czwartek, 1 listopada 2018

[SHOT] Kiedy niebo spada w dół [2] – Bal Nieumarłych Dusz

Haha! Nobody expects the spanish inquisition! A tak na serio to nikt nie spodziewał się tekstu z okazji Święta Zmarłych! Bo jak to tak? Że niby ja? Ta, co nigdy nie pisze o żadnych świętach, tylko sporadycznie o Bożym Narodzeniu? Wow! Przyznam szczerze, że ten tekst z serii Kiedy niebo spada w dół chciałam napisać i opublikować już 1-szego listopada zeszłego roku. Ale nie wyszło. Napisałam może 3 strony, a projekt upadł. Teraz powracam z podobnym, ale rozwiniętym pomysłem. Dlaczego akurat Święto Zmarłych? Bo to moje ulubione święto w ciągu roku i jedyne, które mi nie przeszkadza. Poza tym lubię tematykę duchów. 
Opowiadanie brało udział w konkursie na Wattpadzie, zwało się Splątanymi Dziadami. Wydaje mi się, że nie jest tak do końca dopracowane, ale... jest. Poza tym zapoczątkowało w mojej głowie nową ścieżkę, którą powinno podążać to zapomniane opowiadanie! Chyba będę je pisać w shotach. Już mam nawet pomysł na kolejną część! 
Historia może wydawać się trochę poryta, ale to chyba nic nowego...
***
– Salud!
Barwne sombrero, o rozmiar za duże jak na moją głowę, przechyliło się w prawą stronę, gdy unosiłam kieliszek złotej tequili do ust. Puchate kulki zdobiące kapelusz zawirowały mi przed oczami jak bezdźwięczne dzwonki.
Aromatyczny trunek podrażnił moje gardło ogniem siłą wyrwanym z piekielnych, procentowych otchłani. Gdybym była smokiem, zapewne zionęłabym teraz płomieniem na te małe, żółto-pomarańczowe kwiatki o skomplikowanej nazwie, które zdobią większość grobów meksykańskich truposzy. Tequila, zgodnie ze słowami Daniela, miała na celu wywołanie miłych wspomnień z życia zmarłego. Cóż, sama od jakichś sześćdziesięciu lat byłam trupem, a oprócz ostrego palenia gardła nie pojawiło się w mojej głowie żadne miłe wspomnienie. Może to dlatego, że obchodziliśmy Día de Muertos w przeddzień jego właściwej daty? Pierwszego listopada swoje święto obchodziły zmarłe dzieci. Dorośli, którymi powinniśmy już dawno być, mieli swoją rozpustną, zakrapianą alkoholem i odymioną cygarami imprezę drugiego listopada.
– I jak, jeszcze po jednym? – spytał wesoło mój towarzysz, ocierając złote krople z ust. Jego szeroki uśmiech, który przedstawiał całą gamę białych zębów, uraczył mnie swoją radosną obecnością. Dzięki niemu poczułam się o ton lepiej. Byłam mu wdzięczna, że zorganizował dla mnie Święto Zmarłych w samym sercu Meksyku, nawet jeżeli polegało wyłącznie na piciu i jedzeniu, gdy siedzimy na grobie jakiegoś podstarzałego kolesia zmarłego jeszcze w XX wieku. To pozwoliło mi choć na chwilę zapomnieć o przygnębiającym mnie co roku dniu. Niestety mój naród działał w opozycji do Meksykanów – oni zapijali radość w tequili, dzieląc się nią ze zmarłymi, my zapijaliśmy smutek w wódce, mając w dupie cmentarne duchy.

czwartek, 11 października 2018

[SPIS] Główne uniwersa (W cieniu nocy; Biały odcień zła; 100 znaków na niebie; Paranoidalna)


W CIENIU NOCY

Data powstania: 2011 r.
Status: zakończone (6 stycznia 2019 r.)
W sieci: od 2014 r. [blog, potem Wattpad]
Zawiera: 3 tomy 
*W cieniu nocy [74 rozdziały] 
*W cieniu nocy: ¾ demona [61 rozdziałów]
*W cieniu strachu [69 rozdziałów + epilog]

Opis: Laura Collins to nastoletnia królowa śniegu. Od najmłodszych lat unikała ludzi, a jeżeli musiała, stosowała na nich jedyną jej znaną, sprawdzoną broń przeciwko idiotom - sarkazm. Dotąd nie miała żadnych życiowych celów i z chęcią oddawała się codziennej rutynie. Przynajmniej do czasu, kiedy los nie sprawił, że natknęła się na Nathiela Auvreya - niezrównoważonego łowcę cienistych demonów, goniącego po ulicach pogrążonego w ciemnościach miasta. I to z nożem w ręku. A prawdziwy koszmar dopiero miał się zacząć...


BIAŁY ODCIEŃ ZŁA

Data powstania: 2016 r.
Status: zaczęto pisanie
W sieci: BRAK
W planie: 3 tomy

Opis: Farinae miała czternaście lat, kiedy została zabrana do królewskiego dworu nieopodal Vilarsii. Była wówczas najmłodszą uczestniczką tajemniczego projektu, o którym nikt wiele nie mówił. Kilka osób z grupy konspiracyjnej podejrzewało, że nauka, która ma uczynić z wiejskich dziewcząt prawdziwe damy dworu jest tylko przykrywką dla prawdziwego celu gniewnego księcia Havela. Wkrótce wśród wychowanek dworu wybucha epidemia „białej śmierci”. Każde martwe ciało ma jedną wspólną cechę: jest całkowicie pozbawione pigmentu.
Po kilku latach beztroskiej włóczęgi i walki o zapomnienie, Farinae zostaje złapana. Znów musi zmierzyć się z przeszłością, od której tak bardzo chciała uciec. Ma dwadzieścia cztery godziny na opowiedzenie księciu Havelowi, któremu ktoś usunął pamięć, całej historii. 


100 ZNAKÓW NA NIEBIE


Data powstania: 2014 r.  
Status: w trakcie rozpiski
W sieci: BRAK
W planie: 2 tomy

Opis: Toria zrywa się w środku nocy z dziwnym przeczuciem, że nie powinno być jej na świecie. We własnym realistycznym śnie widziała jak umiera. To jednak nie wszystko. Śmierć mówiła jej, że zginęła, złote oczy Losu błyszczały w ciemnościach, przedziwna klepsydra z przesypującym się piaskiem stanęła w miejscu, a napis na pędzącym metro głosił: „To jest gra o ludzkie życie”. Na porannym niebie chmury ułożyły się w jedynkę, a to dopiero pierwszy znak na niebie. Co się stanie, gdy pojawi się już setny?


