Shot świąteczny trochę z lekkim opóźnieniem, ale... nigdy nie ma za późno na świąteczne opowiadanie >D! Przygoda z ZZMTD była ciężka. 24 grudnia, kiedy miałam je opublikować, padł mi laptop. Kiedy tydzień później odzyskałam dane, okazało się, że połowa tekstu poszła się walić. Kiedy wróciłam już na studia, starałam się pisać tyle, ile mogłam, a było o to trudno, kiedy w trakcie zajmowałam się milionami innych rzeczy. Wczoraj nareszcie go skończyłam. Cieszę się, że nie zrobiłam z tego romansu, choć w początkowym założeniu końcówka miała właśnie taka być, no ale w sumie tak jest dobrze!
***
Zapach pierników, pomarańczy i
goździków unosił się w powietrzu, wprowadzając mieszkankę babcinego domu w
świąteczny nastrój. Od rana krzątała się po kuchni w starym fartuszku zdobionym
lawendowymi kwiatami i przygotowywała potrawy do wigilijnej kolacji. Nie były
to wygórowane dania, ponieważ skromny budżet nie pozwalał jej na szaleństwo,
ale nie odchodziła daleko od świątecznego kanonu potraw. Nie mogła sobie
pozwolić na faszerowanego indyka, ale za to udało jej się zdobyć wszystkie
składniki do zapiekanki z fasoli i sałatki z ziemniaków. Na deser zamierzała
upiec sernik, ale to dopiero wieczorną porą, ponieważ przyjemniej było go jeść,
kiedy był jeszcze ciepły. Na szczęście miała przy sobie zeszyt pełen babcinych
przepisów, które zawsze się sprawdzały w tym grudniowym, świątecznym okresie.
Pierniczki były gotowe. Można
było je wyciągać z pieca. Aurora pomyślała o tym, że mogłaby zanieść Blane’owi
kilka z nich, tyle że nie chciała, aby połamał sobie zęby – pierwszego i
drugiego dnia zawsze były twarde, dopiero potem miękły. No nic, na świąteczną
choinkę na pewno się nadadzą!
Choinka. No, właśnie. Do tej pory
żadnej nie zdobyła. Może czas najwyższy o tym pomyśleć?
Dobijała już godzina jedenasta
rano. Dzisiejszej nocy w ogóle nie spała. Cały czas rozmawiała z Blanem, aż w
końcu chłopak sam usnął. Nie dziwiła się. Miała tendencję do rozgadywania się,
kiedy już kogoś poznała. Zapewne zanudziła go na śmierć.
Kiedy wychodziła z jego
mieszkania, zarzuciła na niego koc. Nawet na moment się nie zbudził, musiał
mieć twardy sen albo być po prostu zmęczony, rozważała raczej drugą opcję. Z
tego co mówił, nie spał już od dwóch dni. Chciała dać mu odpocząć, ale jeszcze
tyle rzeczy mieli do zrobienia! Głównie rozchodziło się o zdobycie choinki. Co
prawda miała oszczędzać swoje żebra, ale tabletki znieczulały ją w takim
stopniu, że mogła wykonywać wszystkie czynności, których dopuszczała się, kiedy
była zdrowa. Zapewne Blane byłby zły, gdyby dowiedział się, że poszła sama na
zakupy i dźwigała ciężkie siatki. Niech to pozostanie tajemnicą. Do lekarza i
tak przecież obiecała pójść, ale to dopiero po świętach!
Aurora wyjęła z pieca blachę z
pierniczkami. Uwielbiała ten zapach. Przywoływał same dobre wspomnienia. Kiedy
przymknęła oczy znów widziała małą dziewczynkę, która rozpakowuje prezenty przy
ogromnej choince i dziękuje rodzicom z uśmiechem na twarzy za nową lalkę. Potem
wszyscy zasiadali do stołu i rozkoszowali się w dużym gronie rodzinnym
świątecznymi potrawami. Przy stole zawsze siedział dziadek, babcia, ciocia,
wujek, ich liczne potomstwo i rodzice. Było wesoło.
Otworzyła oczy i uśmiechnęła się
do siebie ze smutkiem. To już nie jest to samo co kiedyś, ale nikt nie
powiedział, że będzie gorzej. Wciąż zamierzała spędzić cudowne święta. Wczoraj
wszystko uległo zmianie. Nie martwiła się już o to, że będzie sama, w końcu
miała Blane’a. To dziwne, że zaufała mu w ciągu kilku godzin. Nie była osobą,
która powierzała obcym ludziom swoje sekrety, ale sytuacja w której się
znalazła była szczególna. Dużo pomogła opowiedziana przez chłopaka historia.
Udało jej się wywnioskować, że Blane jest zupełnie inną osobą niż sądziła.
Chciała wprowadzić w jego mroczne życie trochę światła. Chciała mu pokazać, że
nadzieja jest ważna, bo pozwala nam na dążenie do wyznaczonych celów. Chciała
mu przekazać, że nie warto się poddawać. Chciała mu udowodnić, że święta są
cudownym okresem. Czas już wyrzucić z pamięci przeszłość!
Z nowym zapałem Aurora zrzuciła z
siebie babciny fartuszek i w podskokach wyszła z domu. Schody dzielące ją od
mieszkania Blane’a pokonała szybciej niż zwykle.
Była dziś taka radosna! Już dawno
nie miała w sobie tyle energii! Zdołała nawet chwilowo zapomnieć o tym, co
wydarzyło się u niej w domu. Co prawda wciąż nie wiedziała, jak rozwiązać
niektóre sprawy i czuła się zagubiona, ale na jeden świąteczny dzień chyba
mogła to wszystko odstawić na bok, prawda?
Kiedy stanęła już pod drzwiami
mieszkania Blane’a, zapukała wesoło trzy razy. Trochę czasu minęło zanim śpiący
chłopak podniósł się ze swojego posłania i poczłapał do drzwi. Oczywiście tak
jak Aurora się spodziewała, był w samych spodniach. Ciemne, brązowe oczy
spoglądały na nią tak, jakby jeszcze się nie obudziły. Blane chyba nawet nie
wiedział, co się dzieje. Przeczesał leniwym gestem swoje roztrzepane włosy i
mruknął ochryple:
– Co?
– Wesołych świąt! – wykrzyknęła
radośnie nastolatka.
Chłopak wykrzywił usta w grymasie
niezadowolenia. Mógłby przysiąc, że ta dziewczyna ma coś nie tak z głową. Stała
tutaj przed nim po nieprzespanej nocy, uśmiechała się tak szeroko, że linia jej
usta prawie wychodziła poza twarz, oczy błyszczały jej radością, a ręce
wykonywały nieokreślone gesty, które zapewne zrozumiałoby tylko dzikie plemię
żyjące w jej wyobraźni. Przez moment kojarzyła mu się z świergoczącym o poranku
kolibrem – efektu dopełniał jej barwny ubiór składający się ze świątecznej,
obrzydliwie słodkiej sukienki, która przedstawiała zimowy krajobraz, frunące po
przestworzach renifery, śnieżne kuleczki otulone jaśniejącym blaskiem, kolorowe
światełka i soczyście zielone choinki. Od patrzenia na ten obrazek zrobiło mu
się niedobrze.
Aurora zmarszczyła czoło i
spojrzała w dół. Na jej policzkach pojawiły się rumieńce. Zapobiegawczo
zasłoniła dłońmi klatkę piersiową.
– Na co patrzysz? – spytała
niepewnie.
Blane przewrócił oczami i wycofał
się w głąb mieszkania.
– Nie interesują mnie płaskie
nastolatki – mruknął od niechcenia. – To zdobienie twojej sukienki poraziło
moje oczy. Chyba pójdę je przemyć. – Zdawało jej się, czy w jego głosie
pobrzmiewała ironia?
Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Tak
jak sądziła, jej niepoprawny sąsiad nie był zainteresowany jej nikłymi
wdziękami. To dobrze. W końcu była tylko przeciętną nastolatką, która nie
wymagała większego zainteresowania. I oczywiście nie potrzebowała chłopaka!
Rozweselona przekroczyła próg
domu. W podskokach ruszyła za zaspanym Blanem, który zdążył już otworzyć
lodówkę. Stanęła za jego plecami i zerknęła mu przez ramię. Lodówka świeciła
pustkami. Chłopak nawet nie mrugnął okiem – zaraz przeniósł się do szafki nad
głową, z której wyciągnął opakowanie chińskiej zupki.
– Umiesz gotować? – spytała
ciekawsko Aurora.
Blane spojrzał na nią kątem oka.
– Umiem zalać makaron wodą, to
wystarcza, żebym przeżył. – Po tych słowach nastawił elektryczny czajnik,
wsypał zawartość swojego śniadania do miski i obrócił się w stronę dziewczyny,
opierając się luzacko o blat.
– Nie jest ci… zimno? – spytała
niepewnie Aurora, spoglądając w nagą pierś chłopaka.
– Kiedy tak na mnie patrzysz,
rzeczywiście robi mi się zimno.
Dziewczyna założyła ręce na
piersi i zmarszczyła czoło.
– Blane, czy ty masz jakichś
przyjaciół? Bo sądząc po tym, jak się do mnie odzywasz, pewnie niewielu ludzi z
tobą wytrzymuje. – Westchnęła ciężko.
– Brawo, jesteś spostrzegawcza –
mówiąc to, nawet nie obdarzył jej spojrzeniem. Udał, że jego uwagę przykuł
chyboczący się pod wpływem ciepła czajnik. – Myślę, że osoba, która sama nie ma
znajomych, nie powinna mi zadawać takiego pytania – dodał po chwili milczenia.
Aurora napięła mięśnie ramion.
Najwyraźniej poruszył jej czuły punkt.
– To nie tak, że nie mam
znajomych – odezwała się cicho, spoglądając z zażenowaniem gdzieś w bok. Z
nerwów zaczęła bawić się rogiem odrapanego drewnianego blatu. – Mam ich, po
prostu… są tylko i wyłącznie znajomymi. Zazwyczaj nie spędzam z nimi czasu poza
szkołą. Mamy zupełnie inne priorytety. – Dziewczyna westchnęła ociężale,
próbując zrzucić ciężar zalegający jej od lat na sercu.
Blane pochylił głowę do przodu i
uniósł pytająco brew. Nawet jego niechlujny wygląd sprawiał, że Aurorze robiło
się cieplej na sercu, ale nie w sposób, który poświadczyłby o jej miłosnym
zainteresowaniu. W tym chłopaku było coś, czego on sam nie dostrzegał, czy może
raczej starał się nie dostrzegać. Bezinteresowna chęć wysłuchania kogoś, która
w kolejnym etapie zahaczała o cichą, niewymuszoną pomoc. To właśnie sprawiło,
że Aurora była w stanie zaufać mu w ciągu jednego dnia znajomości. Może to
trochę szalone, w końcu spędzała święta z kimś, kogo ledwo co poznała, miała
jednak wrażenie, że nie mogła lepiej trafić. Pomimo chłodnego przysposobienia
do życia, Blane był kandydatem na wspaniałego przyjaciela, a może i kogoś
więcej? – na samą myśl o tym na policzkach Aurory pojawiły się delikatne
rumieńce. Zmieszana odwróciła wzrok, starając się uchwycić bardzo zajmujący jej
oczy obraz, którym na pewno nie był Blane opierający się luzacko o blat.
Dlaczego nawet w takiej porannej
i niechlujnej wersji wyglądał tak dobrze?
– Jakie są w takim razie twoje
priorytety? – spytał po długiej chwili milczenia, przerywając rozmyślania
dziewczyny. Ta niemalże podskoczyła na dźwięk jego słów, których się nie
spodziewała.
– Ja… na pewno nie interesują
mnie ciuchy – odpowiedziała, śmiejąc się niemrawo. Wciąż skubała skraj blatu,
co najwyraźniej zaczęło irytować właściciela domu, swoje niezadowolenie ukazywał
poprzez ściągnięte brwi i ściśnięte w grymasie usta. Aurora nie mogła jednak
tego zobaczyć, wciąż starała się uciec wzrokiem od tych ciemnych,
przeszywających duszę na wskroś oczu. – Wolę… literaturę. Poważną, czasem może
fantastyczną, niekoniecznie naukową i…
– Jesteś kujonem. – Blane
uśmiechnął się wrednie pod nosem, widząc reakcję swojej świątecznej
towarzyszki. Ta wyprostowała się jak struna i zrobiła minę, która świadczyła o
jej wielkim zaskoczeniu.
Odkąd pamiętał był mistrzem
obserwacji. To jedyna rzecz, którą zawdzięczał swoim rodzicom. Gdyby nie ich
krętactwa, które wzbudzały w nim brak zaufania i niepewność, zapewne nigdy nie
nauczyłby się, jak wysuwać wnioski z ludzkich zachowań oraz ich opowieści –
wbrew pozorom, można było z nich wyciągnąć naprawdę wiele informacji.
– D-dlaczego tak mówisz? – Aurora
zdążyła już oderwać kawałek drewna od blatu.
– Najpierw stwierdziłaś, że
lubisz literaturę poważną, a na koniec szybko dodałaś, że niekoniecznie
naukową. Kłamiesz. Po prostu nie chciałaś, żebym zaczął na ciebie patrzeć jak
inni ludzie. – Przerwał i skierował spojrzenie na bladą rękę niecierpliwie
niszczącą jego mienię. – Przestań to robić.
– Co robić? – Aurora spojrzała
zdziwiona na chłopaka, ten wskazał zniecierpliwiony na blat. – Och. Przepraszam,
czasem jak się zamyślę albo…
– …Albo kiedy chcesz skłamać i
bardzo się tym stresujesz, maltretujesz nierówne powierzchnie blatów
kuchennych. Zapamiętam i na przyszłość owinę je folią bąbelkową. – Posłał jej
znaczący uśmieszek. To sprawiło, że Aurora nie mogła powstrzymać się od
okazania swojej radości – na jej twarzy również zagościł uśmiech, ten był
jednak zdecydowanie bardziej uszczęśliwiony.
