Ostatnio wpadłam na pomysł, że
stworzę serię pt. „Twórcze dzieje”, która będzie zawierała w sobie historię
tego, jak zaczynałam pisać (głównie opowiadania). Przyznaję, że tworzę to poniekąd dla
siebie, żeby uporządkować sobie w głowie, jak to wszystko się zaczęło, a w
chwilach zwątpienia zajrzeć na bloga i zaczerpnąć nowej mocy, bo… Tak, opowiadania
były dla mnie ważne, odkąd byłam dzieckiem.
Zaglądając do dwóch dużych pudeł w
domu rodzinnym, okazało się, że przez lata podstawówki, gimnazjum i trochę
technikum, zgromadziłam ponad 30 zeszytów z historiami zarówno skończonymi, jak
i nie. Później, jako siedemnastolatka, poznałam dobrodziejstwa, jakimi obdarza
ludzi edytor tekstu. Teraz zeszyty służą mi tylko do zapisywania fragmentów i pomysłów
na opowiadania wraz z mini rozpiskami (czasami żeby zapisać coś na studia
lol).
Lubię wracać do swoich pierwotnych opowiadań, niestety większość z nich
sprawia, że chwytam się za głowę, ponieważ były przepełnione błahymi błędami i
kruchymi opisami. Ale mimo wszystko… Hej, w tych historiach był jakiś zamysł!
Zresztą… sami się przekonajcie!
Oczywiście nie będą tu ukazane
wszystkie historie, bo by mi miejsca nie starczyło, poza tym wiele z nich
zaginęło bez śladu w mojej pamięci bądź materialnie. Część pierwsza zawiera w sobie 3 fazy, z czego dwie zostaną opisane w tym poście.
Pudełka ze wszystkimi opowiadaniami, jakie wykopałam z szafy
PSIE
KŁOPOTY [2005 rok]
To
moje pierwsze opowiadanie, tak. Napisałam je w 3 klasie podstawówki! To dziwne,
ale wciąż pamiętam, że do pisania zainspirował mnie mój własny dziecięcy sen o
uciekających przez pola pieskach, które próbowałam uratować. To były czasy,
kiedy zdarzało mi się pisać „mój” przez „u”. Więcej było w tej historii
rysunków niż treści, ale o czym mogło pisać dziecko? Pamiętam tylko tyle, że
bohaterami były adoptowane dzieciaki: Konrad i Diana, którzy mieli psa
imieniem Donna i, która pewnego dnia, urodziła mnóstwo psów (jak w „101
dalmatyńczyków”, wow). No i zaczęły się przygody dzieci z psami… Ucieczki, źli
ludzie, poznawanie nowych przyjaciół... Czyli to, co 10-latki lubią najbardziej.
Tak, dobrze widzicie. Rodzicóf (poprawiłam się!), pokuj, lalke. Mistrzem ortografii nie byłam.
Chociaż plus za to, że wiedziałam, iż przed "a" powinien być przecinek!
LEŚNE
TAJEMNICE [2006 rok]
W klasach 4-6 szczególnie szczególnie upodobałam sobie pisanie opowiadań. Miało to związek z tym, że na języku
polskim dostawałam zawsze średnie oceny ze wszelakich referatów i rozprawek, a
kiedy miałam za zadanie napisać opowiadanie – dostawałam zawsze piątki i
pochwały, że moja wyobraźnia nie zna granic (o czym pani od polskiego raczyła
powiedzieć nawet mojej mamie, każąc mi się w tym kierunku rozwijać). Leśne
tajemnice to historia, którą pisałam zawsze na nudnej matematyce w 4 klasie. Aż pewnego
dnia przyłapała mnie na tym matematyczka. Jak bardzo było mi głupio, kiedy przeczytała
tę historię i zaniosła ją do mojej polonistki! Na szczęście miałam dobre
nauczycielki.
O czym mogły opowiadać Leśne Tajemnice? Otóż o maleńkich
mieszkańcach lasu, a dokładniej o grupce przyjaciół, która przeżywała… leśne
przygody. Pamiętam tyle, że główną bohaterką była wróżka, która nazywała się
Karina, oprócz niej występowała jakaś Róża, Wiktoria, Elfi i Dawid (ktoś by się jeszcze znalazł).
Ach, ta cudownie nabazgrana okładka!
