poranny posiłek. Miałem już plan na dzisiejszy dzień. Nie
zapowiadał się zbytnio romantycznie.
Przez długi czas przyglądałem się skupionej
na jedzeniu Brisie, która zamyślona wpatrywała się w stół. Najwyraźniej nad
czymś głęboko rozważała. Mogłem się jej przyglądać w nieskończoność, ale
chciałem załatwić to jak najszybciej się dało.
– Słuchaj – zagadałem, ale Brisa szybko
mi przerwała. Można powiedzieć, że nasze głosy zgrały się w czasie, ale to jej
był o wiele mocniejszy i zadziwiająco odważny.
– Fajnie się razem spało.
Zdziwiłem się. Zazwyczaj nie mówiła tak
odważnych rzeczy, ale jak widać – potrafiła zaskakiwać. Z nieśmiałym uśmiechem
majtała widelcem w swojej jajecznicy, jak jakaś zakochana do bólu nastolatka,
która żywiła się samą miłością. Przez chwilę nie wiedziałem co mogę powiedzieć.
Kiedy już otworzyłem buzię, wszystkie słowa zmieszały się w jedno.
– No, w sumie, nie było źle, fajnie
nawet i w ogóle – mruknąłem zakłopotany swoim plączącym się językiem. Teraz to
ja majtałem widelcem w jajecznicy jak zawstydzony obecnością ukochanej
nastolatek.
Nastała między nami cisza. Teraz
słychać było tylko szczęk obijających się o talerze widelców. To był chyba
dobry moment, żeby opowiedzieć o dzisiejszych planach, które dla nas miałem.
Wziąłem cichy wdech i zacząłem od nowa:
– Myślę, że mogłabyś dzisiaj spędzić
trochę czasu ze swoją matką w szpitalu. Mogła się już przebudzić. Na pewno się
o ciebie martwi – mruknąłem znad talerza. Udałem, że biorę odrobinę jajecznicy
na widelec i powoli ją przeżuwam. Czekałem aż Brisa coś powie, ale o dziwo
milczała. Z trudem powstrzymałem się, żeby nie spojrzeć jej w twarz. Zmartwiłem
ją samym wspomnieniem o matce? A może niepokoiło ją to, że chciałem posłać ją
tam samą?
Westchnąłem ciężko.
– Ja w tym czasie wybiorę się do
twojego domu po więcej ciuchów dla ciebie, bo to chyba oczywiste, że póki twoja
matka leży w szpitalu, nie zamierzam cię stąd wypuszczać? – mruknąłem i
spojrzałem na nią spod blond grzywki. Dopiero teraz dostrzegłem jej zmartwioną
minę.
– Nie powinieneś tam iść, Chris –
szepnęła cicho i z przejęciem, jakby się bała, że ktoś poza mną ją usłyszy. –
Nie sam.
Przewróciłem oczami.
– Nie pójdziesz tam przecież ze mną. Wiem, że
się boisz – odpowiedziałem wyjątkowo spokojnie, nawet jak na mnie. Tym razem
nie spuszczałem oczu z twarzy przejętej dziewczyny. – Spokojnie, poradzę sobie.
Wejdę tam i po dziesięciu minutach wyjdę. Obiecuję.
Brisa kiwnęła głową, choć widziałem, że
robi to z wyraźną niechęcią, zupełnie, jakby gotowa była lada moment przejść z
kiwania do gwałtownego potrząsania. Cokolwiek by powiedziała i tak bym tam
poszedł. Nie będę jej przecież ubierał w swoje bokserki i przyduże ciuchy. Do
szkoły musi chodzić ubrana porządnie, jak zwyczajna i całkiem normalna dziewczyna.
Milczeliśmy już do końca śniadania. Bez
słowa zabrałem się za mycie naczyń. Brisa w tym czasie siedziała przy stole i
wpatrywała się zamyślona za okno. Do domu zdążył wrócić jeszcze bardziej
rozchorowany i skacowany Sebastian. Wprowadził trochę słońca do pochmurnej i
milczącej kuchni. Nawet ja się zaśmiałem, kiedy opowiadał o tym, jak nasmarkał
dziewczynie do drinka, a potem obudził się w różowym pokoju pięcioletniej
siostry koleżanki ubrany w tutu i z uroczymi kitkami na głowie. Jego życie
bardzo różniło się od mojego, choć mieszkaliśmy przecież w tym samym domu. Po
śmierci matki zaczął zapychać swoje myśli zabawą, ból przerabiając na śmiech, a
ja zamknąłem się we własnej ciemnicy ze swoim cierpieniem i nauczyłem się z nim
żyć. Mama zawsze powtarzała, że Sebastian jest podobny do naszego ojca. To
tylko udowodniło mi, że był takim samym, imprezującym i nieodpowiedzialnym
gnojkiem. Jeżeli jeszcze kiedykolwiek go spotkam, niech nie liczy na łatwe
przebaczenie. Bo może gdyby tutaj był, mama wciąż by żyła.
Po wysprzątaniu kuchni i wysłuchaniu
historii schorowanego Sebastiana, który nie zdążył jeszcze wytrzeźwieć,
postanowiłem upchnąć brata w jego zasyfionej sypialni. Początkowo się opierał i
próbował podrywać Brisę, ale ostatecznie gdy tylko dotknął głową poduszki,
zasnął jak dziecko. Przynajmniej mieliśmy spokój na kolejne kilka godzin.
Zapewne gdy wrócimy, dalej będzie przytulał poduszkę i nawet wiercąca w suficie
wiertarka go nie obudzi.
Dla pewności, że Brisie nic nie będzie
grozić, odprowadziłem ją prosto pod drzwi sali, gdzie leżała jej matka. Jak się
szybko okazało – rzeczywiście zdążyła się już obudzić. Nie chciałem przerywać
im tego pięknego i wzruszającego momentu, kiedy obydwie tuliły się do siebie i
zalewały łzami. Postanowiłem, że bez słowa usunę się w cień i zgodnie z
obietnicą, przyjdę tu po Brisę za godzinę.
Mieszkaliśmy w małym, angielskim
miasteczku, gdzie wszystkie budynki leżały blisko siebie, to dlatego od mojego
mieszkania do szpitala było niedaleko, tak samo jak ode mnie do domu Brisy. To
z jednej strony odrobinę mnie niepokoiło. Dziewczyna wspominała kiedyś, że
nigdy nie mogły uciec z matką od mafii, bo zawsze je odnajdywali. Byłem chyba
głupi, skoro sądziłem, że ukryję Brisę w mieszkaniu, które znajduje się
niedaleko od jej domu. Na szczęście na chwilę obecną nic jej nie groziło. Nie
była w szpitalu sama. Raczej nikt nie chciałby narażać swojego życia tylko po
to, żeby dopaść żeńską część rodziny Heartwindów w miejscu publicznym.
Idąc parkiem, starałem się skierować
swoje myśli na bardziej przyjemny tor, ale nie mogłem odnaleźć w głowie
niczego, co sprawiłoby, że byłbym radosny. Wszystko wydawało się być teraz
szare i niepokojące. Nawet, gdy przeszedłem rozmyślaniami do Brisy, szybko
zaczęły mi wracać sceny z jej ataku paniki i te, które sam wytworzyłem w
głowie, kiedy czytałem jej pamiętnik. No, tak, wciąż o tym nie porozmawialiśmy.
Może tak właśnie miało być? Może żadne z nas nie musiało niczego w tym temacie
dodawać? Liczyło się to, że w końcu się dowiedziałem, dlaczego Brisa cały czas
gdzieś ucieka. Dowiedziałem się też, że prawdopodobnie jest we mnie zakochana –
sama myśl o tym wywołała u mnie falę gorąca. Co by się zmieniło, gdybym wyznał
jej swoją miłość? Na pewno mógłbym ją wtedy bezkarnie całować i nie
powstrzymywać się przed tym za każdym razem, kiedy znajdzie się za blisko mnie.
Może chodzilibyśmy po mieście za rękę i pozbawilibyśmy wszystkich ludzi, którzy
nas znali wątpliwości. W końcu wyszłoby na jaw, że panna uciekające serce i
aspołeczny gbur są w sobie zakochani i nikt by się tym już nie dziwił. Myślę,
że poza tym wszystko byłoby wciąż takie same. Dalej spędzalibyśmy tyle czasu,
ile teraz, wieczorami leżelibyśmy na łóżku, a w szkole siedzieli ze sobą na
większości lekcjach. Może właśnie dlatego nie powinienem jej niczego wyznawać?