Blane obrócił się tyłem do
dziewczyny i chwycił za czajnik. Wrzątkiem zalał miskę pełną sztucznego
makaronu z chemiczną mieszanką przypraw. Wieczkiem pudełka zakrył swoje
śniadanie. Teraz musiał tylko odczekać jakieś pięć minut.
– Jak mniemam, masz już ustalony
plan działania?
– Oczywiście! – Dziewczyna
zapomniała o poprzedniej rozmowie. Kiedy rozpierała ją świąteczna radość,
wszystko wydawało się być zdecydowanie lepsze. Uszczęśliwiona wyjęła z kieszeni
listę, którą skrzętnie rozpisała w środku nocy, kiedy Blane już spał. Z nabożną
czcią rozłożyła kartkę, chrząknęła w pięść i zaczęła czytać niczym
średniowieczny głosiciel miejskich dziejów. – Punkt pierwszy, odprężający
spacer po mieście.
Blane parsknął śmiechem, nie
dając dokończyć nastolatce zdania.
Aurora zmarszczyła czoło.
– O co chodzi?
– Chodzenie po mieście jest twoim
zdaniem odprężające? Na mieście są ludzie. Irytujący ludzie.
Dziewczyna wciągnęła do płuc
powietrze, a potem wypuściła je z cichym świstem. Od samego początku wiedziała,
że ma do czynienia z oporną na wszystko osobą, ale nie sądziła, że będzie miała
z nią aż taki problem. Blane najwyraźniej do wszystkiego potrzebował
przekonujących argumentów.
– W świętach właśnie o to chodzi,
Blane! – powiedziała z zabawną powagą, zakładając ręce na biodra wraz z listą,
która znacząco zaszeleściła. Jej zmarszczone czoło przypominało chłopakowi o
tym, że jest małolatą, która wcale nie potrzebuje wiele do szczęścia.
– O irytujących ludzi? – Udał
zdziwienie.
– Bardzo śmieszne. – Aurora
jęknęła i usiadła na krześle obrotowym, które stało tuż przy aneksie kuchennym.
Zgarbiła się, jakby do jej barków przyległ cały ciężar tego okrutnego świata,
miny również nie miała zbyt optymistycznej. Blane poczuł ukłucie winy, które
sprawiło, że soczyście zaklął pod nosem. Nienawidził tego, kiedy zaczynał
żałować wypowiedzianych słów czy swojego zachowania. To cały czas przypominało
mu o tym, że starał się ukryć, jaki w rzeczywistości był.
– Nie będę ci już przerywał,
kontynuuj – burknął niemiło, odwracając się do niej plecami. Udał, że teraz
bardziej interesująca od niej jest jego gotowa zupka chińska.
Wciąż to robił. Jego ciało
nieświadomie starało się przekazać światu, że jest mu całkowicie obojętny.
Przez maleńką chwilę, słysząc ciche i umęczone westchnięcie za plecami, chciał
się obrócić i rzucić krótkim „przepraszam”, ale oczywiście tego nie robił.
Tym razem głos Aurory zdawał się
być mniej entuzjastyczny, jednak dziewczyna wciąż próbowała brzmieć radośnie.
Blane uśmiechnął się pod nosem ze świadomością, że ma do czynienia z osobą,
która tak łatwo się nie poddaje. Ta dziewczyna miała w sobie coś, czego mu
brakowało. Upór w dążeniu do celu. Gdyby był bardziej otwarty z chęcią spytałby
ją o radę.
– Zamknij oczy.
Chłopak zerknął przez ramię na
swoją rozmówczynię. Uniósł do góry brwi.
– Zaufaj mi. Zamknij oczy!
Blane przewrócił oczami, ale
spełnił jej prośbę. Pochylił głowę w dół, wsparł się dłońmi o blat i pogrążył w
fizycznej ciemności. Przed oczami miał pustkę.
Aurora przemówiła do niego głosem
wyuczonego terapeuty, co mało nie spowodowało u niego nagłego wybuchu śmiechu.
W obecności tej wariatki zbyt często miał ochotę się śmiać, a przecież nawet
nie była zabawna. Może po prostu jej cynamonowy żel pod prysznic, który było
czuć w całym domu, rozsiewał świąteczne endorfiny? Jeszcze tego brakowało, żeby
zaczął cieszyć się świętami, których tak nienawidził.
– Wyobraź sobie, że pada śnieg.
Drobny, biały i delikatny puszek ląduje na twojej głowie, w końcu nie masz
czapki. Łapiesz śnieg w dłonie i dziwisz się, w końcu od lat nie było go w
naszym mieście o świątecznej porze – opowiadała. – Po twojej prawej stronie
stoi ogromna żywa choinka, która oblegana jest przez migoczące, kolorowe
światełka i bombki wykonane niezgrabnie przez dzieci na jednym ze świątecznych
warsztatów. Nieopodal znajduje się budka z hipnotyzująco pachnącymi jabłkami w
karmelu, a w górze rozbrzmiewa chór dziecięcych głosów, który zebrał się późnym
południem, aby umilać samotnym ludziom świąteczny czas. Wszyscy ludzie, którzy
się wokół nich gromadzą, mają na twarzach uśmiechy wzruszenia i…
Blane wykrzywił usta w grymasie.
– Daj spokój, obrazowanie świąt
spędzanych na mieście wcale na mnie nie działa – mruknął chłopak, otwierając
oczy i chwytając za łyżkę. Wystarczająco mocno już zgłodniał.
Nie chciał się do tego
przyznawać, ale jego wyobraźnia zadziałała na tyle mocno, że przypomniał sobie
o jednych ze świąt, które spędzał z rodzicami na dorocznym spotkaniu lekarzy.
Udało mu się ich wówczas namówić na to, aby przeszli się z nim na jarmark.
Aurora opisała dokładnie to samo, co wtedy czuł. Radość płynącą ze świąt. Przez
chwilę zrobiło mu się na sercu cieplej, ale to ciepło szybko zostało zmrożone
przez teraźniejszy chłód. To za mało, aby polubił święta.
– Jesteś strasznie oporny, ale to
nic – powiedziała entuzjastycznie nastolatka. Zwinęła swoją listę i schowała ją
do kieszeni. – Myślę, że resztę wrażeń zostawię dla siebie. Potem sam się
przekonasz, co dla nas zaplanowałam.
– Nie mogę się wręcz doczekać –
burknął chłopak.
Nareszcie mógł chwycić za swoje
śniadanie i upić łyka gorącej, choć sztucznej zupy. Już dawno nie jadł ciepłego
posiłku. Jakoś nie miał chęci na gotowanie. Teraz kiedy jego lodówkę dotknęło
spustoszenie, nie miał wyboru jak zadać sobie trud, który wiązał się z
gotowaniem wody i zalewanie nią gotowej zupy. Jego lenistwo przechodziło
ludzkie pojęcie.
Zanim wsadził do ust pierwszą
łyżkę przyprawionej wody, telefon, który siedział w jego kieszeni zabrzęczał
głośno. Doskonale wiedział, kto próbuje się do niego dobić. To już dziesiąte od
rana połączenie.
– Nie odbierzesz? – zdziwiła się
Aurora, kiedy zobaczyła, że chłopak zignorował połączenie i zaczął pałaszować
długo przygotowywane śniadanie.
– To moi rodzice, nie zamierzam –
burknął z niezadowoleniem.
– Nie sądzisz, że powinieneś im…
nie wiem, wybaczyć? Każdy popełnia błędy i…
– Zamknij się. – Blane posłał jej
wrogie spojrzenie. Nie lubił, kiedy ktoś wtrącał się w nieswoje sprawy,
szczególnie wtedy, kiedy w dużej mierze dotyczyły one jego. Co prawda sam jej
opowiedział o swoich rodzicach, ale nie dał jej tym samym pozwolenia na
zawieranie głosu w sprawie decyzji, które podejmował.
Aurora wyprostowała się
gwałtownie, spinając mięśnie ramion. Ostre zachowanie Blane’a odrobinę ją
zdziwiło. Nie sądziła, że tak zareaguje na jej słowa. Może rzeczywiście nie
powinna się odzywać? Czasami za bardzo pragnęła komuś pomóc, wchodząc przez to
w czyjeś życie z butami. Nie każdy to lubił, a już szczególnie nie Blane. Aby
go otworzyć na świat potrzebowała miesięcy, a tymczasem mieli spędzić ze sobą
tylko i wyłącznie święta.
Na samą myśl o tym zrobiło jej
się przykro. Pochyliła głowę w dół i utkwiła wzrok w blacie zdobionym lepiącymi
się, ciemnymi plamami po kawie.
Może nie znali się zbyt długo, a
jej nowy kolega bywał bardzo nieprzyjemny w rozmowie, jednak już dawno nie
czuła się taka szczęśliwa. Dzięki Blane’owi mogła tymczasowo zapomnieć o tym,
co czekało ją we własnym domu, gdzie będzie musiała wrócić po świętach.
Chciała, żeby to trwało odrobinę więcej czasu.
– Daj spokój, nie rób takiej miny
– powiedział chłopak, przewracając oczami. Znowu czuł się winny. Przecież nie
chciał być niemiły. Aurora okazywała mu zdecydowanie więcej zainteresowania niż
inni, może dlatego tak go to irytowało? Nigdy nie podejrzewał, że ktoś będzie
próbował zajrzeć w głąb jego duszy. Ciężko było mu znieść to naruszenie
prywatnej sfery.
Kiedy Aurora pogrążona we
własnych myślach nie odpowiedziała i wciąż wgapiała się tępo w plamy, Blane
postanowił zrobić coś, czego bynajmniej nie zamierzał.
Odebrał brzęczący telefon.
– Czego? – syknął.
Zaskoczona dziewczyna uniosła
głowę. Wyczekujące spojrzenie utkwiła w poruszonej gniewem twarzy chłopaka.
Dłonie złożone w pięści usadowiła na kolanach – było to coś w rodzaju trzymania
kciuków. Chciała, żeby Blane pogodził się z rodzicami, a przede wszystkim, aby
przynajmniej on mógł spędzić ten świąteczny czas razem z rodziną. Nie miałaby
mu za złe, gdyby ją zostawił. Chciała, żeby był szczęśliwy, w końcu tą
grudniową porą miło było spełnić jakiś dobry uczynek.
Mina Blane’a nie wskazywała na
to, że rozmowa przebiegała tak, jak tego oczekiwała. Rysy jego twarzy
przepełniał coraz większy gniew. W końcu nie wytrzymał i odsunął słuchawkę od
ucha, z agresją naciskając na czerwoną słuchawkę. Aurora ukradkiem dostrzegła,
że dzwoniła do niego mama – zapisał ją w kontaktach jako „matka”.
– Coś się stało? – spytała niepewnie,
bojąc się, że ten gniewny nastrój udzieli się także jej. Przez chwilę Blane
patrzył na nią tak, jakby chciał ją zabić samym wzrokiem, ale w końcu cicho
westchnął i powrócił do swojej obojętnej postawy.
– Rodzice się stali – burknął z
niezadowoleniem. Po tej rozmowie stracił całkowitą chęć na spożywanie
czegokolwiek. Jego zupa i tak była już pewnie zimna. – Widzimy się na dole za
pięć minut – mówiąc to, wyminął ją i niczym burza wypadł z kuchni.
Aurora zamrugała kilka razy
oczami. Dopiero po chwili przetworzyła informacje we właściwy sposób. Blane się
wściekł, nie chciał rozmawiać o swoich rodzicach i dlatego uciekł z kuchni. Bał
się, że będzie wścibska i wcale się nie mylił. To była cecha osobowości, której
Aurora u siebie nie znosiła – często nie miała nad nią kontroli. Może powinna
przestać się wtrącać w jego życie? Ledwo go znała. Nie mogła od niego wymagać,
aby został jej przyjacielem z dnia na dzień. Takich ludzi otwierało się powoli.
To i tak cud, że wczoraj opowiedział o swoim życiu. Aurory nie było na to stać,
jeszcze nie. Chciała o tym zapomnieć, przynajmniej na czas świąt, w końcu miała
się dobrze bawić, prawda? Powinna się cieszyć, że tego dnia nie będzie sama, a
osoba nienawidząca świąt to na pewno więcej niż nikt. Poza tym obiecała sobie,
że pomoże Blane’owi odzyskać wiarę w magię Bożego Narodzenia!
Z pełnym entuzjazmem i nową
energią do działania podniosła się do góry.
– Powiedziałem pięć minut –
usłyszała głos Blane’a dochodzący z pokoju. – Rusz się z tej kuchni!
– Już idę! – Aurora zaświergotała
niczym mały słowik. Kiedy przebiegała przez pokój, gdzie jej towarzysz ubierał
właśnie spodnie, nawet go nie zauważyła. Jej myśli były już zajęte przyszłym
planem działania.
To na pewno będzie cudowny dzień!
***
W te święta zabrakło śniegu. Nie było
to niczym nadzwyczajnym, przez ostatnie lata grudzień był obrażony na ludzkość.
Aurora tęskniła za białymi świętami, ale wiedziała, że jest za słaba, aby
walczyć z kapryśnymi siłami natury. Musiała zaakceptować taki stan rzeczy.
Wyobraźnia potrafiła zdziałać wielkie cuda, dlatego gdy tylko zamykała oczy,
widziała przed sobą białe, wirujące na wietrze drobinki śniegu. To sprawiało,
że na jej twarzy gościł szeroki uśmiech, a przynajmniej do czasu, gdy nie
usłyszała głośnego prychnięcia po swojej prawej stronie.