Podróż była miła i nudna, a bohaterka się WYGUPIAŁA.
W
podstawówce nie pisałam może wiele opowiadań (choć wierszyki już tak), ale wiem, że gdzieś pod koniec 6
klasy założyłam z koleżankami niejakie Wspomnienia z Hogwartu, czyli historię
dotyczącą Huncwotów, ale o tym trochę niżej!
WSPOMNIENIA
Z HOGWARTU [rok 2008-2011?]
(Harry Potter)
Opowiadanie,
do którego mam największy sentyment. Na początku tworzone z koleżankami – każda
z nas przybrała oczywiście damskie pseudonimy, podobne do tych huncwockich. Co
ciekawe, do tej pory nazywam swoją koleżankę Lunatyczką, a ona czasami mnie
Łapą – to miłe wspomnienie! Pamiętam również, jak goniłam po boisku (ze
wszystkimi Huncwotkami) za chłopakami, którzy okazyjnie nam to opowiadanie
kradli (jednego nawet za to stłukłam, przez co zostałam nazwana wariatką).
Głównymi
bohaterkami historii były oczywiście: Lily Evans (Rogata, ha!), Dorcas Meadowes
(Łapowata), Hermiona Flower (bo nie było ambitniejszego imienia, czyli
Lunatyczka), Lynn Rose (Glizdogonka). Dziewoje skopiowały Huncwotów i założyły
grupę o podobnej nazwie, której kuźwa tutaj nie użyję, bo aż wstyd. Powiem
tylko tyle, że łączy się ono ze słowem „sweet” (resztę sami sobie dopowiedzcie...). Pamiętam, że nasze osławione
WzH pisałyśmy w damskiej toalecie na przerwach (idealne miejsce) i często
odgrywałyśmy na żywo sceny z naszej historii. Po kilku miesiącach WzH stało się
tak naprawdę moją historią, a dziewczyny ją tylko czytały. WzH doczekało się również bloga, który do niedawna istniał jeszcze w sieci, ale niestety Onet postanowił
skończyć ze wszystkimi blogami i… bum, nie ma. Ale wiecie co? Zachowałam kilka
fragmentów w swoich plikach!
MAG,
czyli Marauders and Girls było niczym innym, jak przerobioną wersję WzH (które
miało 8 tomów zeszytowych). Pisałam je może do 2, 3 klasy gimnazjum. Dzięki
temu blogowi poznałam mnóstwo świetnych ludzi, z którymi pisałam mniejsze
potterowskie fanfiki. Z jedną poznaną w internetach koleżanką, zaczęłyśmy nawet pisać opowiadanie z postaciami z naszych opowiadań na Gadu-gadu. To był chyba pierwszy raz, kiedy pisałam z kimś
historię przez internety!
Pamiętam, że to był rysunek na nagłówku, który użyłam na blogu
MAG zostało również polecone przez Onet na głównej
stronie – radości nie było wtedy końca, szczególnie, że przybyło mnóstwo nowych
czytelników i po zawieszeniu MAG wielokrotnie pytano, kiedy historia będzie
kontynuowana. Cóż, miała być kontynuowana, ale najwyraźniej Onet usunął
e-maila.
Można
powiedzieć, że MAG zapoczątkowało moją fazę na pisanie fanfików do wszystkiego,
co oglądałam i czytałam. Największą jednak fazę, zaraz po Harrym Potterze,
złapałam na… Czarodziejkę z Księżyca.
– Tak!!! Nasz wspaniały szukający James
Potter złapał znicza! A to co?! To na pewno dzieło naszych znanych i lubianych
Huncwotów! – darł się Shane, wskazując na wieeelki napis szybujący w powietrzu:
„Puchar Qudlitcha jest już nasz!”. Uradowani Gryfoni ruszyli w stronę wieży
Gryffindoru, by świętować swoje zwycięstwo. No i nie obeszło się oczywiście bez
imprezy...
NEW
SAILORS [tom 1], CHIBI SERIES [tom 1-3], SAILOR COSMOS [tom 1-2]
(SAILOR MOON)
(…)
Soi tymczasem stała na balkonie oparta o ścianę i wpatrywała się w różne
zakątki miasta. Dziwne, lecz wreszcie doceniła to i owo. Na przykład, że w
życiu ważniejsza jest przyjaźń, niż obżeranie się.