PARANOIDALNA

Data powstania: 2016 r.  
Status: w trakcie tworzenia konspektu
W sieci: BRAK
W planie: 3 tomy

Opis: DO UZUPEŁNIENIA 

wtorek, 25 września 2018

[CYTATY] Moje życie to żart! [Cz. 1]


Kilka dni temu dowiedziałam się, że Moje życie to żart! wygrało w konkursie Splątane Nici w kategorii Splątany one-shot. Tak, byłam w szoku, ponieważ jest to moje pierwsze krótkie opowiadanie, jakie napisałam 3 lata temu do antologii u Aktiny. Do 2015 roku pisałam wyłącznie całe książki (których w większości nie kończyłam, ha). Shot miał dotyczyć starego wroga i prima aprilis, tak więc... BUM! Narodziło się Moje życie to żart!, a odrobinkę później druga część: Moje życie to porażka! W ciągu tych zwycięskich dni dostałam wiele pozytywnych komentarzy dotyczących tej opowieści. Chociażbym chciała, nie potrafię się w niej dopatrzeć takiego cudu, jaki widzą w nim inni ludzie, ale jednak te opinie bardzo mi schlebiają. Dzięki temu konkursowi wyszukałam nawet plagiat MŻTŻ i to taki... perfidny, z  moją własną okładką, oryginalną treścią (do której dorobione zostały błędy lol) i po prostu z nowym opisem oraz z podziałem na rozdziały. Tu radość z wygranej, tu gniew z powodu perfidnego plagiatu. Na szczęście wczoraj dostałam wiadomość od Wattpada, że plagiat został usunięty.  Także nie pozostaje mi nic innego, jak wrzucenie kilku cytatów z historii. Może ktoś złapie zajawkę, a wtedy... wtedy droga do shota jest prosta. Albo:


Aczkolwiek wersja aktualna, poprawiona znajduje się na Wattcie. 
***

– Ciekawe, co pomyślą w szkole, gdy już z oddali poczują odór podrzędnego żula – odezwał się powolnym, irytującym i równocześnie seksownym głosem chłopak.
         Miałam ochotę go czymś rzucić. Z trudem powstrzymałam się od chwycenia jednego z kamieni otaczających pobliskie drzewo brzoskwiniowe.
– Na pewno nie pomyślą o tym, że oblał mnie jakiś kretyn wiszący na balkonie – skomentowałam, uśmiechając się krzywo. – Czyżbyś pił już od rana, mój drogi przyjacielu? – spytałam, spoglądając na butelkę whisky stojącą na stoliku.
          Brązowooki uśmiechnął się ironicznie, unosząc butelkę w górę.
– Za twoje przeklęte zdrowie – powiedział złośliwie.
– Cóż, za twoje pewnie musiałabym wypić benzynę – warknęłam.
Blondyn wsparł się na dłoni i przekręcił głowę w bok. Przyznaję, wyglądał w tym momencie niezwykle uroczo, co nie zmieniało faktu, że i tak był kretynem.
– Odezwij się, gdy już odwiedzisz bak samochodowy rodziców, chętnie uraczę cię kilkoma płonącymi zapałkami – odpowiedział mrocznie.


– A więc urodziłaś się pierwszego kwietnia, w dniu głupich żartów – kontynuował żul, wyrzucając butelkę gdzieś za siebie.
– Dokładnie – burknęłam, pochylając się i poprawiając buta. – Dlatego wszyscy robią sobie ze mnie jaja – prychnęłam.
– Wiesz – zaczął po krótkiej chwili namysłu pijaczyna, pociągając w przerwie łyka wina. – Mam dla ciebie radę.
Spojrzałam na niego z uniesioną brwią. Podejrzewałam, że będzie to jakaś bezsensowna myśl. W końcu co mógł mi przekazać napity żul siedzący cały poranek pod płotem?
– Kiedy ludzie robią sobie z ciebie jaja – zaczął głębokim, wręcz filozoficznym głosem – zrób z nich jajecznicę – zakończył, puszczając mi oczko.


– Jezusie! – usłyszałam głośny pisk mojej rozemocjonowanej przyjaciółki.
Spojrzałam na nią z uniesioną brwią, zastanawiając się, czym się znowu podnieciła.
– O najświętsze ciacha w niebie! – pisnęła trochę ciszej, a jej zielone oczy zabłyszczały w słońcu. – Tego to bym brała, nawet gdyby upadł i leżał na podłodze dłużej niż pięć sekund!


– Praca w takim stanie nie jest zbyt owocna. Sztuczność i ból śmierdzą od ciebie na kilometr – burknął chłopak.
– Czyżbyś się o mnie martwił? – zaśmiałam się.
– Nie, życzę ci śmierci w męczarniach, to chyba oczywiste – syknął Dashiell.


– Czyżbyś bała się mojej bliskości? – spytał głosem pełnym wyższości, powracając do swojej kpiącej postawy.
– Oczywiście – odpowiedziałam oburzona. – Zawsze patrzysz na mnie w taki sposób, jakbyś chciał powiedzieć: twoja twarz jest tak okropna, że mam ochotę przywalić ci w nią łopatą, a potem zakopać żywcem sto metrów pod ziemią, żebyś umierała w męczarniach – dodałam, uśmiechając się ironicznie na boku.
– Sto metrów? – spytał zdziwiony Dashiell. – Co najmniej kilometr.


Jak to powiadała moja świętej pamięci babcia: „Gdy drą ci się gacie, pokaż tyłek, niech wszyscy widzą i zazdroszczą". Do tej pory nie potrafiłam zinterpretować tej myśli, ale wnioskowałam, że chodziło o radzenie sobie w trudnych sytuacjach.


– Poezja, moja droga – odpowiedział. – A raczej temat do poezji! – wykrzyknął w euforii. – Motyw żartu danego dziewczynie przez los, jej narodziny jako jeden wielki żart, próba walki z losem, stary wróg, ukryta miłość.
– Pan coś brał? – spytałam niepewnie.
– Poezję ćpałem! – zaśmiał się szaleńczo mężczyzna.

piątek, 22 czerwca 2018

Twórcze dzieje [Cz.1] Era zeszytów (faza III)

Kolejna faza wyjęta z Ery zeszytów. Ta nie jest jeszcze tak ciekawa, jak mogłaby być. Trochę bardziej ambitnie będzie w kolejnej części, czyli elektronicznej. Tu mamy już zaczątek własnej twórczości. Zaczęła się faza na tworzenie konkretnych uniwersów, które oczywiście na początku nie były zbyt skomplikowane. Większość z tych opowiadań przypada na czasy końca gimnazjum i początku technikum. Najczęściej były to historie w klimatach japońskich, ponieważ wciąż oglądałam dużo anime i jarałam się Japonią. Moi bohaterowie mieli dosyć specyficzne imiona. 