Może wcale nie potrzebowaliśmy słów wyrażających miłość. Ja domyślałem się, że
Brisa jest we mnie zakochana prawdopodobnie tak samo, jak ona domyślała się, że
ja jestem zakochany w niej. Wszyscy wkoło widzieli jak na siebie spoglądamy i
nikogo nie pozbawialiśmy wątpliwości co do tego, że łączy nas coś wielkiego.
Może nie powinienem wciąż rozmyślać jak powiedzieć jej te dwa, ohydnie słodkie
słowa? Może to samo wyjdzie kiedyś z głębi mnie i wcale nie będę się musiał do
tego zmuszać?
Skrzywiłem się do własnych myśli.
Koniecznie chciałem od tego uciec. Byłem straszliwym tchórzem i nawet sam nie
wiem czego się bałem. Przecież Brisa mnie nie odrzuci. Byliśmy na siebie
skazani. Od czego tak bardzo uciekałem? Od miłości, w którą po śmierci matki
przestałem wierzyć? A może bałem się, że stracę Brisę tak samo jak i ją?
Im dalej zagłębiałem się we własne
myśli, tym gorzej było. Chmura gradowa wisiała nad moją głową i przygniatała
mnie do ziemi. Miałem wrażenie, że przez nią stąpam coraz wolniej i ciężej, ale
to mogła być tylko moja wyobraźnia.
Kiedy znalazłem się już w domu Brisy,
zorientowałem się, że przecież nie zamknęliśmy mieszkania. Bardzo spieszyło nam
się do tego, żeby stamtąd wyjść, poza tym nie wiedziałem, gdzie Heartwindowie
trzymają klucze. Fakt, że dom stał przez cały ten czas otwarty, sprawił, że
przeszyły mnie dreszcze. Przecież każdy mógł tutaj wejść i robić co mu się
rzewnie podobało.
Na pierwszy rzut oka mieszkanie wyglądało
tak samo. Raczej wątpiłem w to, że ktoś miły przyszedł tu posprzątać po mafijnym
włamaniu. Pani Heartwind i jej córka trzymały się od większości ludzi z daleka,
dlatego w sąsiedztwie uznawane były za dziwaczki. Gdyby choć jeden człowiek
zbliżył się do nich tak jak ja, z pewnością przestałby plotkować w taki sposób.
Nie na co dzień jakaś rodzina nękana była przez mafię, którą nasłał na nią
zmarły ojciec pogrążony w długach.
Wchodząc po schodach do góry wciąż
byłem czujny, ale zdołałem się już uspokoić. Za dużo oglądałem thrillerów. Niby kto miałby się przejąć
pustym domem Heartwindów? Ludzie przecież i tak się nie domyślali, że nikogo
tutaj nie ma. Każdy z nich widział karetkę i policję, ale zapewne nikt nie
zdołał zapukać do dwóch samotnych kobiet, żeby dowiedzieć się czy wszystko z
nimi w porządku.
Pokój Brisy również nie zmienił swojego
układu. Trzy rozwalone książki wciąż leżały pod biurkiem, krzesło było
wywrócone, a ciuchy, które wcześniej wyrzuciłem z komody spoczywały na łóżku.
Kiedy tu przyszedłem ostatnim razem, mogłem wziąć zdecydowanie więcej ubrań, ale
Brisa była w zbyt kiepskim stanie, dlatego musiałem się spieszyć. Teraz nic
mnie nie poganiało, chyba, że to dziwne uczucie niepokoju.
Z białej szafy stojącej w rogu pokoju
wyjąłem błękitną walizkę dziewczyny i rozłożyłem ją na łóżku. Nie przeglądałem
jej ciuchów, wiedziałem, że we wszystkim wygląda dobrze, tak więc pakowałem co
wpadło mi w ręce.
Zastanawiało mnie, co zrobi teraz pani
Heartwind. Przecież nie mogą wrócić do tego domu, a gdziekolwiek się
przeprowadzą i tak mafia je znajdzie. Musiałyby wyjechać z kraju, żeby nikt ich
już nie dręczył, a ten pomysł trochę mnie przerażał. Gdyby Brisa się
przeprowadziła, nie moglibyśmy się codziennie widywać. Na dodatek nie miałbym
wystarczająco dużo pieniędzy, żeby do niej jeździć, gdziekolwiek by była, a na
pewno nie znajdowałaby się przecznicę dalej. Z której strony by na to nie
spojrzeć, sytuacja wydawała się być naprawdę kiepska. Nawet jeśli matka Brisy
zebrałaby sumę, którą ojciec narobił sobie długu, mafia i tak by się od nich
nie odczepiła. Nachodzenie dwóch kobiet musiało być jakąś odskocznią od ich
codziennych utarczek.
Prychnąłem głośno jak niezadowolony
kot. Kiedy tylko myślałem o tych gnojkach, którzy dotykali mojej Brisy, robiłem
się wściekły. Zastanawiałem się, dlaczego niektórzy ludzie bywali tak
bezduszni. W swoim krótkim życiu napotkałem już zbyt wielu egoistycznych typów,
którzy lubili znęcać się nad innymi. Za mało było tu dobra, zbyt wiele zła, a
jednak jakoś musieliśmy sobie radzić.
Kiedy wepchnąłem do napakowanej walizki
kilka kosmetyków, których używała na co dzień Brisa, dosłyszałem jakieś trzaski
i głosy.
Zamarłem.
Ktoś był w domu Heartwindów. Z dołu
dochodziły męskie głosy. Najpierw poszli do kuchni, potem do łazienki, a na
koniec zaczęli wspinać się po schodach. Spanikowałem. Przecież jeżeli mnie tu
zobaczą to utonę w kałuży własnej krwi i nigdy nie wrócę po Brisę do szpitala.
Owszem, mogłem liczyć na to, że policja postanowiła w końcu zabrać się do
roboty, ale szorstkie i nieprzyjemne dla ucha śmiechy nie kojarzyły się raczej
z przyjemnymi stróżami prawa, a zwykłymi włamywaczami.
Co miałem do cholery zrobić?
Wziąłem głęboki wdech, zasunąłem zamek
walizki, otworzyłem po cichu okno i zrzuciłem ją w krzaki. Jeżeli będę musiał
uciekać to przynajmniej będzie tam już na mnie czekać, jeżeli ucieknę bez niej,
przynajmniej następnym razem nie będę musiał wchodzić do domu, żeby ją na nowo
spakować, różane krzewy ukrywały ją wystarczająco dobrze. Raczej skrawek
błękitu, który spod nich wystawał kojarzył się z jakąś płachtą, a nie walizką
pełną wartościowych rzeczy.
Kiedy mężczyźni byli już na piętrze, rozglądnąłem
się zaniepokojony po pokoju dziewczyny. Nie widziałem tu nic ostrego, co
mogłoby się przydać w samoobronie, a z okna nie mogłem skoczyć – było
zdecydowanie zbyt wysoko. Jedynym wyjściem było ukrycie się pod łóżkiem i
oczekiwanie aż dwójka nieznajomych stąd wyjdzie.
Ledwo zdołałem ukryć swoje stopy, a
drzwi od pokoju Brisy trzasnęły w ścianę. Teraz byłem już pewien, że to nie
policja, a te bandziory, które non stop nachodziły Heartwindów.
– Nie ma jej – burknął mężczyzna.
Wszedł do środka i kopnął jedną z książek, która uderzyła w krzesło.
– A co, myślałeś, że tu została? Na
pewno się domyśliła, że tu wrócimy – prychnął inny, nieprzyjemny typ.
– Ułatwiłaby nam sprawę, a tak musimy
teraz węszyć w okolicy. – Zbir, który wszedł do pokoju Brisy jako pierwszy,
usiadł na łóżku, mało nie przygniatając moich żeber do podłogi. Musiał chyba
ważyć ze sto kilo, skoro materac się pod nim ugiął. Miałem nadzieję, że nie
wyczuł mojego wątłego ciała pod swoim tłustym dupskiem. Starałem się oddychać
najciszej i najmniej gwałtownie jak mogłem, chociaż było mi ciężko. Serce
waliło w piersi jak oszalałe, a płuca błagały o większą dawkę tlenu.
– Zachciało się mu dziwek – mruknął
drugi facet, który wciąż najwyraźniej stał w drzwiach. – Przecież ta gówniara
nie ma nawet osiemnastu lat. Poza tym za każdym razem gdy tu przychodzimy to
beczy. Jest straszliwie wkurwiająca.