– O co chodzi? – spytała,
spoglądając na Blane’a, który szedł tuż obok niej. Miał niedbale owinięty wokół
szyi szalik, krzywo zapiętą kurtkę i byle jak narzuconą na głowę czapkę, spod
której uciekały długo nieprzycinane włosy. Jego twarz zdobił oczywiście
niechętny uśmiech.
– Zadziwia mnie twoja osobliwość
– mruknął od niechcenia. Nie spuszczał wzroku z dziewczyny, przez co ta poczuła
się onieśmielona. – Wystarczy, że zamkniesz oczy, wyobrazisz sobie coś, czego
najwyraźniej inni ludzie nie widzą, i wtedy jesteś cała w skowronkach. Gdybym
nie miał cię za naiwną małolatę, pewnie pomyślałbym, że coś bierzesz.
– Jak widać, nie trzeba pić,
palić i ćpać, żeby być szczęśliwym – odpowiedziała zadziornie, posyłając
chłopakowi rozbawiony uśmiech.
Blane uniósł zmarznięte ręce do
ust, dmuchnął w nie, aby je ogrzać, a potem wykrzywił usta.
– Sugerujesz coś? – spytał głośno
i wyraźnie.
– To, że uważasz innych ludzi za
miękkich, a tymczasem sam jesteś miękki i potrzebujesz używek, żeby poczuć się
lepiej! Idę o zakład, że niewiele ci to pomaga. – Aurora spojrzała znacząco na
chłopaka. Pod wpływem jego zniechęconego spojrzenia lekko się zmieszała. Nie
była przyzwyczajona do mówienia innym, co o nich myśli. Czyżby przesadziła?
Musiała się przyznać, że to obecność Blane’a tak na nią działała. Przy nim
odrobinę się otwierała.
– Może zostań psychologiem, skoro
tak dobrze oceniasz ludzi – syknął przez zęby chłopak.
Dziewczyna rozejrzała się wkoło.
Starała się znaleźć coś, co pomogłoby jej w odkupieniu win. Naprawdę nie chciała
go oceniać. Nigdy tego nie robiła.
– Przepraszam, Blane –
powiedziała cicho, pochylając głowę ku ziemi. – Nie mam cię wcale za złego
człowieka. Pomogłeś mi. Inni pewnie by tego nie zrobili.
– Nie musisz być dla mnie miła
tylko z tego powodu, że ci pomogłem. Nie zrobiłem tego dla ciebie.
– Wiem, zrobiłeś to dlatego, że
nie mógłbyś znieść myśli, że komuś nie pomogłeś, prawda? – Aurora posłała
swojemu koledze niewinny uśmiech.
– Znowu mnie oceniasz.
Zaśmiała się niemrawo. Naprawdę
nie chciała tego robić, całe szczęście na komplement o pozytywnym znaczeniu
zareagował zupełnie inaczej. Już tak bardzo nie marszczył czoła i nie
wykrzywiał ust w charakterystycznym, poirytowanym uśmiechu.
Przez kilka kolejnych minut szli
w milczeniu. Aurora próbowała wyszukać gdzieś w swoich chaotycznych myślach
temat do rozmowy, co nie było łatwe.
Zaczęła się dziwnie stresować obecnością chłopaka. Przebywanie razem w
domu na osobności, a zwiedzanie miasta ramię w ramię, to zupełnie odmienne
sytuacje.
Musiała się chwycić jakiejkolwiek
deski ratunku.
– Hm. Blane? – spytała niewinnie.
Chłopak spojrzał na nią kątem oka. – Lubisz może… – Aurora rozglądnęła się
wkoło, próbując na szybko wynaleźć jakiś powód do podjęcia dialogu. Niestety
nic takiego nie znalazła. W stresie, pierwsze na co zwróciła uwagę, to
biegające po placu dzieci. – Dzieci? – Sama wydawała się być zdziwiona podjętym
tematem. Zerknęła ukradkiem na swojego rozmówcę, który najwyraźniej nie
spodziewał się takiego pytania.
– Mam nadzieję, że nie masz
zamiaru uczynić ze mnie materiału genetycznego dla swoich przyszłych dzieci –
odpowiedział z wrednym uśmieszkiem. Aurora nie spodziewała się, że odważy się
na szturchnięcie ją w ramię. Blane nie spoufalał się w takim stopniu. Kiedy
jego towarzyszka spojrzała na niego zszokowana od razu zmarszczył czoło. – To
był żart.
– Ja… ja wiem! – odpowiedziała
jąkliwie dziewczyna. – Po prostu zdziwiło mnie to, że żartujesz. Wygląda na to,
że naprawdę mnie polubiłeś. – Aurora rozszerzyła usta w szerokim uśmiechu.
Spodziewała się, że Blane prychnie lub wykrzywi usta w dobrze jej znanym
grymasie, ale zamiast tego delikatnie się uśmiechnął. Żadnej odpowiedzi się
jednak nie doczekała. Może to i lepiej?
Już chciała otworzyć usta, aby kontynuować
podjęty temat, kiedy tuż przed jej nosem przeleciało kilka dzieciaków, z
których jedno wywinęło porządnego orła, ryjąc nosem w kostce brukowej. Na ten
widok stanęła gwałtownie w miejscu i wyprostowała plecy. Dziewczynka o
anielskich lokach w kolorze jasnego blond podniosła głowę w górę i wybuchła
płaczem. Z jej nosa wyciekała krew, która zalewała jej usta i skapywała z brody
na chodnik.
Jej dziecięcy towarzysze zabaw
zwrócili się ku niej z tak samo zszokowanymi minami, co Aurora. Żadne z nich
nie mogło się ruszyć, zupełnie jakby ktoś uwięził ich z pomocą magii.
Zanim dziewczyna zdołała się
wybudzić z tego transu, Blane klęczał już przy poszkodowanej dziewczynce.
Zachował zimną krew tak jak wtedy, gdy dosłownie padła omdlała w jego ramiona.
Przez jakiś czas niedoszły lekarz
badał ze zmarszczonym czołem zakrwawiony nos, nawet go nie dotykając, aż w
końcu wyjął z podręcznej torby, którą zawiesił na ramieniu, chusteczkę. Podał
ją małemu aniołkowi o błękitnych oczach zapełnionych łzami. Dziewczynka na
chwilę wyciszyła swój płacz i podniosła wzrok na obcego pana.
– Nic ci nie będzie. – Blane bez
uprzedzenia dotknął jej nosa. – Nie jest złamany. To tylko trochę krwi. –
Dziewczynka pociągnęła nosem i zamrugała wielkimi oczami, jakby oczekiwała
innych słów wsparcia. Chłopak westchnął ciężko, umęczony tą sytuacją. – Wyobraź
sobie, że to pomidorowy sok. Nie lubisz go, prawda? Żadne dziecko go nie lubi.
Blondyneczka kiwnęła powoli
głową.
– Wystarczy, że wytrzesz nos i
zniknie – mruknął, podnosząc się z chodnika. Podał małej dziewczynce rękę.
Chwyciła za nią bez zastanowienia i podniosła się z ziemi, pociągając potężnie
nosem. Dopiero po chwili Aurora zobaczyła, że przekazała mu w podzięce swoją
świeżą krew. Na ten widok przeszyły ją dreszcze. Nie była przyzwyczajona do
widywania czerwonych krwinek innych ludzi w nadmiarze. Blane się jednak nie
przejął.
– Dziękuję! – zapiszczała z
uśmiechem dziewczynka. Jej czerwona twarz i zęby wyglądały przerażająco,
zupełnie jakby ktoś skrzyżował anioła z diabłem, na szczęście Aurora nie
musiała długo na to patrzeć. Mała istotka pobiegła do swoich znajomych, którzy
od razu zaczęli ją wypytywać, co to był za pan, który jej pomógł. Aurora
usłyszała tylko niezgrabnie skrywane: „To mój przyszły mąż!”. Na dźwięk tych
słów wybuchła śmiechem.
– Przestań się głupio chichrać –
syknął Blane, wymijając dziewczynę.
– Przyznaj się, ile razy
usłyszałeś coś podobnego? – Ze śmiechem w ustach ruszyła za nim. Nie
spodziewała się, że ten nagle zatrzyma się gwałtownie w miejscu i spojrzy w
tył, mierząc ją groźnym wzrokiem.
– Wystarczająco dużo razy.
Przyznaję, że małolaty na mnie lecą. – Blane spojrzał z góry wprost na Aurorę,
posyłając jej znaczące spojrzenie. To sprawiło, że dziewczyna stanęła w miejscu
speszona i potarła zarumieniony policzek. Tego się nie spodziewała. – Całe
szczęście, potrafię je spławić. – Znowu włożył ręce do kieszeni i ruszył przed
siebie.
– A może… może powinieneś dać
choć jednej z nich szansę? – usłyszał za plecami. Zdziwiony słowami swojej
świątecznej towarzyszki, stanął w miejscu jak wryty i wyprostował plecy, które
zwyczajowo było lekko pochylone do przodu. Nie spojrzał w tył.
– Wystarczy, że z jedną z małolat
spędzam święta, których nienawidzę – odpowiedział z westchnięciem.
– Ale ta małolata nie chce, żebyś
został jej mężem i nie ma aż takich wymagań. No i nie kręcą ją przystojni
faceci, w końcu jest kujonką. – Blane zerknął w tył i uśmiechnął się rozbawiony
na widok niewinnej miny Aurory.
– Okropna z ciebie małolata. –
Potrząsnął głową z niedowierzaniem. Blady uśmiech wciąż nie znikał z jego
twarzy, a to było już wielkim osiągnięciem. Czy właśnie tak nie okazywał
przypadkiem tego, że kogoś akceptuje, a może nawet lubi?
Rozweselona nastolatka już
otwierała usta, aby odparować radosnym tekstem, kiedy usłyszała za plecami
dobrze znane jej nawoływanie.
– Aura! – Ktoś, kto uporczywie ją
nawoływał, chwycił za jej ramię. Spanikowana obróciła się w tył, wydała z
siebie głośny okrzyk przerażenia i spanikowana zaczęła machać rękami, jakby
chciała trafić upartą osę, która właśnie ją użądliła. Zaskoczony jej
zachowaniem Blane chwycił ją za łokieć i odciągnął w tył. Podejrzliwym wzrokiem
zmierzył równie zdziwionego chłopaka, który stał z wyciągniętymi przed siebie
dłońmi, jakby chciał się obronić przed zabójczymi ciosami.
– Kim ty jesteś? – spytał głupio
nieznajomy, marszcząc czoło. – To moja siostra. Uciekła kilka dni temu z domu,
więc lepiej ją puść, gnoju. Szukałem jej, są cholerne święta i zamierzam ją
zabrać z powrotem – dodał walecznie, zaciskając pięść. Przybliżył się do
Blane’a, jakby chciał go uderzyć. Był od niego niższy o jakieś piętnaście
centymetrów. Wyglądał jak typowy, popularny licealista, któremu nie brakuje
koleżków i wzdychających do niego dziewcząt.
– Widzę, że wolisz rozwiązania
siłowe niż zwyczajną rozmowę – mruknął były student medycyny. Machające
walecznie pięści nastolatka nie robiły na nim wrażenia. Podszedł do tej sytuacji
z tak samo zimną krwią jak zawsze, przynajmniej do czasu, kiedy Aurora nie
przylgnęła do jego boku i ukryła głowę w rękawie jego kurtki jak małe dziecko,
które szuka schronienia. Ten widok nim wstrząsnął.
Niewiele wiedział o jej życiu,
ale zdołał już wywnioskować, że uciekła z powodu rodziny. Ten chłopak
najprawdopodobniej nie był jej biologicznym bratem. Aurora wspominała mu, że
jest jedynaczką.
– Oddawaj ją, bo zadzwonię na
policję – syknął chłopak.
– A może to ja powinienem
zadzwonić na policję? – Blane uniósł znacząco brew. Na dźwięk jego słów zarówno
nieznajomy, jak i Aurora wyprostowali się w pełnym napięcia oczekiwaniu. Nie
był głupi, nie bez powodu zadał to pytanie. Potrafił wysuwać wnioski.
– Powiedziała ci? – syknął przez
zęby nastolatek, zaciskając pięści.
– Nic mu nie mówiłam! – pisnęła
spanikowana dziewczyna.
– Nie musiała, jestem domyślny –
powiedział z krzywym uśmiechem Blane. Oderwał rękę nastolatki od swojego
rękawa, pchnął ją delikatnie do tyłu i zbliżył się do nieznanego licealisty. Był
wyższy, silniejszy i pewniejszy. Nigdy nie miał problemów z odwagą, chyba że
chodziło o studia, przed którymi z wiadomych powodów tchórzył.
Nieznajomy spojrzał na niego
spode łba jak skarcone i niepewne dziecko. Wciąż miał zaciśnięte pięści, ale
nie śmiał ich unieść w górę, a tym bardziej zadać cios swojemu przeciwnikowi.
Najwyraźniej nie chciał dawać mu jeszcze więcej powodów do powiadomienia
policji, co uczynił, czy może starał się uczynić swojej niedoszłej siostrze.
– Ta mała dziwka dała ci to,
czego chciałeś? – prychnął młodzieniec sypiący iskrami z błękitnych oczu. –
Mnie się nie udało, tobie najwyraźniej tak, skoro do ciebie uciekła. W zamian
za schron dała ci dupy, co? – prychnął.
Aurora wstrzymała dech.
– Pomyśleć, że znam ją krócej niż
ty, a o wiele więcej o niej wiem – mruknął zniecierpliwiony Blane. Jego czoło
zmarszczyło się pod wpływem irytacji.