HANAMI – WOJOWNICZA KSIĘŻNICZKA



Hanami powstała dlatego, że w gimnazjum trwał konkurs na fantastyczne opowiadanie, gdzie musiał pojawić się… smok. To była chyba 2 klasa. Opowiadanie zostało napisane w wersji elektronicznej i tak też zostało wysłane do biblioteki szkolnej. Dzięki niemu zajęłam 2 miejsce. Pamiętam jak bibliotekarki ze zdziwieniem pytały, dlaczego akurat Japonia. Wersja elektroniczna została potem przerobiona na papierową, a więc trochę ją rozwinęłam.

– W imieniu Hanami-chan i Ikuto-san, przepraszam was. Ćwiczyli przed przedstawieniem.
Klasa zdziwiona umilkła.
– I w nim niby skaczą z czwartego piętra? –spytał jakiś chłopak.


Opowiadanie opatrzone było nielicznymi rysunkami, które często przedstawiały jakieś komiksowe zdarzenia opisywane w historii. Tutaj np. Hanami wchodzi  ciasteczkami do pokoju,
a jej bielizna lata po całym pokoju, co sprawia, że traci przytomność (?!), a talerz z ciasteczkami łapie Honey, bo co ma się zmarnować. 

Hanami nie była skomplikowaną historią. Trochę inspirowana anime o nazwie Shugo Chara, trochę Czarodziejką z Księżyca. Główna bohaterka była ciapowatą, mało inteligentną i dużo śpiącą nastolatką, której główną zaletą był optymizm, radość i otwartość (prawie jak Usagi z Sailor Moon!). Pewnego dnia, wracając ze szkoły, napotkała elfa imieniem Honey (jego słodycz była tak przerażająca, że aż mroczna), jego przyboczną wróżkę Amy oraz Ikuto, który był wrogiem z mrocznej planety, i który oczywiście chciał ją porwać. Jak się potem okazuje, Hanami to księżniczka planety Ether i ze względu na niebezpieczeństwo została zesłana na Ziemię – miała wtedy 6 lat i celowo usunięto jej pamięć. Zasunę wręcz spoilerem – Ikuto, w którym się zakochuje, to jej brat. I to był pierwszy i jedyny wątek kazirodczy, jaki stworzyłam.

Naito, czyli mały przydupas Ikuto, w przerwie na reklamę.

– Ikuto? – spytałam cicho.
– Widzę, że już zdążyli ci objaśnić, kim jestem – mruknął chłopak.
Milczałam. Powoli z przerażoną miną zaczęłam się cofać. Ikuto zaś się przybliżał. Nie przestawał mi przy tym patrzeć w oczy. Dlaczego? Skąd miałam wiedzieć?! Jego twarz była taka… bez wyrazu! Jak więc miałam z niej coś wyczytać?!


Kiedy w środku walki jeden z przeciwników stwierdza, że zamiast się bić, napiją się herbaty i podyskutują w kulturalny sposób o swoich celach. 

Opowiadanie niby nieskomplikowane, ale chwilami się uśmiechałam, jak je czytałam. Na dodatek miałam całkiem ciekawy zamysł na jego kontynuację. A co jest najlepsze… Ostatnio, kiedy robiłam z niego powtórkę, zakochałam się w gimnazjalnie stworzonym bohaterze! Ikuto był cudownie mroczny. To już był ten poziom kreacji postaci, który sprawiał, że lubiło się własnych bohaterów!


Od lewej: Echiko ze złej paki, Madelaine (ach, jak ja lubiłam to imię), która
jest jedną z głównych złych, i... mała Hanami. 

– Ale… niesiesz mnie na rękach!
– Co to ma do rzeczy?
– Swoich wrogów zazwyczaj ciągnie się po ziemi!
Spoważniałam.
– Chcesz? – spytał i spojrzał na mnie mrocznie.

SAILOR SZP.

Skrót jest celowy, albowiem nie chcę zdradzać nazwy swojego rodzinnego miasta, żeby przypadkiem ktoś tutaj nie trafił! Dobrze, może inspiracją była znowu Czarodziejka z Księżyca, ale jednak uniwersum nie do końca takie samo, bo nie było żadnych cudownych przemian, po prostu istniały określone… moce.

– A jak pijesz herbatę, to się nie moczysz?
– A czy ja wyglądam jak dziecko?!
– N-nie, nie o to mi chodziło. Bo… widzisz, misie mają w brzuchu watę i… zastanawiam się, czy ci ta wata nie przesiąknie i nie będę miała mokrego łóżka.
– NIE JESTEM ZWYKŁYM PLUSZAKIEM! Poza tym nie mam waty, tylko plusz! A herbata dobrze działa na mój pluszowy żołądeczek.


Luźny rysunek, który znalazłam z tyłu pierwszego tomu.
Przedstawia główne bohaterki i... Japońca.

Historię pisałam z koleżanką, z którą w gimnazjum miałyśmy fazę na dwóch chłopaków. Ona swojego zwała Panem N., ja swojego Japońcem (bo miał wygląd Japończyka, jak Boga kocham). Oczywiście w naszej historii było dużo absurdu, miłości, dramatów, a nasi „ukochani” musieli być oczywiście źli, w przeciwieństwie do nas. Jakoś miłość do wroga zawsze do mnie przemawiała!

– Chciałabym wrzeszczeć na cały zamek, że cię kocham, ale nie mogę! Chciałabym móc cię pocałować przy ludziach, a nie tylko tam, gdzie nikogo nie ma! Idioto! Nawet nie wiesz, jak cię kocham!

OPOWIADANIE BEZ TYTUŁU

            Historia, z którą wiązało się mnóstwo różnych odpałów. Tworzyłam ją z Shizu. Te postacie, a nawet sama opowieść, wciąż gdzieś za mną chodzą i sprawiają, że na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Nasz stary zeszyt miał niewiele wypełnionych stron, jednak lubiłyśmy pisać OBT internetowo. Szkoda, że żadne fragmenty się nie zachowały! Za to zachowały się NAGRANIA. Ooo, tak! To była historia, której prolog nagrałyśmy i opowiedziałyśmy z podziałem na role! Stworzyłyśmy również piosenkę o złej organizacji Lacrimosa pod samą piosenkę Lacrimosa od Kalafiny. Sami posłuchajcie… <<KLIK>> (Tak, tak, zdaję sobie sprawę z błędu w tytule. W roli głównej: SW jako Tsune i Mitsu, Shizu jako… Shizu. Trochę celowego fałszu, trochę nie. Tekst pisałam w całości ja i... nie wiem, co mną wtedy kierowało. Bynajmniej po latach wciąż ją uwielbiam!).


Powiedzmy, że to taki art większości członków Antycrimossy, z czego
w jej centrum znajduje się Mitsunida. Shizu na opasce, Natsune na ręce.