– Nie gadaj, kiedy tu ostatnio byliśmy
ugryzła grubego Johna w rękę do krwi i nikt nie mógł jej chwycić, bo rzucała
się po pokoju jak opętana.
– Tchórzliwy skurwysyn. Nie mógł sobie
poradzić ze zwykłą nastolatką, która wpadła w popłoch – prychnął mężczyzna.
Powoli się we mnie gotowało. Z trudem
wbijałem paznokcie w puchaty dywan, żeby tylko nie wbić ich w odkryte kostki
siedzącego na łóżku zbira. Tylko fakt, że Brisa potrafiła się ostatnim razem
obronić sprawił, że wciąż byłem w stanie leżeć płasko i się nie ruszać. Byłem z
niej niesamowicie dumny.
– No, nic, trzeba będzie jej poszukać.
Garry zdążył się napalić na tę nastolatkę. Wypisał już chyba całą listę swoich
fantazji na kartce, które zamierza urzeczywistnić, kiedy ją w końcu dorwiemy.
Mężczyzna stojący w drzwiach wybuchnął
irytująco głośnym śmiechem. Zacząłem rozglądać się po podłodze. Brisa należała
do bardzo czystych osób, dlatego nie znajdowało się tu zbyt wiele przedmiotów –
jednym z nich okazały się być nożyczki. Gdyby moje oczy mogły oświetlać
ciemność, zapewne błyszczałyby teraz jak reflektory długich świateł w aucie.
Poczułem się jak psychopata, który nie pragnie niczego więcej jak śmierci
bezdusznych oprawców. Nim się oglądnąłem, nożyczki leżały już w mojej dłoni.
Ścisnąłem przedmiot tak mocno, że zbielały mi kostki. Przy okazji modliłem się,
żeby nie zrobić niczego głupiego.
Od zawsze miałem problem z opanowaniem
emocji. Ludzie uważali mnie za chłodnego i obojętnego, ale nawet nie domyślali
się ile gniewu nosiłem wewnątrz siebie. Rzadko pokazywałem, co tak naprawdę
czuję. Nienawidziłem uczuć, nienawidziłem pokazywać, że na czymś mi zależy,
nienawidziłem ludzi. To dlatego było we mnie tyle złości. Czasem niespodziewanie
znajdowała ujście tam, gdzie nie powinna…
– Ten zboczeniec zerżnie ją jak świnie
– powiedział gruby mężczyzna siedzący na łóżku.
Po jego słowach poczułem tak wielki
ogień wewnątrz siebie, że niespodziewanie wybuchłem. Zapomniałem o strachu i
zdrowym rozsądku. Zapomniałem o czymkolwiek, o czym powinienem myśleć, żeby nie
zginąć.
Nożyczki, które trzymałem w dłoni
wbiłem brutalnie w stopę oprawcy Brisy. Natychmiastowo zaczął się wydzierać,
jakby ktoś go zarzynał tępym nożem. Drugi mężczyzna był najwyraźniej
zdezorientowany jego krzykami. Wciąż nie wiedział co mu się stało.
Wykorzystałem okazję i rozgorączkowany
wynurzyłem się spod łóżka. Nie miałem wyboru. Albo zacznę działać teraz,
wykorzystując chwilę zdezorientowania oprychów, albo siłą wyciągną mnie spod
łóżka i pozbawią życia.
Facet stojący przy drzwiach spojrzał na
mnie zdziwiony, ale się nie wahał, kiedy sięgał po pistolet. Najwyraźniej
zabijał już nie pierwszy raz.
Nie wiedziałem, co w tym momencie
robię. Rzuciłem się na pierwszą lepszą rzecz, którą okazała się być lampa stojąca
na szafce nocnej – dosyć mosiężna, ale nieporęczna. Rzuciłem nią w mężczyznę,
który celował we mnie z pistoletu. Usłyszałem wystrzał, a potem wypadające za drzwi ciało
oraz dźwięk tłuczonej porcelany. Adrenalina w moich żyłach była tak potężna, że
nie wiedziałem co się dzieje.
Dłużej nie czekałem. Wybiegłem przez
drzwi, depcząc po obolałym ciele mafiozy ze stłuczoną głową. Za moimi plecami
rozległy się strzały, co poświadczyło o tym, że grubas zdążył wyjąć nożyczki ze
stopy i pistolet z kieszeni. Pędziłem przez korytarz, a potem przez schody,
czując, że serce ucieknie mi zaraz z piersi. Byłem przerażony i oszołomiony.
Nie wierzyłem, że odważyłem się na taki samobójczy czyn tylko z tego powodu, że
ktoś mówił źle o Brisie. Może powinienem wybrać się na jakąś terapię? Brak zdolności
do opanowywania gniewu, który wyładowuje się na kryminalistach, wbijając im
nożyczki w stopy, to nie jest dobry zwiastun.
Kiedy wybiegłem z domu Heartwindów,
nawet nie oglądałem się za siebie. Okno w pokoju Brisy wychodziło na wschodnią
część mieszkania, ja wybiegłem od strony południowej. Nawet, gdyby mafia
chciała mnie rozstrzelać na strzępy z piętra, nie byliby mnie w stanie
dosięgnąć.
Uznałem, że walizką zajmę się innego
dnia, kiedy nie będę chciał popełniać mafijnego samobójstwa. Teraz liczyło się
to, żeby uciec. Na szczęście park znajdujący się niedaleko mieszkania
Heartwindów był mocno zalesiony. Jeżeli ktoś by mnie gonił, łatwo mógłbym go
zgubić, wątpiłem jednak w to, że ktokolwiek będzie chciał dopaść nastolatka,
który pojawił się znikąd i miał niesamowite szczęście, kiedy uciekał. Co nie
znaczy, że sobie nie nagrabiłem. Miałem wrażenie, że moje życie jest skończone,
podobnie jak Brisy. Teraz to i ja będę musiał się przeprowadzić do odległego
kraju.
Kiedy płuca przestawały już ze mną
współpracować, a przed oczami zrobiło mi się fioletowo, postanowiłem przystanąć
przy pobliskim drzewie. Nawet nie planowałem się po nim zsuwać, ale ciało
odmówiło mi posłuszeństwa.
Siedząc w trawie przymknąłem oczy.
Dopiero teraz adrenalina zaczęła odpływać z mojego ciała, a tlen dostał się do
moich płuc w takiej ilości, że byłem w stanie normalnie oddychać.
Czułem się dziwnie obolały, zmęczony i
zdezorientowany. To, co wydarzyło się zaledwie kilka minut temu, wydawało się
być teraz bardzo odległe. Próbowałem sobie wmówić, że to tylko sen. Nawet mój
ociężały i ospały stan mógł o tym poświadczyć. Czy zmęczyłem się tak bardzo,
żeby popaść w stan nieużywalności? Przecież jeżeli mafia teraz by mnie tu
znalazła, zabiliby mnie na miejscu, a ja nawet nie mógłbym próbować uciec.
Moje powieki stały się tak ciężkie, że
nie miałem już ochoty na walkę z własnym ciałem.
Wydawało mi się, że usnąłem zaledwie na
kilka minut, ale kiedy otworzyłem ociężałe powieki, zdałem sobie sprawę z tego,
że jest już wieczór. Mój stan wcale się nie poprawił. Kiedy spanikowany
starałem się przenieść do pionu, padłem na kolana i zawyłem z bólu. Początkowo
nie wiedziałem dlaczego to ból zwalił mnie z nóg. Wydawało mi się, że wszystko
ze mną w porządku. Dopiero potem, gdy leżałem na plecach i wpatrywałem się w
rozgwieżdżone niebo wirujące mi przed oczami, zorientowałem się, że przyczyną
mojego stanu jest ramię. Ramię, którym nie mogłem nawet poruszyć, zupełnie,
jakby ktoś wyciął mi nerwy skalpelem. Drżącą prawą ręką dotknąłem miejsca,
które sprawiało, że czułem się, jak gdyby ktoś rozszarpywał moje ciało na
kawałeczki. Blade palce uniosłem ku niebu z nadzieją, że zostaną rozświetlone
przez słabą łunę księżycową. Biała skóra była splamiona krwią. To mną
wstrząsnęło.
Nawet nie poczułem kiedy zostałem
postrzelony. Dlaczego? Czy to wysoki poziom adrenaliny znieczulił moje nerwy? A
może szok? To nie było możliwe.