Jeżeli miałby sporządzić listę
rzeczy i osób, które go denerwują, najpewniej znaleźliby się tam młodzi
cwaniacy ze szkoły średniej, którzy myślą, że ładna buźka wystarczy, aby być
pupilkiem świata.
Chłopak wyglądał na
zdezorientowanego. Nie wiedział na czym miała polegać znajomość Aurory. Jego
ograniczyła się do codzienności. Wiedział tyle, ile musiał. Chodziła z nim do
szkoły, była ładna, miała niezły tyłek, była trochę dzika jak sarna, która
wszystkiego się boi, ciągle siedziała nad książkami i rzadko opuszczała swój
pokój. Wcale nie potrzebował więcej informacji. Co takiego wiedział o niej
Blane, czego on jeszcze nie zgłębił?
– A więc jednak – powiedział
odkrywczo nastolatek, wzruszając ramionami. Jego twarz ozdobił wredny
uśmieszek. W tym momencie spojrzał na przerażoną Aurę. – Wiedziałem, że tylko
udajesz niewinną – zaśmiał się. – Może następnym razem jednak przyjdziesz do
mojego pokoju? – Jego głos był przepełniony zjadliwym sarkazmem. Brzmiał jak
zazdrosny o zabawkę kolegi knypek.
Blane przymknął powieki i wziął
cichy wdech. Próbował się uspokoić.
– Przestań, Matt – usłyszał
drżący głos dziewczyny za swoimi plecami.
– Przestanę, jak dasz mi tego,
czego chcę. – Chłopak wybuchnął śmiechem, został on jednak przerwany przez jęk
bólu, który wywołał dotyk Blane’a. Nie spodziewał się, że ktoś załatwi go
zwykłym ściskiem ramienia, ograniczającym się do użycia dwóch palców. Jak to do
cholery mogło boleć?! Co on mu zrobił?
Chłopak zwany Mattem odskoczył w
tył i złapał się gwałtownie za ramię. Ludzie przechodzący obok nich zatrzymali
się, aby ocenić sytuację podejrzliwym okiem. W końcu jednak uznali, że nic
ciekawego się tu nie dzieje – kontynuowali swoją podróż donikąd.
– Co ty…
– Nie zbliżaj się do niej –
syknął Blane, chwilę potem obracając się na pięcie i podchodząc do pobladłej
Aurory. Jego spojrzenie sypało ostrymi odłamkami lodu. Dzięki niemu dziewczyna
zrozumiała, że wcale nie potrzebuje tej zimy śniegu. Właśnie poczuła go na własnej
skórze.
– Poryło cię, gościu?! – wrzasnął
Matt. – Ja tylko chcę, żeby ona wróciła do domu!
– Wróci za kilka dni – burknął z
niezadowoleniem Blane, nie odwracając się w jego stronę. Chwycił Aurorę za dłoń
i pociągnął ją za sobą. – Przeklętych świąt, dupku.
– Ty…
Dwójka świątecznych kompanów
zniknęła w szarym tłumie. Przepychali się pomiędzy ludźmi, nasłuchując ich
narzekań, głośnych przekleństw i wyzwisk, które kierowali w ich stronę – w
końcu nikt nie lubił być rozpychany na boki łokciami, kiedy spokojnie podążał w
obranym przez siebie kierunku. Blane oczywiście się tym nie przejmował. Miał
już dosyć oglądania kogokolwiek na mieście. Miał już dosyć bezcelowego
podróżowania po rynku. Żadne z wcześniej przytoczonych wyobrażeń Aurory nie
oddawało rzeczywistości. Dlatego zawsze uważał, że lepiej twardo stąpać po
ziemi, niż fruwać z głową w chmurach – przynajmniej trudniej wtedy zawieść
samego siebie.
– Stój – usłyszał cichy głos za
plecami. Kiedy na niego nie zareagował, został pociągnięty w dół – tym razem
był zmuszony się zatrzymać. Stanął na środku miasta i spojrzał gniewnie w tył,
szykując się do ataku słownego. Zanim jednak cokolwiek powiedział, spojrzał w
górę, gdzie patrzyła również jego świąteczna towarzyszka. Teraz w niebo
patrzyli nie tylko oni, ale również zaskoczeni przechodnie. Można powiedzieć,
że zdarzył się w ich mieście mały, świąteczny cud.
– Śnieg w Hamilton – powiedziała
niedowierzająco dziewczyna. – I to w taki dzień. – Jej uśmiech stopniowo zaczął
rozszerzać się na całą rumianą twarz. Już wystawiała ręce w górę, aby dotknąć
drobnego, śnieżnego puchu.
Blane schował zmrożone ręce do kieszeni
lichej kurtki. Nie lubił śniegu, nie lubił zimy, a już szczególnie nie lubił
świąt, a jednak tę sytuację uznał za dosyć zaskakującą. W ich mieście,
szczególnie grudniową porą, rzadko mogli doświadczyć śnieżnej zawieruchy, a
tymczasem wydawało się, że biały puch miał nie zniknąć przez kilka kolejnych
dni.
Potrząsnął głową z
niedowierzaniem. Nie dość, że śnieg, to jeszcze zachwycona jak dziecko
nastolatka, która zdążyła zapomnieć już o całym zdarzeniu – albo miała
wbudowany w mózg system kasacji nieprzyjemnych zdarzeń i zastępowania ich
innymi, zdecydowanie milszymi, albo się pomylił i zamiast nastolatki miał przed
sobą radujące się wszystkim dziecko, które szybko zapominało o złych
zdarzeniach. Chyba powoli zaczynał jej zazdrościć.
– Blane! – Rozemocjonowana
dziewczyna złapała obiema dłońmi rękę zdziwionego jej reakcją chłopaka. Kiedy
spojrzał w jej oczy, dostrzegł mieniące się w nich świąteczne lampki. Zapewne
gdyby było mu dane zrobić biopsję jej mózgu, mógłby ujrzeć na żywo mieniące się
kolorami tkanki. – Zdobądźmy choinkę!
– Jak? – zdziwił się chłopak. –
Nie mam przy sobie pieniędzy.
Aurora pochyliła się ku niemu,
zabawnie marszcząc czoło.
– Ukradnijmy ją – szepnęła
konspiracyjnie, jakby bała się, że ktoś ją usłyszy. – Wiesz, tak z czyjegoś
ogródka. Ludzie przecież i tak spędzają teraz czas na świątecznych
przygotowaniach, prawda?
– Dobrze się czujesz? – Uniósł
brew w górę i założył ręce na piersi. Ludzie stracili całkowite zainteresowanie
śniegiem i ruszyli w dalszą podróż ku nieznanemu. – Przed chwilą byłaś
roztrzęsiona, a teraz chcesz ukraść choinkę. To nie świadczy dobrze o twoim
stanie psychicznym.
– Ja… – Zmieszała się i spojrzała
gdzieś w bok. – Po prostu nie chcę myśleć o złych rzeczach. Nie w tym dniu,
Blane. I nie chcę cię obarczać swoimi problemami. – Tym razem spojrzała na
niego z powagą. – Miało być dzisiaj fajnie, prawda? I będzie. Przecież
obiecałam. – W brązowo-zielonych oczach pojawiła się determinacja. – Naprawię
to jeszcze.
– Nie musisz udawać, że jest
idealnie, bo nie jest i nie będzie. O problemach zapomina się tylko na moment.
To jak oszukiwanie samego siebie. – Blane wykrzywił usta w grymasie.
– Dziękuję. – Aurora uniosła
niespodziewanie głowę i spojrzała prosto w oczy swojemu koledze. Stając na
palcach, złożyła na jego policzku delikatny pocałunek. Po tym gwałtownie się od
niego odsunęła i odbiegła kilka kroków w tył, zupełnie jakby zawstydziła się
własnym czynem. Spróbowała się uśmiechnąć i odciągnąć wzrok Blane’a od swoich
zarumienionych policzków.
– A więc lubisz, jak ktoś cię
opieprza. Zapamiętam to – mruknął w odpowiedzi niezrażony czynem dziewczyny. –
Jeśli masz taki fetysz, mogę to robić częściej.
– To było podziękowanie za to, co
do tej pory dla mnie zrobiłeś. – Aurora posłała mu niewinny uśmiech, a potem
obróciła się na pięcie, złożyła ręce na plecach i powolnym krokiem ruszyła
przed siebie. Blane nie miał wyboru, jak za nią podążać.
Najwyraźniej za bardzo wczuł się
w rolę niańki.
***
Nie wierzył w to, co właśnie się
działo.
Ostatni raz skradał się w
krzakach oprószonych śnieżnym puchem, kiedy miał siedem lat. Wtedy przyjechali
do niego kuzyni. Wyciągnęli go na mroźny dwór, odciągając tym samym od książek,
i wymyślili zabawę w „zrób psikusa sąsiadowi”. Cwaniacy doskonale wiedzieli, że
gdy już stąd wyjadą, słuch po nich zaginie, a on będzie musiał znosić mordercze
spojrzenia sąsiadów do usranej śmierci. Pan Harrison do tej pory spoglądał na
niego krzywym okiem. Chyba kąpanie jego licznych kotów w sadzawce niezbyt mu
się wówczas podobało.
Dzisiaj przyszło mu udawać
parszywego złodzieja choinek. Aurora celowo wybrała dom obcych ludzi,
znajdujący się na odludziu. Ponad ośnieżonymi gałęziami świerku mogli dostrzec
krzątającą się rodzinę. Na szczęście okno wychodziło na salon, który był
dzisiaj wyłącznie pokojem przechodnim. Jadalnia znajdowała się prawdopodobnie
po prawej stronie budynku, która była stąd niewidoczna.
Siedzieli tu od jakichś piętnastu
minut. Powoli zaczynał się denerwować. Wiedział, dlaczego dziewczyna wciąż nie
podjęła się misji polegającej na niewinnej kradzieży ośnieżonego świerku. Już
dawno miała go upatrzonego, po prostu bała się dopuścić tego czynu w obawie, że
zostanie przyłapana. Czy ona nigdy nie zrobiła w swoim życiu niczego złego?
– Będziemy tu tak siedzieć, czy
wreszcie się ruszymy? – spytał zniecierpliwiony Blane, po raz kolejny chuchając
w dłonie, aby choć trochę je ogrzać.
– Chcesz moje rękawiczki? –
spytała niewinnie Aurora, najwyraźniej starając się uciec od tematu głównego.
– Te różowe z obrzydliwymi,
satynowymi wstążkami? – Chłopak wyraźnie się skrzywił. – Nie, dziękuję, nie
upadłem tak nisko. A teraz rusz w końcu tyłek. Od dłuższego czasu siedzą w
kuchni.
– Skąd wiesz, że właśnie w niej?
– zdziwiła się dziewczyna.
– Jestem całkiem dobrym
obserwatorem i potrafię wysuwać wnioski. Talerze wynosili z prawej strony,
podążali w stronę lewej. Nie sądzisz, że to całkiem logiczne? – Jego
towarzyszka zaśmiała się tylko nerwowo. Najwyraźniej ze stresu zatraciła
całkowicie swój instynkt samozachowawczy.
Blane doskonale zdawał sobie
sprawę z tego, że póki nie weźmie sprawy w swoje ręce, nigdy się stąd nie
ruszą, dlatego podniósł się do góry, otrzepał swój płaszcz ze zbędnego śniegu,
wyrwał plecak z rąk dziewczyny i ruszył w stronę małego drzewka. Z odmętów
wielkiej torby wykopał małą, metalową piłę. Ciekawiło go, skąd ją wytrzasnęła.
Może jej babcia miała w piwnicy jakąś salę tortur? Normalne nastolatki nie
nosiły ze sobą ostrych przedmiotów.
Uklęknął przy świerku i nie
przejmując się tym, że był na widoku, począł kroić odnogę ich potencjalnej
choinki. Narobił tym trochę hałasu. Całe szczęście obca rodzina jakieś pięć
minut temu postanowiła wprowadzić się w świąteczny klimat, puszczając głośne
kolędy, do której zawodzili jak zranione zwierzęta. Chyba nie chciałby spędzać
świąt w gronie osób, które nie potrafiły śpiewać. Każdy fałszywy dźwięk raził
jego uszy i sprawiał, że jego usta wykrzywiały się w coraz większym grymasie.
Jeszcze trochę i pod wpływem zimna jego twarz zastygnie w tym wyrazie. W sumie
nie miałby nic przeciwko temu, aby wyglądać tak już zawsze. Przynajmniej nie
musiałby się starać, aby pokazywać światu na każdym kroku, że jest
niezadowolony.
– Jak ci idzie? – spytała szeptem Aurora,
ledwo wychylając swój nos zza większego drzewka.
– Jak wprawionemu złodziejowi –
odmruknął Blane, marszcząc czoło. – Jeszcze trochę i będziesz miała swoją cholerną,
wymarzoną choinkę. Na dodatek nikt nie nazwie cię złodziejką. – Spojrzał
znacząco w tył. Dziewczyna posłała mu niewinny uśmiech. – Całe życie od czarnej
roboty – mruknął już do siebie, potrząsając głową.
Świerk nareszcie padł w śnieg.
Wychodziło na to, że misja została wykonana bezproblemowo.
Blane uniósł drzewko w górę,
schował piłę do torby i zwrócił się ku swojej towarzyszce. Jak wielkie było
jego zdziwienie, kiedy u jego stóp stanął mały chłopiec z wyciągniętą przed
siebie zabawką. Zdawało się, że miał groźną minę.
– Oddawaj dsewko! – zapiszczał
malec, bez uprzedzenia rzucając misiem prosto w czoło chłopaka. Ten zaskoczony
zachwiał się i wpadł w zaspę śnieżną razem z choinką. Mały dzieciak zaczął
ciągnąć za świerk, próbując mu ją wyrwać z rąk. Blane się nie poddawał. Nie
zamierzał biegać po kolejne choinki.