Lacrimosa… organizacja ścigająca spuściznę trzech wielkich rodów; Nishomoto, Tsunaru i Shiori. By odebrać im moce, nie cofną się przed niczym.

     Można powiedzieć, że powyższy fragment w skrócie opisuje, czego dotyczy to opowiadanie. Głównymi bohaterami są: Natsune Shiori, Shizumiya Nishimoto i Mitsunida Tsunaru, czyli uzdolnione magiczne dzieci, których Antycrimossa (przeciwność Lacrimosy, oryginalnie), czyli spuścizna trzech rodów, postanawia rozesłać po świecie. Natsune ląduje we Francji, Mitsunida w Holandii, a Shizumiya w Anglii. Oczywiście zanim to robią, dzieciaki się poznają – widzą siebie tylko raz, ale oczywiście jest to taki raz, że nie sposób o nim zapomnieć… Później spotykają się, gdy mają po 16 lat i zostają porwani przez złą organizację. Oczywiście wcześniej umierają członkowie ich rodziny (w większości, bo niektórzy przeżyli i zostali włączeni do Antycrimossy). No i tak zaczyna się przyjaźń trójki odmiennych bohaterów. Natsune, czyli przystojnego podrywacza i zboczeńca, dziwnej, krzykliwej i chłodnej Shizumiyi oraz niewinnej, dziecinnej i uroczej Mitsunidy. Fajne jest to, że Natsune i Shizumiya nie bardzo za sobą przepadają i zawsze się ze sobą kłócą, szczególnie gdy sprawa toczy się wokół niczego nieświadomej Mitsu. W tym wszystkim jest mnóstwo innych bohaterów, szczególnie tych z rodziny! 
            Co fajnego było jeszcze w OBT? To, że często podczas nocek i spotkań rozmawiałyśmy z Shizu własnie jako nasze postacie z opowiadań. Pewnie inni musieli mieć nas za idiotki, ale to nic. Wciąż uważam to za cudowne wspomnienie <3


A to urodzinowy rysunek od Shizu. Mitsu i Tsune w wannie. 
I tak najlepszy jest dialog pomiędzy Shizu i Melo po prawej.

–Co zrobimy w związku z tym? – zapytała czarnowłosa kobieta.
– Myślę, że rozwiązanie jest tylko jedno… Trzeba ich rozdzielić.
– Co masz na myśli, mówiąc „rozdzielić”?
– Rozesłać po świecie.

        Mniej więcej w tym momencie zakończyła się moja przygoda z opowiadaniami w zeszytach, ponieważ OBT było tą przełomową historię pomiędzy 3 gimnazjum a 1 klasą technikum. Przyznaję, że z tego okresu jest to jedno z moich najbardziej sentymentalnych opowiadań. Zapoczątkowało bowiem nie tylko nowy etap w moim szkolnym życiu, ale również nowy etap twórczości. I tak właśnie zaczęła się Era elektroniczna, o której opowiem w kolejnej części Twórczych dziejów!

czwartek, 14 czerwca 2018

[Esej] Era społecznego ogłupienia, czyli jak dobrowolnie zostać idiotą

            Esej napisany na zaliczenie zajęć na studiach. Zanim ostatecznie wpadłam na ten temat, mało się nie zapłakałam na śmierć, w końcu jednak pomyślałam, że wyżyję się na ludzkości za całą głupotę, jaką rozsiewa po naszej planecie, bo to, co dobrze robię, to narzekanie.To drugi tego typu tekst, jaki napisałam w swoim krótkim życiu, z czego poprzedni stworzyłam semestr temu. Jak się okazuje, sarkazm i humor to moje mocne strony, bo i jeden, i drugi esej zostały docenione przez prowadzących zajęcia właśnie za to. Przy drugim podejściu usłyszałam coś, co wydaje mi się być stwierdzeniem tak odległym i z kosmosu, że spłonęłam jak burak, siedząc na krześle sam na sam z panią doktor, która wystawiała mi ocenę końcową. "Powinna pani pisać eseje zawodowo", co chyba zapamiętam do końca swoich dni. Stwierdziłam, że skoro prowadzącej ten twór się spodobał, to może warto podzielić się nim również z resztą świata. Być może komuś poprawię tym humor!


Era społecznego ogłupienia, czyli jak dobrowolnie zostać idiotą

Jeszcze do niedawna twierdzono, że wraz z rozwojem cywilizacji wzrasta iloraz inteligencji ludzi. Do XX wieku wydawało się to prawdą. Efekt Flynna, poparty psychologicznymi badaniami na IQ, dowodził coroczny przyrost inteligencji wśród mieszkańców całego globu aż o 0,3 punktu rocznie. Można to zrzucić na karb rozwoju technologicznego, w końcu wiedza stała się ogólnodostępna. W tym miejscu należałoby jednak zadać pytanie: czy ludzie właściwie korzystają z nowych zasobów informacyjnych, którymi obdarza ich świat? A może następuje powolne zniekształcanie wiedzy i rozleniwienie komórek mózgowych?
Obecnie Efektu Flynna nie da się potwierdzić, a im dalej w nowoczesność, tym więcej obserwacji przekonuje nas o tym, że głupota zaczęła dominować nad społeczeństwem. Oto technologia staje się krzyżem na grobie naszej niknącej inteligencji. Dowody? Nawet kilka. A teraz zanurzmy się w głębokim, mętnym oceanie społecznego zaciemnienia umysłów.

Stań się idiotą challenge – czyli o tym, jak zrobić sobie kuku na wizji

Wszyscy znamy challenge, które oznaczyły ścieżkę sławy na światowej scenie YouTube’a już kilka lat temu. W większości są to nieszkodliwe dla przeciętnych „użytkowników życia” wyzwania, które polegają na zrobieniu czegoś nieco szalonego, może niecodziennego, ale zdecydowanie o znikomym poziomie niebezpieczeństwa. Zdarzają się jednak liczne wyjątki od reguły. Bo jak najłatwiej zostać sławnym? Robiąc z siebie idiotę (a w niektórych przypadkach: kalekę). Ostatnio bardzo popularnym wyzwaniem sieciowym stało się… Deodorant Spray Challenge. Zabawa polega na rozpylaniu dezodorantu na skórę drugiego człowieka tak długo, jak to tylko możliwe. Efekt? Odmrożenia, oparzenia, martwica skóry, a przy tym i zwiększenie światowego wskaźnika głupoty. Inne przykłady to chociażby sławny Corn Drill Challenge polegający na nałożeniu kukurydzy na wiertarkę i zjedzeniu jej (niepolecane dla osób o słabych zębach), czy chociażby Bleach challenge, który polega na wypiciu chemicznego środka, jakim jest wybielacz (niepolecane dla osób o słabym żołądku).
Selekcja naturalna działa? Oczywiście.  

