Kolejna faza wyjęta z Ery zeszytów. Ta nie jest jeszcze tak ciekawa, jak mogłaby być. Trochę bardziej ambitnie będzie w kolejnej części, czyli elektronicznej. Tu mamy już zaczątek własnej twórczości. Zaczęła się faza na tworzenie konkretnych uniwersów, które oczywiście na
początku nie były zbyt skomplikowane. Większość z tych opowiadań przypada na
czasy końca gimnazjum i początku technikum. Najczęściej były to historie w klimatach japońskich, ponieważ wciąż oglądałam
dużo anime i jarałam się Japonią. Moi bohaterowie mieli dosyć specyficzne
imiona.
Hanami powstała dlatego, że w gimnazjum trwał konkurs na fantastyczne opowiadanie, gdzie musiał pojawić się… smok. To była chyba 2 klasa. Opowiadanie zostało napisane w wersji elektronicznej i tak też zostało wysłane do biblioteki szkolnej. Dzięki niemu zajęłam 2 miejsce. Pamiętam jak bibliotekarki ze zdziwieniem pytały, dlaczego akurat Japonia. Wersja elektroniczna została potem przerobiona na papierową, a więc trochę ją rozwinęłam.
– W
imieniu Hanami-chan i Ikuto-san, przepraszam was. Ćwiczyli przed
przedstawieniem.
Klasa zdziwiona umilkła.
– I w
nim niby skaczą z czwartego piętra? –spytał jakiś chłopak.
Opowiadanie opatrzone było nielicznymi rysunkami, które często przedstawiały jakieś komiksowe zdarzenia opisywane w historii. Tutaj np. Hanami wchodzi ciasteczkami do pokoju,
a jej bielizna lata po całym pokoju, co sprawia, że traci przytomność (?!), a talerz z ciasteczkami łapie Honey, bo co ma się zmarnować.
Hanami nie była skomplikowaną historią. Trochę inspirowana
anime o nazwie Shugo Chara, trochę Czarodziejką z Księżyca. Główna
bohaterka była ciapowatą, mało inteligentną i dużo śpiącą nastolatką, której
główną zaletą był optymizm, radość i otwartość (prawie jak Usagi z Sailor Moon!). Pewnego dnia, wracając ze
szkoły, napotkała elfa imieniem Honey (jego słodycz była tak przerażająca, że
aż mroczna), jego przyboczną wróżkę Amy oraz Ikuto, który był wrogiem z
mrocznej planety, i który oczywiście chciał ją porwać. Jak się potem okazuje,
Hanami to księżniczka planety Ether i ze względu na niebezpieczeństwo została
zesłana na Ziemię – miała wtedy 6 lat i celowo usunięto jej pamięć. Zasunę
wręcz spoilerem – Ikuto, w którym się zakochuje, to jej brat. I to był pierwszy
i jedyny wątek kazirodczy, jaki stworzyłam.
– Ikuto?
– spytałam cicho.
– Widzę,
że już zdążyli ci objaśnić, kim jestem – mruknął chłopak.
Milczałam.
Powoli z przerażoną miną zaczęłam się cofać. Ikuto zaś się przybliżał. Nie
przestawał mi przy tym patrzeć w oczy. Dlaczego? Skąd miałam wiedzieć?! Jego
twarz była taka… bez wyrazu! Jak więc miałam z niej coś wyczytać?!
Kiedy w środku walki jeden z przeciwników stwierdza, że zamiast się bić, napiją się herbaty i podyskutują w kulturalny sposób o swoich celach.
Opowiadanie niby nieskomplikowane, ale
chwilami się uśmiechałam, jak je czytałam. Na dodatek miałam całkiem ciekawy
zamysł na jego kontynuację. A co jest najlepsze… Ostatnio, kiedy robiłam z niego
powtórkę, zakochałam się w gimnazjalnie stworzonym bohaterze! Ikuto był cudownie
mroczny. To już był ten poziom kreacji postaci, który sprawiał, że lubiło się
własnych bohaterów!
Od lewej: Echiko ze złej paki, Madelaine (ach, jak ja lubiłam to imię), która
jest jedną z głównych złych, i... mała Hanami.
– Ale…
niesiesz mnie na rękach!
– Co to
ma do rzeczy?
– Swoich
wrogów zazwyczaj ciągnie się po ziemi!
Spoważniałam.
–
Chcesz? – spytał i spojrzał na mnie mrocznie.
SAILOR SZP.
Skrót jest celowy, albowiem nie chcę zdradzać nazwy swojego rodzinnego miasta, żeby przypadkiem ktoś tutaj nie
trafił! Dobrze, może inspiracją była znowu Czarodziejka
z Księżyca, ale jednak uniwersum nie do końca takie samo, bo nie było
żadnych cudownych przemian, po prostu istniały określone… moce.
– A jak
pijesz herbatę, to się nie moczysz?
– A czy
ja wyglądam jak dziecko?!
– N-nie,
nie o to mi chodziło. Bo… widzisz, misie mają w brzuchu watę i… zastanawiam
się, czy ci ta wata nie przesiąknie i nie będę miała mokrego łóżka.
– NIE
JESTEM ZWYKŁYM PLUSZAKIEM! Poza tym nie mam waty, tylko plusz! A herbata dobrze
działa na mój pluszowy żołądeczek.
Luźny rysunek, który znalazłam z tyłu pierwszego tomu.
Przedstawia główne bohaterki i... Japońca.