– Puszczaj to, gówniarzu! –
warknął w stronę chłopca.
– Nie! – wrzasnął dzieciak.
Aurora podbiegła do dwójki
wykłócających się o drzewko chłopców. Stanęła przed nimi i wystawiła przed
siebie ręce, nie wiedząc, za kogo wziąć się najpierw. Zaczynała powoli
panikować. Przecież lada moment mógł się tutaj zjawić ktoś dorosły! I co wtedy
im powiedzą?!
– P-przestańcie! – pisnęła
zająkana. – To tylko drzewko, Blane! Nie kłóć się o nie z dzieckiem!
– Mam się nie kłócić? – Chłopak
udał zdziwienie tylko po to, aby po chwili puścić niedoszłą choinkę, której
igły rozsypały się po śniegu. Świerk wylądował wraz z dzieckiem w zaspie, co
wywołało u niego potężny wybuch gniewu. Już po chwili z wielkimi łzami w
oczach, zaczął nawoływać swoich rodziców.
Aurora przyłożyła dłonie do
policzków i wydała z siebie pisk przerażenia. W tym czasie Blane zdołał się
podnieść, otrzepać kurtkę i chwycić za drzewko. Wyglądał, jakby w ogóle nie
przejął się tą sytuacją. A przecież lada moment mogli tu przybiec…
– Henry! Przynieś strzelbę! –
Matka małego chłopca stanęła w drzwiach, przybierając przerażoną minę. W dłoni
trzymała telefon, na którym wykręcała już numer policji. – Halo? Dwójka
nastolatków włamała nam się na posesję i zrobiła krzywdę naszemu synkowi –
mówiła drżącym głosem. – Chyba są niebezpieczni.
Blane prychnął donośnie, okazując
swoje niezadowolenie.
– Nie jestem już nastolatkiem –
mruknął do siebie, po czym chwycił za dłoń Aurory i pociągnął ją w przeciwną
stronę. W tym czasie ciężkie kroki oznaczyły swój dźwięk na panelach.
Najwyraźniej ojciec przybył z bronią. Blane oglądnął się przez ramię. Jego
młodsza przyjaciółka była blada i przerażona. Po raz kolejny tylko on zachował
zimną krew.
– Myślisz, że by do nas strzelił?
– spytał z prychnięciem niedoszły student.
Mały pocisk wylądował w śniegu
tuż obok ich nóg.
– Dobrze, może po prostu się
pospieszmy – rzucił Blane, gwałtownie skręcając w cisną uliczkę. Całe
szczęście, nie zapomniał wziąć ze sobą choinki, co oszczędziło im dodatkowego
trudu. Z drugiej strony wątpił w to, aby Aurora po takiej przygodzie chciała
wrócić się po kolejne drzewko. Miała minę, jakby zobaczyła ducha. Liczył na to,
że nie zemdleje w biegu. To byłoby dosyć niefortunne.
Całe szczęście podróż obyła się
bez niespodzianek. Przestali tak naprawdę pędzić dopiero wtedy, kiedy znaleźli
się na korytarzu dwupiętrowca, którego aktualnie zamieszkiwali. Blane pochylił
głowę do przodu i oparł dłonie na kolanach, próbując złapać powietrze, Aurora
trzymała się za żebra i dyszała ze skrzywioną miną. Dopiero po kilku głębszych
oddechach spojrzeli po sobie.
– Słaba forma, co? – spytał z
wrednym uśmieszkiem Blane. Po tych słowach wybuchli zgodnym śmiechem. – Ja
pieprzę, nie wiem, dlaczego w ogóle zgodziłem się ukraść choinkę, prawie
wpędziłaś mnie do grobu!
– Byłeś dzielny! – zaśmiała się
Aura. Ich głośne chichoty rozniosły się po całym korytarzu. Całe szczęście,
jedynymi osobami, które tu przebywały, byli oni. Nie musieli się martwić, że
zakłócą komuś wieczorną kolację. Ich radość skończyła się w momencie, kiedy
Aurora zacisnęła dłoń na żebrze i jęknęła boleśnie. Mimo tego, wciąż starała
się śmiać, Blane zaś całkowicie umilkł.
– Nie powinniśmy biec – mruknął,
wkładając ręce do kieszeni. Cała jego radosna postawa momentalnie zmieniła się w
tę poważną, zwyczajową. Aurora poczuła się z tym źle. Nie chciała popsuć tej
wesołej atmosfery. Przecież… mimo wszystko naprawdę dobrze się bawili. Gdyby
nie Blane, nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że chce mieć w domu kradzioną z
czyjegoś ogródka choinkę. Nawet scena, kiedy chłopak szarpał się z dzieckiem
był całkiem zabawny! Co prawda sama ucieczka i strzelający do nich ojciec to
już nie była dobra rozrywka, ale ogół przemawia za tym, że świetne się bawili!
– Było fajnie – wyrzuciła z
siebie Aura, próbując się uśmiechnąć, co wyszło jej całkiem naturalnie. Choć na
chwilę jej mina była pozbawiona bólu.
Blane stał w tym samym miejscu,
wgapiając się w jej twarz. Dziewczyna nie mogła rozszyfrować czy jest teraz
szczęśliwy, zły, czy może smutny. Czasami naprawdę trudno było go rozszyfrować.
Jedyną oznaką emocji na jego twarzy były unoszące się w górę lub ściągnięte
brwi. Teraz jednak nawet to jej nie pomagało.
Uśmiech Aurory stopniowo zaczął
niknąć. Nie miała szczękościsku, nie potrafiła utrzymywać sztucznej radości
dłużej, niż było to wskazane. Chciała się wreszcie dowiedzieć, dlaczego Blane
tak się w nią wgapiał. Sądząc po tym, że ruszył w jej stronę, zapewne niedługo
miała się tego dowiedzieć.
Chłopak zatrzymał się tuż przed
nią. Spojrzała mu niepewnie w oczy. Co takiego planował? Teraz wyglądał na
dziwnie rozdartego, zupełnie jakby nie wiedział, czy może zrobić to, co miał
zamiar zrobić.
Nim Aurora się obejrzała, wisiała
w górze, znajdując się w jego ramionach. Pisnęła z przerażenia i instynktownie
wczepiła się w ramiona chłopaka, aby przypadkiem nie upaść.
Spojrzała w chłodne, błyszczące
nieznanym blaskiem ciemne oczy, których barwa wtapiała się powoli w czerń. Po
raz pierwszy była tak blisko twarzy Blane’a. Ze zdziwieniem dostrzegła, że z
bliska wygląda zupełnie inaczej. Wcześniej nie zauważyła, że jego nos usiany
jest ledwo widzialnymi piegami, a prawy policzek pod okiem zdobiony jest
blizną. Na dodatek miał długie, niemalże dziewczęce rzęsy. W tym szoku tak się
na niego zapatrzyła, że dopiero po chwili zorientowała się, iż są w połowie
drogi do jego mieszkania.
Zaraz, czy Blane się nie
uśmiechał? Ten leciutko uniesiony do góry prawy kącik ust spowodował, że w jego
policzku pojawił się dołeczek. Do tej pory z wyglądu kojarzył jej się raczej ze
zgorzkniałym studentem, który jest zdecydowanie starszy od niej, z bliska jego
twarz nabrała dziwnego, dziecięcego wyrazu. Przez chwilę była w świecie, w
którym Blane był jej równolatkiem. Dopiero dźwięk jego głosu wybudził ją z tego
nierealnego snu.
– Musimy naszprycować cię kolejną
porcją leków przeciwbólowych.
Aurora napięła mięśnie i zabrała
gwałtownie dłonie z ramion chłopaka. Ten spojrzał na nią z uniesioną brwią –
jej reakcja co najmniej go zdziwiła. Przed chwilą wgapiała się w niego, jak w
obrazek.
– Co jest? – spytał.
– N-nic. – Aura uciekła wzrokiem.
– Rumienisz się. – Blane zacisnął
usta, zupełnie jakby chciał lada moment wybuchnąć śmiechem. To sprawiło, że
dziewczyna zmarszczyła czoło i założyła ręce na piersi, to jednak nie sprawiło,
że stała się odrobinę mniej czerwona.
– Tak cię to bawi? – spytała.
– Skąd. – Nagle spoważniał.
Aurora ze zdziwieniem spostrzegła, że w jego oczach pojawiła się dobrze jej
znana pustka. Nie chciała jej więcej oglądać. Może tęczówki Blane’a
przypominały swoją barwą nieskończony ocean pełen mroku, ale zdążyła już
zauważyć, że czasem odrobina wesołości zapalała w nich świetlistą latarnię,
rozświetlającą blaskiem wszystkie mroki jego duszy. W desperackiej chęci
odzyskania mniej zgorzkniałego Blane’a, chwyciła go za policzki i zaczęła je
rozciągać.
– Uśmiechnij się do mnie, są święta!
– zawołała przesadnie wesołym głosem.
– Pwszestań, bo cięw ugrywzę –
burknął niezadowolony chłopak, marszcząc z niezadowoleniem czoło. Aurora
zachichotała się na dźwięk jego głosu. – Nie żawtuję. – Zmrużył groźnie oczy.
– Ale jesteś taki uroczy! –
zapiszczała dziewczyna, zanosząc się głośnym śmiechem. Już po chwili jej usta
wykrzywiły się w grymasie i była zmuszona chwycić się za żebra.
– Właśnie tak się kończą zabawy
małych dzieci – zironizował Blane.
Dziewczyna posłała mu niewinny
uśmiech, który o dziwo odwzajemnił na swój własny, ledwo widzialny sposób.
Odpowiedź znów ukazała się w jego bladym dołeczku na poliku. Uznała go za swoje
własne zwycięstwo.
Gdy byli już u szczytu schodów,
Blane opuścił ją w dół. Z kieszeni wyjął klucz i otworzył nim drzwi. Kiedy je
pchnął, zaskrzypiały głośno, jakby próbowały ostrzec nieproszonych domowników przed
powrotem właścicieli. Aurora widząc niknącego w ciemnościach karalucha, który
pobiegł w kierunku łazienki, przełknęła głośno ślinę. Zanim jej kolega przekroczył
domowy próg, chwyciła go za ramię.
– Może jednak pójdziemy do mnie?
– spytała i zaśmiała się nerwowo.
– Proponujesz mi to już po dwóch
dniach znajomości? – Blane udał zdziwienie. W jego oczach mignęły łobuzerskie
ogniki. – Chyba nie mam wyboru, jak się zgodzić.
***
Strojenie, gotowanie i śpiewanie
należały do czynności, które Aurora lubiła robić najbardziej na świecie. To
dlatego tak kochała święta. Były radosne, pracowite i pełne tego, czego nie
można było uświadczyć przez cały rok. Miały swój własny, niepowtarzalny klimat
i nawet to, że w tym roku nie mogła ich spędzić w gronie najbliższych, nie
przeszkodziło jej w radowaniu się swoją ulubioną porą. Blane może nie był
najlepszym kandydatem na świątecznego towarzysza, ponieważ dużo narzekał i
starał się przykryć adekwatny do tego specjalnego dnia klimat, ale nie sądziła,
że z kimś innym spędziłaby ten czas lepiej. Przynajmniej niczego od niej nie
oczekiwał i niczego nie wymagał. Był jak przyjaciel, który całe życie skrywał
się w szarych kątach tego świata, aż w końcu wyłonił się w chwili, w której
najbardziej go potrzebowała. Aurora nigdy nie miała przyjaciela i sądziła, że
to głupie, aby kogoś nim uczynić po dwóch dniach znajomości, równocześnie nie
mogła uwierzyć w to, że poznawanie Blane’a przyszło jej z taką łatwością.
Zupełnie jakby znała go od lat. Może to za sprawą jego szczerości? Kiedy miał
coś do powiedzenia, po prostu to wyrażał, reszty mogła domyślić się sama, w
końcu nie była taka głupia.
Drzwi wejściowe zaskrzypiały
głośno, kiedy do środka wtoczył się ośnieżony przybysz. Z salonu dochodziła
głośna świąteczna piosenka, splatająca się z cieniutkim, dziewczęcym głosem.
Radość parowała z każdego kąta tego mieszkania – poczynając od świątecznych
lampek, które w potężnych ilościach były w stanie zastąpić swoim światłem
dzienne oświetlenie, wyprasowanego, koronkowego obrusu zdobiącego niski stolik,
na którym spoczywały skromne, prowizoryczne, świąteczne potrawy, choinki
chyboczącej się przy każdym stąpnięciu na deski podłogowe; i nie kończąc na
dziewczynie, która ubrana w swój biały, zdobiony piernikowymi, uśmiechniętymi
ciastkami i czerwonymi kokardkami fartuch, biegała z jednego punktu do
drugiego, podśpiewując wesoło piosenkę. Kiedy dostrzegła pochmurnego gościa,
który swym mrokiem i niezadowoleniem nijak wpasowywał się w ten obraz, nawet
się nie skrzywiła. Z szerokim uśmiechem podeszła do niego, chwyciła za jego
szalik i odwiązała jego szyję, skacząc wkoło niego w rytm piosenki.
Chłopak spojrzał na nią z
uniesionymi brwiami. Jej blask był tak oślepiający, że wciąż się dziwił, iż nie
utracił wzroku. Musiał przyznać, że nigdy w życiu nie spotkał bardziej
zafiksowanej na punkcie świąt osoby, której optymizm wręcz zalewał podłogi.
Jeszcze trochę i się w nim utopi.
– Wiesz, sam potrafię się
rozebrać – przyuważył z pochmurną miną.
– Chciałam być miła. – Aurora
uśmiechnęła się promiennie do swojego kolegi i odłożyła jego szalik na wieszak.