Samodiagnozowanie – wujek Google rusza na pomoc!

Czy dostrzegłeś u siebie niczym niewytłumaczalne wahania nastrojów? Za często się denerwujesz, płaczesz i boisz się nawet własnego cienia? Męczysz się przy wchodzeniu po schodach, masz ciągłe rozwolnienie i nikt cię nie kocha? O nie, czy leżysz w takiej samej pozycji na łóżku, jak ta dziewczyna na zdjęciu z artykułu? Nie ma wątpliwości – to depresja! Ewentualnie rak, ponieważ złote przysłowie Internetu mówi: „Jeżeli istnieje choroba, której nie możesz samoczynnie zdiagnozować, to na pewno jest rak”. Co zamierzasz z tym zrobić? Bo na pewno nie pójść do lekarza. Tylko pamiętaj, że trumny są drogie, a rak postępuje z ludźmi szybko!

Uwolnić gluten! On też ma uczucia!

Nie od dzisiaj wiadomo, że niektóre organizmy robią psikusy i stwierdzają, że wyprą dany składnik z ludzkiej diety. Tak samo bywa z glutenem. Ale czym się przejmować? Teraz jest wielkie bum na dietę bezglutenową. Internet aż huczy od artykułów, które przekonują ludzi do tego, że jest cichym zabójcą, skrywającym się potajemnie w produktach zbożowych. Ludzie chorzy na celiakię nie mają się o co martwić! Co napędziło rynek do tworzenia pudełek z przekreślonym na zielono kłosem? – Moda na bycie zdrowym. Padło hasło: „Gluten szkodliwy!”, „Gluten wywołuje depresje!”, „Gluten wywołuje nowotwory!”, „Gluten wywołuje wszystko, co złe!”, „Gluten sprawi, że staniesz się grubasem!”, dlatego z przerażeniem oglądajmy wszystkie sklepowe pudełka, a potem narzekajmy kasjerce, że bezglutenowych produktów to tutaj jak leku na raka.
A teraz wszyscy wychodzimy na ulicę i krzyczymy: uwolnić gluten!

Główna przyczyna ubożenia inteligencji? Szczepionki!
           
Bo chodzi o to, że za granicą to jest tak, że moja znajoma miała dziecko, które wcześniej gaworzyło, a po szczepionce przestało. A inna znajoma to miała tak, że jej dziecko zachorowało na autyzm po szczepieniu! I to dwa dni później! Na pewno chodzi o szczepionkę, bo lekarze temu zaprzeczali, a jak lekarze czemuś zaprzeczają, to na pewno mają coś do ukrycia. Na przykład jakieś tajne stowarzyszenie Szczepionkowego Zarażania Dzieci Autyzmem, na którego czele stoi Adolf Hitler ukryty na księżycu. To spisek przeciwko światu! Nie dajmy się! Bądźmy wierni naszym POTWIERDZONYM NAUKOWO przekonaniom! A tak w ogóle to my jesteśmy tutaj tylko po to, żeby trochę powalczyć, wkręcając ludziom, że chcemy wyłącznie jasno określonych zasad szczepienia, a na koniec zapłacić 10 tyś. grzywny, bo w sumie mamy trochę pieniędzy na zbyciu. Hej, a może chcesz darmowy szczep odry?

Poszukiwany: niebezpieczny gang warzyw i owoców robiący sieczkę z mózgu

Kto z nas nie słyszał o akcji związanej z Biedronkowymi Świeżakami? Te małe, niczym niewyróżniające się od reszty pluszaków, warzywa i owoce, opanowały całą Polskę. Rodzice wręcz zabijali się o to, żeby zdobyć limitowaną, jedyną w swoim rodzaju Borówkę Basię (pierwsze miejsce w internetowym rankingu popularności wśród klientów) czy Bakłażana Błażejka. Akcja w początkowym założeniu miała na celu promowanie zdrowego jedzenia owoców i warzyw wśród dzieci (w zamyśle: zrobienie sieczki z mózgu potencjalnym klientom Biedronek, którzy wydadzą 600 zł w markecie tylko po to, aby ich dzieci były zadowolone). Świeżaki przeniosły się również na internetową arenę, gdzie utworzył się prawdziwy czarny rynek. Jak się okazuje, jeszcze niedawno Świeżaka można było uczciwie wymienić na seks, a kiedy jakiś cwany rodzic poruszył serca posiadaczy tych maleńkich, całkowicie niejadalnych warzyw i owoców, mógł dostać Świeżaka na „horom curke”. To był również dobry czas dla potencjalnych oszustów, którzy zamiast sławnych maskotek wysyłali kupującym świeże (lub mniej świeże, w zależności od tego, jak w danym okresie sprawowała się Poczta Polska) warzywa i owoce. Od czego zależał fenomen Świeżaków? Być może dowiemy się tego w trzeciej części sławnego komediodramatu zatytułowanego: „Gang Świeżaków 3”.

Przeczytaj ten esej i roześlij go do 5 osób, inaczej umrzesz w ciągu 24 godzin
           
Wydawałoby się, że popularne łańcuszki rozsyłane drogą internetową przez wyjątkowo znudzonych użytkowników Gadu-Gadu czy innej Naszej Klasy, to już przeszłość, kto tak jednak myśli, widocznie ma całkiem cywilizowanych znajomych, a jego życie w sieci jest przez to wyjątkowo nudne. Musimy pamiętać, że pewne zjawiska sieciowe są jak ludzie – choć się starzeją, nie znaczy, że od razu umierają. Łańcuszki opanowały teraz Facebooka. Bardzo popularnymi i równie głupimi są te, które nawiązują do śmierci – musisz się ich strzec, ponieważ jeżeli skończysz czytać makabryczną opowieść o Eustachym i Grażynie, małżeństwie przywołującym duchy, gdzie zjawiła się blada dziewczynka, która ich zabiła, będziesz musiał przesłać tę wiadomość do wszystkich swoich znajomych, żeby uniknąć klątwy ciążącej odtąd nad twoją skalaną duszą. Chcesz to zlekceważyć? O, masz tutaj listę osób, które już zignorowały ten łańcuszek! Umarli – i to na śmierć!
Łagodniejsza wersja popularnych łańcuszków? Łańcuszki szczęścia. Jeżeli chcesz mieć dobry dzień, prześlij tę wiadomość do 10 osób! Jeżeli prześlesz do 9, to pamiętaj, zupełnie nic się nie stanie, a chyba chcesz być jeszcze kiedyś szczęśliwy?
Skąd się biorą łańcuszki i dlaczego ludzie wciąż je sobie przesyłają? Nie wiadomo, a jeżeli nie wiadomo o co chodzi, to zapewne chodzi o… głupienie społeczeństwa. Ewentualnie o niebezpieczne klątwy ciążące nad ludzkim życiem i Krwawą Mary, która przyjdzie do ciebie jutro w nocy o tej samej godzinie, jeżeli nie prześlesz tego eseju dalej. Na co czekasz?