Spróbowałem podeprzeć się na łokciu i
podnieść.
Cała moja jasna koszulka była
poplamiona krwią. Przez moment myślałem, że zostałem postrzelony nie tylko w
ramię, ale szybko zdałem sobie sprawę z tego, że mój stan wynikał ze zbyt dużej
ilości utraconej krwi, która rozlała się po wolnej powierzchni koszulki.
Nie mogłem się nad sobą rozczulać. Żeby
przeżyć, musiałem dojść przynajmniej do swojego mieszkania i mieć nadzieję, że
schorowany Sebastian nie poszedł dziś na imprezę.
Spróbowałem chwycić się drzewa i
przenieść do pionu raz jeszcze, ale nie było to łatwe. Świat wirował mi przed
oczami, oznajmiając zbliżająca się falę słabości. Dobrowolnie postanowiłem paść
na kolana. Jedynym sposobem na dotarcie do domu było teraz czołganie się po
trawie.
Nie wiem ile razy wstawałem i ile razy
upadałem na ziemię, próbując przejść dwa metry. Nie wiem ile przebyłem
kilometrów, czołgając się z trudem po trawie. Jedyna myśl, która pomagała mi przetrwać
to myśl, że istnieje ktoś, kto na mnie czeka. Brisa nie mogła utracić kolejnej
bliskiej osoby z powodu tych mafijnych kretynów. Gdyby mnie zabrakło, nie
wiedziałaby co uczynić, wróciłaby do punktu wyjścia, a może nawet cofnęłaby się
w czasie i popadła w paniczny lęk przed wszystkim. Nie pozwolę na to, do
cholery, nie pozwolę.
Zaśmiałem się bezsilnie.
Co ta głupia miłość potrafi uczynić z
człowiekiem. Gdybym nie miał kogoś, do kogo mogę wrócić, zapewne poddałbym się
już kilometr wcześniej, padając twarzą na ziemię. Czekałbym niecierpliwie na
śmierć i oczekiwał z uśmiechem na moment, kiedy ujrzę swoją zmarłą matkę. Nie
przejmowałbym się tym, że Sebastian został sam. Poradziłby sobie, poza tym
nigdy nie byliśmy ze sobą jakoś szczególnie zżyci.
Uczucia potrafiły być naszym paliwem, a
także trucizną. Potrafiły przyjąć formę tego, czego chcieliśmy, gdy dążyliśmy
do określonego celu. Stanowiły naszą siłę albo słabość. Kiedyś uważałem, że
uczucia są zbędne i tylko zwodzą ludzi na manowce, teraz jedno z nich stało się
moją siłą napędową.
Nie wiem ile czasu zajęło mi dotarcie
do własnego domu, ale kiedy w końcu do niego doczłapałem i otworzyłem drzwi,
czekała tam już na mnie Brisa. Na początku się zdziwiłem, w końcu miałem ją
odebrać ze szpitala, ale w końcu musiała się zorientować, że coś mnie
zatrzymało.
Panna uciekające serce w pierwszej
kolejności chciała się na mnie rzucić i przytulić do swojej piersi, ale zanim
się do mnie zbliżyła, dostrzegła wielką, krwistą plamę zalewającą moją
koszulkę. Niemal słyszałem kropelki, które lądowały na podłodze, tworząc na
niej kałużę. Byłem ciekawy ile litrów już straciłem i za ile mililitrów umrę.
Blada i zszokowana dziewczyna wydała z
siebie okrzyk przerażenia. Zanim jednak kompletnie spanikowała, wykrzyknęła
imię mojego brata i podbiegła do mnie.
Pierwszy raz to ona użyczyła mi swojego
ramienia, na którym się wsparłem. Jej drobne i kruche ciało musiało mnie
niemalże ciągnąć po podłodze aż do kuchni. Przeze mnie poplamiła swoją ostatnią
czystą bluzkę.
– Zawaliłem – zachrypiałem nieswoim
głosem. W tym momencie sam siebie nie poznawałem. To cud, że miałem siłę się
uśmiechnąć. – Zostawiłem twoją walizkę w krzakach.
– To nic, Chris, to naprawdę nic –
powiedziała spanikowana Brisa, sadzając mnie na krześle. Przez mgłę dostrzegłem
ściekające po jej twarzy łzy. Zdziwiło mnie, że miała odwagę ściągnąć ze mnie
przemokniętą krwią bluzkę. Rzuciła ją w kąt i przyjrzała się ranie z
jęknięciem.
Sebastian zdołał już do nas doczłapać.
Początkowo był nieprzejęty sytuacją, a przynajmniej do czasu, kiedy nie zobaczył
krwi, która lała się ze mnie jak z wodospadu Niagara. Wtedy przybrał tak samo
zszokowaną minę jak i Brisa. Dawno nie widziałem go w takim stanie, dlatego
zacząłem się śmiać.
Obydwoje spojrzeli na mnie lekko
zaniepokojeni. Zapewne uznali, że oprócz krwi, straciłem też zmysły.
– Gdzieś ty do cholery był i z kim
zadarłeś? – warknął nieprzyjemnie mój starszy brat. Gdyby nie Brisa, zapewne
zdzieliłby mnie teraz po twarzy, nawet nie wyczekując odpowiedzi. Dziewczyna w
porę nakazała mu zadzwonić na pogotowie. Gdy wykręcał numer, spoglądałem na
niego z ironicznym i nieco kpiącym uśmieszkiem.
– W końcu jakaś dziewczyna cię ustawia
– wyrzuciłem z siebie, próbując rozluźnić tę cholernie ciężką atmosferę.
Niestety, moje próby nie zostały docenione.
Spojrzałem w oczy zapłakanej Brisy,
która przykładała mi właśnie do rany czystą ścierkę. Zdążyła się już
zorientować, że nie posiadamy w domu czegoś takiego jak bandaże, dlatego
starała się mnie uratować czymkolwiek. Próbowałem się do niej uśmiechnąć, ale
najwyraźniej wyglądałem tak żałośnie, że wywołałem u niej więcej łez.
– To oni zrobili ci krzywdę, prawda? –
spytała jękliwie.
W tle rozbrzmiewał podniesiony głos
Sebastiana, który starał się wyjaśnić przez telefon co właśnie zaszło.
– Ta – mruknąłem od niechcenia. –
Miałem pecha, a poza tym jestem głupi. Ukrywałem się pod łóżkiem, ale dwójka
tych gnojków mówiła bardzo niemiłe rzeczy – dodałem ciszej. – Jednemu wbiłem
nożyczki w stopę, drugiego znokautowałem twoją lampą. Mam nadzieję, że nie masz
mi za złe stłuczonej lampy, chyba ją lubiłaś.
Brisa spojrzała mi w oczy i zrobiła
przerażoną minę. Aż tak przestraszyłem ją zniszczonym przedmiotem?
– Żyję przecież – syknąłem. Chwilę
potem zachwiałem się na krześle, mało nie upadając na podłogę. Brisa jednak w
porę mnie chwyciła. Teraz siedzieliśmy na podłodze, a dziewczyna tuliła mnie do
siebie kiwając się na boki i płacząc. Już sam nie wiedziałem co się działo.
Było mi zdecydowanie za ciepło i za dobrze w jej objęciach.
– Prześpię się chwilę – mruknąłem pod
nosem i zamknąłem oczy.
– Chris, proszę, nie – zapłakała
dziewczyna. – Nie możesz teraz iść spać. Poczekaj jeszcze trochę, jeszcze
chwilkę, zaraz przyjedzie karetka, dobrze? – spytała bezradnie.
– Jesteś mało przekonująca, Brisa –
burknąłem w jej ramię. – Gdybyś mnie pocałowała to może… może. Może. – Sam już
nie wiedziałem co mówię.
– Ty głupku. – Znów słyszałem płacz. –
Jeśli… jeśli wszystko się ułoży to obiecuję, że to zrobię. Przysięgam. Pocałuję
cię, Chris.
Nie byłem już w stanie niczego więcej
zrobić. Drobna dłoń gładząca mnie po włosach wcale nie pomagała mi w
nieusypianiu. Miałem tylko nadzieję, że nie zdechnę. Byłoby głupio umrzeć z
wykrwawienia i to na oczach osoby, którą się kochało.