Po tej czynności chwyciła za siatki z zakupami, które chłopak przytargał ze
sobą z ostatniego sklepu, jaki był dziś otwarty. Zdziwiła się, kiedy jego ręce
nawet nie drgnęły. Spojrzała mu pytająco w oczy.
– Zdążyłaś już zapomnieć, że
chwilę temu kuliłaś się na podłodze z bólu? Zastrzyki tylko kamuflują twój ból,
dlatego powinnaś na siebie uważać i się nie nadwyrężać – powiedział.
– Dziękuję za twoją troskę,
Blane. – Aurora już wyciągała przed siebie radośnie ręce, kiedy chłopak
odskoczył w bok, koniecznie chcąc uniknąć radosnego aktu tulenia. Dziewczyna
wylądowała na drzwiach, uderzając w nie czołem.
– Brałaś coś? – spytał ze
skrzywioną miną. – Nie potrzebuję słodkich przytulasków. – Prychnął głośno i
ruszył w stronę kuchni, zostawiając obolałą towarzyszkę, która zaczęła masować
stłuczone czoło.
– Chciałam ci podziękować! –
oburzyła się, ruszając za nim.
Blane zaczął wypakowywać
wszystkie zakupy na blat. W jego reklamówce znalazły się chipsy, orzeszki inne
niezdrowe przysmaki, na których widok Aurora zmarszczyła czoło. Kwintesencja
jej zdziwienia nastąpiła, kiedy z samego spodu torby wynurzyła się czarna,
dwulitrowa butelka. Zaraz gdy znalazła się na blacie, obróciła etykietkę w
swoją stronę.
– Wino? – spytała niepewnie.
– Pierwszy raz widzisz na oczy
wino?
– Nie, ale… chcesz mnie spić? –
Spojrzała na niego podejrzliwie.
Blane przewrócił oczami. Nawet
nie uraczył spojrzeniem swojej koleżanki, zamiast tego zaczął grzebać po
szafkach w poszukiwaniu jakiejś miski. Irytowało go to, że spędzał ten dzień w
obcym domu, bo ktoś zobaczył karalucha i spanikował. Szedł o zakład, że to przeklęte
robactwo znajdowało się również tutaj. Karaluchy atakowały całe domy, nie tylko
poszczególne mieszkania.
– Oczywiście. To mój niecny plan,
rozszyfrowałaś go – mruknął pod nosem, nie przejmując się zbytnio zastosowaniem ironii czy innych nacechowanych
emocjonalnie chwytów, które ubarwiłyby jego głos. – Zamierzam cię upić, a potem
powiesić na choince jako ozdobę.
Aurora zaśmiała się głośno, a
potem sięgnęła do jednej z szafek i wręczyła chłopakowi miskę. Oboje spojrzeli
sobie w oczy – ona uradowana i zarazem rozbawiona, on lekko zirytowany. Od razu
wyrwał jej z rąk szklane naczynie, a potem nasypał do niej chipsy.
– Właśnie tak lubię spędzać
święta – burknął jakby do siebie.
– A wiesz jak ja je lubię
spędzać? – zaszczebiotała Aurora, wycofując się w głąb kuchni.
Blane przyłożył palec do ust i
udał, że się zastanawia.
– Śpiewając durne, świąteczne
piosenki, skacząc po kuchni jak dziecko z adhd i piekąc spalone pierniczki? –
zironizował.
– Hej, wcale nie są spalone! –
oburzyła się Aurora, przynosząc blachę i kładąc ją na blacie. Zaczęła
przekładać swoje małe wypieki na stolnicę, gdzie przygotowała już wszystkie
narzędzia do ich strojenia. – Są ładnie przyrumienione dzięki rozmąconemu
jajku!
– Znawczyni kuchni, jak widzę.
– Odezwał się ten, co potrafi
zalać makaron gorącą wodą.
– To sztuka wymagająca
umiejętności idealnego odmierzania czasu. – Spojrzał na nią znacząco, a jego
twarz rozświetliła się delikatnym uśmiechem, który nie umknął uwadze Aurory.
Zauważyła, że kiedy Blane się uśmiechał, ona robiła to jeszcze szerzej,
zupełnie jakby sam wyraz radości na jego twarzy sprawiał, że czuje się
szczęśliwa.
– Masz racje, to wielki talent –
roześmiała się.
– Widzisz? Nawet ty go doceniasz.
Znów wymienili znaczące
spojrzenia. Już po chwili śmiali się w najlepsze.
Blane miał wrażenie, że ten
optymizm zalewał już połowę mieszkania i powoli wdzierał się przez jego usta,
nos i uszy do wnętrza organizmu, rozpływając się po nim niczym ciepła kawa. To
było jak choroba. Powinien to nazwać i napisać o tym pracę naukową. Zatytułowałby
ją: „Analiza nastoletnich hormonów szczęścia, wywołujących endorfinowego wirusa
w niedoszłych studentach medycyny”. Zdobyłby za nią nobla i bez problemu zdałby
studia.
Na samą myśl o swoim nieudanej
próbie poczuł się gorzej. Uśmiech zniknął z jego twarzy, ustępując miejsca
pochmurnej zadumie. To również nie umknęło uwadze Aurory, która starała się
obserwować swojego towarzysza.
– Blane – zagadnęła z uśmiechem,
unosząc do góry piernikowego ludzika. – Pomożesz mi je stroić?
Zadziałało. Chłopak momentalnie
zapomniał o swoich studiach, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, jak łatwo
poszło ze zmianą jego pochmurnego nastroju. Prośba o lukrowanie pierników
sprawiła, że wydał z siebie głośne prychnięcie. Nie był dobry w takich
rzeczach. Potraktował to jako swoją bezsłowną odpowiedź.
– Chociaż jednego! No, chodź! –
Aurora chwyciła go za rękaw bluzy i przyciągnęła w stronę swojej ciasteczkowej
pracowni. Właśnie zaczęła lukrować maleńkiego bałwana. Blane musiał przyznać,
że całkiem nieźle jej to szło, najwyraźniej miała talent do rzeczy kreatywnych.
On nie był ani trochę kreatywny. Wolał suche, medyczne fakty, rozwiązywanie
logicznych zagadek, rzeczowość. Może między innymi dlatego nienawidził świąt –
ich klimat był zbyt abstrakcyjny, aby mógł go zrozumieć, a jego wyobraźnia była
na tyle ograniczona, że nie tworzyła przed jego oczami kolorowych obrazów
pełnych świątecznych wrażeń.
Nim się obejrzał w prawej ręce
trzymał szprycę z białym lukrem, a w drugiej dużego ludzika pachnącego
przyprawą do piernika. Westchnął z rezygnacją i nakreślił na nim pionową
kreskę. Zawiesił na niej wzrok. Czyżby jego wyobraźnia choć na chwilę doszła do
głosu? W tym zaczątku lichej kreatywności dostrzegł linię, która skojarzyła mu
się z kitlem. W tym momencie praca pochłonęła go bez końca. Aurora stała zaś z
boku i starała się nie wybuchnąć śmiechem, kiedy spoglądała w jego twarz
pogrążoną w skupieniu.
Gdy dzieło było już gotowe,
podeszła do niego i spytała:
– Co to?
Blane spojrzał na nią z krzywym
uśmiechem.
– Żartujesz.
Zdezorientowana Aurora
potrząsnęła niepewnie głową. Zdziwiła się, kiedy chłopak podsunął jej
gwałtownie ludzika przed twarz. Wskazał na niego palcem z dobrze jej znanym
oburzeniem.
– To jest lekarz. Trzyma w ręku
strzykawkę. Tu ma oczy, widzisz? – spytał i wskazał palcem na jego głowę.
Dziewczyna wyglądała na odrobinę zdezorientowaną. Lukrowane plamy tak się ze
sobą zlewały, że nie dostrzegała tutaj tego, co widział Blane.
Zmarszczyła czoło.
– Myślałam, że to niedźwiedź
polarny, trzymający rybę – szepnęła.
Zirytowany chłopak odłożył
pierniczka na talerz i odszedł od blatu, ruszając szybkim krokiem do salonu.
– H–hej! Nie chciałam cię
obrazić! – krzyknęła za nim.
– Maluj sobie dalej swoje kwiatki
i serduszka – burknął w odpowiedzi chłopak, zakładając ręce na piersi. Aura
widząc jego reakcję, zaczęła się śmiać.
– Jesteś taki uroczy, gdy się
obrażasz!
W odpowiedzi usłyszała głośne
prychnięcie. Na szczęście jej świąteczny towarzysz nie obrażał się zbyt długo.
Gdy ona zajęła się strojeniem pierniczków, on zajął się roznoszeniem
przysmaków. Ich praca dzięki temu była sprawniejsza i dlatego już kilkanaście
minut później, mogli zasiąść do swojego prowizorycznego stołu wigilijnego. Mimo
nalegań, Blane nie chciał się dać namówić na dzielenie opłatkiem, dlatego
jedyne, czym się zajęli to spożywanie smakowitości, wsłuchiwanie się w spokojne
kolędy i popijanie strawy alkoholem – Aurora po długich namowach sięgnęła po
kieliszek wypełniony czerwonym płynem. Była lekko przestraszona nowym i
nielegalnym doświadczeniem. W Stanach Zjednoczonych można było legalnie
spożywać alkohol dopiero od dwudziestego pierwszego roku życia, a ona nie
przekroczyła nawet wieku, który poświadczyłby o tym, że jest dorosła. Do
osiemnastki zostały jej dwa lata. Czuła się jak rozchichotane koleżanki w
klasie, które chwaliły się wszem i wobec, że w swoim życiu wypiły już wiele
butelek taniego wina. Aurora robiła to po raz pierwszy i wcale nie była z tego
dumna. Z drugiej strony jakiś cichy głosik mówił jej, że przecież nic złego się
nie stanie, jeżeli spróbuje chociaż kieliszek wypełniony szkarłatnym płynem z
dodatkiem procentów. I rzeczywiście, nie działo się nic strasznego. Wręcz
przeciwnie, w pewnym momencie poczuła, że wszystkie jej troski odpływają w siną
dal.
Przy stole nie rozmawiali zbyt
dużo. Każde z nich myślało zupełnie o czym innym. Tylko raz na jakiś czas
przyglądali się sobie nawzajem, próbując odgadnąć, co zajmuje chaos ich myśli.
Cisza, która między nimi panowała, wydawała się być nadzwyczaj naturalna, nie
wprawiała ich w zawstydzenie. Aurora stwierdziła, że to kolejny odkrywczy powód
na to, aby zostali przyjaciółmi.
Blane zatoczył polny okrąg swoją
szklanką z whisky, wgapiając się w ciemny płyn, który pochłaniał szkło. Może
ten wieczór nie był taki do końca zły?
W momencie, kiedy skierował swój
wzrok na dziewczynę, dostrzegł, że ona też się w niego wpatruje i to dziwnie
maślanym, zamyślanym wzrokiem. Albo zdążył ją upić jednym kieliszkiem wina,
albo była naprawdę głęboko zamyślona. Kiedy chrząknął, Aurora wyprostowała
plecy i spojrzała w bok z zarumienionymi policzkami.
– Przepraszam – szepnęła ledwo
słyszalnie. Blane zbył jej uprzejmości.
– Chcesz zagrać?
Ożywiła się i zainteresowała.
Niewiele trzeba była, aby ją zaciekawić.
– W co takiego? – spytała
ciekawsko, przekręcając głowę w bok. Kieliszek, który trzymała w prawej dłoni
przechylił się niebezpiecznie w lewo, zalewając dywan kroplami wina.
Najwyraźniej Aurora tego nie zauważyła, przykuło to zaś wzrok Blane’a. Zamyślił
się, wgapiając się w dwie czerwone plamki, niknące we włóknach.
– Nie wiem. Nie jestem dobry w
wymyślaniu rozrywek – odpowiedział obojętnie.
– Więc zagrajmy w pytania! –
wykrzyknęła radośnie Aurora, przenosząc się gwałtownie do pionu. Jej
energiczność sprawiła, że mało nie wpadła na stolik, potykając się o poduszkę,
na której siedziała. Nie przejęła się tym, bo dzięki swojemu niedoszłemu
upadkowi wpadła na pomysł. – Poczekaj chwilę – mruknęła i pobiegła do pokoju.
Blane zerknął za nią, chcąc się
upewnić, że nie zrobi sobie po drodze krzywdy. Kieliszek wina zdecydowanie jej
wystarczy. Skoro był to jej pierwszy raz z alkoholem, po większych ilościach
mógł się skończyć dla jej amortyzacji i manualności bardzo źle. Butelkę ukrył
pod stolikiem. Resztę wina ze szkła wypił duszkiem. W końcu co to było dla
wprawionego w boju studenta, którego ostatnim zajęciem było tylko i wyłącznie
oddawanie się w ramiona nałogów?
Aurora wróciła do pokoju ze
stosem poduszek w ramionach. Wszystkie rzuciła pod okno, gdzie wesoło iskrzyła
się choinka. Wszystkich puchatych przyjaciół ułożyła w taki sposób, aby
przypominały legowiska, a potem podbiegła do światła i zgasiła je. W pokoju
zapanował półmrok, rozświetlany świątecznymi lampkami.
– No, chodź! – wykrzyknęła
radośnie nastolatka, ciągnąc swojego zdziwionego towarzysza za rękę. Jeszcze
bardziej zdziwiony był, kiedy siłą został wrzucony w puchatą, poduszkową
fortecę. Szklanka z whisky, którą trzymał w ręku, cudem nie rozlała swoich
brunatnych fal na kolorowym materiale.
Aurora położyła się na swoim
legowisku tuż obok chłopaka, a potem posłała mu uroczy uśmiech.
– Może być? – spytała cicho,
jakby z nabożną czcią.