Poradnik dobrego wychowywania dzieci – punkt 1: zajmij się sobą, dziecku daj tablet

Internet od dłuższego czasu trąbi, że relacje międzyludzkie upadają na rzecz wirtualnej rzeczywistości. Teraz ludzie wolą zakopać się pod kołdrą i scrollować Facebooka, niż wyjść do realnych znajomych i wejść z nimi w refleksyjną pogawędkę. O ile dla starszego pokolenia nie stanowi to wielkiego zagrożenia, tak dopiero rozwijające się organizmy, mogą surowo za to zapłacić, a wszystko dzięki mądrym „madkom i ojcą”. Naukowcy udowodnili, że zbyt częste korzystanie z urządzeń elektronicznych typu smartfon czy tablet, do których użytkowania potrzebny jest dotyk, sprawia, że dzieci po pierwsze się uzależniają, a po drugie: gorzej funkcjonują, jeżeli chodzi o motorykę ciała – ekrany dotykowe nie są bowiem w stanie wykształcić u dzieci mięśni koniecznych do rysowania czy pisania. Na co wówczas zrzucą winę troskliwi rodzice? Na wszystko, tylko nie na siebie – dobrze sprawdzi się tutaj globalne ocieplenie czy powstawanie dziury ozonowej, ponieważ mądrze to brzmi. A teraz uśmiechnij się, przekaż Brajankowi tablet i idź napić się zimnego piwa.  
***

To tylko kilka z licznych przypadków chorób społecznych, na które cierpi teraz świat. Możemy domniemywać, czego przyczyną jest powolne, umysłowe zubożenie, choć większość winy i tak możemy zrzucić na technologię oraz jej rozwijające się w złą stronę komponenty. Niestety, technologia nie jest człowiekiem, aby móc ją ukrzyżować albo spalić na stosie jak średniowieczną wiedźmę.
W dobie dzisiejszych czasów, ochrzczonych erą głupienia, powinniśmy przystanąć w miejscu i choć na moment zastanowić się, czy wśród głoszonych internetowo poglądów nie znajduje się coś, co mogłoby się okazać niezgodne z prawdą. Nie podążajmy ślepo za tłumem – myślmy, sięgajmy do właściwych źródeł, dyskutujmy, nie dajmy się omamić mediom. Wykonujmy wymyślne, ale bezpieczne wyzwania, jedzmy gluten, jeżeli nam wolno, diagnozę powierzajmy prawdziwemu lekarzowi z krwi i kości, a także chrońmy własne dzieci, nim zatroszczy się o nie odra lub krztusiec. Niech płynna nowoczesność zmierza nurtem naszych własnych decyzji, a nie decyzji szeroko rozumianego marketingu na głupotę.
Albert Einstein powiedział kiedyś: „Tylko dwie rzeczy są nieskończone: wszechświat oraz ludzka głupota, choć nie jestem pewien, co do tej pierwszej”. I tym pozytywnym, choć gorzkim akcentem, zakończmy rozważania na temat ery rozwijającej się zubożałości rozumu. Pozostaje nam liczyć na to, aby nie pochłonęła nas wszystkich bez reszty. 

piątek, 18 maja 2018

Twórcze dzieje [Cz.1] Era zeszytów (faza I, faza II)


Ostatnio wpadłam na pomysł, że stworzę serię pt. „Twórcze dzieje”, która będzie zawierała w sobie historię tego, jak zaczynałam pisać (głównie opowiadania). Przyznaję, że tworzę to poniekąd dla siebie, żeby uporządkować sobie w głowie, jak to wszystko się zaczęło, a w chwilach zwątpienia zajrzeć na bloga i zaczerpnąć nowej mocy, bo… Tak, opowiadania były dla mnie ważne, odkąd byłam dzieckiem. 
Zaglądając do dwóch dużych pudeł w domu rodzinnym, okazało się, że przez lata podstawówki, gimnazjum i trochę technikum, zgromadziłam ponad 30 zeszytów z historiami zarówno skończonymi, jak i nie. Później, jako siedemnastolatka, poznałam dobrodziejstwa, jakimi obdarza ludzi edytor tekstu. Teraz zeszyty służą mi tylko do zapisywania fragmentów i pomysłów na opowiadania wraz z mini rozpiskami (czasami żeby zapisać coś na studia lol). 
Lubię wracać do swoich pierwotnych opowiadań, niestety większość z nich sprawia, że chwytam się za głowę, ponieważ były przepełnione błahymi błędami i kruchymi opisami. Ale mimo wszystko… Hej, w tych historiach był jakiś zamysł! Zresztą… sami się przekonajcie!  
Oczywiście nie będą tu ukazane wszystkie historie, bo by mi miejsca nie starczyło, poza tym wiele z nich zaginęło bez śladu w mojej pamięci bądź materialnie. Część pierwsza zawiera w sobie 3 fazy, z czego dwie zostaną opisane w tym poście. 

Pudełka ze wszystkimi opowiadaniami, jakie wykopałam z szafy


PSIE KŁOPOTY [2005 rok]

To moje pierwsze opowiadanie, tak. Napisałam je w 3 klasie podstawówki! To dziwne, ale wciąż pamiętam, że do pisania zainspirował mnie mój własny dziecięcy sen o uciekających przez pola pieskach, które próbowałam uratować. To były czasy, kiedy zdarzało mi się pisać „mój” przez „u”. Więcej było w tej historii rysunków niż treści, ale o czym mogło pisać dziecko? Pamiętam tylko tyle, że bohaterami były adoptowane dzieciaki: Konrad i Diana, którzy mieli psa imieniem Donna i, która pewnego dnia, urodziła mnóstwo psów (jak w „101 dalmatyńczyków”, wow). No i zaczęły się przygody dzieci z psami… Ucieczki, źli ludzie, poznawanie nowych przyjaciół... Czyli to, co 10-latki lubią najbardziej

Tak, dobrze widzicie. Rodzicóf (poprawiłam się!), pokuj, lalke. Mistrzem ortografii nie byłam.
Chociaż plus za to, że wiedziałam, iż przed "a" powinien być przecinek!