A więc… Czarodziejka z Księżyca.
Był to przełom podstawówki i gimnazjum. Moje samodzielne opowiadania, w których
jednak znowu występowały moje koleżanki. Oczywiście musiałam stworzyć własne bohaterki, a więc – Sunnyanne Miumi (Czarodziejka Słońca, która była…
Nie zgadniecie kim!), Leylah Takamoto (Czarodziejka z Syriusza), Soi Toya
(Czarodziejka z Xeny).
Historia może miała nowe wątki, ale dużo skopiowałam od oryginalnej Sailor
Moon. Chociażby przybywanie dzieciaków z przyszłości do teraźniejszości.
To była jedna z małych bohaterek tej opowieści. Madrid. Wzorowana trochę (bardzo) na
ChibiUsie z SM.
– Jak cię Momo zostawi, to wtedy ciocia
Leylah da mu w mordę! – odparła Lee. Jednak szybko zatkała usta.
– Leylah! – wrzasnęła oburzona Sun. – I
później się dziwić, że same „cholery” latają po domu…
– Co masz na myśli?
– Twoje słownictwo! Wszędzie tylko CHOLERA!
Zamknij mordę! I tym podobne!
– No jejciu, daj sobie spokój.
– Cholela! – krzyknęła mała Madrid, robiąc
zdenerwowaną minę.
Dziewczyny zamarły.
Z tą historią
również mam dużo miłych wspomnień. Co prawda nie publikowałam jej nigdzie, bo wstydziłam się chwalić swoim zainteresowaniem, ale jednak miałam czytelniczki w
postaci koleżanek, które również podzieliły się jakimś swoim fragmentem,
zapisanym w zeszycie. Właśnie w tej historii powoli zaczął uwidaczniać się mój…
humor. Może nie był jeszcze na wysokim poziomie, ale bywało, że czytając tę
opowiastkę, nawet się uśmiechnęłam. Na dodatek powstało mnóstwo rysunków
związanych z tą serią, a nawet komiks! Zresztą… Sami zobaczcie!
ERHIO
KNIGHTS
(Mahou Shoujo Lyrical Nanoha)
Historia będąca kolejnym fanfikiem. W gimnazjum załapałam fazę na anime,
dlatego powstał ogrom animcowych fanfików. Bardzo lubiłam swojego czasu Nanohę
(nawet ją dubbingowałam na osławionym NanoKarrin). Tym razem było to
opowiadanie, które miało jakiś zamysł fabularny!
Gdzieś
daleko poza Ziemią istniała kraina nazwana Erhio, gdzie mieszkały
dziewoje-rycerze-czarodziejki. Pewna ich grupa miała za zadanie pilnować małej
sześcioletniej dziewczynki imieniem Nihine, która posiadała tajemnicze zdolności, mogące wyrządzić na
świecie wiele zła. Pozornie niewinna Nihine zamieniała się czasem w potwora, a
wszystko za sprawą niejakiej Naritai, która była duchem, podróżującym za nią
krok w krok. Pewnego dnia rycerze Erhio zgubili małą Nihine, transportując ją w
inne miejsce i… tak oto dziewczynka trafiła na Ziemię, do bohaterów znanych już
z Mahou Shoujou Lyrical Nanoha.
„Widzisz, Nihine na zaginęła”
„Ha, niby jak?”
„Nieważne. Jesteś nam potrzebna. Dobrze
wiesz, że Naritai zrobi wszystko…
„Ta, wiem. Zakłóca sygnały, co?”
„Można tak powiedzieć. Znajdziesz ją?”
„I przyprowadzę osobiście”
Frise i Nihine, a w tle ten zły duch, Naritai (tak, tak, cudowne rysunki z gimby)
To
pierwsze opowiadanie, które miało w sobie tak wielu interesujących i rozbudowanych bohaterów!
Wszystkich nawet narysowałam, dokładnie określając ich zainteresowania, imiona,
charaktery itd. Uważam, że ci bohaterowie zasługują akurat na uwagę. Tak samo fabuła, choć była lekko... naiwna i przesłodzona.
– Aha – burknęła Gekka. – Żyjesz?
Tym razem popatrzyła się na Ayu.
– U-umarłam.