– Prawie – mruknął chłopak,
sięgając po pilota, którym ściszył muzykę. Swoje przygotowania zwieńczył
porządnym łykiem whisky z coca-colą. – Gotowe.
– Więc… ja zacznę! – rzuciła
rozemocjonowana Aurora. Blane nawet nie zdołał potwierdzić tej decyzji, a już
usłyszał pytanie: – Twoje najszczęśliwsze wspomnienie z dzieciństwa?
Chłopak westchnął ciężko i oparł
głowę na poduszce, wgapiając się w sufit. Wiedział, że tak łatwo nie ucieknie
od tej zabawy.
– Wycieczka do szpitala z matką.
Po raz pierwszy mogłem ujrzeć, jak funkcjonują lekarze – mruknął bez emocji. –
Podobało mi się to.
– Ale co podobało ci się w tym
najbardziej? – Aurora wsparła się na łokciu i przybliżyła z zainteresowaniem do
kolegi.
Blane przewrócił oczami.
– Widok odpadających kończyn i
tryskającej fontanny krwi – powiedział z sarkazmem w głosie. Aura szturchnęła
go pięścią w ramię, dając mu tym samym do zrozumienia, że oczekuje poważnej
odpowiedzi. – Sam nie wiem. Od dziecka otaczała mnie biel. Lubiłem ją. Podobało
mi się to, że wszystko było tu sterylne i czyste, wręcz schematyczne. Nawet
czynności, które wykonywali pracownicy szpitala. To dlatego łatwo się ich
nauczyłem. Idę o zakład, że w wieku pięciu lat potrafiłbym zrobić zastrzyk. –
Spojrzał znacząco na dziewczynę, która się uśmiechnęła. – Satysfakcjonująca
odpowiedź? W takim razie moja kolej. – Odchrząknął teatralnie. – Skoro bywałaś
często u babci, dlaczego nigdy się nie spotkaliśmy?
– Och, chyba znam odpowiedź na to
pytanie. – Tym razem to Aurora spojrzała w sufit, podkładając ręce pod głowę. –
To nie tak, że nigdy się nie spotkaliśmy. Ostatnio zdałam sobie sprawę z tego,
że nieraz mijałam cię na korytarzu. Po prostu zawsze miałeś na głowie kaptur i
słuchawki w uszach. Nie zwracałeś uwagi na otoczenie, a ja nie miałam potrzeby
poznania cię. – Wzruszyła ramionami. – Babcia mi o tobie opowiadała, wiesz? –
Spojrzała na niego ukradkiem. – Powiedziała, że jesteś jak cień i nigdy nie
mówisz jej „dzień dobry”, jakbyś w ogóle jej nie dostrzegał. Chyba miała cię za
niegrzecznego chłopca!
– Racja, nigdy nie byłem
szczególnie kulturalny – burknął. – Nie miał mnie kto tego nauczyć – dodał
ciszej, już do samego siebie.
– Moja kolej. – Aurora zaczęła
machać nogami w górze, jak mała dziewczynka. Jej stopy zdobiły pasiaste
zakolanówki w biało-czerwonym kolorze. Blane’owi kojarzyły się one ze
sztucznymi, lukrowymi rurkami, które rodzice często wieszali na ich przesadnie
idealnej choince stojącej w salonie. Cała Aurora przypominała mu o tej choince
– tamta również była biała, raziła oczy swoim blaskiem i sprawiała, że miało
się dosyć czerwieni na następne pięć lat.
– Naprawdę nie chcesz wrócić na
studia? – spytała ostrożnie.
Blane przymknął powieki. Nie
wzdychał, nie mruczał i nie okazywał niezadowolenia. Był jak zastygła w
bezruchu kłoda, która nagle wtopiła się w otoczenie. Długo nie odpowiadał,
zupełnie jakby sam nie był pewien, co może powiedzieć. W pewnym momencie zatrząsnął
w górze swoją szklanką whisky i zdał sobie z czegoś sprawę.
– Nie chcę – odpowiedział cicho.
– Nie tutaj. Chciałbym wyjechać do innego, większego miasta. Gdzieś, gdzie mnie
nie znają. Spokojnie mógłbym zacząć od trzeciego roku, miałbym tylko dwanaście
miesięcy w plecy, to nie tak dużo.
– Cieszę się, Blane – szepnęła
Aura, patrząc mu prosto w oczy. Odbijało się od nich światło świątecznych
lampek, co uczyniło je szklanymi. – Bałam się, że zmarnujesz swój potencjał i
dalej będziesz topił smutki w alkoholu.
O dziwo chłopak nie prychnął ani
nie zaczął ironizować.
– Potrzebowałem po prostu czasu,
żeby to przemyśleć – odpowiedział. – Nie wierzę, że to mówię – zmarszczył czoło
i spojrzał w zarumienioną twarz dziewczyny – ale chyba mi w tym pomogłaś.
– Naprawdę?
Blane kiwnął głową.
– Bardzo mnie to cieszy. Zawsze
lubiłam pomagać ludziom – odezwała się radosnym głosem. Uklepała swoją czerwoną
spódnicę z wielką kokardą u przodu. Jej głową kiwała się teraz razem z nogami
na prawo i lewo. Jak widać, nie potrzebowała muzyki, żeby czuć rytm świąt.
– Moja kolej – odezwał się
niespodziewanie Blane. Wiedział, że może tym wiele zaryzykować, może nawet
zniszczenie tego całkiem przyjemnego spotkania, ale nie był tchórzem. Lubił
ryzyko. – Opowiedz mi o swojej sytuacji w domu.
Aurora zastygła w bezruchu jak
porażona prądem. Linia jej ust powolnie zbliżyła się ku dołowi, oczy z nagła
straciły cały swój radosny blask. Nawet pomieszczenie pomimo kolorowych lampek
zdawało się pociemnieć. Czyżby ta dziewczyna miała największy wpływ na
atmosferę? Jeżeli tak, powoli zaczynał żałować, że zadał to pytanie.
– Nie musisz odpowiadać – dodał,
gdy milczenie zaczęło się przedłużać. Nie spoglądał w tym czasie w jej twarz.
Zerkał w okno, za którym rozgrywała się istna śnieżyca.
– Chcę – powiedziała szybko
Aurora, zaciskając swoje drobne pięści. – Ty mi opowiedziałeś o swojej
rodzinie, ja chcę ci opowiedzieć o swojej.
– Nie musisz robić tego tylko
dlatego, żeby się odwdzięczyć. Nie umrę z ciekawości, jeżeli odrzucisz moje
pytanie. Mogę je zmienić na inne, mniej prywatne. – Wzruszył ramionami,
wprawiając w ruch poduszkową fortecę.
– Naprawdę chcę ci o tym
opowiedzieć. – Aurora podniosła się i wsparła na łokciach, spoglądając z góry
na Blane’a. Wyraz jej twarzy był zacięty. Taka osoba nie poddawała się na
starcie, naprawdę chciała odpowiedzieć na to pytanie.
Chłopak kiwnął głową i przymknął
powieki, oczekując, aż usłyszy całą historię. Skoro była tego pewna, nie
zamierzał jej zatrzymywać.
Nastolatka wzięła przesadnie
głęboki wdech, jakby właśnie zamierzała zacząć śpiewać sopranową kolędę, na
szczęście zamiast tego pogrążyła się we własnej opowieści.
– Mój tata zmarł trzy lata temu.
Był chory. Dowiedział się, że jest w czwartym stadium raka – opowiedziała,
śmiejąc się niemrawo. – Aż do tej pory byliśmy naprawdę szczęśliwą rodziną,
potem tata zaczął się od nas odsuwać. Był mrukliwy, nieznośny i często kłócił
się z mamą. O tym, że jest śmiertelnie chory i zostało mu tylko kilka miesięcy
życia, dowiedziałam się całkiem przypadkiem, kiedy wróciłam do domu z koleżanką.
Chyba nigdy nie czułam się w swoim życiu tak okropnie. Nie dość, że
wprowadziłam do domu obcą osobę, która usłyszała całą kłótnię, to jeszcze razem
ze mną dowiedziała się o tym, że mój tata za niecałe trzy miesiące umrze. Nie
wiedziałam, co zrobić, dlatego uciekłam z domu. Wróciłam dopiero wieczorem. –
Aurora zasłoniła dłońmi twarz. Jej usta zadrżały. Blane bał się, że lada moment
zapłacze, a on nie potrafił radzić sobie z beczącymi nastolatkami. Nie potrafił
nawet pocieszać ludzi, raczej był przyzwyczajony do ich krytykowania. Na
szczęście dziewczyna zdusiła w sobie tragizm. – Mój ojciec nie doczekał śmierci
zaplanowanej dla niego przez los. Miesiąc przed swoją śmiercią… – Zatrzymała
się, a łzy pociekły po jej policzkach – powiesił się – wyszeptała – a ja to
wszystko widziałam. – Wzięła głęboki wdech, robiąc krótką przerwę. – Zamknął
się w swoim gabinecie, pukałam do niego, ale kazał mi odejść. Wyszłam na dwór,
wdrapałam się na drzewo i spojrzałam do środka pokoju. Zobaczyłam jego ciało
zwisające z sufitu i te… puste oczy.
– Aura – odezwał się poważnym i
zarazem ostrym głosem Blane. Chwycił ją za nadgarstek i ścisnął mocno. –
Naprawdę nie musisz mi o tym mówić.
Dziewczyna spojrzała w te ciemne
oczy, w których skrywały się emocje. Miała wrażenie, że wyraz burzliwości krył
się tam przez cały ten czas, po prostu była zbyt ślepa, żeby to dostrzec.
Posłała mu niewinny uśmiech i otarła łzy z policzków.
– Nigdy nikomu o tym nie
opowiadałam, wiesz? – spytała cieniutkim głosem. – To ciężkie, ale… chyba robi
mi się lepiej.
Wyraz zaciętości w oczach Blane’a
w końcu zniknął, ustępując miejsca łagodnemu chłodowi. Przestał ściskać
nadgarstek dziewczyny z taką siłą. Swoją dłoń przeniósł na jej dłoń i ścisnął
ją delikatnie, jakby chciał jej dodać otuchy. To zaskoczyło Aurorę. Na
szczęście nie sprawiło, że głos uwiązł w jej gardle. Wręcz przeciwnie – poczuła
się lepiej.
Znów spojrzała w sufit, podobnie
jak jej towarzysz. Nie chcieli teraz patrzeć sobie w oczy. Pogrążyli się w
cichym porozumieniu.
– Ciężko przeżyłyśmy to razem z
mamą. Przez jakiś czas nie chodziłam do szkoły i uczęszczałam na terapię, która
bardzo mi pomogła – opowiedziała przyciszonym głosem. – Wróciłam do szkoły już
w liceum, trafiając w całkiem nowe środowisko. Ciężko było mi się z kimkolwiek
zaprzyjaźnić, dlatego pozostawałam na uboczu. Żyłyśmy z mamą same, jakby w
zawieszeniu. Nawet nasze rozmowy były sztywne i wiecznie takie same. Dopiero po
roku coś się zmieniło. Moja mama zaczęła wracać do domu z uśmiechem, więc i ja
się uśmiechałam, niczego nie podejrzewając. Zaledwie kilka miesięcy później
okazało się, że kogoś poznała. Czułam się z tym odrobinę dziwnie, ale
ostatecznie zaakceptowałam fakt, że mama zakochała się w moim psychoterapeucie –
zaśmiała się niemrawo. – Ślub odbył się po niecałym roku ich znajomości, a
potem mój ojczym przeprowadził się do naszego domu z trójką swoich synów.
Cieszyłam się, naprawdę się cieszyłam. Miałam nadzieję, że wszystko się ułoży i
odtąd moja mama będzie już szczęśliwa. Rzeczywiście, była. – Zaśmiała się
niemrawo. – Czego nie mogłam powiedzieć o sobie. Mój ojczym udawał, że mnie nie
zna. Jeden z jego najstarszych synów, Jake, traktował mnie jak zbędny element
tej rodzinnej układanki. W ciągu naszej krótkiej znajomości zamieniłam z nim
zaledwie dwa słowa. Pech chciał, że zamieszkał tuż obok mojego pokoju, gdzie
zabierał swoje… ekhm, koleżanki. Musiałam zainwestować w zatyczki do uszu –
powiedziała, momentalnie płonąc rumieńcem. – Peter, trochę młodszy od Jake’a,
rzadko bywał w domu. Pamiętam go zaledwie z uśmiechu, machnięcia ręką i
ciągłego mówienia „cześć” oraz „do zobaczenia”. Najwięcej styczności miałam z
Mattem, go zdążyłeś już poznać. To chyba pupilek mojego ojczyma. Każdy uważa go
za czarującego, nawet w szkole mają go za idealnego chłopaka. Nie można mu
niczego zarzucić. Nawet ze mną miał początkowo bardzo dobre relacje, a
przynajmniej do czasu, kiedy nie zaczął dawać mi do zrozumienia, że… jest mną
zainteresowany i to nawet bardzo. – Zacisnęła usta. – Powiedziałam mu, żeby
przestał się tak na mnie patrzeć, żeby przestał mnie śledzić, podglądywać,
dotykać w najmniej spodziewanej chwili, ale to nie pomagało. Było coraz gorzej.
Raz nawet włamał się do łazienki, kiedy brałam prysznic. Wtedy uznałam, że… że
nie mogę tego dłużej trzymać w ukryciu. Ojczym zawsze mnie wysłuchiwał, więc
postanowiłam, że do niego pójdę, nie chciał mnie jednak słuchać. Tylko się
śmiał. Zapomniałam, że w tym domu nie był psychiatrą, tylko ojcem swoich
własnych dzieci. Mamy nie chciałam tym zadręczać, bo była ostatnio bardzo
zajęta pracą. Czara przelała się, kiedy przy wspólnym obiedzie Matt dawał mi
niecenzuralne znaki, a moja mama wesoło powiedziała: „Cieszę się, że się
dogadujecie”. Po skończonym posiłku uciekłam do pokoju i… długi czas z niego
nie wychodziłam.