LEŚNE TAJEMNICE [2006 rok]

                W klasach 4-6 szczególnie szczególnie upodobałam sobie pisanie opowiadań. Miało to związek z tym, że na języku polskim dostawałam zawsze średnie oceny ze wszelakich referatów i rozprawek, a kiedy miałam za zadanie napisać opowiadanie – dostawałam zawsze piątki i pochwały, że moja wyobraźnia nie zna granic (o czym pani od polskiego raczyła powiedzieć nawet mojej mamie, każąc mi się w tym kierunku rozwijać). Leśne tajemnice to historia, którą pisałam zawsze na nudnej matematyce w 4 klasie. Aż pewnego dnia przyłapała mnie na tym matematyczka. Jak bardzo było mi głupio, kiedy przeczytała tę historię i zaniosła ją do mojej polonistki! Na szczęście miałam dobre nauczycielki. 
              O czym mogły opowiadać Leśne Tajemnice? Otóż o maleńkich mieszkańcach lasu, a dokładniej o grupce przyjaciół, która przeżywała… leśne przygody. Pamiętam tyle, że główną bohaterką była wróżka, która nazywała się Karina, oprócz niej występowała jakaś Róża, Wiktoria, Elfi i Dawid (ktoś by się jeszcze znalazł).

Ach, ta cudownie nabazgrana okładka! 
Podróż była miła i nudna, a bohaterka się WYGUPIAŁA. 

                W podstawówce nie pisałam może wiele opowiadań (choć wierszyki już tak), ale wiem, że gdzieś pod koniec 6 klasy założyłam z koleżankami niejakie Wspomnienia z Hogwartu, czyli historię dotyczącą Huncwotów, ale o tym trochę niżej!


WSPOMNIENIA Z HOGWARTU [rok 2008-2011?]
(Harry Potter)

Opowiadanie, do którego mam największy sentyment. Na początku tworzone z koleżankami – każda z nas przybrała oczywiście damskie pseudonimy, podobne do tych huncwockich. Co ciekawe, do tej pory nazywam swoją koleżankę Lunatyczką, a ona czasami mnie Łapą – to miłe wspomnienie! Pamiętam również, jak goniłam po boisku (ze wszystkimi Huncwotkami) za chłopakami, którzy okazyjnie nam to opowiadanie kradli (jednego nawet za to stłukłam, przez co zostałam nazwana wariatką). 
Głównymi bohaterkami historii były oczywiście: Lily Evans (Rogata, ha!), Dorcas Meadowes (Łapowata), Hermiona Flower (bo nie było ambitniejszego imienia, czyli Lunatyczka), Lynn Rose (Glizdogonka). Dziewoje skopiowały Huncwotów i założyły grupę o podobnej nazwie, której kuźwa tutaj nie użyję, bo aż wstyd. Powiem tylko tyle, że łączy się ono ze słowem „sweet” (resztę sami sobie dopowiedzcie...). Pamiętam, że nasze osławione WzH pisałyśmy w damskiej toalecie na przerwach (idealne miejsce) i często odgrywałyśmy na żywo sceny z naszej historii. Po kilku miesiącach WzH stało się tak naprawdę moją historią, a dziewczyny ją tylko czytały. WzH doczekało się również bloga, który do niedawna istniał jeszcze w sieci, ale niestety Onet postanowił skończyć ze wszystkimi blogami i… bum, nie ma. Ale wiecie co? Zachowałam kilka fragmentów w swoich plikach!
MAG, czyli Marauders and Girls było niczym innym, jak przerobioną wersję WzH (które miało 8 tomów zeszytowych). Pisałam je może do 2, 3 klasy gimnazjum. Dzięki temu blogowi poznałam mnóstwo świetnych ludzi, z którymi pisałam mniejsze potterowskie fanfiki. Z jedną poznaną w internetach koleżanką, zaczęłyśmy nawet pisać opowiadanie z postaciami z naszych opowiadań na Gadu-gadu. To był chyba pierwszy raz, kiedy pisałam z kimś historię przez internety! 
Pamiętam, że to był rysunek na nagłówku, który użyłam na blogu

MAG zostało również polecone przez Onet na głównej stronie – radości nie było wtedy końca, szczególnie, że przybyło mnóstwo nowych czytelników i po zawieszeniu MAG wielokrotnie pytano, kiedy historia będzie kontynuowana. Cóż, miała być kontynuowana, ale najwyraźniej Onet usunął e-maila.
Można powiedzieć, że MAG zapoczątkowało moją fazę na pisanie fanfików do wszystkiego, co oglądałam i czytałam. Największą jednak fazę, zaraz po Harrym Potterze, złapałam na… Czarodziejkę z Księżyca.

– Tak!!! Nasz wspaniały szukający James Potter złapał znicza! A to co?! To na pewno dzieło naszych znanych i lubianych Huncwotów! – darł się Shane, wskazując na wieeelki napis szybujący w powietrzu: „Puchar Qudlitcha jest już nasz!”. Uradowani Gryfoni ruszyli w stronę wieży Gryffindoru, by świętować swoje zwycięstwo. No i nie obeszło się oczywiście bez imprezy...

NEW SAILORS [tom 1], CHIBI SERIES [tom 1-3], SAILOR COSMOS [tom 1-2]
(SAILOR MOON)

              (…) Soi tymczasem stała na balkonie oparta o ścianę i wpatrywała się w różne zakątki miasta. Dziwne, lecz wreszcie doceniła to i owo. Na przykład, że w życiu ważniejsza jest przyjaźń, niż obżeranie się.

        A więc… Czarodziejka z Księżyca. Był to przełom podstawówki i gimnazjum. Moje samodzielne opowiadania, w których jednak znowu występowały moje koleżanki. Oczywiście musiałam stworzyć własne bohaterki, a więc – Sunnyanne Miumi (Czarodziejka Słońca, która była… Nie zgadniecie kim!), Leylah Takamoto (Czarodziejka z Syriusza), Soi Toya (Czarodziejka z Xeny). Historia może miała nowe wątki, ale dużo skopiowałam od oryginalnej Sailor Moon. Chociażby przybywanie dzieciaków z przyszłości do teraźniejszości.   

To była jedna z małych bohaterek tej opowieści. Madrid. Wzorowana trochę (bardzo) na 
ChibiUsie z SM. 

– Jak cię Momo zostawi, to wtedy ciocia Leylah da mu w mordę! – odparła Lee. Jednak szybko zatkała usta.
– Leylah! – wrzasnęła oburzona Sun. – I później się dziwić, że same „cholery” latają po domu…
– Co masz na myśli?
– Twoje słownictwo! Wszędzie tylko CHOLERA! Zamknij mordę! I tym podobne!
– No jejciu, daj sobie spokój. 
– Cholela! – krzyknęła mała Madrid, robiąc zdenerwowaną minę.
Dziewczyny zamarły.

