Nie
bój się zjawy
Poddaj się –
krzyczały.
To twój czas
– mawiały.
Na ucho, po
cichu, za głośno, drażniąco,
Chwytały moją
szyję dłonią marznącą,
Ściskały do
krwi, do utraty życia,
Pozbawiały
świata istnienia i bycia,
I jak mroźna
fala od góry mnie zalały,
Choć usta nieprzerwanie
o śmierć błagały,
Oszczędziły
duszę na rzecz ziemskiej męki,
Scalając lata
bólu, niepewności, udręki,
I znów krążę
po świecie z sercem jak na dłoni,
Wiatr
niespokojny moim śladem goni,
Zwodzący głos
w mroźną toń mnie pcha,
Któż by się
chłodnych dłoni zjaw bał?
Czego nie
widać, nie istnieje dla ludzi,
Choć czasem
iskra i trzask strach w nas budzi,
Przestroga
dla świata – bój się obcego,
Przestroga,
przestrogą – jak siebie samego.
Sztuka
umierania nijakich
Coś krzyczy, coś trzeszczy –
celowe zagranie
Brutalnie rwie mięśnie i kości ci
łamie,
Mózg smaży, przyprawia i zjada ze
smakiem,
Martwe już serce przebija hakiem
– a potem wiesza je
na trzepaku, no proszę kochani,
to żarcie dla ptaków!
Pożywka gasnąca, szkarłatem się
mieni, wściekłe to ptaki,
gęba im się pieni!
Posypię to pod wieczór ziarnem
ludzkiej niewiary,
Patrzcie, no patrzcie, to władca
wasz wspaniały!
Gdzie wzrok odwracasz, gdy
człowiek znowu ginie?
Oko obserwuje, choć w ziemi leży
i gnije,
Żałość łapie wszystkich, od świtu
do wieczora,
Rano już zapomnisz jak imię
władcy wołać,
Podziel jego losy, na pożarcie
ptakom!
Przecież jesteś wyłącznie
postacią nijaką,
Dlaczego masz żyć, skoro wielcy
giną?
Twe ciało zapomną, zakopią je gliną,
Nie wyrzeźbią posągu trwalszego
niż spiż,
Raz, dwa, trzy, padłeś i martwy w
ziemi śpisz.
Przyszła nienawiść
Znów ta Nienawiść, co w sercu
zadrą tkwi,
skrobie, tłucze, wali i wkrada
się przez drzwi,
Podaję jej rękę, bo nie wiem kim
jest,
Nienawiść przyjmuje do siebie miły gest,
A potem rośnie, rośnie w siłę jak
konar,
rani moją duszę, więc płaczę i
konam,
Gdy zrobi swoje, zostawi mnie w
spokoju,
Z twarzą w martwej ziemi, na
placu ciężkich bojów,
Może się podniosę, może wstanę znów,
By zaleczyć duszę, wystarczy
kilka słów,
A może kiedyś zginę, bo nienawiść
się przeleje,
Dziś jednak wstaję, kogut ranny
już pieje.
Gdy już zniknę
A gdy już zniknę, tęsknić nikt nie będzie,
Tłumy wrogów wiedzą - duch mój bywa wszędzie,
Nieraz na ucho szepnie ci słów kilka: zgiń gnido
prędko -
duch mój w skórze wilka!
Nienawiść kielichem spijać mógłbyś z serca,
co złego to ja, kat twój i morderca,
Choćbyś kwiaty przebaczania rzucał mi na grób,
jam jest twój oprawca, jam jest twój wróg!
I zginiesz prędko, ugodzony światłem,
Czy żywy,
czy martwy - zawsze będę diabłem.
Kiedy niebo spada w dół
Kiedy niebo spada w dół
Kiedy niebo spada w
dół, milion gwiazd w ciszę gra,
Spójrz błękitem oczu za horyzont dnia,
Czy
widzisz cienką linię, co dzieli losy dwa,
jeden w cień się bawi, drugi w
świetle trwa,
Duszo moja,
błądząca w chmurach, skąpana w księżycu, lecz i w ziemskich lurach,
Dostałaś
drugą szansę, ciało twoje tonie, szkarłatne kolory chwytasz w blade dłonie
Poprowadź
skazanych, oświetlaj im drogę,
słowem naznaczonych ust wysysaj ich trwogę,
jak
bogini ogniska, co w domu z drewna płonie,
połóż ich głowy w matczynym serca
łonie,
Jesteś lampą
horyzontu, świetlistą drogą ku życiu,
dla ludzi nieznaną siłą, bytującą w
ukryciu,
Mieszkasz wśród nieznanych
pól, w krainie tam gdzie niebo spada w dół
Przyjaciel
Jeden za młody, jak cień twej przeszłości
Drugi od zawsze ci życia zazdrościł
Trzeci twój brat, choć pieniędzmi szasta
Czwarty twym władcą, więc ego jego wzrasta
Piąty pisze, gdy czegoś potrzebuje
Szósty spotyka, bo ty nawołujesz
Siódmy rani i przekabaca ludzi
Ósmy go słucha i winę w tobie budzi,
Dziewiąty jest tylko na krótką chwilę
Dziesiąty wciąż mówi, że jesteś debilem
Jedenasty zgapia i dziwność rozsiewa
Dwunasty w innym kraju, do ekranu ziewa,
Trzynasty pechowy to twoja osoba, stoisz w kręgu
pustki, już nie jest ci szkoda.
Wielu było ludzi i wielu jeszcze będzie, wiesz że
zaufania nikt z nich nie zdobędzie.
Dwunastu przyjaciół twoje życie miało, nazwać ich
przeszłością to wciąż za mało,
Patrzysz więc w dal i śmiejesz się szalenie.
Czy to przyjaciel? Nie, on nie istnieje.