Aurora spojrzała ukradkiem na
swojego towarzysza. Dostrzegła, że Blane marszczy czoło, zupełnie jakby był
wściekły. Zrobiła krótką przerwę, ale już po chwili kontynuowała swoją
historię:
– Matt odwiedził mnie w środku
nocy. Ja… byłam zaskoczona. Próbował mnie… przygwoździć do łóżka i… – Wzięła
głęboki wdech. Poczuła, że Blane ściska ją za dłoń. Zrozumiała, że nie musi
opowiadać o wszystkim, co próbował zrobić. – Kopnęłam go, zanim cokolwiek mi
zrobił, ale to niewiele dało. Szarpnął mną i rzucił o oparcie łóżka, stąd też
moje uszkodzone żebra. Wtedy poczułam, że lada moment przestanę oddychać, moje
płuca na chwilę odmówiły posłuszeństwa. Na dodatek niczego nie widziałam,
zrobiło mi się ciemno przed oczami. Bogu dzięki, że pod ręką miałam lampę,
którą w zamroczeniu chwyciłam i uderzyłam nią prosto w głowę Matta. Pomogło.
Odskoczyłam, uciekłam i ukryłam się w łazience. Przesiedziałam tam trzy
godziny. W końcu zapukała do mnie mama. Wpuściłam ją, opowiedziałam o
wszystkim, a ona oczywiście stwierdziła, że przesadzam i… że od dłuższego czasu
jest ze mną coś nie tak. Chciała mi znaleźć kolejnego psychiatrę. – Zapłakała.
– Moja własna matka mi nie uwierzyła. Dlatego… dlatego wróciłam się do swojego
pokoju, spakowałam wszystkie niezbędne rzeczy i… uciekłam tutaj. – Kiedy jej
historia praktycznie dobiegła końca, nie potrafiła powstrzymać już łez, płakała
bezgłośnie, próbując ukryć twarz w wolnej dłoni. – Tyle że tu nie było już
babci, która zawsze mnie broniła. Zmarła kilka miesięcy wcześniej.
Blane długi czas milczał.
Naprawdę nie radził sobie z płaczącymi dziewczętami. On nigdy nie płakał,
dlatego nie wiedział, co poprawia nastrój zrozpaczonym osobom. Co miał zrobić?
Jak miał na to zareagować? Był cholernie wściekły, że w ogóle kazał jej
opowiedzieć tę historię. Aurora była krucha, młoda i zupełnie sama na tym
świecie. Nie radziła sobie z problemami, na dodatek nikt jej nie wierzył. Kiedy
on będzie mógł wrócić do swojego domu i wciąż udawać, że wszystko jest w
porządku, ona dalej będzie przeżywała w swoim mieszkaniu horror, który może
zakończyć się czymś naprawdę złym. I nawet jej matka nie uwierzy w to, co
będzie próbowała jej powiedzieć. To może doprowadzić do depresji, a w
następstwie do tego samego czynu, którym jej ojciec zakończył swój żywot. Tak
dobra i miła osoba pełna optymizmu biorącego się znikąd, nie mogła skończyć w
taki sposób.
Chłopak wziął cichy wdech.
Przeniósł się do pozycji siedzącej i wystawił w kierunku dziewczyny dłoń.
– Daj mi swój telefon –
powiedział poważnie.
– P-po co? – spytała zapłakana
Aurora, próbując nieudolnie zasłonić się dłonią.
– Daj go, już.
Dziewczyna posłusznie wykonała polecenie.
Jej urywany oddech wyrównał się, choć łzy wciąż ściekały po policzkach
wodospadem. Podejrzliwie spoglądała w skupioną twarz Blane’a, uporczywie
zastanawiając się nad tym, co planował zrobić. Wiedziała tylko tyle, że pisał.
Czy wiadomość, czy coś innego, o tym nie miała pojęcia. Na szczęście już po
chwili odzyskała swój telefon. Musiała go chwycić w górze, ponieważ został do
niej rzucony.
– Jeżeli będziesz potrzebowała
pomocy, dzwoń pod ten numer – mruknął.
Aurora spojrzała na swoje
kontakty i dostrzegła znajome jej już imię i nazwisko: „Blane Harford”. Posłała
mu dziękujące, choć zawstydzone spojrzenie.
– Dziękuję – tylko tyle była w
stanie z siebie wydusić.
Blane podniósł się do góry i
przeciągnął. Wyglądał na lekko podburzonego, ale starał się to skutecznie ukryć
gestami.
– Co ty na to, żebyśmy przeszli
się na dach? – spytał w końcu, spoglądając na nią z góry.
– To chyba dobry pomysł –
przyuważyła Aura, ocierając resztki łez z policzków. – Chciałabym się
przewietrzyć.
Chłopak kiwnął głową i podał dłoń
swojej koleżance. Chwilę później obydwoje stali na środku pokoju, patrząc sobie
prosto w oczy.
– Nic co się wydarzyło, nie jest
twoją winą – powiedział Blane po długiej chwili milczenia, nie puszczając jej
ręki.
– Ja… – Aurora nie skończyła.
Spojrzała gdzieś w bok, udając, że szuka kurtki. W rzeczywistości zostawiła ją
na przedpokoju. Wyrwała dłoń z uścisku i pobiegła w stronę wyjścia. Nachmurzony
Blane podążał za nią.
Chociaż miał rację, nie potrafiła
wyrzucić z głębi swojego ociężałego winami serca myśli, że wszystko co złe wydarzyło
się z jej przyczyny. Przecież mogła częściej wspierać swojego ojca, a nie się
od niego oddalać, może wtedy nie popełniłby samobójstwa, które wprowadziło ją w
ciążącą na jej duszy traumę. Gdyby nie potrzebowała pomocy psychiatry, zapewne
jej matka nie poznałaby również Mike’a. Nigdy by się nie pobrali, nigdy by się
nie spotkali i nigdy nie zamieszkali razem. Może mama byłaby odrobinę
smutniejsza, ale poradziłaby sobie. Zawsze sobie radziła – była silna, nawet
silniejsza niż ona.
Aura założyła na szyję szalik.
Była tak skupiona na tej czynności i zamyślona nad swoimi złymi decyzjami, że
nagłe pstryknięcie w czoło mało nie wytrąciło jej z fizycznej równowagi.
Zaskoczona spojrzała na chłopaka, który stał przed nią ze zmarszczonym czołem.
Miał włożone do kieszeni dłonie. Wyglądał tak samo, jak wtedy, kiedy spotkała
go na schodach. Niepokoił się o nią.
– Wszystko w porządku? – spytał.
– Ja… – Dziewczyna wzięła głęboki
wdech. Zdziwiła się, że kiedy wypuściła z płuc oddech, wypuściła z nich również
zmartwienia. Nie wiedziała czy to kwestia obecności Blane’a, czy może alkoholu,
a może tego, że w końcu opowiedziała komuś o swoich przeżyciach. Nagle cały ból
wyparował w górę, jakby w ogóle go nie było. Może rzeczywiście była
niezrównoważona psychicznie? Kto tak szybko odzyskiwał równowagę psychiczną?
– Zrobiło ci się lepiej –
przyuważył chłopak.
Zaskoczona Aurora pokiwała lekko
głową.
– Tak właśnie działa rozmowa z
drugim człowiekiem – dodał, wzruszając ramionami. Wyglądał, jakby w jednym
momencie stracił nią zainteresowanie. Jedyna oznaka jego nikłej ciekawości
widoczna była w jego uniesionych w górę kącikach ust. Czy on też się odrobinę
uspokoił?
Aurora przeczuwała, że gdy znajdą
się już na dachu, zrobi jej się o wiele lepiej i będzie mogła już całkowicie
zapomnieć o ich rozmowie. Poniekąd miała rację, bo gdy tylko postawiła krok na
mroźnym puchu, ogarnęło ją zimno, które zmroziło wszystkie płomienne uczucia,
ustępując miejsca względnemu spokojowi. Musiała stanąć i zaczerpnąć gwałtownego
wdechu. Nie przejmowała się tym, że mogła zachorować. Jeżeli właśnie tak miał
wyglądać jej świąteczny wieczór, jej zdrowie było warte poświęcenia.
Śnieżne drobinki uderzały ją w
policzki, kiedy stała po środku dachu z przymkniętymi powiekami. Całe szczęście
śnieżna zawierucha odeszła w inne krańce miasta, teraz śnieg padał cicho i z
gracją.
Blane, który stał obok niej,
chuchnął w dłonie.
– Wiesz co? – spytał cicho,
przerywając śnieżne milczenie.
– Hm? – Aurora spojrzała na niego
zaciekawiona, próbując przywołać na swoją twarz uśmiech. Próbowała udawać, że
przed chwilą nie popłakała się w jego obecności i o niczym poważnym mu nie
powiedziała. To jednak było ciężkie. Wspomnienie wciąż tkwiło w jej głowie jak
żywe.
– Te święta wcale nie były takie
złe.
Aura miło się zdziwiła. Tym razem
jej uśmiech był szczery.
– Naprawdę? Polubiłeś je?
Blane głośno prychnął.
– Nie żartuj, dalej ich
nienawidzę, ale teraz przynajmniej wiem, że nie muszą być takie okropne. Chyba
spędziliśmy całkiem miły czas, co? – Spojrzał na nią z łagodnym uśmiechem,
który choć nie był do niego podobny, okazał się całkiem szczery.
Aurora kiwnęła głową z
zadowoleniem.
– Mamy jeszcze całkiem sporo
czasu, to nie koniec świąt, Blane. – Posłała mu tajemniczy uśmiech.
– Och, a więc planujesz coś
jeszcze?
– O tak! – Dziewczyna pochyliła
się ku dołowi, zebrała w swoje rękawiczki śnieżny puch, skleiła z nich śnieżkę
i uderzyła nią w pierś chłopaka. Ten posłał jej zabójcze spojrzenie, które nie
mogło wskazywać na nic dobrego.
– Czy ty właśnie trafiłaś mnie
śnieżką w pierś? – spytał z wyższością, zadzierając głowę wysoko w górę. Tak
patrzyli na swoich podwładnych bezwzględni władcy. – Chyba nie chcesz zaczynać
ze mną wojny, co?
– Nie wierzę, że mogłabym ją
przegrać – zaśmiała się głośno.
– A więc chcesz doznać porażki na
własnej skórze. Wspaniale. Przyjmuję wyzwanie. – Blane z chytrym, lisim
uśmieszkiem pochylił się ku dołowi, zgarnął śnieg i ulepił śnieżkę. W tym
czasie jego roześmiana towarzyszka zdążyła odbiec kilka metrów dalej,
zgarniając trochę puchu z obręczy balkonu.
Zaczęła się prawdziwa, śnieżna
batalia.
Całkowicie biały dach został
oznaczony czarnymi śladami butów oraz dłoni. Nie było już teraz wolnego kawałka
nieskazitelnie czystej powierzchni, został tylko chaos, okraszony głośnymi
śmiechami i dziewczęcymi piskami.
Gonitwa trwała kilka minut.
Zakończyła się dopiero wtedy, kiedy pewny siebie student zagonił swoją ofiarę w
róg i uniósł śnieżną broń w górę. Jego psychopatyczny uśmieszek i błyszczące w
ciemnościach ciemne oczy sprawiły, że dziewczynę przeszyły dreszcze, wciąż
jednak nie pozbyła się tej nagłej radości, która opanowała całe jej płuca.
Kiedy już myślała, że nie ucieknie i będzie musiała poddać się walkowerem,
nagle jej towarzysz wywinął orła do tyłu, lądując twardo na płaskiej
powierzchni. Śnieżka, którą wcześniej trzymał w ręce trafiła w jego własną
twarz.
Aurora wybuchła niepohamowanym
śmiechem. Nie zamierzała się jednak znęcać nad Blanem. Już i tak wygrała tę
bitwę.
Z zadowolonym uśmiechem podeszła
do chłopaka, który właśnie rozłożył w bok ręce i wgapił się w niebo zamglone
ciemnością. Dziś nie było widać gwiazd ani księżyca, atmosfera była na to zbyt
gęsta, płatki śniegu powolnie spadające z najwyższych chmur, podświetlane
miejskimi latarniami, dawały jednak zdecydowanie lepszy efekt.
Nastolatka położyła się tuż obok
swojego świątecznego towarzysza. Teraz obydwoje wpatrywali się w ciszy w ciemne
niebo, które mieniło się białym brokatem, lądującym delikatnie i gładko na ich
rozgrzanych policzkach, które roztapiały je swoim ciepłem. Obydwoje byli już
doszczętnie przemoczeni, ale żadnemu z nich to nie przeszkadzało. Pierwszy raz
od naprawdę długiego czasu czuli się zwyczajnie wolni i… szczęśliwi.
– Blane. – Aurora odezwała się
cichym głosem, kierując swoją twarz na chłopaka. Uśmiech zniknął z jej twarzy,
ustępując miejsca niepewności. To sprawiło, że i on na nią spojrzał.
Długo spoglądali w swoje twarze,
napawając się własną obecnością, w końcu jednak Aurora wypowiedziała to, czego
bała się wymówić przez cały dzień. Te słowa wypłynęły z jej ust nagle,
niespodziewanie, zupełnie jakby wypuściła w powietrze zaledwie jeden parny
oddech.
– Zostań ze mną trochę dłużej.
Chłopak przymknął powieki i
uśmiechnął się delikatnie.
– Zostanę.