Przecież obiecałem sobie, że nie
zostawię Brisy samej. Musiałem żyć. Poza tym chciałem zostać pocałowany w
nagrodę, że przeżyłem – chyba tylko ta myśl pozwoliła mi na przetrwanie wielu
godzin w miejscu, gdzie nie docierały do mnie żadne głosy. Będąc w pustce, cały
czas myślałem o drobnych, malinowych ustach Brisy, które dotykają moich sinych,
chłodnych warg. Każdy jej dotyk wyobrażałem sobie jako coś delikatnego i
ulotnego. Nawet w tej bezdennej pustce miałem wrażenie, że jej usta najpierw
przy mnie są, a potem gdzieś uciekają, jakby się czegoś bały. To irytujące,
niedopełnione, ale błogie uczucie zmusiło mnie w końcu do otwarcia oczu.
Wydawało mi się, że minęły zaledwie
minuty, ale w rzeczywistości był już poranek. Musiałem być nieprzytomny przez całą
noc, a może nawet kilka nocy. Przez dłuższą chwilę wpatrywałem się tępo w sufit
aż w końcu zorientowałem się, że nie jestem w domu. Tak przygnębiająco i
brzydko wyglądało tylko jedno miejsce na świecie – szpital.
Pielęgniarka, która zjawiła się na sali
z porcją dziwnych tabletek, wyjaśniła mi całą sytuację. Straciłem dużo krwi,
ale udało się mnie odratować. Leżałem tu już drugi dzień. Ponoć codziennie
przesiadywała tutaj dziewczyna o błękitnych oczach. Głaskała mnie czule po włosach
i opowiadała o tym, co działo się w szkole. W szkole? Nie wierzyłem w to, że
Brisa chodziła do szkoły, kiedy mnie tam nie było. Jakim cudem znalazła w sobie
tyle siły po ostatnich zdarzeniach? Teraz w szpitalu tkwiła nie tylko jej
matka, ale i ja, a jedyną osobą na świecie, do której mogła się odezwać był
zapewne Sebastian, z którym musiała teraz przebywać w jednym domu. Miałem
nadzieję, że nie zrobił jej krzywdy. Nie wybaczyłbym mu tego. Znalazłbym go
wtedy i zadźgał nożyczkami, jak tego pieprzonego mafiozę, gniotącego mi żebra
pod łóżkiem.
Pielęgniarka powiedziała mi również o
Sebastianie, który okazyjnie się tu zjawiał. Ponoć dobrze dogadywał się z
Brisą. Chyba będę zmuszony mu podziękować, kiedy już wrócę do domu, a
zamierzałem tam wrócić jeszcze dziś.
– Idę do domu – burknąłem, nim
gadatliwa pielęgniarka skończyła swoją opowieść. Chyba ją tym zdziwiłem, ale
nie bardzo wierzyła w to, że dam radę podnieść się z łóżka. Kiedy uniosłem się
na łokciach, skoczyła w moją stronę z paniką w oczach. Wystawiła przed siebie
ręce i położyła mnie z powrotem do szpitalnego łóżka.
– Powinieneś zostać tu jeszcze dwa dni,
chłopcze – usłyszałem wówczas.
– To cholernie dużo – mruknąłem. – Nie
będę marnować życia w szpitalu – dodałem z ostrzegawczym warknięciem, próbując odepchnąć
od siebie ręce młodej pielęgniarki. Była jednak nieugięta. – Zabieraj te łapy –
syknąłem wściekle.
– Zachowuj się, dzieciaku, nie jesteś
pełnoletni i nie możesz sam o sobie decydować. – Nagle wesoła pielęgniarka
zmroziła mnie chłodem. Aż się wzdrygnąłem i przestałem wyrywać. – Jak będziesz
się rzucał to będę zmuszona zaaplikować ci bolesny zastrzyk uspokajający.
– Przyjąłem.
Kiedy zostałem już nakarmiony
lekarstwami i grzecznie przykryty kołderką, pielęgniarka opuściła salę.
Oczywiście nie zamierzałem jej słuchać. Odczekałem piętnaście minut i
podniosłem się z łóżka. Początkowo trochę kręciło mi się w głowie, ale
ostatecznie nie czułem się tak źle, jak powinienem. To zapewne kwestia silnych
leków przeciwbólowych, które aplikowano mi przez kroplówkę.
Spojrzałem na siebie skrzywiony. Ubrali
mnie w jakąś babską koszulę szpitalną. Moje owłosione nogi wcale nie wyglądały
zjawiskowo w takiej kreacji.
Rozglądnąłem się w poszukiwaniu jakichś
ciuchów, torby, czegokolwiek. Brisa lub Sebastian na pewno mi coś przynieśli.
Tak. Mała szafka obok łóżka. Leżały tam wszystkie niezbędne rzeczy, w tym i
ulubiona koszulka Brisy, w którą gdyby mogła, ubierałaby mnie codziennie.
Świetnie.
Wyrwałem wenflon z przedramienia, przebrałem się, zarzuciłem
torbę na ramię i ruszyłem w stronę drzwi. Szedłem trochę krzywo, ale jednak
szedłem. Z ciekawości dotknąłem nawet mojej zabandażowanej teraz rany
postrzałowej. Nic nie poczułem. Moja lewa ręką również była nie do końca
ruchawa. Widocznie miałem uszkodzone nerwy, oby nie na stałe. Trudno byłoby
używać tylko jednej ręki.
Otworzyłem drzwi i jak gdyby nigdy nic
wyszedłem z sali. Miałem szczęście, że nikt tego nie zauważył. Mój wygląd kojarzył
się raczej z osobą, która wychodziła z odwiedzin, a nie uciekała ze szpitala.
Starałem się iść w miarę powoli, żeby nie wzbudzać podejrzeń, na szczęście mój
nie do końca zdrowy stan nie pozwalał mi biec.
Dlaczego zrobiłem coś tak głupiego jak
ucieczka ze szpitala, zaraz po tym, gdy się przebudziłem? Dobre pytanie. Nie
mogłem znaleźć konkretnej odpowiedzi, ale wydaje mi się, że wszystko
sprowadzało się do jednego imienia: Brisa.
Czy dobrze mieszkało jej się u mnie w
domu? Czy nie bała się Sebastiana? Była smutna i przygnębiona? Naprawdę chodziła
do szkoły? Jak reagowali na nią ludzie, kiedy nie było mnie przy niej? Chciałem
ją zobaczyć. Chciałem ją przytulić. Chciałem dostać w końcu swoją upragnioną
nagrodę, o której śniłem przez cały pobyt w krainie nieświadomości.
Czy ja oszalałem? Z powodu jednej osoby
stałem się bardzo nierozsądny. Nie potrafiłem już bez niej żyć, byłem od niej
uzależniony. Do tej pory uważałem, że to Brisa nie wytrzymałaby beze mnie dnia,
teraz sam zachowywałem się jak narkoman, który potrzebował natychmiastowo zażyć
swoje dragi.
Cała droga od szpitala do domu została przeze
mnie pokonana bez żadnych problemów. Musiałem przyznać, że forma przez te kilka
dni straszliwie mi spadła. Kiedy otwierałem drzwi od mieszkania, dyszałem jak
po jakimś maratonie.
Czułem, że muszę usiąść. Wciąż nie
byłem w dobrym stanie. To i tak cud, że mogłem się poruszać jak prawie zdrowy
człowiek. Cieszyłem się, że dostałem w ramię, a nie w nogę, w przeciwnym razie
wykonanie mojej zabójczej misji wydłużyłoby się.
Kiedy wszedłem do domu, poczułem
dziwnie kwiatowy zapach. No, tak. Mieszkała tu teraz Brisa, wprowadzała tu
trochę świeżości. Zapewne kiedy mnie nie było wysprzątała dokładnie każdy
skrawek tego domu, żeby tylko zająć czymś swoje myśli. Lubiła sprzątać, wtedy
nie myślała o niczym złym, bo była skupiona na ścieraniu drobinek kurzu z
najdalszych zakątków mieszkania.
Zegar stojący w przedsionku oznajmił,
że nastało południe. To znaczyło, że nikogo nie było obecnie w domu. Sebastian
wracał z pracy dopiero pod wieczór, a lekcje kończyły się późnym południem,
więc Brisa musiała być teraz w szkole.
