czwartek, 1 listopada 2018

[SHOT] Kiedy niebo spada w dół [2] – Bal Nieumarłych Dusz

Haha! Nobody expects the spanish inquisition! A tak na serio to nikt nie spodziewał się tekstu z okazji Święta Zmarłych! Bo jak to tak? Że niby ja? Ta, co nigdy nie pisze o żadnych świętach, tylko sporadycznie o Bożym Narodzeniu? Wow! Przyznam szczerze, że ten tekst z serii Kiedy niebo spada w dół chciałam napisać i opublikować już 1-szego listopada zeszłego roku. Ale nie wyszło. Napisałam może 3 strony, a projekt upadł. Teraz powracam z podobnym, ale rozwiniętym pomysłem. Dlaczego akurat Święto Zmarłych? Bo to moje ulubione święto w ciągu roku i jedyne, które mi nie przeszkadza. Poza tym lubię tematykę duchów. 
Opowiadanie brało udział w konkursie na Wattpadzie, zwało się Splątanymi Dziadami. Wydaje mi się, że nie jest tak do końca dopracowane, ale... jest. Poza tym zapoczątkowało w mojej głowie nową ścieżkę, którą powinno podążać to zapomniane opowiadanie! Chyba będę je pisać w shotach. Już mam nawet pomysł na kolejną część! 
Historia może wydawać się trochę poryta, ale to chyba nic nowego...
***
– Salud!
Barwne sombrero, o rozmiar za duże jak na moją głowę, przechyliło się w prawą stronę, gdy unosiłam kieliszek złotej tequili do ust. Puchate kulki zdobiące kapelusz zawirowały mi przed oczami jak bezdźwięczne dzwonki.
Aromatyczny trunek podrażnił moje gardło ogniem siłą wyrwanym z piekielnych, procentowych otchłani. Gdybym była smokiem, zapewne zionęłabym teraz płomieniem na te małe, żółto-pomarańczowe kwiatki o skomplikowanej nazwie, które zdobią większość grobów meksykańskich truposzy. Tequila, zgodnie ze słowami Daniela, miała na celu wywołanie miłych wspomnień z życia zmarłego. Cóż, sama od jakichś sześćdziesięciu lat byłam trupem, a oprócz ostrego palenia gardła nie pojawiło się w mojej głowie żadne miłe wspomnienie. Może to dlatego, że obchodziliśmy Día de Muertos w przeddzień jego właściwej daty? Pierwszego listopada swoje święto obchodziły zmarłe dzieci. Dorośli, którymi powinniśmy już dawno być, mieli swoją rozpustną, zakrapianą alkoholem i odymioną cygarami imprezę drugiego listopada.
– I jak, jeszcze po jednym? – spytał wesoło mój towarzysz, ocierając złote krople z ust. Jego szeroki uśmiech, który przedstawiał całą gamę białych zębów, uraczył mnie swoją radosną obecnością. Dzięki niemu poczułam się o ton lepiej. Byłam mu wdzięczna, że zorganizował dla mnie Święto Zmarłych w samym sercu Meksyku, nawet jeżeli polegało wyłącznie na piciu i jedzeniu, gdy siedzimy na grobie jakiegoś podstarzałego kolesia zmarłego jeszcze w XX wieku. To pozwoliło mi choć na chwilę zapomnieć o przygnębiającym mnie co roku dniu. Niestety mój naród działał w opozycji do Meksykanów – oni zapijali radość w tequili, dzieląc się nią ze zmarłymi, my zapijaliśmy smutek w wódce, mając w dupie cmentarne duchy.