Historię pisałam z koleżanką, z którą w
gimnazjum miałyśmy fazę na dwóch chłopaków. Ona swojego zwała Panem N., ja
swojego Japońcem (bo miał wygląd Japończyka, jak Boga kocham). Oczywiście w
naszej historii było dużo absurdu, miłości, dramatów, a nasi „ukochani” musieli
być oczywiście źli, w przeciwieństwie do nas. Jakoś miłość do wroga zawsze do
mnie przemawiała!
– Chciałabym
wrzeszczeć na cały zamek, że cię kocham, ale nie mogę! Chciałabym móc cię
pocałować przy ludziach, a nie tylko tam, gdzie nikogo nie ma! Idioto! Nawet
nie wiesz, jak cię kocham!
OPOWIADANIE BEZ TYTUŁU
Historia, z którą wiązało
się mnóstwo różnych odpałów. Tworzyłam ją z Shizu. Te postacie, a nawet sama
opowieść, wciąż gdzieś za mną chodzą i sprawiają, że na mojej twarzy pojawia
się uśmiech. Nasz stary zeszyt miał niewiele wypełnionych stron, jednak lubiłyśmy
pisać OBT internetowo. Szkoda, że żadne fragmenty się nie zachowały! Za to
zachowały się NAGRANIA. Ooo, tak! To
była historia, której prolog nagrałyśmy i opowiedziałyśmy z podziałem na role!
Stworzyłyśmy również piosenkę o złej organizacji Lacrimosa pod samą piosenkę Lacrimosa od Kalafiny. Sami
posłuchajcie… <<KLIK>>
(Tak, tak, zdaję sobie sprawę z błędu w tytule. W roli głównej: SW jako Tsune i Mitsu, Shizu jako… Shizu. Trochę celowego fałszu, trochę nie. Tekst pisałam w całości ja i... nie wiem, co mną wtedy kierowało. Bynajmniej po latach wciąż ją uwielbiam!).
Powiedzmy, że to taki art większości członków Antycrimossy, z czego
w jej centrum znajduje się Mitsunida. Shizu na opasce, Natsune na ręce.
Lacrimosa… organizacja ścigająca spuściznę trzech wielkich rodów;
Nishomoto, Tsunaru i Shiori. By odebrać im moce, nie cofną się przed niczym.
Można
powiedzieć, że powyższy fragment w skrócie opisuje, czego dotyczy to
opowiadanie. Głównymi bohaterami są: Natsune Shiori, Shizumiya Nishimoto i
Mitsunida Tsunaru, czyli uzdolnione magiczne dzieci, których Antycrimossa
(przeciwność Lacrimosy, oryginalnie), czyli spuścizna trzech rodów, postanawia
rozesłać po świecie. Natsune ląduje we Francji, Mitsunida w Holandii, a
Shizumiya w Anglii. Oczywiście zanim to robią, dzieciaki się poznają – widzą
siebie tylko raz, ale oczywiście jest to taki raz, że nie sposób o nim
zapomnieć… Później spotykają się, gdy mają po 16 lat i zostają porwani przez
złą organizację. Oczywiście wcześniej umierają członkowie ich rodziny (w
większości, bo niektórzy przeżyli i zostali włączeni do Antycrimossy). No i tak
zaczyna się przyjaźń trójki odmiennych bohaterów. Natsune, czyli przystojnego
podrywacza i zboczeńca, dziwnej, krzykliwej i chłodnej Shizumiyi oraz
niewinnej, dziecinnej i uroczej Mitsunidy. Fajne jest to, że Natsune i
Shizumiya nie bardzo za sobą przepadają i zawsze się ze sobą kłócą, szczególnie
gdy sprawa toczy się wokół niczego nieświadomej Mitsu. W tym wszystkim jest
mnóstwo innych bohaterów, szczególnie tych z rodziny!
Co fajnego było jeszcze w OBT? To, że często podczas nocek i spotkań rozmawiałyśmy z Shizu własnie jako nasze postacie z opowiadań. Pewnie inni musieli mieć nas za idiotki, ale to nic. Wciąż uważam to za cudowne wspomnienie <3.
Co fajnego było jeszcze w OBT? To, że często podczas nocek i spotkań rozmawiałyśmy z Shizu własnie jako nasze postacie z opowiadań. Pewnie inni musieli mieć nas za idiotki, ale to nic. Wciąż uważam to za cudowne wspomnienie <3.
A to urodzinowy rysunek od Shizu. Mitsu i Tsune w wannie.
I tak najlepszy jest dialog pomiędzy Shizu i Melo po prawej.
–Co
zrobimy w związku z tym? – zapytała czarnowłosa kobieta.
– Myślę,
że rozwiązanie jest tylko jedno… Trzeba ich rozdzielić.
– Co
masz na myśli, mówiąc „rozdzielić”?
–
Rozesłać po świecie.
Mniej
więcej w tym momencie zakończyła się moja przygoda z opowiadaniami w zeszytach, ponieważ OBT było tą przełomową historię pomiędzy 3 gimnazjum a 1
klasą technikum. Przyznaję, że z tego okresu jest to jedno z moich najbardziej sentymentalnych opowiadań. Zapoczątkowało bowiem nie tylko nowy etap w moim szkolnym życiu, ale również nowy etap twórczości. I tak właśnie zaczęła się Era elektroniczna, o której opowiem w kolejnej części Twórczych dziejów!