– A, to dobrze, mniej zmartwień.
To dowodzi temu, jak wielu różnych bohaterów musiałam wtedy stworzyć.
(I ten bardzo poprawny zapis w języku angielskim...)
TEAM
ZERO; I LOVE YOU AND I HATE YOUR; KONOHA GIRLS, OPOWIADANIA NA KARTKACH
Najwcześniejszym anime, na które
załapałam fazę, poza Czarodziejką, było Naruto. Ile powstało fanfików z tego uniwersum, to głowa mała. Dużo z nich znajdowało się na kartkach, które leżą
luzem w pudle, a które pisałam na lekcjach z koleżanką, stworzyłyśmy sobie
wówczas dzieci Naruto i Hinaty, oraz Sasuke i Sakury – wiecie, że w sumie nawet
nie bardzo się pomyliłyśmy, jeżeli chodzi o zakończenie prawdziwego Naruto? Nasi bohaterowie byli podobni do tych z Boruto!
Z Naruto powstało również mnóstwo shotów,
ale gdzieś poginęły! Pamiętam, że wtedy znalazłam się na forum AS, gdzie z
nowo poznanymi osobami (z niektórymi z nich rozmawiam do dziś, a nawet spotkałam
się na żywo w swoim dorosłym już życiu <3) tworzyliśmy różne historie.
Każdy miał tam swojego ukochanego, miałam i ja – padło na Itachi’ego Uchihę (o zgrozo). Pamiętam, że
pisałam różne historie z moją OC (czyli Mitsunidą) w zeszytach, ale wielu z nich nie mogłam znaleźć.
Postacie z opowiadania Konoha Girls (postaciami były koleżanki z forum)
W skrócie: Team Zero to
historia, w której nie pojawiają się postacie z Naruto. Występuje tu Mitsunida,
czyli moja własna bohaterka, która ma potężną moc (jak zawsze) i pewnego dnia
przywołuje swojego złego klona, będącego uosobieniem jej mocy – nazywa go:
Sarunida. I tak oto dziewoje-ninja sobie podróżują, zbierając swój własny zespół, który nazywają właśnie Team zero.
I love you and I hate you to
historia o Sasuke i Sakurze. Jednotomowa, skończona. Wciąż czuję wstyd, że w
ogóle lubiłam ten paring. Czuję wstyd, że taka historia i to jeszcze o takim tytule powstała.
Konoha Girls. Historia, gdzie
znowu pojawia się Mitsunida, a nowe postacie łączą się z postaciami z Naruto.
Są to czasy, kiedy wszyscy bohaterowie są jeszcze kurduplami sprzed prawdziwego
Naruto.
INNE:
XDESUNOTO, RAINBOW CHARA, BECOME A PATISSIERE…
Od zawsze miałam fazę na robienie rysunkowych okładek do swoich historii
Czyli historie, które zostały rozpoczęte, ale nie zostały skończone.
xDesuNoto, czyli parodia Death Note’a, którą
pisałam z koleżanką (Shizu). Wszystko było tam na opak. Np. Raito nazywał się
Naito i był dziewczyną, a Ryuk nosił różowe sukienki. Pamiętam, że zrobiłyśmy cosplayową sesję zdjęciową do tej historii, podczas której to ja byłam krótkowłosym Naito z różowym notesem, zabijającym śmiechem. Cóż.
Rainbow Chara. Opowiadanie pisane z koleżanką
(Madzią). Związane z anime Shugo Chara.
Już nawet nie pamiętam, o co tam chodziło, ale postacie wyglądały obiecująco!
Become a patissiere. Historia na podstawie
anime Yumeiro Patissiere o szkole, gdzie uczniowie uczą się piec. Główna bohaterka, chyba Madeleine (ta
moja faza na to imię) trafiła do szkoły,
do której chodzili oryginalni bohaterowie. I tak oto się z nimi poznała, bo
oczywiście była koksem wypieków…
Bohaterki opowiadania Rainbow Chara, Nanami i Naoko.
Wszystko, co powyżej opisałam, pochodzi raczej z okresu podstawówki-gimnazjum. O tym, co działo się w technikum, już w następnej części Ery zeszytów. A później nadejdzie czas na edytory tekstu, gdzie już bardziej będę się chwalić poszczególnymi fragmentami swoich historii.