Wszedłem do pokoju i rzuciłem torbę
gdzieś w kąt. Potem usiadłem na łóżku i pochyliłem do przodu głowę. Czekałem aż
dzikie iskierki tułające się po moich gałkach ocznych całkowicie znikną, a
serce powróci do normalnego trybu pracy. Przesiedziałem tak kilkanaście minut,
a potem znudzony zacząłem rozglądać się po pokoju. Wcześniej nawet nie zdołałem
zauważyć, że jest tu czysto. Na łóżku obok mnie leżało kilka wyprasowanych
bluzek Brisy – najwyraźniej była na zakupach. Na jednej z nich usiadłem, ale
myślę, że się na to nie obrazi.
Oprócz kilku kobiecych elementów
wprowadzonych do mojego typowo męskiego pokoju, praktycznie nic się tutaj nie
zmieniło. Nawet miś siedzący w rogu łóżka nieszczególnie mi przeszkadzał, w
końcu pachniał Brisą. Dziewczyna musiała tu spać sama przez cały ten czas.
Miałem nadzieję, że się nie bała. Nie, na pewno się bała. Nie miałem nocnej
lampki, a Sebastian kazał gasić wszystkie światła na noc, musiała więc spędzić
tu czas sama, w kompletnych ciemnościach.
Znudzony nic nieróbstwem, sięgnąłem po
misia i przyciągnąłem go do siebie jak jakiś przedszkolak. Chciałem nawdychać
się tego kwiatowego zapachu, ale zanim to zrobiłem, zwróciłem uwagę na rażący w
oczy różowy napis na zeszycie, który leżał częściowo pod poduszką. Doskonale go
znałem. To był pamiętnik Brisy. Czy obrazi się, jeżeli do niego zerknę? Tylko
na chwilę, potem zamierzałem pójść do szkoły jak przykładny uczeń i udawać, że
wszystko jest w porządku.
Wzruszyłem ramieniem – bo drugie wciąż
pozostawało nieruchome – i przygarnąłem do siebie zeszyt. Tym razem się nie
wahałem, przecież znałem już ten obklejony słodkimi naklejkami arkusz z
bazgrołami Brisy. Nie spodziewałem się ujrzeć niczego nowego.
Otworzyłem pamiętnik na dacie sprzed
dwóch dni. Nie była to długa notatka i na dodatek bardzo chaotyczna, widocznie
Brisa była w mocnym szoku po moim powrocie do domu. Zacząłem czytać gdzieś od
środka.
„(…) Nie mogłam uwierzyć w to co widzę!
Chris był cały we krwi! W pierwszym momencie myślałam, że zemdleję, ale
wiedziałam, że to on potrzebował teraz pomocy, nie ja. Za wiele już dla mnie
zrobił”.
Głupoty. Brisa nawet nie wiedziała jak
wiele mi pomogła.
Znów ominąłem kilka zdań.
„Chris powiedział coś naprawdę
dziwnego. Chciał, żebym go pocałowała, a ja… a ja przez chwilę naprawdę
chciałam to zrobić. Byłam tak przejęta jego stanem, że zapomniałam o tym, że
łączy nas tylko… przyjaźń. Bo to jest przyjaźń, prawda? Nie. To nie jest
przyjaźń. Z przyjacielem nie śpi się w jednym łóżku. Przyjacielowi nie daje się
przeczytać własnego pamiętnika. Przyjaciela nie chce się całować. Przyjaciela
się nie kocha”.
Uśmiechnąłem się pod nosem. To, że
obydwoje wpadliśmy w sidła przeklętej miłości, zdołałem się już domyślić,
szkoda tylko, że żadne z nas nie powiedziało tego na głos. Ja dopowiadałem
wszystkie uczucia w myślach, Brisa o nich pisała.
Przeczytałem jeszcze kilka zdań, które
opisywały moją drogę od domu do szpitala, a potem przeskoczyłem na następny
dzień. Brisa opowiadała o tym, jak dobrze dogadywała się z moim bratem, który
ponoć bardzo się przejął moim stanem i nie mógł znaleźć sobie miejsca – jakoś
nieszczególnie w to wierzyłem. Potem wspomniała krótko o odwiedzinach w
szpitalu. Zrobiło mi się głupio, kiedy przeczytałem opis śpiącego mnie. Brisa
uważała, że wyglądałem smutno i zarazem uroczo. To głupie. Tylko pedały są urocze,
ja jestem całym sercem hetero.
Na końcu Brisa opowiedziała o dniu
szkolnym.
„(…) Obiecałam sobie, że nawet jeśli Chris
będzie w szpitalu, pójdę do szkoły. Sama. Nie mogłam wiecznie na nim polegać, poza tym nie mogło się stać nic
złego. A przynajmniej tak sądziłam.
Kiedy weszłam do klasy dziesięć minut
przed dzwonkiem, ludzie zaczęli coś między sobą szeptać. Ostatecznie już po
kilku minutach zostałam otoczona przez połowę klasy. Trochę się przestraszyłam.
Nie byłam przyzwyczajona do przebywania wśród tylu ludzi. W takich sytuacjach
zazwyczaj uciekałam.
Wszyscy wiedzieli już o Chrisie, choć
nie wiedziałam tak naprawdę skąd. Dopytywali mnie o niego, ale nie ze
zmartwienia a ciekawości. Pytali czy to prawda, ze Chris bił się z jakimiś
bandziorami w klubie. Byłam zdziwiona, że ktoś mógł w ogóle wysunąć takie
wnioski. Chris i chodzenie do klubu? Oni naprawdę go nie znali. Mój Chris był
przecież w rzeczywistości grzeczny i niegroźny”.
Mój Chris.
Uśmiechnąłem się lekko. Niby brzmiało
ckliwie, niby zbyt dziewczęco, a jednak w jakiś sposób mi się to spodobało.
Kontynuowałem.
„Powiedziałam im, żeby spytali o to
Chrisa, kiedy już się tutaj zjawi. To im najwyraźniej nie wystarczyło. Zaczęli
się dopytywać czy u niego mieszkam. Nie wiedziałam jak się tego dowiedzieli.
Może ktoś nas kiedyś śledził? Albo widział, jak wczesnym porankiem wychodzimy
razem z domu? Ta myśl mnie przeraziła. Przecież nie robiliśmy niczego złego!
Oni nawet nie wiedzieli, dlaczego u niego mieszkałam!
Zmieszałam się trochę i nie wiedziałam
co odpowiedzieć. Dziewczęta z klasy zaczęły mnie podpuszczać, twierdząc, że
pewnie robimy razem coś nieprzyzwoitego. Nie mogłam tego dłużej słuchać.
Podniosłam się gwałtownie z krzesła i… i wtedy wszyscy spojrzeli na mnie
wyczekująco. Wyglądali, jakby celowo chcieli mnie zmusić do ucieczki. Bardzo
mnie to zabolało. Zdusiłam w sobie wówczas łzy i powróciłam na miejsce.
Odczepili się ode mnie, przynajmniej na jedną lekcję”.
Skrzywiłem się. No, tak. Plotkowanie to
było ulubione zajęcia naszych ukochanych koleżanek z klasy. Gdybym był akurat w
szkole, zapewne nikt z nich nie odważyłby się do niej podejść – wszyscy się
mnie bali. Jednak gdy była sama, nie mieli oporów.
„Cały ten dzień był naprawdę bardzo
nieprzyjemny. Gdziekolwiek nie poszłam, słyszałam niemiłe słowa. Ludzie snuli
okropne domysły na nasz temat. Nawet nie chcę o nich teraz myśleć. Ostatecznie
wytrwałam do końca zajęć, ale po nich… po nich było już gorzej. Tym razem
otoczona przez grupkę ciekawskich osób nie byłam w stanie usiedzieć w miejscu.
Po kilku niezręcznych pytaniach uciekłam. Gdy dobiegłam już do domu Chrisa i
Sebastiana, zdałam sobie sprawę z tego, że naprawdę dawno nie uciekałam, a nie
robiłam tego tylko dlatego, że był przy mnie zawsze Chris. Przy nim czułam się
bezpieczna.
Byłam beznadziejna. Nie potrafiłam
polegać tylko i wyłącznie na sobie. Musiałam nad tym popracować. Chciałam, żeby
chociaż on był ze mnie dumny”.
Głupia Brisa. Ja już byłem z niej
dumny. Jej starsza wersja nie poszłaby w ogóle do szkoły, a zaszyłaby się w
kącie i płakała przez kolejne dni. Jej starsza wersja uciekłaby już przed
rozpoczęciem zajęć, a przecież zrobiła to dopiero po lekcjach. To była wielka
zmiana.