Z tą historią również mam dużo miłych wspomnień. Co prawda nie publikowałam jej nigdzie, bo wstydziłam się chwalić swoim zainteresowaniem, ale jednak miałam czytelniczki w postaci koleżanek, które również podzieliły się jakimś swoim fragmentem, zapisanym w zeszycie. Właśnie w tej historii powoli zaczął uwidaczniać się mój… humor. Może nie był jeszcze na wysokim poziomie, ale bywało, że czytając tę opowiastkę, nawet się uśmiechnęłam. Na dodatek powstało mnóstwo rysunków związanych z tą serią, a nawet komiks! Zresztą… Sami zobaczcie!


ERHIO KNIGHTS
(Mahou Shoujo Lyrical Nanoha)

Historia będąca kolejnym fanfikiem. W gimnazjum załapałam fazę na anime, dlatego powstał ogrom animcowych fanfików. Bardzo lubiłam swojego czasu Nanohę (nawet ją dubbingowałam na osławionym NanoKarrin). Tym razem było to opowiadanie, które miało jakiś zamysł fabularny!
Gdzieś daleko poza Ziemią istniała kraina nazwana Erhio, gdzie mieszkały dziewoje-rycerze-czarodziejki. Pewna ich grupa miała za zadanie pilnować małej sześcioletniej dziewczynki imieniem Nihine, która posiadała tajemnicze zdolności, mogące wyrządzić na świecie wiele zła. Pozornie niewinna Nihine zamieniała się czasem w potwora, a wszystko za sprawą niejakiej Naritai, która była duchem, podróżującym za nią krok w krok. Pewnego dnia rycerze Erhio zgubili małą Nihine, transportując ją w inne miejsce i… tak oto dziewczynka trafiła na Ziemię, do bohaterów znanych już z Mahou Shoujou Lyrical Nanoha.

„Widzisz, Nihine na zaginęła”
„Ha, niby jak?”
„Nieważne. Jesteś nam potrzebna. Dobrze wiesz, że Naritai zrobi wszystko…
„Ta, wiem. Zakłóca sygnały, co?”
„Można tak powiedzieć. Znajdziesz ją?”
„I przyprowadzę osobiście”

Frise i Nihine, a w tle ten zły duch, Naritai (tak, tak, cudowne rysunki z gimby)

To pierwsze opowiadanie, które miało w sobie tak wielu interesujących i rozbudowanych bohaterów! Wszystkich nawet narysowałam, dokładnie określając ich zainteresowania, imiona, charaktery itd. Uważam, że  ci bohaterowie zasługują akurat na uwagę. Tak samo fabuła, choć była lekko... naiwna i przesłodzona. 

– Aha – burknęła Gekka. – Żyjesz?
Tym razem popatrzyła się na Ayu.
– U-umarłam.
– A, to dobrze, mniej zmartwień.

To dowodzi temu, jak wielu różnych bohaterów musiałam wtedy stworzyć.
(I ten bardzo poprawny zapis w języku angielskim...)

TEAM ZERO; I LOVE YOU AND I HATE YOUR; KONOHA GIRLS, OPOWIADANIA NA KARTKACH

          Najwcześniejszym anime, na które załapałam fazę, poza Czarodziejką, było Naruto. Ile powstało fanfików z tego uniwersum, to głowa mała. Dużo z nich znajdowało się na kartkach, które leżą luzem w pudle, a które pisałam na lekcjach z koleżanką, stworzyłyśmy sobie wówczas dzieci Naruto i Hinaty, oraz Sasuke i Sakury – wiecie, że w sumie nawet nie bardzo się pomyliłyśmy, jeżeli chodzi o zakończenie prawdziwego Naruto? Nasi bohaterowie byli podobni do tych z Boruto! 
                 Z Naruto powstało również mnóstwo shotów, ale gdzieś poginęły! Pamiętam, że wtedy znalazłam się na forum AS, gdzie z nowo poznanymi osobami (z niektórymi z nich rozmawiam do dziś, a nawet spotkałam się na żywo w swoim dorosłym już życiu <3) tworzyliśmy różne historie. Każdy miał tam swojego ukochanego, miałam i ja – padło na Itachi’ego Uchihę (o zgrozo). Pamiętam, że pisałam różne historie z moją OC (czyli Mitsunidą) w zeszytach, ale wielu z nich nie mogłam znaleźć. 

Postacie z opowiadania Konoha Girls (postaciami były koleżanki z forum)

            W skrócie: Team Zero to historia, w której nie pojawiają się postacie z Naruto. Występuje tu Mitsunida, czyli moja własna bohaterka, która ma potężną moc (jak zawsze) i pewnego dnia przywołuje swojego złego klona, będącego uosobieniem jej mocy – nazywa go: Sarunida. I tak oto dziewoje-ninja sobie podróżują, zbierając swój własny zespół, który nazywają właśnie Team zero. 
             I love you and I hate you to historia o Sasuke i Sakurze. Jednotomowa, skończona. Wciąż czuję wstyd, że w ogóle lubiłam ten paring. Czuję wstyd, że taka historia i to jeszcze o takim tytule powstała.
        Konoha Girls. Historia, gdzie znowu pojawia się Mitsunida, a nowe postacie łączą się z postaciami z Naruto. Są to czasy, kiedy wszyscy bohaterowie są jeszcze kurduplami sprzed prawdziwego Naruto.

INNE: XDESUNOTO, RAINBOW CHARA, BECOME A PATISSIERE…

Od zawsze miałam fazę na robienie rysunkowych okładek do swoich historii


        Czyli historie, które zostały rozpoczęte, ale nie zostały skończone.
      xDesuNoto, czyli parodia Death Note’a, którą pisałam z koleżanką (Shizu). Wszystko było tam na opak. Np. Raito nazywał się Naito i był dziewczyną, a Ryuk nosił różowe sukienki. Pamiętam, że zrobiłyśmy cosplayową sesję zdjęciową do tej historii, podczas której to ja byłam krótkowłosym Naito z różowym notesem, zabijającym śmiechem. Cóż.
        Rainbow Chara. Opowiadanie pisane z koleżanką (Madzią).  Związane z anime Shugo Chara. Już nawet nie pamiętam, o co tam chodziło, ale postacie wyglądały obiecująco!
        Become a patissiere. Historia na podstawie anime Yumeiro Patissiere o szkole, gdzie uczniowie uczą się piec. Główna bohaterka, chyba Madeleine (ta moja faza na to imię) trafiła do szkoły, do której chodzili oryginalni bohaterowie. I tak oto się z nimi poznała, bo oczywiście była koksem wypieków…

Bohaterki opowiadania Rainbow Chara, Nanami i Naoko.

       Wszystko, co powyżej opisałam, pochodzi raczej z okresu podstawówki-gimnazjum. O tym, co działo się w technikum, już w następnej części Ery zeszytów. A później nadejdzie czas na edytory tekstu, gdzie już bardziej będę się chwalić poszczególnymi fragmentami swoich historii.