„Nie zamierzałam się poddawać.
Następnego dnia również chcę pójść do szkoły i stawić czoła obraźliwym
komentarzom. To będzie trudne, wiem, ale… liczy się to, że spróbuję, prawda?
Poza tym humor poprawia mi myśl, że po szkole znów zobaczę Chrisa. Kiedy się
już przebudzi, zamierzam go pocałować tak, jak obiecałam”.
Kartki były falowane, co świadczyło o
tym, że Brisa uroniła kilka łez.
Westchnąłem. Nie zamierzałem tak tego
zostawić. Przecież ta hołota ją zniszczy. Doceniałem, że próbowała, doceniałem,
że walczyła, ale teraz wracam już na swoje stanowisko obrońcy Brisy. Nie
zamierzam dać jej nikomu dotknąć, niech wszyscy spłoną. Poza tym… nie mogłem
się doczekać obiecanego pocałunku.
Z nową energią podniosłem się do góry.
Zrobiłem to odrobinę za gwałtownie, ale na szczęście nie padłem na podłogę jak
długi. Zdołałem się utrzymać w pionie i lekko zachwiać, potem mogłem wyruszać.
Chwyciłem za swój plecak szkolny, w
którym znajdował się zeszyt i długopis. Nie przejmowałem się zresztą jego
zawartością. Teoretycznie nie powinno mnie być w szkole. Szedłem tylko po to,
aby spotkać się z Brisą i oznajmić jej, że czuję się już świetnie.
Wyszedłem z domu. Obok płotu
przejeżdżała akurat karetka. Odrobinę się przestraszyłem, myślałem, że jeżdżą
po okolicy po to, aby mnie dopaść, ale nawet nie zwrócili na mnie uwagę.
Zazwyczaj przeskakiwałem niski płot
otaczający nasz dom, ale tym razem wyszedłem kulturalnie przez bramkę. Jak
dobrze pójdzie, trafię do szkoły przed rozpoczęciem czwartej lekcji. Teraz
powinien trwać lunch, tak więc Brisa zapewne przesiadywała samotnie w klasie.
Drogę do szkoły pokonałem jak na
skrzydłach. Rozpierała mnie od środka dziwna, nieuzasadniona radość. Czym tak
bardzo się cieszyłem? Tym, że lada moment zobaczę Brisę? Bo na pewno nie
powrotem do szkoły i nie ciekawskimi gapiami, którzy będą próbowali wyciągnąć
ze mnie informacje na temat mojego związku z Brisą, czy moim pobytem w
szpitalu.
Bramę szkolną pokonałem z ogromną
radością. Miałem wrażenie, że ludzie gapią się na mnie jak na idiotę, kiedy
przemierzam korytarz z szerokim uśmiechem, godnym prawdziwego psychopaty. Nasza
szkoła nie była duża, dlatego wszyscy się tu znali, oczywiście wszelakie historie
o dziwnych osobistościach obiegały licealistów w mgnieniu oka. Mogłem się
założyć, że razem z Brisą znajdowaliśmy się gdzieś na szczycie listy świrów
szkolnych.
Zmierzając do klasy, gdzie za piętnaście
minut miała odbyć się lekcja matematyki, obiłem się o jakiegoś dryblasa, który
spojrzał na mnie kątem oka krzywo. W normalnym przypadku nawet bym go nie
przeprosił, a pewnie jeszcze stanął i wszczął bójkę, ale teraz za bardzo mi się
spieszyło.
Kiedy byłem już blisko sali i chwytałem
za klamkę, dosłyszałem przerażająco głośny okrzyk. Tak krzyczała tylko jedna
osoba.
Do środka wpadłem z groźną miną. Nawet
nie zostałem zauważony, wszyscy byli skupieni na skulonej w rogu dziewczynie,
która zanosiła się przejmującym płaczem. Te nieczułe gnojki nawet nie starały
się jej uspokoić, choć miała problemy z oddychaniem. Patrzyli tylko na nią z
daleka i komentowali głośno jej zachowanie. „Mówiłem, że to wariatka”, „ej,
może powinniśmy zadzwonić po psychiatryk?”, „Jezu, co za dziwaczka”.
Pełen gniewu rozepchnąłem to zbiorowisko
łokciami. Nie przejmowałem się tym, że wciąż jestem ranny. Środki przeciwbólowe
wciąż krążyły w moich żyłach i wstrzymywały ból. Chciałem dać upust moim
nerwom, chwyciłem więc pierwszego lepszego chłopaka za koszulkę i spojrzałem mu
gniewnie w oczy.
– Wypieprzać stąd – syknąłem i pchnąłem
go w tłum. Nie znałem nawet jego imienia i mało mnie to obchodziło.
Zanim w ogóle podszedłem do zapłakanej
Brisy skulonej pod szafką, zwróciłem się twarzą do całej klasy. Miałem ochotę
stłuc każdego z nich po kolei. Bezduszność ludzi nie mieściła się w mojej
głowie. Nie mogłem pojąć, dlaczego właśnie tak się zachowywali. Co Brisa im
zrobiła? Czy kiedykolwiek była dla kogoś
niemiła? Jakim prawem w ogóle śmiali tutaj stać i patrzeć się na nią,
kiedy płakała?!
Wybuchłem nagłym i niepohamowanym
gniewem, zupełnie jak wtedy, kiedy wbijałem nożyczki w stopę grubego
kryminalisty.
– Zadowoleni?! – Wrzasnąłem. – Tak
bardzo śmieszy was widok kogoś, kto płacze z waszego powodu? Co wy w ogóle
wiecie o jej życiu, co? – prychnąłem. – Gówno. Wielkie gówno. Dlatego nie macie
prawa jej osądzać – syknąłem złowieszczo. – Nie macie prawa osądzać
kogokolwiek. – Wziąłem głęboki wdech i spojrzałem po zdezorientowanych i
zastygłych w bezruchu twarzach. Wskazałem palcem na drzwi. – Liczę do
dziesięciu – zacząłem groźnie – jeżeli ktokolwiek z was postanowi zostać w tej
sali, stłukę mu mordę tak mocno, że wyląduje w szpitalu na ostrym dyżurze. Nie
żartuję – warknąłem. – Spieprzać stąd! –
Krzyknąłem groźnie, kiedy nikt się nie poruszył. Dopiero wtedy tłum zaczął się
przerzedzać. Nikt nie miał odwagi rzucić
nawet słówkiem na odchodnym. Wszyscy jak jeden mąż wyszli na zewnątrz. Tylko
jedna dziewczyna zatrzymała się w progu i otworzyła usta, żeby coś powiedzieć,
szybko je jednak zamknęła i zniknęła za resztą.
Zanim uklęknąłem przed Brisą, dopadłem
się do jej torby i wygrzebałem z niej tabletki na uspokojenie oraz wodę. Potem
dopiero podszedłem do dziewczyny i zsunąłem się po metalowej szafce obok niej.
Do Brisy najwyraźniej niewiele w tym momencie docierało. Chlipała cicho i pociągała
nosem z trudem łapiąc powietrze. Była zwinięta w kulkę. Głowę schowała w
kolanach, ramionami starała się objąć całe nogi. Widziałem, jak się trzęsie.
– Brisa – szepnąłem. Dopiero za
czwartym razem, gdy powtórzyłem jej imię, dziewczyna uniosła wzrok. Nie
wydawała się być zdziwiona moją obecnością, choć przeczuwałem, że ma ochotę
spytać dlaczego tutaj jestem.
Jej błękitne oczy były czerwone nie
tylko od łez, ale i od zmęczenia. Pod oczami widniały ciemne cienie. Mogłem się
domyślić, że w ogóle nie spała.
Westchnąłem i podniosłem do góry zdrowe
ramię. Brisa bez słowa wsunęła się pod nie i przylgnęła do mojej klatki
piersiowej. Drobnymi i drżącymi dłońmi chwyciła za moją bluzkę i rozpłakała się
jeszcze głośniej niż wcześniej. Wyła tak żałośnie, że nie mogłem jej nie
przytulić. Przygarnąłem ją do siebie w taki sposób, że sam miałem problemy z
oddychaniem. W ręku wciąż trzymałem tabletki i wodę, jednak wiedziałem, że na
chwilę obecną, Brisa bardziej potrzebuje się wypłakać, niż zażyć leki. Nie
panikowała tak, jak zdarzyło jej się to w domu. Jej przerażenie zmieniło się w
smutek, który długo musiała w sobie tłumić.
Brisa przeżyła w ciągu ostatnich dni
więcej, niż mogła znieść. Napad na jej mieszkanie, siłowanie się z obcymi
mężczyznami, matka, która wylądowała w szpitalu i ja, który zjawiłem się w
drzwiach mieszkania cały we krwi. Cały ten czas starała się nie zapłakać tylko
dlatego, żeby mnie uszczęśliwić. Za długo tłumiła w sobie emocje.
Zacząłem nią kiwać na boki i mruczeć do
ucha uspokajające słowa. Tym razem to ja głaskałem ją po włosach. Nie
przejmowałem się nawet dźwięczącym w uszach dzwonkiem.
Nikt z naszej klasy nie miał odwagi
tutaj wejść, uczynił to dopiero nasz wychowawca, który najwyraźniej został
powiadomiony o zaistniałej sytuacji.
Uklęknął przy nas.
– Farris, dasz radę zabrać ją do
pielęgniarki? – spytał spokojnie.
Kiwnąłem głową, bo na więcej nie było
mnie stać.
– Zażyła leki?
Zdziwiłem się, że o to pytał. Skąd w
ogóle o tym wiedział?
W końcu to do mnie dotarło. Przecież
wszyscy nauczyciele musieli wiedzieć o stanie Brisy. Pani Heartwind osobiście wstawiła
się na zebranie szkolne, żeby wyjaśnić jej brak. Na wszelki wypadek musiała
ostrzec naszego wychowawcę o zażywanych przez nią lekach, żeby mógł pomóc,
gdyby działo się coś złego.
Kiwnąłem głową i wcale nie czułem się
źle z tym, że go skłamałem.
Spróbowałem się podnieść, ale w moim
stanie było to dosyć ciężkie, tym bardziej, że trzymałem w ramionach Brisę.
Wychowawca bez słowa pomógł mi przenieść się do pionu. Kiwnąłem w jego stronę
dziękująco, po czym chwyciłem torbę Brisy i skierowałem się do wyjścia z sali.
– Farris.
Zatrzymałem się i spojrzałem przez
ramię zmęczonym wzrokiem.
– Nie zamierzam tego zostawić, dlatego
nie musisz więcej interweniować krzykami – westchnął wychowawca. – Bicie również
nie jest dobrym rozwiązaniem.
– Słyszał pan? – Uniosłem do góry brew.
Mężczyzna kiwnął głową.
– Porozmawiam z resztą klasy.
– Tylko ani słowa o tym, co jej dolega
– syknąłem. – Nie dadzą jej spokoju do końca życia. –Nie czekałem na odpowiedź,
po prostu wyszedłem z klasy prowadząc Brisę, która wczepiona była w moje ramię
jak rzep. Dopiero teraz poczułem, że środki przeciwbólowe powoli przestają
działać. To nic, zamierzałem odprowadzić Brisę do gabinetu pielęgniarki. Żaden
ból mi nie przeszkodzi.
Korytarz szkolny był opustoszały, zupełnie,
jakby wszyscy uczniowie skończyli już zajęcia. Wiedziałem jednak, że chodzi o
rozpoczęte lekcje. Wszyscy siedzieli już grzecznie w ławkach. Nasza klasa
najwyraźniej została przeniesiona do innej sali.
– Chris – dosłyszałem cieniutki głosik.
– Słucham? – Starałem się brzmieć
najłagodniej, jak tylko potrafiłem.
– Uciekłeś.
– Uciekłem.
– Do mnie?
– Do ciebie.
– Nie powinieneś.
– Mam to gdzieś.
Na tym skończyła się nasza rozmowa w
drodze do gabinetu lekarskiego. Na miejscu okazało się, że pielęgniarki wcale
nie ma, na szczęście jej gabinet zawsze był otwarty, w razie, gdyby stało się
coś naprawdę złego, albo ktoś potrzebowałby się położyć na kozetce.
Kiedy weszliśmy już do środka,
posadziłem Brisę na łóżku i uklęknąłem przy niej. Dopiero teraz podałem jej
tabletki i kazałem popić wodą. Zrobiła to jak grzeczna i posłuszna dziewczynka.
Dzięki temu już po kilku minutach stała się uspokojona i senna. Wtedy usiadłem
obok niej i podkuliłem nogi pod brodę. Nawet nie wiedziałem jak zacząć rozmowę.
Od przeprosin? Od pytań? Od tłumaczeń? Nic konkretnego nie przychodziło mi do
głowy, plątał się w niej tylko chaos.
– Chris.
Mało nie podskoczyłem na kozetce.
– Miałam cię pocałować – usłyszałem
cieniutki i nieśmiały głos.
Zarumieniłem się delikatnie. Przez
moment nawet nie wiedziałem, co mogę powiedzieć. Brisa wciąż siedziała z podkulonymi
nogami i wgapiała się w podłogę. Nie wyglądała, jakby miała mnie lada moment
pocałować.
– W porządku – burknąłem. – Przecież
sobie żartowałem, nie musisz tego robić.
– A jeśli chcę?
Zdziwiłem się. Czy to te tabletki
sprawiały, że gada głupoty?
– To może zrobisz to, gdy już się
prześpisz? – zapytałem, unosząc do góry
brew.
Brisa podniosła głowę do góry i
uśmiechnęła się do mnie delikatnie. Miała lekko przymrużone oczy.
– Wtedy to ty powinieneś mnie
pocałować.
Przełknąłem ślinę.
– Słuchaj, Brisa, mówisz teraz głupoty,
jak ja wtedy, kiedy się wykrwawiałem. Odpocznij, a potem na spokojnie
podyskutujemy o… pocałunkach i innych sprawach, czy to nie jest do… –
Dziewczyna nie dała mi dojść o słowa. Zrobiła tak zaskakującą rzecz, że mało
oczy nie wyszły mi z orbit. Naprawdę mnie pocałowała. Cholera! Brisa Heartwind,
panna uciekające serce, dziewczyna, która wszystkiego się bała, pocałowała mnie
w usta, nawet się nie wahając. Nie byłem w stanie nic zrobić, nie byłem w
stanie nic z siebie wydusić, byłem w potężnym szoku.
Pocałunek nie był długi. To zaledwie
delikatne muśnięcie motylich skrzydeł o moje usta. Byłem zawiedziony nie z tego
powodu, że trwał krótko, ale z tego powodu, że nie zdążyłem na niego
zareagować. Jaki ze mnie mężczyzna? To ja powinienem ją zdobywać, a nie ona
mnie, do cholery!
Jęknąłem cicho i oparłem głowę o
chłodną ścianę. Cały świat wirował mi przed oczami.
Co za szaleństwo. Te ostatnie dni były
takie dziwne, takie… nieprawdopodobne. Bałem się, iż lada moment otworzę oczy i
Brisa zniknie. Kiedy się tak cholernie mocno w niej zakochałem?
Dziewczyna oparła głowę o moje ramię i
prawie natychmiastowo usnęła. Ja też miałem ochotę się przespać, ale
wiedziałem, że muszę czuwać. Byliśmy na obcym terenie. Tu każdy był naszym
wrogiem. Tylko poza szkołą mogliśmy czuć się swobodnie.
Oparłem głowę o dziewczynę i
westchnąłem cicho. Policzki wciąż mnie paliły, a serce waliło w szalonym
rytmie. Kusiło mnie, żeby przyssać się do ust Brisy i całować ją tak przez
kolejne minuty, ale nie chciałem jej budzić. Poza tym… to tylko moje głupie,
nieziszczone fantazje. Wątpię, abym miał mieć tyle odwagi co ona.
Wcześniej sądziłem, że nie potrzebujemy
żadnych wyznań, skoro obydwoje wiemy, co do siebie czujemy. Teraz zmieniłem
jednak zdanie. Osobą, która jako pierwsza powie te dwa, znamienne słowa,
powinienem być ja. Nie Brisa, tylko ja. Czas przezwyciężyć to przeklęte
tchórzostwo.
Przymknąłem oczy i westchnąłem ciężko.
– Jeśli będziesz jedyną osobą na tym
świecie, która będzie uciekać, ja będę tym jedynym, do którego będziesz mogła
uciec – szepnąłem.
Tymi właśnie słowami, zakończyłem jeden
z ważnych etapów w naszym życiu. Niedługo miał się zacząć całkowicie nowy.
Kocham Brisę Heartwind. Kocham ją i niedługo
dowie się o tym cały świat.